DPD
-
DST
35.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
01:48
-
VAVG
19.44km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstałem o czasie ale podługoweekendowe przygotowania zabrały więcej czasu niż zakładałem (grzebanie przy rowerku, pakowanie ciuchów do pracy, przepakowanie plecaka itp.). Ostatecznie wyruszam mocno obsunięty w czasie - 6:26. Decyduję się na trasę przez Będzin bo to o kilometr krócej. Nogi po wczorajszym powrocie dają o sobie znać i długo trwa nim udaje mi się rozkręcić. Na dworze jest raczej chłodno, wiaterek nieznaczny, słoneczko. W sumie przyjemnie. Niestety mimo krótszego dystansu nie udaje mi się nadrobić strat. Na miejscu jestem 5 min. po czasie.
Powrót z pracy wystartowany nieco później. Wracam tempem spacerowym przez Mortimer, Reden, Most Ucieczki, Zieloną, czarny szlak do Łagiszy, Sarnów. Jadę sobie delikatnie na młynkach żeby nieco dojść do siebie po weekendzie i zregenerować się na przyszły tydzień. Pogoda na powrocie bardzo przyjemna. Super ciepło, lekki wiaterek, dużo słońca, trochę chmurek. Po drodze wjazd na małe zakupy we wsiowym Lewiatanie. Powrót bardzo spokojny i przyjemny. Nawet nie bardzo miałem ochotę na ganianie króliczków choć kilka się nawinęło pod koła. Znaczy się, jest zmęczenie materiału więc weekend był zdecydowanie udany :-]
Kategoria Praca
Powrót z Lubomierza
-
DST
162.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
08:55
-
VAVG
18.17km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czas w górach jakoś inaczej płynie i powrót nadszedł zdecydowanie za szybko. Zbieramy się trochę niemrawo i zejście z Jasienia zaczynamy nieco po 8:30. Właściwie to całkiem sporo udaje mi się zjechać. Bez przyczepki może nawet całą drogę by się udało. Tyle, że dziś było sucho. Poprzednim razem, jak popadało, to nawet schodzenie było bardzo trudne.
Na dole Michał zostawia część rzeczy w samochodzie i przebiera się w rowerowe obciski. Ruszamy na asfalt nieco gdzieś około 9:30. Po drodze postój po napoje a potem jednym skokiem dotaczamy się do Mszany Dolnej i dalej aż do Lubienia. To chwila na łyk wody i wjeżdżamy na dawną Zakopiankę. Droga właściwie pusta. Czasem tylko jakiś samochód i całkiem sporo rowerzystów. Tu przez kawałek jedzie z nami szosowiec z Mszany. Trochę rozmawiamy. Rozjeżdżamy się przed Myślenicami.
Spora część drogi powrotnej przebiegała tak jak dojazd. Za Myślenicami dalej jedziemy znaną trasą. Dzień jest znacznie cieplejszy od niedzieli. Mimo tego jadę całą drogę w długich spodniach, które na starcie były wręcz konieczne. Chłodek był zauważalny. Później można było już kręcić całkiem na krótko ale jednak się na to nie zdecydowałem. Dzięki temu miałem nogi cały czas nieźle ogrzane i kręciło mi się dość dobrze. Choć nie za szybko. Pewnie jakiś udział w tym miała przyczepa. Na zjazdach dawała mi sporo rozpędu. Na płaskim, jak się już rozbujałem, to też leciało mi się trzema kołami nieźle, ale podjazdy bywały ciężkie.
W Wadowicach mieliśmy zamiar się obiadować ale lokale przy rynku nie dość, że w ruchliwym miejscu to jeszcze dość pełne. Żeby nie tracić czasu ruszamy w kierunku na Zator. Jechaliśmy w tą stronę "28" i było trochę ruchu. Teraz spodziewamy się większego więc wybieramy sugestię Garmina na boczne drogi. Potem odpuszczamy jazdę do Zatoru ścinając w kierunku na Oświęcim.
