limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2017

Dystans całkowity:1606.00 km (w terenie 186.00 km; 11.58%)
Czas w ruchu:93:37
Średnia prędkość:17.16 km/h
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:57.36 km i 3h 20m
Więcej statystyk

DPOD

  • DST 41.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 02:16
  • VAVG 18.09km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 31 sierpnia 2017 | dodano: 31.08.2017

Przedstart nieco sprawniejszy i na kołach jestem o 6:09. Czyste niebo, lekki wiaterek, chłodno. Test na wdzianko krótkie wypadł negatywnie i jadę poubierany jak wczoraj. Trasa zwykła przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Spokojna, bez ekscesów. Tempo iście spacerowe. Na miejscu mam minutę zapasu.

Na wyjściu z pracy cudowna, letnia temperatura. W cieniu przyjemnie ciepło. Bajkowe warunki do kręcenia. Niespiesznie rozpoczynam powrót w kierunku Mecu. Po drodze, przy robotach drogowych odbijam na Orion i dalej kręcę w stronę Górki Środulskiej. Przez 3 rondka dotaczam się do CH Plejada i stamtąd kręcę bokami, czyniąc przy okazji drobną eksplorację, w stronę Pogoni. Stamtąd jadę do Czeladzi na Piask i przez centrum do Grodźca. Tu przy Biedronce wbijam na ścieżkę do Wojkowic. Za Orlenem skręcam w teren na prostą do domu. Tempo na powrocie spacerowe by nacieszyć się miłym ciepełkiem, tak różnym od porannego chłodu. Przyjemny i spokojny powrót do domu.


Kategoria Praca

DPDZD

Środa, 30 sierpnia 2017 | dodano: 30.08.2017

Chyba już na dobre zaczął się ten czas kiedy to rano jedzie się na długo a wraca na krótko. Pomny wczorajszych doświadczeń termicznych dziś wdziałem cieplejszą bluzę i długie spodnie. I wcale jakoś specjalnie się nie zgrzałem. Za to dało się odrobinę szybciej jechać. Ale tylko odrobinę. Nogi czują niższe temperatury i nie podają już tak dobrze. Na kołach jestem dziś o 6:14. Miałem nadzieję, że dojadę na styk ale ostatecznie mam 3 min. obsuwy. Za to przynajmniej przejazd był spokojny i nawet całkiem przyjemny. Trasa przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Mgły jedynie koło Lidla w Gródkowie. Wiaterku nie odczuwałem ale możliwe, że lekko podwiewało.

Wychodząc z pracy nadziewam się na bardzo przyjemne warunki. Słoneczko w pełnym zakresie rażenia. Temperaturka iście środkowoletnia. Nie czuć wiaterku. Miodzio. Jednak kiedy ruszam i przejeżdżam przez cień różnica jest zauważalna i niekorzystna ale wciąż jest jeszcze nieźle. Kręcę powoli przez centrum Zagórza, Mortimer i Reden do Mostu Ucieczki. Stamtąd na bieżnię przy Pogorii 3. Ciepło więc trochę ludzi jest ale nie ma tragedii. Poza okolicą mola i plaży nawet pustawo. Dotaczam się do Świątyni Grillowania i przeskakuję na bieżnię przy Pogorii 4. Stamtąd do Preczowa i dalej do Sarnowa. W domu chwila przerwy na małe conieco. Potem zapinam sakwy i robię standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana. Z balastem powrót prosto do domu.
Aż nie chce się wierzyć, że w piątek pogoda ma się totalnie popaprać.


Kategoria Praca

DPD

Wtorek, 29 sierpnia 2017 | dodano: 29.08.2017

Pieruńsko zimno z rana. Para z ust szła cały czas więc musiało być chyba poniżej +10. Do tego jeszcze wiatr. Na szczęście dla mnie, z zachodu więc pomagający. Na kołach jestem o 6:07 i ta rezerwa czasu bardzo się przydała bo kręcenie z prędkością powyżej 22km/h było bardzo nieprzyjemne. Po prostu robiło mi się zimno. Trasa przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. W okolicach centrum logistycznego Lidl-a lekkie mgły. Nieco gęstsze od Czarnej Przemszy przy Zielonej do "dworca kolejowego" w D. G. Na miejscu jestem równo o 7:00. Dzisiejszego dojazdu nie zaliczam do przyjemnych. Jedynie do spokojnych.

