limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:1061.00 km (w terenie 65.00 km; 6.13%)
Czas w ruchu:54:51
Średnia prędkość:19.34 km/h
Maksymalna prędkość:58.40 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:55.84 km i 2h 53m
Więcej statystyk

Gorzyczki - Odrowąż

Sobota, 31 maja 2014 | dodano: 31.05.2014
Uczestnicy

Dzień zaczął się prawie planowo. Start rozpoczynamy z lekkim poślizgiem o 9:15. Jedziemy do Chałupek na most na Odrze skąd rozpoczynamy nasz rajd wzdłuż rzeki Odry. Dziwnie jest przejechać przez przejście graniczne jakby go nie było.  Po sfoceniu się jedziemy po potwierdzenie do hotelu i dalej do pałacu-klasztoru w Krzyzanowicach. Tam poza foceniem i potwierdzeniem raczymy się też plackiem z rabarbarem. Odkrywam też,  że na teren parku wjeżdżamy bramą dla pospólstwa. Główna jest zamknięta na głucho. Niedaleko jest kolejny punkt czyli zamek w Tworkowie, a właściwie jego ruiny. Potwierdzenie zdobywamy jednak na plebanii ponieważ w kasie nie ma nikogo a na terenie przy zamku trwają przygotowania do Nocy Świętojańskiej. Walcząc z wiatrem i kilometrami docieramy w końcu do Raciborza, gdzie dłuższą chwilę bawimy na dziedzińcu zamku. Jednak nie zwiedzamy go bo nie trafiliśmy na odpowiednią godzinę.  Pokonawszy kolejne kilometry i liczne pagórki jedziemy do Brzeźnicy gdzie znajduje się zabytkowy młyn.  Chwilkę się motaliśmy nim go odnajdujemy.  Foto i jedziemy dalej. Kolejnym punktem do odwiedzenia są ruiny zamku Łubowice. Poza zdjęciem nic więcej nie udaje się osiągnąć. Wkrótce potem opuszczamy województwo śląskie wyjeżdżając do opolskiego. Tablice miejscowości stają się podwójne czyli w jezyku polskim i niemieckim.  Wiatr i kilometry zdążyły wyssać z nas sporo sił i zaczęliśmy szukać miejsca, gdzie się da zjeść obiad. Niestety lokalów gastronomicznych jak na lekarstwo. Na oparach docieramy do pizzerii w Landsmierzu. Wyboru nie ma poza pizzami. Nieco jesteśmy rozczarowani ale niesłusznie.  Pizza na głowę i siły wracają więc dalej kręcimy do Kędzierzyna-Koźla. Tam w planie jest śluza i wieża ciśnień. Udaje nam się odnaleźć obydwa punkty ale jest na tyle późno, że nie bardzo jest się gdzie potwierdzić więc tylko foto. Podjeżdża jeszcze pod zrujnowany zamek ale wiele tam nie ma. Dzień powoli się kończy i kierujemy koła w stronę zarezerwowanego noclegu w Odrowążu. Po drodze mamy jeszcze Krapkowice i decydujemy się odnaleźć zamek. Udaje się tylko dzięki temu, że szukamy zamku na ul. Zamkowej a sam zamek jest oznaczony tabliczką informacyjną bo zamku nijak nie przypomina. Potem jeszcze zakupy w Biedronce i jedziemy na nocleg. Cel osiągamy około 21:00. Plan był odbić do Opola ale wiaterek i mnogość punktów skutecznie go pokrzyżowały.

Link do pełnej galerii


Pierwszy poranny start zaczynamy dziarsko pomimo tego, że na początek podjazd.


Most graniczny na Odrze w Chałupkach.


Krzyżanowice.


My w Tworkowie. Jak zwykle przed imprezą :-/


Przed nami droga jeszcze daleka. Nie tylko tego dnia.


Zamek w Raciborzu to jeszcze nie koniec naszej dzisiejszej jazdy.


Kolejnym punktem był sprytnie ukryty młyn w Brzeźnicy.


Za którym jeszcze najeżdżamy ruiny zamku w Rudniku.


Śluzę w Koźlu.


Tamże wieżę ciśnień.


I na koniec coś, co zupełnie nie przypomina, a jest zamkiem w Krapkowicach.