Na wjeździe do miasta robimy chwilę przerwy przy Orlenie. Wciągamy co tam mieli odgrzewanego i dalej przebijamy się w stronę Mysłowic. Dystans wskazywany przez nawigację jest już taki, że czujemy się prawie jak w domu. Zaczynam powoli zamulać. Do Mysłowic docieramy około 19:00. Żegnam się z Michałem, który kręci jeszcze zrobić rzut na taśmę przy grillu a ja solo przetaczam się do Sosnowca.
Jadę na Stawiki i dalej na czerwony szlak do Milowic. Stamtąd już standardem przez Czeladź do Wojkowic i do domu. Docieram do domu nieco po zachodzie słońca ale jeszcze za jasności. Znów zimny browar smakuje jak ambrozja :-)
Trochę szkoda, że sobota się spaskudziła bo brakło choć jednego dnia by pośmigać po górach na rowerku. Ale w przyszły tygodniu jest już plan wyjazdowy więc będzie okazja odrobić. Ten weekend i tak był udany bo jestem kompletnie wypompowany :-)
Link do pełnej galerii
Ostatnie rzuty okiem przy zejściu z Jasienia.
Potem już głównie jazda.
I czasem tylko chwila przerwy na foto jakiejś osobliwości.
Wadowice pełne ludzi.
Podsumowanie powrotu.
Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem
Deptanie przy Jasieniu
-
DST
9.00km
-
Teren
9.00km
-
Czas
01:40
-
VAVG
11:06km/h
-
Aktywność Chodzenie
Dzień regeneracyjny spędzony głównie na leżeniu, jedzeniu, zrywaniu boków ze śmiechu i wprowadzaniu napojów rozweselających.
Między tym wszystkim zrobiliśmy jednak z Michałem rundkę zaopatrzeniową czyli jakieś 4km zejścia i tyle samo wejścia po świeży chleb, wodę mineralną i kilka innych drobiazgów. Dzień przyjemnie ciepły i słoneczny z przemykającymi chmurami.
Wieczorkiem idziemy jeszcze z Michałem na polanę widokową położoną jakieś 100m wyżej podziwiać zachód słońca. Piękna panorama, fotograficzne chmurki. Warto było się ruszyć te kilkaset metrów.
Dreptamy po zaopatrzenie.
Widoczki tam cudne. Aparat tylko namiastkę utrwala.
Wieczorkiem zachód słońca.
Poświęciliśmy mu dłuższą chwilę. Naprawdę warto było.
Link do pełnej galerii
Kategoria Erzac, Kilkudniowe
Do Lubomierza
-
DST
163.00km
-
Czas
09:03
-
VAVG
18.01km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan na długi weekend był taki, że z Michałem jedziemy do Lubomierza na bacówkę. Start miał być w sobotę ale pogoda była taka, że moczyć przestało dopiero około 11:00 a opady przesuwały się w stronę Krakowa. Wychodziło więc na to że byśmy ścigali deszcz i startując tak późno wejście na górę mielibyśmy w ciemnościach. Odpuściliśmy i umówiliśmy się na start o 7:30 w niedzielę.
Zbieram się w miarę sprawnie ale jednak zaliczam poślizg i startuję o 6:42. Kręcę przez Będzin do Sosnowca. W okolicach Żylety spotykam Maćka, Tomka i Pawła jadących na ustawkę przy Pogorii 3. Tylko się witamy i zamieniamy kilka słów bo mnie goni czas. Ostatecznie na BP, gdzie się umówiłem z Michałem, jestem spóźniony jakieś 15 min. Jedziemy jeszcze po małe zapasy na drogę i potem już rozpoczynamy jazdę właściwą.
Trasa na kresce więc nie będę opisywał detali. Rano było jeszcze fajnie pustawo na drogach. Potem ruch nieznacznie się wzmógł ale nie było tragicznie. Jechało nam się całkiem dobrze mimo tego, że wlokłem za sobą przyczepkę.