Po pracy warunki omalże idealne. Tzn. w słoneczku jest całkiem przyjemnie ale wciąż wieje chłodnym wiaterkiem. W cieniu jest zauważalnie chłodniej. Wracam tempem spacerowym przez centrum Zagórza i Mortimer do centrum Dąbrowy Górniczej pod ścianę płaczu. Potem przez osiedla kieruję się na Warpie i do serwisu w Będzinie. Stamtąd przez nerkę i Zamkowe przebijam się na ścieżkę do Grodźca. Stąd już bez gięcia do Gródkowa i do domu. Przyjemy i spokojny powrót do domu.


Kategoria Praca

DPD

Poniedziałek, 28 sierpnia 2017 | dodano: 28.08.2017

Po górskim weekendzie dziś nawet nieźle mi się wstawało. Przed wyjazdem sprawdzam jak na zewnątrz i z zachwytu nie pieję. Chłodno. Mam jednak nadzieję, że nogi dadzą radę. Wygrzebany do startu jestem o 6:14. Mikroskopijna rezerwa więc od razu staram się jechać z uczuciem. Jeszcze na punkcie kontrolnym na Zielonej mam nieco tyły czasowe ale już obok DorJan-a jestem o 6:49 a do celu niedaleko więc tu nieco odpuszczam z tempa. Ostatecznie jestem na miejscu z rezerwą 1 minuty. Przejazd spokojny i przyjemny. Jedynie raz na ścieżce musiałem ostro hamować jak mi pies wyleciał. Teraz tylko dotrwać do końca dniówki.

Po pracy cieplej ale szału nie ma. Trochę wieje i te podmuchy nie są za ciepłe. Jeszcze w słoneczku, stojąc, jest nawet przyjemnie. W ruchu, zwłaszcza powyżej 25km/h, już tak miło nie jest. Na szczęście dziś nie muszę się spieszyć i nie chce mi się spieszyć. Kręcę spacerowo przez Mec, Środulę, Stary Będzin do serwisu zapytać o ceny amorków dla Tomka, który był wczoraj sobie złamał ówże na klubowej ustawce do Wadowic. Potem niespiesznie przetaczam się przez Łagiszę i Sarnów w drodze do domu. Na podjeździe pod światła na "86" czuję, że mnie odcina. Zajeżdżam do piekarni w Psarach i poza pieczywem funduję sobie shota 33ml z Coli. Pomaga. Resztę drogi kręci się już normalnie acz dalej bez pośpiechu. Powrót przyjemny i spokojny. Kilka najbliższych dni to będzie pewnie tylko kręcenie na trasie DPD aż nie zregeneruję sił po Istebnej.


Kategoria Praca

Z Istebnej do domu :-(

  • DST 138.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 07:31
  • VAVG 18.36km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 sierpnia 2017 | dodano: 28.08.2017
Uczestnicy

Powrót zaczął się tylko z godzinnym poślizgiem. To znów efekt wczorajszej integracji.

Zaczynamy od wdrapania się pod Ochodzitą skąd skręcamy na zjazd do Kamesznicy. Kozacki. Chłopaki polecieli szybko wykręcając po 80km/h. Ja z przyczepką musiałem się ostro trzymać klamek bo przy 56km/h już mi tak składem rzucało, że moment później sytuacja byłaby nie do opanowania. Na szczęście klocków starczyło.

Jedziemy za Garminem do Węgierskiej Górki. Niestety nie przestawiłem z jazdy terenowej na kolarstwo i wyrąbało nas na zielony szlak, który był od samego początku bardzo stromy, śliski od wody i kończył się tak, że nie było sensu z bagażami się tam drapać. Wracamy na asfalt i sprawnie przemieszczamy się na szlak do Węgierskiej Górki.