Kategoria Kilkudniowe

DP - wszystko przez Pawła

  • DST 84.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 19.61km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 maja 2014 | dodano: 30.05.2014

+8 na starcie ale w centrum Dąbrowy Górniczej musiało być sporo chłodniej bo wydychane powietrze zamieniało się w parę. Przejazd generalnie spokojny. Pierwsze kilometry dziś z obciążeniem bo bezpośrednio po pracy ruszam na spotkanie z Krzyśkiem i potem Maćkiem i razem jedziemy do Katowic na pociąg. Tam dołączy do nas Paweł. W związku z tym do pracy z bagażem wyprawowym. Nie sprawiał jednak większego problemu jeśli chodzi o zrywność czy prędkości. Jedynie bardziej staram się uważać na różnego rodzaju garby i dziury żeby nie ryzykować rozwalenia dość obciążonego i nieamortyzowanego tylnego koła. No i sterowność nieco inna.

Po pracy na początek na spotkanie z Krzyśkiem przed dworcem PKP w Sosnowcu. Razem jedziemy po Maćka. We trzech jedziemy do Katowic na dworzec kolejowy gdzie spotykamy się z Pawłem.  Drużyna w pełnym składzie.  Pakujemy się do pociągu do Rybnika, który startuje z kwadransem opóźnienia. Potem jeszcze okazuje się, że nie dojedziemy do celu.  Był wypadek śmiertelny przed Czerwionkami-Leszczyny i albo pakujemy się do autobusu,  co z rowerami przy tej liczbie pasażerów jest nieprawdopodobne,  albo jedziemy do celu na rowerkach. Pada na to drugie. Idzie sprawnie ale obsuwa w czasie nie do nadrobienia. W Rybniku jesteśmy przed 20:00. Na nocleg dobijamy przed 22:00. Wszystko przez Pawła.

Link do pełnej galerii


Pod dworcem PKP w Sosnowcu spotykam się z Krzyśkiem.


Razem jedziemy po Maćka.


We trzech jedziemy na dworzec kolejowy do Katowic, gdzie spotykamy się z Pawłem.


Chyba przez ten pociąg zmuszeni jesteśmy do wcześniejszego skorzystania z naszych kół.


Pierwszy nocleg wspólnie z rowerkami :-)


Kategoria Praca, Kilkudniowe

DPOD

  • DST 42.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 19.84km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 maja 2014 | dodano: 28.05.2014

+15 na starcie. Zanikające mgły i lekki wiaterek na początku, potem słoneczko. Dojazd byłby spokojny gdyby nie jakiś idiota w niebieskim Saxo. Znów znajomy manewr wyprzedzanie na podwójnej ciągłej przed światłami w Gródkowie. A i tak burak musiał stać bo czerwone. Nie rozumiem tych ludzi. Ani trochę. Potem jeszcze delikwent na "ścieżce rowerowej" na Braci Mieroszewskich. Zjechałem na nią przed rozlewiskiem obok stadionu i ciągnąłem dalej kiedy z osiedla wyjechał jakiś srebrny kombiak. Specjalnie wyglądałem nad ogrodzeniem czy coś nie pojedzie i dobrze zrobiłem bo baran w ogóle się nie rozglądał na boki. Dopiero jak zatrzymał się przy wylocie do głównej to spojrzał w lewo. Chyba nie ma tam znaku ustąp i ścieżka rowerowa i kierowcy jadą w ciemno nie patrząc na boki aż nie muszą się włączyć do ruchu. Dla jadącego rowerzysty może być wtedy już dużo za późno.

Nim wyszedłem z pracy już zaczęło padać. Pierwsza myśl, to przeczekać. Wyszedłem jednak na zewnątrz sprawdzić jak to rzeczywiście wygląda. Nie było tak źle. Ruszam w stronę Dąbrowy Górniczej. Kapie zauważalnie ale nie tak by przemoczyć kompletnie. Bez większego kluczenia jadę na początek na "dworzec kolejowy" kupić bilety na piątek na trasie Katowice-Rybnik. Potem pod ścianę płaczu i do ProLine odebrać reklamowany tusz. Stamtąd przez Mydlice do Decathlonu kupić kilka drobnych gadżetów. Nim dojechałem do celu przestało padać. Jednak jak wychodziłem lekkie kapanie znów się odezwało. Na szczęście był to ostatni podryg. Do domu dojechałem na sucho przez Zamkowe, Grodziec i Gródków. Po drodze jeszcze zahaczyłem o wsiowego Lewiatana. Generalnie jechało się przyjemnie.