Przerwę obiadkową robimy dopiero w Myślenicach. Dzięki Garminowi udaje się namierzyć całkiem sympatyczny lokali z niezłą paszą za przyzwoite pieniądze. Posileni kręcimy do Mszany Dolnej. Ostatnie 10km odcina mi parę. Dopiero na powrocie zatrybiłem, że ten kawałek to było cały czas pod lekką górkę. Nie pomagał jednak na dojeździe fakt, że Michał podjeżdżał na luzach a ja się męczyłem. Co prawda on na pusto ale mimo wszystko.
Kiedy kończymy jazdę po asfalcie robię foto z pomiarów Garmina. Na dystansie ponad 150km średnia 20,4. Nawet nieźle. Szybko jednak leci na pysk po tym jak udaje nam się wykonać wypych pod bacówkę na Jasieniu. spada poniżej 18km/h ale wcale się nie dziwię. Na dystansie niecałych 4km różnica wysokości to ponad 300m. Miejscami są niezłe stromizny z ruchomym podłożem.
W nagrodę na mecie zimny browarek. Smakuje po takim rajdzie wyśmienicie. A potem już integracja z dezintegracją.
Link do pełnej galerii
Chwila przerwy w Zatorze.
Kalwaria Zebrzydowska. Objeżdżamy ją bokiem.
Most w samym środku chyba wsi. I to tylko dla pieszych. Chyba pozostałości po jakimś szlacheckim dworku. O ile mnie pamięć nie myli to było to w Lanckoronie. Niedaleko też całkiem "wypasiony" kościół.
Robią się widoczki. Ale najpierw trzeba zapłacić za nie ostrymi podjazdami.
Pomiary przed wypychem...
... i po wypychu.
Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem
DPD
-
DST
35.00km
-
Czas
01:43
-
VAVG
20.39km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przedstart bezproblemowy. Na kołach jestem o 6:11. Kręcę bez większego ciśnienia. Warunki całkiem całkiem. Lekki wiaterek, ciepło, słonecznie z elementami chmurek. Na drogach miejscami sporo śladów po wczorajszych burzach. Na Zielonej, o dziwo, nie jest źle. Większe rozlewisko napotykam na Zagórzu ale obydwa da się bezproblemowo objechać. Na miejsce zataczam się z zapasem 3 min. Przyjemny dojazd do pracy.
Wychodząc z pracy dokonuję z ludzkich warunków klimatyzowanego pomieszczenia w dość wymagające pod względem termicznym warunki zewnętrzne. Od asfaltu czuć zdecydowanie za wysoką temperaturę. Skłania mnie to do włączenia w trasę powrotną znacznej ilości terenu. Tak więc przetaczam się przez las zagórski do przejazdu pod "94" na Reden. Stamtąd przebijam się pod Mostem Ucieczki na Zieloną i dalej na czarny szlak do Łagiszy. Tu dopiero wracam na asfalty, którymi toczę się przez Sarnów do domu. Mimo zauważalnego ciepełka jechało się bardzo przyjemnie zwłaszcza, że zaczyna się długi weekend, który jeśli się uda plan zrealizować, to będzie intensywny pod wieloma względami :-)
Kategoria Praca
DPDZD
-
DST
37.00km
-
Czas
01:49
-
VAVG
20.37km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niestety widać już, że lato powoli odchodzi. Na razie po tym, że o 4:00 jest już całkiem ciemno. Przed 5:00 widzę za oknem ładne światło więc skuszony tym wychodzę na taras oglądnąć zaczątki wschodzącego słońca. I tu niespodzianka. Owszem, na północnym wschodzie ładny widoczek podświetlonych chmur ale już na południowym wschodzie, mniej więcej nad Łagiszą, widzę wyładowania. Odwracam się na zachód a tam czarne chmury jakby zaraz miało solidnie lunąć. No ładnie. Sprawdzam prognozę ICM-u i widzę, że zakładają możliwość wystąpienia burz. Coraz lepiej. Zbieram się dalej. Około 5:30 zaczyna wiać i spada trochę kropelek ale ostatecznie nie przeradzają się w większe opady. Na starcie o 6:10 jest już tylko pochmurno i nieznacznie podwiewa. Bardzo przyjemne warunki do jazdy. Kręcę przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Na jezdni widać miejscami gdzie popadało. Droga dziś spokojna. Trochę wyginam w centrum Dąbrowy Górniczej bo mam w zapasie kilka minutek. Na miejscu jestem z zapasem pięciu. Dziś bez przerywników technicznych.