Dalej asfaltami w żwawym tempie lecimy do Żywca. Po drodze zachciewa się nam kawy i zjeżdżamy do lokalu, którego szczęśliwie zapomniałem z nazwy. Tu nam schodzi na czekanu prawie godzina. Nowy kelner nieogarniający niezbyt dużego ruchu to porażka dla takiego miejsca.

Jedziemy dalej w stronę Czernihowa i Porąbki. Droga taka, że trzeba walczyć z podjazdami. Na niektóre udaje mi się wedrzeć z impetem dzięki masie składu ale wiele muszę rzeźbić mozolnie na młynkach. Reszta ekipy wjeżdża dużo sprawniej. Trochę też wieje, co nie pomaga.

W Porąbce chwila postoju na zakup płynów i jedziemy na obiad do Karczmy Diabelskiej. Wydawało mi się, że głodny nie jestem. Po zjedzeniu obiadu jednak przekonałem się, że byłem. Z nowymi siłami ruszamy dalej. Kawałek ruchliwą 948. Szybko jednak odbijamy na równoległe boczne drogi i od razu jedzie się przyjemniej.

Z zachodu pojawia się chmura, która w którymś momencie sygnalizacyjnie nas okapała. Do Oświęcimia udaje się dojechać na sucho w akompaniamencie grzmotów. Dopiero za tablicami miasta dopada nas ulewa, przed którą chronimy się pod dachem jakiejś galerii handlowej. Tu znów nam trochę czasu ucieka nim opad ustaje i nieco z jezdni spłynie.

Zaczynam coraz bardziej zamulać. I w końcu za Chełmkiem staję podładować akumulatory. Tu żegnamy się z Marcinem, któremu bliżej będzie do domu przez Dziećkowice. We czterech kręcimy już potem główną drogą przez Imielin do Mysłowic. Paweł z Michałem są już prawie w domu. Żegnamy się.

Z Przemkiem jadę do Sosnowca. Na Naftowej rozjeżdżamy się i my. Odbijam na szlak do Milowic i dalej przez Czeladź i Wojkowice dokręcam do domu już po zachodzie słońca ale jeszcze za względnej jasności. Tu smarowanie amorków, zimny browar, rozminowanie sakw, pranie, prysznic i spać by choć trochę odpocząć.




Link do pełnej galerii



Tuśmy się integrowali wieczorami. Dobrą mają pizzę.


Tuśmy odpuścili.




Brakło dziś czasu na zaliczenie Góry Żar ;-p


Dobrze karmią. Może nie za tanio ale dobrze.


Udało się przed tym schować.



Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

Wokół Istebnej inaczej i w drugą stronę

  • DST 49.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:39
  • VAVG 10.54km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 sierpnia 2017 | dodano: 28.08.2017
Uczestnicy

Poranny rozruch był oporny. Wczorajsze świętowanie dojazdu Pawła nieco się przeciągnęło i solidnie nadwyrężyło wydolność co poniektórych ;-)

Ruszamy nieco później i delikatnie. Początek podobny jak wczoraj ale tym razem jedziemy nie na Zwardoń tylko kręciły kółeczko w drugą stronę. Niebieskim szlakiem chcemy podjechać na Trójstyk. Troszkę nam nie wychodzi i lądujemy po słowackiej stronie. Zorientowaliśmy się po tym, jak nam przed oczami wyrósł most z przęsłami do samego nieba. Ani ja, ani Paweł nie pamiętaliśmy tego z objazdu województwa śląskiego.

Znajdujemy drogę powrotną. Wiąże się ona z koniecznością zrobienia solidnego podjazdu ale za to wracamy na ścieżkę i docieramy do trójstyku granic. Trochę się pozmieniało. Woda (albo Słowacy ;-p) zniosła mostek w tamtą stronę. Ludzie jednak wydeptali ścieżkę i dla chcącego bez problemu można się tam dostać. My tylko robimy foto przy kamieniu z polskiej strony i wracamy na szlak.

