Szprycha
Dystans całkowity: | 2126.00 km (w terenie 276.00 km; 12.98%) |
Czas w ruchu: | 109:16 |
Średnia prędkość: | 19.46 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.50 km/h |
Liczba aktywności: | 29 |
Średnio na aktywność: | 73.31 km i 3h 46m |
Więcej statystyk |
DPD
-
DST
38.00km
-
Czas
02:00
-
VAVG
19.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zadziwiająco sprawny rozruch i na kołach jestem o 5:53.
Kręcę przez Sarnów, Preczów, bieżnię P3 i P4 w stronę urzędu miasta w Dąbrowie Górniczej. Stamtąd na ścieżkę przy Królowej Jadwigi i dalej na Aleję Róż, Mortimer i centrum Zagórza.
Na mecie z zapasem 4 min.
Po drodze wszędzie pełno śladów po wczorajszych ulewach. Jezdnie mokre.
Na powrocie przyjemne słoneczko, lekki wiaterek i temperatura tak w sam raz.
Trasa przez Mec, Dworską, Mydlice i Ksawerę. Koło fabryki domów w Łagiszy usłyszałem "bę". Od razu podejrzenie padło na urwaną szprychę. Szybki ogląd tylnego koła i potwierdzam usterkę. Dawno tego tematu nie przerabiałem. Przy okazji morze zamienię opony przód na tył, tył na przód, żeby wyrównać zużycie.
Od miejsca usterki delikatnie, żeby jeszcze coś nie strzeliło. Na szczęście koło nie zwichrowało się jakoś specjalnie.
Kategoria Praca, Szprycha
DPODS
-
DST
43.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
01:49
-
VAVG
23.67km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jeszcze nie zima, to i ciągle obsuwy na starcie. Dziś ruszam o 6:12. Od razu z wielkim zaangażowaniem.
Warunki sprzyjają. Termicznie jest podobnie jak wczoraj ale za to w powietrzu znacznie mniej wilgoci. Lekkie mgiełki jedynie w Preczowie. Dzięki temu odczuwalnie znacznie przyjemniej. No i nie trzeba ciągle przecierać okularów.
Trasa zwykła przez Sarnów, Preczów i Dąbrowę Górniczą. Bez sensacji.
Od Mortimeru już nieco spokojniej bo jeszcze były minutki w zapasie. Na mecie 120 sekund w rezerwie.
Przyjemny dojazd do pracy.
Powrót w przyjemnych warunkach, podobnie jak wczoraj. Słoneczko, lekki wiaterek, ciepło.
Trasa taka sam do momentu remizy w Psarach. Odtąd drobne zaginanie tak by przelecieć przy DINO, Lewiatanie i potem jeszcze przez Kasztanową.
Spokojnie, przyjemnie.
W domu sprawdzam tylne kółko Rzeźnika bo jakoweś bicie się pojawiło. Chyba nawet już rano na dojeździe ale nie było czasu oglądnąć. Przypomniało mi się na powrocie. Objawiła się dawno niebyła awaria w postaci urwanej szprychy. Chyba jednak czasem muszę dać na luz, a nie pruć ile fabryka dała po krawężnikach.
Kategoria Praca, Szprycha
DPD
-
DST
37.00km
-
Czas
01:50
-
VAVG
20.18km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nic nie udaje mi się poprawić startu. Znów ruszam o 6:14. W związku z tym, i z faktem, że jest chłodno, decyduję się na trasę przez Będzin. Nie będę musiał cisnąć żeby zmieścić się w czasie.
Jedzie się dobrze. Spokojnie. Na metę zataczam się z dwoma minutami rezerwy.
Słoneczko ładnie dawało na finiszu po oczach. Całą Zuzanny, Dworską i Lenartowicza jazda z przekrzywioną głową żeby daszek kasku dawał trochę cienia.
Po pracy przyjemne lato. Dużo słońca, lekki wiaterek. Kręcę powrót na kierunku do Dąbrowy Górniczej. W centrum Zagórza zaskakuje mnie zator. Ciągnie się prawie od Mortimeru do ronda i gdzieś dalej w stronę Mecu. Wypadek? Mnie droga dalej biegnie przez Reden w stronę Łęknic i dalej bieżnią do przejazdu z P3 na P4. Potem odbicie do Preczowa i finisz przez Sarnów do domu.