Powrót w milusim ciepełku. Ruszam z pracy w stronę centrum Zagórza. Od asfaltu bije gorąco ale dopóki się jedzie to nie przeszkadza. Dopiero kiedy trzeba gdzieś na światłach czy skrzyżowaniu się zatrzymać robi się jak w piekarniku. Z tego też powodu z centrum Zagórza kręcę w stronę Makro i uciekam na terenowy skrót do Mydlic. Potem znów kawałek asfaltu na Warpie i dalej Aleją Kołłątaja do będzińskiej nerki. Tu zjeżdżam na osiedle Gzichów i potem Zamkowe. Część drogi da się przejechać po chodnikach, które zdają się być mniej nagrzane, i po terenie. Z Zamkowego wjeżdżam do lasku grodzieckiego i przebijam się w jego cieniu do świateł na "86". Tu znów asfalt ale tylko do centrum logistycznego Lidl-a, za którym wbijam w teren i na żółty szlak przez las gródkowski w stronę Psar. Wypadam na ul. Łącznej i kręcę w stronę remizy. Potem zwrot na zachód i prosto do domu. Zostawiam Rzeźnika i wyciągam nieco zapomnianą Srebrną Strzałę. Jako, że Błękitny w serwisie tylko ona może obsłużyć kurs zaopatrzeniowy. Robię standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana i z balastem staczam się do domu, gdzie w końcu mogę uraczyć się zimnym Żywcem ze zmrożonego w zamrażarce kufelka. Miodzio.
Kategoria Praca
DPSD
-
DST
36.00km
-
Czas
01:43
-
VAVG
20.97km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wszystko dziś szło pięknie i ładnie do Łagiszy. Przedstartowe przygotowania przebiegły sprawnie. Wyruszam o 6:12 czyli jest ciut zapasu na marudzenie. W sumie, to planuję zahaczyć o ścianę płaczu w centrum Dąbrowy Górniczej. Pogoda dopisuje. Nie ma, co prawda, za dużo słońca, nawet trochę chmurek się pojawiło ale jest zdecydowanie cieplej niż wczoraj i nie wieje. Kręcę drogę standardową przez Łagiszę. W Gródkowie na przejeździe kolejowym pierwszy znak, że coś nie tak z tylną przerzutką. Zrzucam biegi i coś strzela ale jeszcze działa. Kolejne ostrzeżeniem na światłach na "86". Pojawia się lekki luz na lince ale jeszcze jest ok. Fail pojawia się na skrzyżowaniu przy Biedronce w Łagiszy. Linka się urywa i z tyłu łańcuch ustawia się na najmniejszej zębatce. Ledwo mogę ruszyć ze skrzyżowania. Przetaczam się kawałek upewniając się, że to faktycznie padła linka i zjeżdżam na chodnik. Dłubanie przy defekcie zabiera mi 20 min. ale odzyskuję sprawność w biegach. Obsuwę mam już tak dużą, że nie cisnę. W centrum Dąbrowy lekko zaginam o bankomat i wracam na standardową trasę przelotową. Na mecie jestem ze stratą 24 min. Mimo wszystko przyjemny dojazd do pracy.