Kategoria Praca

DPOD

  • DST 43.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:04
  • VAVG 20.81km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 maja 2014 | dodano: 27.05.2014

+12 na przebudzeniu. Na wyjeździe nie sprawdzałem ale z pewnością się jeszcze ciut podniosło. Jezdnie noszą ślady wczorajszej burzy - miejscami w koleinach stoi woda. Troszkę nieszkodliwego wiaterku. Jechało się całkiem przyjemnie i w miarę dynamicznie. Dziś nie przeszkadzały szlabany i niebardzo światła. Dojazd bez sensacji choć nieco irytowali mnie zarówno piesi jak i zmotoryzowania na "ścieżce" przy Braci Mieroszewskich - albo szli nie tą stroną albo zastawiali samochodami ścieżkę.

Po pracy był wstępny plan, że jadę na molo na spotkanie z Krzyśkiem ale nim ruszyłem zadzwonił, że u niego pada. U mnie ok tylko pojedyncze krople. W końcu umawiamy się w parku sieleckim obok dawnego pomnika hydraulików. Docieramy niemal jednocześnie. Omawiamy kilka spraw związanych z piątkowym wyjazdem. Zajmuje nam to jakieś pół godziny. Żegnamy się i ruszam estakadą w stronę Pogoni. Obok cmentarza wbijam na ścieżkę i ciągnę nią aż do skrętu na 12%. Tam odbijam na pocztę wysłać poleconym oświadczenie do ZUS-u, że nie chcę by mnie okradali i zostaję z tym co mogę w OFE. Potem wracam i wbijam się na 12%. Jadę pod kościół na Syberce i dalej kładką nad "86/94" w stronę M1. Objeżdżam CH i obok GLS-u jadę do Czeladzi. Tam zwrot w stronę szpitala i dalej do Wojkowic. Za wiaduktem skręcam w kawałek terenowy i jak dobijam ponownie do asfaltu to zaczyna się pokapywanie. Ostatnie 2 kilometry z lekkim hakiem w deszczyku. Na szczęście krople są grube i niezbyt gęsto padają więc udaje się nie przemoknąć przed dotarciem do domu.


Kategoria Praca

DPSD

Poniedziałek, 26 maja 2014 | dodano: 26.05.2014

Po przebudzeniu +11. Na wyjeździe +14 i mgły z nikąd oraz lekki wiaterek. Jechało się bardzo przyjemnie i zadziwiająco dobrze. Gdyby nie światła i szlabany to czas przejazdu jeszcze dałoby się o 2 min. zmniejszyć. Ale i tak nie jest źle. Dziś Błękitnym bo chcę go do serwisu odstawić na przegląd i wielonarządową transplantację przed wyjazdem. Droga spokojna.

W trakcie pracy zwalniam się na dłuższą chwilę by odstawić Błękitnego Rumaka do serwisu na operację. Suport, kaseta, łańcuch, korba, klocki na przodzie, i 3 szprychy na tyle. Poza stukającym suportem (choć jak na złość dziś milczał jak zaklęty) reszta jeszcze w nienajgorszej kondycji i łańcuch z kasetą sobie zostawiłem na dorżnięcie w późniejszym czasie. Na planowanym wyjeździe chcę mieć jak najmniej niespodzianek ze strony rowerka. Wracam do pracy zbiorkomem i tymże wracam po pracy do serwisu. Tam już Rumak gotowy. Powrót do domu przez Łagiszę i Sarnów by na pagórkach przetestować jak wszystko chodzi. Jest bardzo pozytywnie :-)


Kategoria Praca, Kaseta, KlockiT, Korba, Łańcuch, Serwis, Suport, Szprycha

Wyry - Rekonstrukcja bitwy

  • DST 117.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 06:02
  • VAVG 19.39km/h
  • VMAX 43.70km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 maja 2014 | dodano: 24.05.2014
Uczestnicy