Przejazd spokojny, niezbyt spieszny i bez wyginania. Jedyny niemiły akcent, to osa, która raczyła wpakować mi się na nogę i mnie upierniczyć. Strąciłem ją od razu ale coś tam zdążyła wstrzyknąć i dziabnięte miejsce daje lekkie poczucie dyskomfortu.
W trakcie przygotowywania rowerka do jutrzejszego wyjazdu odkryłem urwaną szprychę w tylnym kole. Rowerek na bok i w użycie na jutro wejdzie Mamut. Błękitnego zrobię, jak mnie coś najdzie. Ale pewnie niedługo po powrocie z integracji.
Kategoria Praca, Serwis, Szprycha
Kurozwęki - powrót
-
DST
173.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
09:57
-
VAVG
17.39km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj odbyło się oficjalne zakończenie zlotu UECT i PTTK ale dziś jeszcze jest w palnie trasa zdrojowa. My jednak z niej rezygnujemy na rzecz powrotu do domu. Skład wracający powiększony o jedną osobę, Marcina. Reszta jedzie samochodami.
Jak się okazało, nasz powrót to była walka na wielu frontach. Przede wszystkim walka z silnym wiatrem z zachodu. Spowalniał nas poważnie aż do Pilicy. Walka również odbyła się na froncie opadów. Ruszamy z Kurozwęk z lekkim poślizgiem wpasowując się w moment po deszczu. Jadę ubrany „na krótko” ale krótko. Na drodze do Szydłowa, gdzie miał na nas czekać Marcin, zaczyna padać. Chwilę walczę w tym, w czym ruszyłem, ale się po prostu nie da. Najpierw zakładam bluzę z długim rękawem a nieco później drugie spodenki. Jest niby lepiej ale warunki podłe. Co chwilę albo rzęsisty deszcz albo solidna ulewa. I z reguły nie ma się gdzie schować. Wkrótce mamy w butach bagno, wdzianka przemoczone. Jednak jedziemy.
Przed Chmielnikiem spotykamy się z Darkiem i Krzysiem, którzy zabierają od chłopaków trochę balastu a zostawiają trochę wdzianek na wszelki wypadek. Ja postanawiam dalej jechać z sakwami. I tak się toczmy.
W bólach dobijamy do Pińczowa. Jesteśmy wykończeni. Zasiadamy na rynku do szybkiego, ciepłego posiłku. Wciągam rosołek i kawę. Pomaga i rozgrzewa. Ruszamy dalej. Za miastem znów nas dopada opad. A już prawie udało się nieco podeschnąć. Cały czas też gdzieś na horyzoncie widać, że leje.
Gdzieś po 50km rwie mi się jedna szprycha w tylnym kole. Akurat jednak pada i jestem na podjeździe więc sprawdzam to kilka km dalej. Urwana przy piaście więc da się wykręcić. Gdzieś przed 70km pada druga. Jestem zły. Zły bo defekt, zły bo głodny, zły bo mokry i zły bo tak.
Zjeżdżamy na pole. Mam zamiar wymienić wyłamane szprychy ale akurat lokujemy się na drodze chmury ulewowej. Szybko się zwijamy ale i tak nas okapuje. Na niedalekim przystanku autobusowym robię serwis. Poszło nawet sprawnie więc ruszamy dalej.
Zaczynamy się rozglądać za okazją do obiadu ale w okół pustki. Musielibyśmy znacznie zboczyć. Jedziemy więc dalej zaplanowaną trasą na Żarnowiec i Pilicę. Przed żarnowcem znów nas dopada lekki opad i solidny wiatr ale udaje się je przesiedzieć na przystanku. Walczymy dalej brnąc pod wiatr i pod górę do Pilicy.
Tu zasiadamy do późnego obiadu „U Ryśka”. Niedrogo, smacznie i dużo. Do tego browarek. Ciężko się ruszyć ale rady nie ma bo czas ucieka. Jest już sporo po 19:00 a my mamy około 60km do przekręcenia.
Wybieramy trasę przez Chechło bo przez Podzamcze obawiamy się dużego ruchu i podjazdów. Niestety na trasie do Chechła też one są ale droga dość spokojna. Nim tam docieramy zachodzi słońce. Ostatnie foto przy wielbłądzie i usiłujemy gnać dalej.