Powrót podobnie jak wczoraj. Kolejno Mec, Środula, Stary Będzin, serwis. Tu zostawiam Błękitnego na wymianę oleju w przednim hamulcu i odbieram Rzeźnika po wymianie łożysk suportu i tarczy hamulcowej na tyle. Okazało się też, że zgubiłem jedną ze śrub zawieszenia. Fartem mi się rama nie rozjechała gdzieś w locie :-) Z serwisu jadę podobnie jak wczoraj przez Łagiszę i Sarnów. Tym razem bez wjazdów na zakupy. Na powrocie zauważalny wzrost temperatury. Zgodnie z przewidywaniami ICM-u. Wychodzi na to, że jutro będzie jeszcze większa lampa.
Dzień idzie na konto Błękitnego bo na nim dziś przejechane 25km.
Kategoria LinkaP, Praca, Serwis, Suport, Tarcza
DPD
-
DST
35.00km
-
Czas
01:41
-
VAVG
20.79km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przedstart sprawny ale było tyle rzeczy do zrobienia z rana, że ostatecznie wytaczam się dość późno - 6:16. Nawet nie próbuję cisnąć bo warunki ku temu niezbyt sprzyjające. Jest zdecydowanie chłodniej. Pewnie na termometrze spadek niewielki ale odczuwalnie to tak o 10 stopni mniej. Do tego mam wiatr ze wschodu. Kręcę trasę standardową przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Po drodze byłem ze 2x wyprzedzany nieco za blisko i za szybko czyli normalny dojazd do pracy. Na miejscu jestem obsunięty o 2 minuty. Mimo wszystko przyjemne kręcenie poranne.
Po pracy zrobiło się całkiem przyjemnie. Słoneczko, wiaterek, ciepło. Spacerowo wracam przez Mec i Środulę do Będzina gdzie zajeżdżam do serwisu zapytać o stan leczenia Rzeźnika. Dziś dotarły łożyska i na jutro ma być gotowy. Ustaliwszy godzinę odbioru toczę się do Łagiszy i dalej przez Sarnów do domu z małym postojem na uzupełniające zakupy we wsiowym Lewiatanie. Potem zjazd prosto do domu. Ciągle jeszcze wychodzi weekend bo mam niemałe ciągoty do spania :-p
Kategoria Praca
Powrót po integracji
-
DST
112.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
06:23
-
VAVG
17.55km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zbieramy się do powrotu równie niespiesznie jak do wczorajszego jeżdżenia. Warunki pogodowe są nieco bardziej przyjazne do kręcenia bo spadła temperatura i chmury przesłoniły słońce jednak dalsza część dnia może nie być tak ciekawa. W prognozie są kilkugodzinne opady. Na razie jest jednak dużo optymizmu.
Ruszamy około 10:00. Nawet dość sprawnie. Kręcimy do Opactwa w Tyńcu. Prezes z kilkoma osobami zostaje na mszy. Reszta grupy rusza dalej. Kręcimy wzdłuż Wisły drogę powrotną na kierunku do Oświęcimia. Pojawiają się jakieś niegroźne kropelki, które miejscami zanikają i wracają. W Kamieniu przystajemy na gorącą herbatę, lody, ciasto. I tu nas dopada opad intensywniejszy. Czekamy w nadziei, że ustanie lub choć osłabnie.
Dogania Prezes na tym oczekiwaniu. W końcu ruszamy bo czas ucieka. Opad to się wzmaga, to słabnie. Porzucamy kierunek Oświęcimia. Marcin skraca nam drogę celując w Alwernię i dalej do Chrzanowa. Fajna droga choć nie do końca można cieszyć się jej urokami. Mimo zabezpieczeń przeciwdeszczowych i tak jesteśmy mokrzy.
Po drodze jeszcze Paweł zalicza wjazd na pinezkę i w deszczu zmuszony jest przeprowadzić szybki serwis.
W okolicach obiadowych trafiamy do Bolęcina, gdzie zatrzymujemy się przy zajeździe "Nawsie". Specjalizacja - zapiekanki. Wydawało mi się, że to nędzne danie na obiad ale po konsumpcji stwierdziłem, że jednak trochę na tym paliwie pojadę. Zapiekanka była duża i smaczna. Podlana jeszcze gorącą herbatą nieco wzmocniła optymizm i zapał do jazdy.