Dziś dzień rowerowo zużyty pierwsza klasa.
Zaczęło się od tego, że pojechałem Srebrną Strzałą do serwisu na przednim tylko hamulcu. Trochę się tej jazdy obawiałem bo w Będzinie w soboty i środy odbywa się targ więc można się spodziewać kociokwiku i nut szaleństwa z dużą dozą braku wyobraźni co może skutkować konieczną nagłego hamowania. Jednak udaje się dojechać bezkolizyjnie do celu. Tam od drzwi w myślach "krzyczę" Help! Hilfe! Pomocy! a w rzeczywistości przedstawiam sprawę jak jest. Do założenia nówka hamulec + linka. Operacja odbywa się od razu i jeszcze mam czas by się zebrać i jechać na zbiórkę na wyjazd na rekonstrukcję bitwy pod Wyrami. W międzyczasie jeszcze umawiam Błękitnego Rumaka na operację w poniedziałek - przeszczep napędu i suportu oraz przegląd. Potem dzwonię do Waldka żeby na mnie nie czekali, że spotkamy się na Muchowcu. Bez problemu dostaję się tamże ze sporym zapasem czasu i od razu przyuważam Maćka, co daje mi wskazówkę gdzie zakotwiczyła reszta grupy. Gdzieżby inaczej jak nie pod parasolami. Tamże pada też pierwszy radlerek. Wsiąkł jak woda. Jak wyjeżdżałem to termometr w słońcu pokazywał +36. Musiało być niewiele mniej faktycznie. Do tego powoli zbierało się na opady. Tak więc radlerek po 20 kilku km był jak najbardziej wskazany.
Śmiechy i rozmowy trwały dość długo ale przyszło w końcu udać się na zbiórkę właściwą. Podjeżdżamy, witamy się, wpisujemy na listę i ruszamy do celu. Teraz prowadzą koledzy z Katowic. Trochę terenem, trochę asfaltami docieramy do celu. Lekko przed rozpoczęciem inscenizacji ale już za późno by zająć dobre miejsce w pierwszym rzędzie obserwatorów. Objeżdżamy pole bitwy i udaje się ustawić w końcu tak by coś było widać. Rekonstrukcja trwała około godziny. Bardzo dobrze przygotowane wydarzenie. Po obu stronach brało udział po kilkudziesięciu rekonstruktorów. Ubrani w mundury z epoki. Z replikami broni i pojazdów (po stronie niemieckiej był czołg, po polskiej tankietka i dwa działa). Widowisko znakomite. Do tego cały czas komentowane zarówno w zakresie obecnej sytuacji na polu bitwy jak i w zakresie informacji na temat zastosowanego wyposażenia czy sposobów walki. Bardzo ciekawie to wyglądało.
Kiedy inscenizacja dobiega końca idziemy obejrzeć Rosomaka i potem chwila na odżywianie.
Żegnamy koleżanki i kolegów z Katowic i ruszamy na działkę do Teresy. Tam schodzi nam gdzieś do 19:00. Znów mnóstwo żartów, ognisko, grill i inne atrakcje (głównie w płynie). Kończymy ze względu na okrążające nas chmury. Ruszamy w delikatnym pokapywaniu. Sprawnie przemieszczamy się do Katowic po drodze rozbijając na grupki. Do Muchowca ciągniemy się za kolegami z Katowic, którzy przypadkiem mieli drogę w tym samym kierunku. Na Muchowcu znów zbieramy się w grupę ale już zaczynają się rozjazdy. Zostaje Rysiek bo on z Katowic a reszta rozjeżdża się tak by jak najwygodniej dojechać do domu. W Sosnowcu kolejne pożegnania i już tylko z Dominem i panemp jedziemy słusznym tempem pod molo na Pogorii 3 i zasiadamy przy kolejnych radlerach. Na Pogorii zadziwiająco pusto. Musiało tu solidne lać skoro tak przetrzebiło ludność. Zasiadamy nie w tej co zwykle wodopojni i znów ponad 30 min. rozmowy do czasu, kiedy to zamykają lokal. Żegnam się z Dominikiem i Marcinem i solo jadę przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu.
Pod koniec nieco się ochłodziło i trzeba mi było nieco wolniej jechać bo powyżej 25km/h robiło się zimno. Powrót do domu przebiegł jednak sprawnie.
Wspaniale wykorzystany dzień. Nie dość, że pojeździłem w towarzystwie licznego grona rowerowych znajomych to jeszcze razem byliśmy na ciekawym wydarzeniu. Z wypadu poza zmęczeniem przywieziona fura pozytywnej energii :-)

Link do pełnej galerii



Doganiam ekipę.