Ostatni wspólny postój wypada nam w Łośniu, niedaleko Kosmicznej Bazy. Siedzimy chwilę na przystanku, posilamy się i uprawiamy śmiech przez zaciśnięte zęby. W końcu się żegnamy i za rondem rozjeżdżam się z chłopakami. Kręcę mozolnie powrót. Jeszcze 22km i będę spał we własnym łóżku. Najpierw jednak te 22km.
Jedzie się ciężko. Zmęczenie sprawia, że tempo sukcesywnie spada. Osiągam jednak w końcu Piekło, objeżdżam P4 i przez Preczów i Sarnów docieram do mojej wioski. Po drodze wskakuję jeszcze do sklepu po trochę świeżych warzywek i kilka innych wiktuałów a potem już jadę ostatnie 2,5km do domu.
Dzień ciężki choć jest i satysfakcja, że udało się jednak powrót wykonać mimo przeciwności aury i losu. Jak jednak Tadek powiedział, jeśli ponownie nam się coś takiego trafi, to szukamy noclegu i jedziemy to na 2x.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe, Serwis, Szprycha
DPD
-
DST
36.00km
-
Czas
01:38
-
VAVG
22.04km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rozruch nieco powolny i ostatecznie na kołach jestem o 6:10. Pogoda taka sobie. Dywan chmur. Temperatura w okolicach +15. ICM twierdził, że ma podwiewać z północy ale jakoś tego nie zauważyłem. Generalnie jechało się bardzo dobrze. Światła współpracowały jak dawno już nie. Trasa przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Przejazd spokojny i przyjemny. Na miejscu z zapasem 10 min.
Powrót w nieco lepszej termice. Dalej jednak sporo chmur na niebie. Słoneczko walczyło by się przebić. Trochę wiało jakby z zachodu. Wracam przez Mortimer i Reden w stronę Mostu Ucieczki i dalej bieżnią do Świątyni Grillowania. Przeskok na P4 i przez Preczów i Sarnów, bez gięcia do domu. Od Preczowa do granicy Psar króliczek. Przyjemny i w miarę sprawny powrót do domu.
Z rowerowych spraw to jeszcze nie koniec. Trochę irytowała mnie rozregulowana przerzutka więc wrzuciłem rower na stojak i zacząłem badać temat. Tak jeszcze coś mnie tknęło by sprawdzić lekkie bicie tylnego koła. No i wypatrzyłem. Zerwana szprycha. Poszło w miarę sprawnie. Kilka kółeczek przed domem dla testów. Może nie ideał ale jest lepiej niż było.
Kategoria Praca, Serwis, Szprycha
DPD
-
DST
34.00km
-
Teren
6.00km
-
Czas
01:43
-
VAVG
19.81km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Start straszliwie grzebany i wyjazd dość późny - 6:18. Na dworze sporo mgieł, które towarzyszą mi przez pierwsze 4,5km. W Łagiszy gdzieś znikają. Potem jeszcze ze 2x na chwilę mam je po drodze ale już nie tak gęste. Temperatura odczuwalna poniżej +10 i wdzianko "na długo" zdecydowanie jest na czasie. Krótkie spodenki jadą w plecaku na popołudniowe ciepełka. W Łagiszy też ktoś chyba na mnie trąbi i potem miga awaryjnymi ale nie rozpoznaję pojazdu zatopiony we własnym wszechświecie ;-p Tak mi przychodzą do głowy Mariusz i Damian. Ostatnio się skarżyli, że nie odmachuję jak migają czy coś tam innego z samochodami robią, żeby zwrócić na siebie uwagę. A tłumaczę, że po primo, jestem deczko ślepawy, po secundo pojazdy zwane samochodowymi interesują mnie tylko wtedy, kiedy wchodzą w mój tor jazdy, ewentualnie nie próbują wziąć mnie na maskę. W Dąbrowie Górniczej jestem na przejeździe przy "dworcu kolejowym" już po KŚ do Gliwic więc bez stania. Na zjeździe od świateł na Alei Róż jakieś bezmózgie stworzenie za kierownicą podjeżdża do mnie tak blisko, że bez problemu mógłbym urwać lusterko. A drugi pas był cały wolny. Eh... Reszta drogi spokojna. Na miejscu jestem z 3 min. obsuwy. Przyjemny dojazd do pracy. Przetrzebiło straszliwie rowerzystów. Widzę tylko tych, którzy jeżdżą cały rok.