Zielonym rowerowym chcemy dotrzeć do Istebnej. Trochę dało się pojechać. Niestety po drodze był spory kawałek zryty przez zwózkę drewna. Dużo błota, ślisko, sporo prowadzenia. Końcówkę dało się już pojechać przy czym obfitowała ona w kozackie podjazdy :-)

W Istebnej decydujemy, że obiadek zjemy na Przysłopie. W tym celu asfaltem wciągamy się na Kubalonkę i dalej czerwonym rowerowym kręcimy w stronę Stecówki i dalej na podjazd do schroniska.

Na miejscu znów zaskakujemy Monikę tym razem uwieczniając się z nią na zdjęciu. Trwa tu festyn GOPR. Dzieciaki mają konkursy chodzenia po linie, jazda quadem w przyczepce, inne zabawy. Jest całkiem sporo ludzi. W kuchni jednak chyba są przygotowani na takie inwazje bo wydawanie jedzonka idzie sprawnie i szybko zostajemy nakarmieni. Potem trochę leniuchujemy przed wyruszeniem.

Powrót robimy tym razem szlakiem niebieskim. Zaczyna się jak zielony ale odbija po drodze. Jest tu trochę chodzenia bo stok jest stromy, z ruchomym podłożem. Potem daje się sporo pojechać. Kiedy wybywamy do asfaltu mamy przed sobą widok na Ochodzitą, za którą wisi burzowa chmura zraszająca okolice.

Kozackim zjazdem błyskawicznie znajdujemy się na przeciwległym grzbiecie. Chwila kręcenia, ostry podjazd na szczyt i parkujemy na Ochodzitej podziwiając panoramę, odpoczywając i focąc. Nadciąga kolejna chmurka i decydujemy się na powrót. Na zjeździe dopada nas krótka ulewa, którą przeczekujemy przy sklepie.

Do kwatery 3,5km. Przelatuje na zjeździe błyskawicznie.

Potem powtarzamy rytuał. 3 pizze na czterech, od groma browarów. Dołącza też do nas Marcin. Dziś mimo uczciwej integracji padamy szybko. Zresztą dnia następnego powrót więc nie ma sensu przeginać.



Link do pełnej galerii



Trójstyk.


Tam gdzieś pod tym mostem byliśmy.


Zielony rowerowy.


Kubalonka ponownie w powiększonym składzie.


Ponownie na Przysłopie.


Paweł glebnął.


Za Ochodzitą leje.


Pora relaksu :-)


Tam, na horyzoncie, byliśmy.


Dystansowo mniej ambitnie ale też wyrypowo.


Kategoria Kilkudniowe

Ostatecznie na Baranią Górę

  • DST 65.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 06:45
  • VAVG 9.63km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 25 sierpnia 2017 | dodano: 28.08.2017
Uczestnicy

Plan na ten dzień nie był w żaden sposób przygotowany. Tak jakoś sam się zrobił w trakcie kręcenia.

Na początek rzeźbimy sobie asfaltami po pagórkach w stronę Zwardonia. Trochę wyciskania, trochę zjazdów, widoczki. Miodzio. Zwardonia nie nawiedzamy tylko od razu kręcimy na Sól. Tam też rodzi się pomysł, że skoro czas mamy dobry to można by uderzyć na Baranią Górę. Ogląd mapy którędy i ruszamy.

Na początek asfaltami do Milówki. Poszło gładko bo droga niezbyt wymagająca i można było te 30+ trzymać. Z Milówki przeskok do Węgierskiej Górki i zaczynamy podjazd rowerowymi szlakami w stronę podejścia na Glinne. Chwilę się motałem z mapą ale uczynni turyści pomogli i podpowiedzieli którędy iść. Na Glinne wchodziliśmy drogą, która na mapie była ale nie był to szlak. W trakcie walki okazało się, że droga też to nie było. Kiedyś może tam drewno zwozili ale teraz to już było chyba tylko koryto na okresowe opady. Stromo, dużo ruchomych kamieni i prawie wcale terenu zdatnego do jazdy.