Nóweczka hamulec na tyle.


Ruszamy na Wyry.


Na miejscu już spore zgromadzenie.


Polskie rezerwy przed wprowadzeniem do walki.


Bitwa się rozwija.


Niemieckie wsparcie pancerne.


Zniszczony zostaje czołg.


Rusza polskie wsparcie z tankietką.


Ewakuacja rannych.


Niemcy ustępują z pola walki.


Nieco bardziej współcześnie - Rosomak.


Nieco kontrastowe zestawienie :-)


Jedziemy do Wilkowyj. Na horyzoncie ciekawie.


U Teresy na działce wygłupom nie było końca. Trochę trudno wytłumaczyć co robią Domino z Avacsem ;-)


Kiedy ruszamy do Katowic na horyzoncie taki oto widok. Chwilę potem zaczyna pokapywać. Niegroźnie na szczęście.


Rzucam rozkaz: "Paszcze do zdjęcia"!


Potem dużo jeżdżenia w rozbiciu by w końcu zjechać się na Muchowcu.


Finisz z wynikiem jak wyżej.

Dla zainteresowanych strona wydarzenia

oraz opis na Wikipedii


Kategoria Integracja BS, Jednodniowe, Hamulec, Serwis

DPD

Piątek, 23 maja 2014 | dodano: 23.05.2014

Jak sprawdzałem zaraz po przebudzeniu to na termometrze było +13. Przed wschodem słońca. Na wyjeździe było o wiele cieplej. Przyjemny wiaterek, słoneczko. Wyjechałem z lekkim wyprzedzeniem więc miałem w planach spokojny dojazd. Plan poległ na skrzyżowaniu 300 m od domu, gdzie mi w oddali śmignął króliczek. Rozwój wydarzeń mógł być jeden. "Chomik" i pościg. Po niecałym kilometrze doganiam, witam się, wyprzedzam i dalej na "chomiku" ciągnę już do samej Dąbrowy Górniczej. Tutaj jestem ze sporym wyprzedzeniem. Przy kasie Kolei Śląskich dopytuję się o cenę biletu na trasie Katowice-Rybnik (11,40 + 5 za rower). Potem już spokojniej do celu a i tak czas wyszedł całkiem niezły. Jakby tak pocisnąć na granicy utraty oddechu to bym się może z przejazdem zmieścił w 35 min. :-)

Po pracy bez większego gięcia pod molo na Pogorii 3. Nie spotykam znajomych więc objeżdżam P3 od strony Łęknic i przed przystanią odbijam na Pogorię 4. Śmiga mnie króliczek. Trochę go gonię ale szybki skubaniec i na dodatek na dużych kołach. Raz go doganiam ale na stojąco rozpędza się powyżej 35km/h i mu odpuszczam. Dociągam do RZGW i potem już przez Preczów i Sarnów spacerowo do domu z małą odchyłką do pobliskiego ODIDO by kupić sobie litrowe lody w nagrodę za zarżnięcie kolejnego suportu. Tym razem wytrzymał jakieś 4,6 tys. km mojego "chomikowania" :-/ Trochę mało ale poprzedni skończył z podobnym wynikiem. Chyba muszę się wykosztować na jakiś solidniejszy bo te po 35 zetów padają jak muchy. Mam tylko nadzieję, że mi zdążą wymienić przed wyjazdem bo inaczej będzie kanał.