Po południu przepiękna pogoda. Znów wracam "na krótko". Dziś nie muszę się spieszyć więc tempo zgodne z rytmem terenu: gdzie było z górki to rowerek leciał sam, gdzie pod górkę, wjeżdżałem delikatnie na młynkach i bez pośpiechu. Wracam dość zbliżoną drogą co dojazd. Mała różnica, że tym razem dotaczam się do centrum nie przez park tylko przez Aleję Kościuszki. Potem na Zieloną i czarny szlak do Łagiszy. Tam dalej w teren i wracam na czarny szlak. Niespodzianką jest to, że rozjeżdżony przez ciężki sprzęt. Teraz coś robią po zachodniej stronie szlaku. Wielkie wyrobisko, spychacze, koparki, wywrotki. Jak popada to chyba będzie lepiej ten kawałek terenu omijać. Szlakiem dotaczam się do asfaltu i skręcam na prostą do domu.
W domu zdecydowałem się obejrzeć klocki tylnego hamulca. Niby trzyma jeszcze ale coś tam już trze i klamka wpada dalej niż uznaję za właściwe. Zdejmuję koło, wyciągam zawleczkę i klocki mam w ręce. Nie są zdarte do blachy ale wiele nie zostało. Zakładam nowe. Jak już miałem rowerek rozkraczony to zabrałem się za jego czyszczenie. Przy tej okazji odkrywam urwaną szprychę w tylnym kole :-/ Cóż było robić? Zabieram się za wymianę. Trochę zabawy z centrowaniem i potem testy. Potem jeszcze smarowanie i na dziś koniec z rowerkiem.
Kategoria Praca, Serwis, Szprycha, KlockiT
Po Sosnowcu
-
DST
42.00km
-
Teren
12.00km
-
Czas
03:17
-
VAVG
12.79km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś jeżdżenie klubowe po Sosnowcu w ramach cyklu Poznaj Swoje Miasto.
Prowadzi Grzesiek Onyszko. Ja robię za zamykającego i fotografa.
Z
domu ruszam o 9:15. Pogodnie, sucho, trochę wieje i nie jest za ciepło
ale kurtka jedzie w plecaku. Na wysokości budowy centrum Lidla zwężenie i
rozgrzebane pobocze po stronie restauracji "Pod Lwem". Ale udaje się
przejechać sprawnie. Kawałek dalej wyłączone światła na "86". Mimo tego
przejazd na drugą stronę robię szybko i sprawnie. Potem zwykły,
okołotargowy kociokwik na odcinku od targu do nerki. Do miejsca zbiórki,
przy kościele na Pogoni, przemycam się ścieżką rowerową.
Na
miejscu już całkiem spora gromadka uczestników a kolejni jeszcze
nadjeżdżają. Zapisy, pogaduchy i zaczynamy. Na początku ogłoszenia
parafialne Swietłany, potem przedstartowe foto i ruszamy. Na początek do
Parku Dietla. Po opowieści Grześka ruszamy do kościoła ewangelickiego.
Na
zjeździe ze skarpy zawija mi się w koło gałąź i urywa mi szprychę. Nowe
koło. Już rozwalone :-/ Podczas kiedy grupa zwiedza kościół i słucha
opowieści Grześka ja szarpię się z urwaną szprychą. Pomaga Paweł a
moralnie wspierają Michał, Marcin i chyba jeszcze Przemek. Do wycieczki
dołączamy ponownie kiedy grupa przemieszcza się spod kościoła do Pałacu
Dietla. Tu część uczestników idzie zwiedzać pałac. My słuchamy opowieści
naszego przewodnika.
Kiedy znów jesteśmy wszyscy kręcimy dalej.
Kolejny przystanek przy dawnym liceum im. S. Staszica. Teraz budynek
jest zamknięty, do remontu i czeka na nowego właściciela. Kolejno
jedziemy pod jeden z sosnowieckich domów, w których ukrywał się
Dzierżyński. Potem drewniany domek piętrowy do tej pory zamieszkany i w
całkiem dobrym stanie. Przejeżdżamy przez miejsca, które dawniej były
gęsto zamieszkane przez społeczność żydowską.
Z Pogoni,
zatrzymując się jeszcze kilka razy przenosimy się powoli do Milowic. Tu
przystanków już mniej. Jest budynek dawnej szkoły, osiedle z okresu
dwudziestolecia międzywojennego, kamień pamiątkowy i mogiła powstańcza.