Kiedy docieramy na czerwony szlak i mamy pod kołami drogę do jazdy radość jest wielka. Ale na krótko. Chwilę potem szlak ostro skręca w lewo i pnie się do góry kamienistą ścianką. Mapa podpowiada jednak, że jak pojedziemy dalej drogą to dojedziemy do szlaku niebieskiego, którym powinno się jeszcze dać kawałek pokręcić.

Reszta drogi to na przemian wsiadanie i zsiadanie. Jechania nie jest wiele. Na samą Baranią Górę wypych po kamieniach. Na szczycie jesteśmy już dość wypompowani. Jest gdzieś około 16:00. Zapasy się kończą. Chwilę bawimy na wieży widokowej, kilka zdjęć i rozpoczynamy zejście do schroniska. Prawie godzina deptania po bardzo niefajnym podłożu. Dużo ruchomych kamieni i korzeni. Miejscami dość stromo.

Docieramy jednak do schroniska bez większych problemów za to pieruńsko głodni. Udaje nam się zaskoczyć swoim widokiem Monię, która ma teraz wachtę. Wesoło pogadując zamawiamy obiad, izotoniki i przeprowadzamy konsumpcję. Na koniec robimy jeszcze uzupełnienie płynów i żegnamy się z Moniką.

Do kwatery niecałe 10km. Szacujemy, że godzina przynajmniej. Rozpoczynamy zjazd zielonym szlakiem do Pietraszonki. Większość drogi udaje się pojechać. Kiedy docieramy do asfaltu zaczyna się ogień. Droga szybko opada w dół i lecimy sporo powyżej 50km/h zwalniając tylko tam, gdzie nie widać drogi albo jest zakręt lub jakaś przeszkoda. Kiedy kończymy zjazd do kwatery mamy niecałe 2,5km. Zjazd trwał z 5-10 min. Mała ścianka, kawałek płaskiego i dostawiamy rumaki do jutra. Prysznic i powtórka z wczoraj w pizzerii. Dziś więcej napojów niż jedzenia bo obiadek z Przysłopu jeszcze się utrzymywał :-) Na tejże czynności zastaje nas Paweł, który z Milówki dojeżdżał pociągiem. Potem przenosimy się na kwaterę i integracja trwa dość długo.



Link do pełnej galerii




W tym miejscu jeszcze był plan, że na powrocie zahaczymy o Ochodzitą.


Ale potem był wypych na Glinne.


Dało się trochę pojechać samym szlakiem.




Ostatnie podejście przed szczytem Baraniej Góry. Wcale nie jest tak płasko, jak na zdjęciu widać.


Pamiątkowe na wieży widokowej.


Po obiadku w schronisku na Przysłopie.


Wynik za dzień. Ochodzita odpuszczona tym razem. Zbyt duże zmęczenie materiału.


Kategoria Kilkudniowe

Do Istebnej

  • DST 139.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 08:19
  • VAVG 16.71km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 24 sierpnia 2017 | dodano: 28.08.2017

Michał namówił mnie (choć w sumie specjalnie nie musiał się wysilać) na wyjazd do Istebnej. Krótki, ale jak się później okazało, intensywny.

Rano wstawać się nie chce i na myśli o kilometrach do przekręcenia jakoś ciężko się zebrać. Ostatecznie wyruszam tak, że na miejscu spotkania z "siostrami z Fiata", czyli pod BP, jestem obsunięty ponad kwadrans. Prowadzeniem obejmuje Michał i tak toczymy się bokami i terenem w stronę Tychów i Pszczyny.

Jadę przeważnie z tyłu, bo trzecie koło nieco jednak spowalnia. Na zjazdach też muszę się nieco hamować. Ale przetaczamy się dość sprawnie aż do Skoczowa, gdzie na rynku zasiadamy do szybkiego obiadku. Posileni wbijamy na rowerowy szlak wzdłuż rzeki Wisły i toczymy się nim aż do Wisły. Droga raczej nudna. Trochę też daje się we znaki zmęczenie. Tymczasem przed nami jeszcze gwóźdź dzisiejszego dnia - Kubalonka.