Do kompletu rozsypał mi się jeszcze hamulec w Srebrnej Strzale. Zabrałem się za wymianę linek od przerzutek bo już coś kiepsko przerzucało i miałem podejrzenie, że są nadżarte zębem czasu. Przednia wisiała na 3 włóknach czyli lada moment byłby problem. Tylna miała się nieco lepiej ale mimo to ją wymieniłem tym bardziej, że połamany pancerz przy przerzutce i tak wymagał lekkiego skrócenia. Potem zabrałem się za linkę od tylnego hamulca. Niestety śruba mocująca linkę dokręcona na amen. Zniszczyłem łebek a nie drgnęła nawet o włos. Próbowałem rozwiercić ale nie ruszyło ani o milimetr. Przyjdzie zakupić nowy hamulec na tył. I w związku z tym mój jutrzejszy udział w wyjeździe na inscenizację bitwy stoi pod znakiem zapytania. Jeśli dojadę na 10:00 do serwisu nie zabijając się przy braku tylnego hamulca, i uda się kupić i zamontować na czas brakujący mechanizm, to jadę. Jak nie, to powrót. Coś pechowy dziś dzień dla moich rowerków :-(


Kategoria Praca, LinkaP, Serwis, LinkaH

DPDZ

Czwartek, 22 maja 2014 | dodano: 22.05.2014

+12 na starcie. Bezchmurne niebo. Do Dąbrowy Górniczej jechało mi się jeszcze całkiem nieźle zwłaszcza, że nieco dociskałem żeby wbić się w bezpieczne ramy czasowe bo wyjazd był lekko obsunięty. Od Dąbrowy jednak wrażenie jazdy na miękkich nogach. Mimo tego czas przejazdu całkiem niezły. Bez większych sensacji. We znaki daje się jedynie niedospanie po wczorajszym późnym powrocie.

Po pracy powrót maksymalnie krótką drogą. Miał być w tempie spacerowym emeryta ale poszło szybko i sprawnie. Młynki wrzucone na starcie i "chomikiem" dociągnąłem szybko do domu. Bardzo mi odpowiada taka temperatura jak jest w środku dnia czyli te 25+ i lepiej. Mięśnie i stawy ładnie ogrzewane, powietrze można ssać całą gębą bez obawy przeziębienia gardła. Dzięki temu jazda na młynkach w przedziale 26-33km/h to żaden problem. Jest to wręcz prędkość naturalna w takich warunkach :-)
W domu wciągam obiadek i "na chwilę" rozciągam kości na płaskim. Jakoś tak oko się zamyka i jak się ponownie otwiera to już wynik na zegarze 19:05. A mnie jeszcze trzeba zrobić kółko do wsiowego Lewiatana. Odpuszczam więc ustawkę przy molo bo i tak już po czasie i tylko zaginam po zaopatrzenie. Dziś wynik dzienny skromny. Ale za to udało się nieco odespać ostatnie dwa późne powroty.


Kategoria Praca

DP Się zaczęło na dobre OND

  • DST 80.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:16
  • VAVG 18.75km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 21 maja 2014 | dodano: 21.05.2014
Uczestnicy

+13 na starcie. To lubię :-) Wiaterek lekki i nieprzeszkadzający. W komplecie jeszcze ładne słoneczko. W końcu pogoda zrobiła się jak trzeba. Dojazd do pracy sprawny i spokojny.