Kończymy wspólny objazd pod Halą Sportową w Milowicach.
Powoli
grupa się rozjeżdża. Mnie jeszcze trochę schodzi na rozmowie ze
Swietłaną i Grześkiem. Jest sporo po 14:00 kiedy w końcu się żegnamy i
każde z nas rusza w swoją stronę. Z racji tego, że po drodze udało mi
się wjechać w to, co psy zostawiają na trawnikach czasem, postanawiam
zrobić powrót maksymalnie terenowy by złapać nieco kałuż i błota a potem
piasku, i wyczyścić kółka.
Kręcę w stronę mostu na Brynicy i
terenem przebijam się wzdłuż rzeki do Czeladzi przy okazji nieco
zaginając i eksplorując. "94" przeskakuję w okolicach Strusi i jadę na
szlak w stronę Rozkówki. Do samego parku nie wjeżdżam. Kieruję się na
singielek, który niedawny czas temu odkryłem na własne potrzeby. Potem
przez fińskie domki przeskakuję grzbiecik i drogę z Wojkowic do Grodźca
dalej trzymając się terenu. Ostatecznie wertepki porzucam na granicy
Wojkowic i Psar ciągnąc prostą do domu. Tu mycie rowerka.
Pogoda dziś bardzo dopisała. Frekwencja też. Przyjemnie spędzony dzień. Jedynie zgrzyt ze szprychą nieco popsuł humor.
Link do pełnej galerii
Przy kościele św. Tomasza na Pogoni.
Pałac Dietla.
Kategoria Jednodniowe, Szprycha
SOD
-
DST
22.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
01:28
-
VAVG
15.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dnia poprzedniego okazało się, że muszę zażądać urlopu na dziś i w związku z tym nie było dojazdu do pracy. Po południu miałem jednak odebrać z serwisu Błękitnego. Transportuję się zbiorkomem do Będzina i przed 17:00 odbieram rowerek.
Zrobiony tylny hamulec, który był padł na Roztoczu, a i już i wcześniej niedomagał. Zaplecione na nowo całe tylne koło na grubszych szprychach. Wymieniony pancerz od przedniej przerzutki na odcinku od manetki. Do tego zwyczajowe regulacje. Oczywiście trzeba rowerek ciut objechać.
Kręcę na początek przez Syberkę pod M1 i dalej do Czeladzi. Stamtąd standardową drogą w stronę wojkowickiego Orlenu jednak po drodze wpadam na pomysł by zahaczyć o Rogoźnik więc w locie modyfikuję trasę i jadę w stronę dawnej KWK "Jowisz". Na tamtejszym polu paintball-owym słyszę odgłosy walki. Chyba jakaś ekipa ASG. Ja dalej prosto w ślepą uliczkę i kawałkiem terenu przebijam się pod Orbitalną gdzie obieram kierunek do Rogoźnika. Za kościołem skręcam do Strzyżowic.
Po drodze cieszę oko barwami zachodzącego słońca i wpadam na pomysł by wdrapać się na górkę paralotniarską w Górze Siewierskiej więc jeszcze raz modyfikuję trasę. Terenem wbijam się pod cmentarz w Strzyżowicach i dalej obok wapiennika kieruję się do celu. Niestety nie udaje mi się zdążyć na sam zachód. Mam jedynie okazję podziwiać chmury pokolorowane zaszłym już słońcem. Ale i tak widok ładny. Trochę focę ale w sumie nie ma nic spektakularnego.
Ruszam w drogę powrotną do domu. Ostatnie 3km to sam zjazd. Zmarzłem na nim dość mocno choć prędkość tylko nieco przekraczała 40km/h. Po prostu tak spadła temperatura jak słoneczko się schowało. A i kiedy świeciło też upałów nie było. Ogólnie dzień pogodny ale chłodny.