Powoli też ustawał opad. Stopniowo można było się pozbywać kolejnych warstw. W Chrzanowie jest już dość sucho. Jaworzno, którego nie lubię przejeżdżać nocą bo straszliwie mi się dłuży, przeskakujemy dość sprawnie. Tu też żegnamy chłopaków z Mysłowic. Paweł z Darkiem i Andrzejem. Odbijają na inną trasę. My mozolnie przebijamy się w stronę Fashion House.
Tempo nieco podkręcamy bo trzeba jedną osobę dostarczyć na pociąg o 19:05. Po drodze przez Sosnowiec odłączają się kolejne osoby. Ostatecznie do centrum Sosnowca dotaczamy się w piątkę. Przy Plazie z Markiem odbijamy w stronę Milowic. Kawałek dalej Marek jest w domu.
Solo kręcę przez Milowice, Czeladź i Wojkowice do domu. Ku mojej wielkiej radości kończę jednak jazdę za dnia. I bardzo dobrze, bo baterie w światełkach miałem już wyżarte.
W sumie bardzo fajny weekend. Mieliśmy Fort najechać w kwietniu ale nam wtedy pogoda pokrzyżowała szyki (deszcz, zimno). Teraz była prawie jak na zamówienie.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe
Leniwie po okolicach Krakowa
-
DST
49.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
03:44
-
VAVG
13.12km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po bardzo długiej nocy poranny rozruch szedł opornie i trochę to na początku kwasów wywołało. Kilka osób koniecznie chciało wykonać planowaną trasę mimo późniejszego startu i dość dużego ciepełka. Cisnęli na jazdę bardzo.
Gdzieś w Krakowie, za którymiś już z kolei światłami Domino stwierdza, że on się odłącza bo nie podoba mu się jeżdżenie po mieście w takim upale. Znajduje kilku fanów w tym podejściu (w tym i mnie) i odłączamy się wracając kawałek a potem zaczynamy własne kręcenie się po mieście ale już bocznymi dróżkami i bezdrożami.
Wdrapujemy się na urwisko wokół zbiornika na Zakrzówku nieco focąc i się nie spiesząc. Mamy sporo dnia więc dalej kręcimy bez większego planu ostatecznie docierając do toru kajakowego. Tu próbujemy znaleźć jakieś miejsce zdatne do spożycia obiadu ale okazuje się, że restauracja ma imprezę zamkniętą.
GPS-y pokazują, że da się coś znaleźć niedaleko Kryspinowa. Tam też ruszamy przekraczając Wisłę. Pierwsze 3 lokale okazują się być również zamknięte na imprezy ale przy samym zalewie trafiamy na miejsce, które gotowe jest nas nakarmić. Zasiadamy. Zimny browarek, pyszny żurek z bogatą wkładką, rewelacyjne placki. Robi się leniwie ale nam się nie spieszy.
Nie mamy planu na kręcenie więc dalsza trasa ustala się na zasadzie "a to jedźmy tam". Tym sposobem objeżdżamy zalew przebijając się miejscami przez pola. Kierujemy się na jakiś kościół, którego nazwy nie znamy ale gdzieś nam w końcu ginie za wzgórzami i nikomu specjalnie nie zależy żeby tam dotrzeć tym bardziej, że mamy do Fortu dosłownie rzut beretem.
Wciągamy się pod górkę, parkujemy w sklepie po zapasy i potem z zaopatrzeniem wracamy na Fort gdzie zaczynamy leniwe sączenie, jedzenie i pogaduchy. Te trwają aż nie wróciła grupa wiśnicka. Dotarli na kwaterę ciut przed północą. Mimo zmęczenia nie odpuścili jednak integracji i ostatecznie dzień kończy się około 3:00.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe





