Jak opis dojazdu do pracy lakoniczny tak opis powrotu będzie mocno rozwlekły bo się zaczęło. Zaczęło się ostre nie-tylko-jeżdżenie.
Po kolei.
Na początek to realizacja przejazdu projektowanym szlakiem rowerowym z Trójkąta Trzech Cesarzy do parku na Kazimierzu. Prezes prowadzi sprawę ze strony Cyklozy i generalnie jeżdżącej braci czyli rasowy rowerzysta, który wie jak pojechać żeby było dobrze. Umówiliśmy się wstępnie u mnie pod pracą ale Prezesowi przyszło jeszcze pojechać do PTTK-u i ostatecznie umówiliśmy się na Dańdówce naprzeciw kościoła. Docieram tam szybko i sprawnie ale Macina nie ma. Trochę czekałem ale mi się w końcu znudziło i ruszyłem w stronę centrum. Kawałek za cmentarzem się zjeżdżamy i zygzakami kierujemy się w stronę punktu startu szlaku czyli na Trójkąt.  Po drodze Marcin prowadzi mnie zmienioną końcówką szlaku czerwonego. Jeszcze nią nie jechałem i przyznam, że wariant bardzo fajny. O wiele lepszy od poprzedniego. Poprawka szlaku jak najbardziej na plus. Podjeżdżamy pod Trójkąt. Marcin wchodzi na wał i nagle woła, że Czarna Przemsza jest czerwona. Pomyślałem przez chwilę, że coś mu się z oczami porobiło ale też się wdrapuję i faktycznie. Może nie czerwona ale na pewno kolor ma niewłaściwy dla rzeki bo jakiś taki rudy. Obowiązkowo strzelam kilka foto.
Potem rozpoczynamy objazd właściwy projektowanego szlaku. Jedziemy niezbyt spiesznie częściowo mi znanymi miejscami. Są też jednak dla mnie zupełnie nowe i całkiem fajne przejazdy. Generalnie w tej postaci szlak będzie bardzo fajny do jeżdżenia.
Po drodze mamy małą awarię. Właściwie to maja Prezes w postaci przebitej dętki. Wypada to akurat na mostku nad Bobrkiem przy torach. Mnóstwo tam szkła i to pewnie była przyczyna problemu. Serwis przebiega sprawnie i jedziemy dokończyć przejazd aż do samego Kazimierza. Stamtąd kierujemy się na molo przy Pogorii 3, gdzie nasza klubowa koleżanka Monika organizuje z ramienia Dąbrowy Górniczej mini rajd na orientację. Bardziej rekreacja niż zawody ale bywalcy takich imprez biorą sprawę dość poważnie. Jakoś daję się namówić na ten hazard :-) Na szczęście jedziemy w fajnej grupie, która generalnie chce się przewieźć, pogadać a jak się uda to i może coś zaliczyć z punktów obowiązkowych. Na miejscu spotykam też dawno już nie widzianych rowerowych znajomych, z którymi ładne kilometry już nie raz i nie dwa kręciliśmy. Zjawił się Jacek z córką w przyczepce i przyjechał też Damian. Fajnie było się zobaczyć i była okazja zarówno powspominać jak i porozmawiać o nowych rzeczach. Czas przeleciał błyskawicznie do odprawy i startu mini-rajdu. W grupie (Prezes, Nieprezes, Doms, accjacek z latoroślą i ja) jedziemy raczej żwawo na poszczególne punkty nie zapominając bynajmniej o rozmowach. Jest wesoło. Nie wszystkie punkty znajdujemy. Trochę kręcimy się tu i tam. Po drodze spotykamy Domina, który dziś zalicza trasę pieszo. Pojawiają się to tu, to tam też inni uczestnicy (sporo Ghostbikersów). Generalnie jeżdżenie fajne. Kończymy w czasie ale bez wszystkich punktów. W sumie zupełnie mnie to nie martwi bo nie chodziło mi o wygraną tylko żeby się przewieźć ze znajomymi i to się udało wypełnić w 100000000%%% :-)
Kiedy oddajemy mapki i większość uczestników się rozjeżdża na miejsce dociera Domino. Decydujemy się zasiąść na chwilę jeszcze przy napoju izotonicznym (w moim przypadku w ilości nielegalnej aczkolwiek tylko minimalnie) i podelektować wesołą rozmową. Czas leci szybko na tejże czynności osiągając w końcu wartości powyżej 22:00. Opuszczamy lokal kilkanaście minut później ale rozmowy, żarty, docinki i inne takie trwają w najlepsze prawie do 23:00. Na kilka minut przed tą godziną żegnamy się po kolei i solo jadę przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu na włączonych młynkach. Powrót poleciał błyskawicznie. Puściutkie drogi, chyba nawet ani jeden samochód mnie nie wyprzedzał. Cisza. Cieplutko (jadę full na letniaka). Po prostu rowerowo dzień idealny. Mnóstwo fajnej zabawy, pozytywnej energii. Tak jak powinno być!

Link do pełnej galerii


Stąd zaczynamy tyczenie kolejnego szlaku. W tle widać, że Czarna Przemsza zrobiła się na rudo.


Wody Białej Przemszy (z lewej) i Czarnej (z prawej) mieszają się przy Trójkącie.


Awaria u Prezesa.


I akcja serwisowa.


Spodobała mi się chmurka i gra światła. Ale jakby tak zza tego głos doleciał...