Kategoria Hamulec, Inne, Koło, Pancerz, Serwis, Szprycha
DPOD
-
DST
38.00km
-
Teren
12.00km
-
Czas
01:49
-
VAVG
20.92km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj bawiłem się w wymianę urwanej szprychy. Przy tej okazji urwała się druga. Coś z tym kółkiem mam mocno nie tak. Udało mi się w końcu doprowadzić je do jakiego takiego stanu i na dziś mogłem wystartować Rzeźnikiem. Trochę mi się obsunęło przy rozruchu i ostatecznie ruszam o 47/180. Kręcę dość intensywnie żeby nadrobić nieco opóźnienie i przy okazji rozgrzać się. Poranek zimny. Może z +10. Para leci z ust. Poza tym dość dobre warunki. Słoneczko, szczątkowe chmurki, bez wiatru. W Łagiszy przyhamowuję przed skrzyżowaniem przy Biedronce i słyszę jak coś szczęknęło. Od razu podejrzewam, że padła kolejna szprycha. Za skrzyżowaniem zjeżdżam na chodnik i robię przegląd. Niestety jest. Po stronie napędu :-/ Nie mam czasu rozczulać się nad problemem bo czas goni. Kręcę dalej choć już z nieco mniejszą werwą. Punkty kontrolne pozaliczane po czasie ale im bliżej mety tym jestem bardziej pewien, że będę na czas. Ostatecznie ląduję z zapasem 60 sekund. Spokojny dojazd do pracy. Byłyby przyjemny, gdyby nie usterka. Jadę dziś do serwisu i jak tylko będzie, to biorę nowe kółko a to każę sobie zapleść całkiem od nowa na jakichś wzmocnionych szprychach i będzie na rezerwie.
W ciągu dnia zadzwoniłem do serwisu i okazało się, że pod ręką nowych kółek 27,5' nie ma. Mają przyjechać pod koniec tygodnia. W związku z tym modyfikuję plan powrotny i by nie czuć bijącego koła wracam ile się da terenem. Spod pracy przez lasek zagórski do Dąbrowy Górniczej. Tam asfaltami pod molo na Pogorii 3. Tu widzę słup czarnego dymu gdzieś w okolicach na wschód od Wojkowic Kościelnych. Zastanawia mnie co to ale nie zbaczam w tamtym kierunku. Jadę na Zieloną i dalej na czarny szlak do Łagiszy a potem jego przedłużeniem pod przejazd na "86". Słup dymu dalej bije w niebo i rozwiewa go nieco na zachód. Focę i znów modyfikuję kierunek ciągnąc czarnym szlakiem w stronę Psar. Na asfalcie skręcam do Sarnowa i przed samymi światłami w wąską uliczkę równoległą do "86" by wyjechać na wzniesienie, które powinno dać lepszy widok. Z tego miejsca jednak nie widać co się pali. Robię serię foto na zoom-ie optycznym i cyfrowym ale dale nie za dużo widać. Jadę do domu. Przez lasek psarski wybijam się na teren do Strzyżowic i asfaltem zjazd do domu. Na gładkim czuć jak dupą zarzuca. Jutro Strzałą do pracy a full wejdzie do użycia jak dostanę nowe kółko. Na powrocie przyjemna pogoda, słoneczko, wiaterek ale w cieniu już nie czuć ciepła. W domu sprawdzam czy są jakieś newsy na temat tego dymu. Okazuje się, że to płonie fabryka wyrobów plastikowych (doniczek itp.) gdzieś w okolicach Trzebiesławic.