Ciekawe czy Olo wie gdzie to :-)


(Dez)organizatorzy orientu ;-P


Nawet orientowi wyjadacze połamali sobie zęby na "3". A jakiś amator znalazł od pierwszego strzału :-)


Dawno niewidziany Jacek wraz z córką.


I już po. Stwierdziłem, że już nigdy więcej... ale kto wie? Może się jeszcze kiedyś złamię?


Tak liczyłem, że dziś więcej jak 65km nie zrobię. I by pewnie tak było gdyby nie Monika.


Kategoria Praca

DP PTTK OND

Wtorek, 20 maja 2014 | dodano: 20.05.2014
Uczestnicy

+8 na starcie. Odczuwalnie przyjemnie aczkolwiek rześko. Z tego też powodu na klatę kurtka, reszta "na letniaka". Droga spokojna. Wyjechane o czasie i dojechane przed. Jedynie na Zielonej nieco spowolniła mnie koparka ale jak tylko wyszedłem na prostą to bez problemu wyprzedzam i jadę swoje. Przy elektrowni Łagisza na ul. Dąbrowskiej wyrwali tory kolejowe. Na byłym torowisku obok ronda na Zielonej zauważyłem, że wysypali tłuczeń. Chyba powstanie alejka spacerowa albo ścieżka rowerowa. Na Robotniczej dalej krajobraz księżycowy. Chyba chcą pobić rekord na najdłuższy czas remontu.

W pracy dziś sporo zajęć więc dzień przeleciał piorunem. Przed wyjściem umawiam się z Prezesem pod "eklerkiem" na Zagórzu gdzie docieram w miarę sprawnie. Szybko jeden zakup i razem jedziemy bokami do centrum na spotkanie Cyklozy. Dziś całkiem liczne grono i więcej niż połowa ekipy na dwóch kołach. Jest trochę spraw do omówienia a dla mnie szczególnie istotny punkt czyli wyjazd czerwcowy wzdłuż Odry. Ustalamy podstawowe dane typu punkt startu, czas, sposób dotarcia, przybliżoną trasę i miejsca do odwiedzenia. Planujemy też wstępnie najbliższy weekend i inne, nieco późniejsze, wyjazdy. Tak czas biegnie i robi się prawie 18:00. Z racji tego, że Cyklozie stuknęły niedawno okrągłe 3 latka  to spotkanie ma też akcent ku czci i radości. Przenosimy się na kołach do Waldka na działkę, gdzie przy grillu i symbolicznym izotoniku próbujemy regionalnego produktu gruzińskiego przywiezionego przez naszego gospodarza z niedawnej wyprawy w tamte rejony. Tym razem odbywał ją pieszo by poznać kraj z nieco innej perspektywy. Oczywiście również spora porcja rozmów okołorowerowych i dalsze planowanie wyjazdów bliższych i dalszych. Kiedy godzina osiąga wartość mniej więcej 20:30 zwijamy sztandary i rozjeżdżamy się. Prezes, Panp i ja jedziemy bez kombinowania, dość żwawym tempem, w stronę Mecu i dalej obok Expo Silesia pod molo na Pogorii 3 gdzie zastajemy niedobitki z wydarzenia prowadzonego przez naszą koleżankę klubową, Monikę. W ciemnościach witamy się z Markiem, Andrzejem i Dominem. Kolejne pół godziny upływa na wesołej rozmowie i wymianie opowieści rowerowych oraz planów na bliższą i dalszą przyszłość. Przy wartości czasu na poziomie 22:20 żegnam się z chłopakami, choć nie jest to łatwe bo atmosfera wesoła. Niestety jutro do pracy więc trzeba wrócić o jakiejś ludzkiej porze. Sprawnie wzdłuż P3 ciągnę do Świątyni Grillowania, gdzie przeskakuje na P4 i przez Preczów i Sarnów dociągam do swojej wioski i do domu na kilkanaście minut przed 23:00.
Dzisiejszy dzień rowerowy rozwinął się bardzo sympatycznie. Tym bardziej sympatycznie, że spontanicznie i bez ciśnienia. Było ludno, wesoło, pogoda dopisała a noc nastała nawet nie wiem kiedy. Po prostu super!


Kategoria Praca