Kategoria Praca, Szprycha
Katastrofy Wszelakie
-
DST
142.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
06:35
-
VAVG
21.57km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan na dziś był taki, że robimy 50-60km po górach. Rypnął się z hukiem i błyskiem. Aby mieć więcej czasu i sił na kręcenie plan zakładał, że jedziemy w góry pociągiem. Jakkolwiek nie lubię tego sposobu dostarczania się z rowerkiem na górskie wyrypy to tym razem trzeba było iść na kompromis: pospać trochę i odbyć część drogi żelaznym koniem ale mieć siły na jeżdżenie lub też niedospać i natyrać się na dojeździe i powrocie. Złamałem się. Jeśli mnie pamięć nie myli, to z rowerkiem w pociągu ostatni raz jechałem na start szlaku Odry. Skończyło się tak, że nie dojechaliśmy pociągiem bo ktoś zginął na torach i cały ruch był odwołany. Nim wsiadłem do pociągu to się zastanawialiśmy, czy coś może pójść źle. Przed opisem katastrofy głównej zacznę od mniejszej, personalnej. Ruszam z domu o dzikiej porze - 4:19. Ciemno, temperatura nawet niezła, bezwietrznie. Kręci mi się całkiem nieźle bo drogi puste a część świateł wyłączona. Pod dworzec dojeżdżam po około 44 min. jazdy. Widzę już Maćka i pcham się do drzwi by szybko się przywitać. I tu gleba. Nie zauważyłem, że przed wejściem jest stopień. Na szczęście obyło się bez strat. Było raczej śmiesznie jak groźnie. Witam się z Maćkiem. Wkrótce potem nadciągają jeszcze Filip, Marcin i razem Paweł z Michałem. Skład jest pełny zgodnie z deklaracjami. Chwilę stoimy jeszcze na dworcu by przenieść się potem na peron. Pociąg stoi. Ładujemy się do przedziału, gdzie są wieszaki na rowery. Za mało. Są tylko trzy a nas jest sześciu. Wieszamy 3 rowerku, a resztę ustawiamy jak się da by nie zatarasować przejścia. Rozsiadamy się i punktualnie pociąg rusza. Gdzieś za Tychami wydarza się główna katastrofa dnia, która rozpirzyła nam plan dokumentnie. Na tor upada drzewo. Maszynista hamuje awaryjnie ale dystans dzielący przeszkodę od składu jest dość mały i pociąg uderza w konar. Hurgot miażdżonego drzewa, fruwające liście, błysk zwarcia gdzieś z trakcji a potem pociąg staje. Nikt nie wie co się stało ale kierownik pociągu szybko wyjaśnia sprawę. Idziemy zrobić zdjęcie rozwalonej szyby. Nie ma szans by pociąg pojechał. Procedury uruchomione. Komisja w drodze. Siedzimy i czekamy. Robi się 7:00. Potem 8:00. Przed dziewiątą wiemy już, że ściągną cały skład do Tychów i tam albo kontynuujemy podróż koleją po opóźnieniach albo rezygnujemy. "Spalinówka" ściąga nas powoli. Słychać, że niektóre koła pracują jakby były kwadratowe. Odbieramy zwrot kasy za nieodbytą podróż i raczymy się drożdżówkami. W góry już nie ma sensu jechać bo na samo jeżdżenie zostałyby ledwo 4 godziny dnia. Maciek rzuca pomysł Pszczyny lasami. Nie napotyka oporu. Wbijam Garminowi opcję nawigowania MTB i paluchem wskazuję gdzieś w środku lasu. "Jedź". Kreska się rysuje. Ruszamy. Zaginając po lasach dotaczamy się do Paprocan. Zasiadamy na izotonika z tanka. Potem znów Garmin dostaje wskazówkę paluchem i znów jedziemy za kreską. Tak kręcąc po leśnych duktach docieramy do Pszczyny. Tu zasiadamy w sprawdzonej mecie na obiadek i kolejnego izotonika. Potem przenosimy się na rynek, na lody. Zatankowani po korek ponownie ruszamy prowadzeni kreską Garmina po lasach. Jedziemy na Wyry. Kawałek za bunkrem kolejne mini katastrofa. Marcin łapie kapcia. My się rozkładamy (drugi już dziś raz), do wygodnego zalegania w cieniu na trawce a on walczy z defektem. Drzemka jest krótka i toczymy się dalej. Przez Mikołów przelatujemy bez zatrzymywania kierując się do Katowic i dalej nad staw Janina. Tu zasiadamy ponownie do iztotonika lanego. Słońce jest już blisko zajścia kiedy się żegnamy. Paweł i Michał mają najbliżej do domu i tu ich żegnamy. We czterech jedziemy na Trzy Stawy. Tu odbija Filip. Ja szarpię się z urwaną szprychą w tylnym kole (moja druga dziś minikatastrofa). Komary nas mocno poganiają i wkrótce znów kręcimy. Tym razem lasami w stronę Szybu Wilson i potem pod kwadrat Maćka. Tu żegnamy Marcina, który odbija na centrum i Kazimierz. Mnie Maciek odprowadza kawałek w stronę ul. Grota-Roweckiego gdzie się żegnamy. Solo kręcę bez kombinowania, głównymi drogami, przez Pogoń do Będzina i dalej na "913" i do domu. W sumie dzień całkiem udany choć plany poległy całkowicie. Pogoda dopisała. Wszyscy żyją. Pojeździć się udało całkiem sporo. Góry zrobimy innym razem.
Link do pełnej galerii
Obrazy katastrof wszelakich.
Kategoria Jednodniowe, Szprycha