Do przełęczy zaczynamy wspinaczkę asfaltem ale dość szybko extra balast mocno mnie spowalnia. Chłopaki mi odchodzą i znikają za zakrętem. Po drodze przyuważam, że jest alternatywa dla ruchliwej krajówki i odbijam w prawo na zielony szlak. Wjeżdżam tylko niewielki kawałek za asfalt. Gdybym był wypoczęty to może nawet i z przyczepą bym się wdrapał. Zamiast tego zrobiłem sobie nieduży wypych. Ma to ten plus, że nogi popracowały w innym rytmie i innymi mięśniami. Dzięki temu na przełęczy jestem nawet dość wypoczęty, jak na ten etap podróży. Zaskakuję też chłopaków zachodząc ich z boku :-)

Potem już w kupie toczymy się dalej aż do kwatery. Trochę naokoło, bo GPS Przemka mówił, że trzeba nam gdzieś w bok odbić ale wybraliśmy jednak wygodny asfalt. Zostawiamy bagaże i na pusto ruszamy do sklepu na zakupy. Tym razem Michał nadaje kierunek. Ruszamy na asfalt, ale urządzonko mówi, że my mamy w drugą stronę. Skrótem.

Kozacki ten skrót. 1,5km po betonowych płytach, non-stop na klamkach, przejazd przez jakiś strumyczek i kilkaset metrów znów po betonowych płytach ale tym razem w górę. To chyba tu nas ten Przemkowy GPS chciał zesłać. Ładnie byśmy się urządzili. Wracamy z zakupami znów naokoło asfaltem.

Potem jeszcze tylko prysznic i dzień kończymy na posiedzeniu w pobliskiej pizzerii na zimnym browarku i pysznej specjalności zakładu.



Link do pełnej galerii



Jeszcze nie jest za ciepło.


Pszczyna.


Skoczów.


Kubalonka.


Tymi płytami po prawej do sklepu, gdzie tam na lewo od tych domków za drzewami :-)



Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

DPD

  • DST 41.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 19.37km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 sierpnia 2017 | dodano: 23.08.2017

Udało mi się dziś pozbierać na tyle sprawnie, że wyruszam o 6:06. Decyduję się od razu na objazdy i ruszam w stronę Sarnowa. Dalej kolejno przez Preczów na Zieloną i do centrum Dąbrowy Górniczej. Tutaj też drobna zmiana bo przez Al. Kościuszki wyginam na 3-go Maja i kręcę w stronę Muzeum Miejskiego. Właśnie wyprowadzali czołg T-34 (Nr 212) gdzieś na spacer na lawecie. Kręcę dalej w stronę świateł na Alei Róż i wracam na standardową trasę dojazdową Braci Mieroszewskich i Szymanowskiego. Na miejscu jestem z zapasem kilku minut. Bardzo przyjemne i spokojne, choć dynamiczne kręcenie do pracy. Pogoda dziś jakaś taka niewyraźna. Słońce schowane za chmurami, minimalny podmuch dla mnie chyba w plecy. Temperatura jakby odrobinę wyższa niż wczoraj bo nogi nawet podawały nieźle.

Po pracy termicznie szału nie ma. W ciągu dnia było trochę słońca, trochę też pokapało. Na wyjściu nie jest źle. Chmury na przemian ze słońcem, wiatr. Powrót robię trochę wygięty i wyciągnięty. Przez Plejadę jadę na Pogoń, gdzie wbijam na ścieżkę rowerową do Będzina. Korzystam z całej jej długości czyli aż do nerki. Tu spotykam Adama, Szefa Ghostbikersów. Chwilę rozmawiamy. Potem on w swoją stronę a ja dalej na Zamkowe i ścieżkę do Grodźca. Potem korzystam jeszcze z kawałka ścieżki spod Biedronki do Wojkowic i za Orlenem wbijam w teren, który wyprowadzi mnie już na prostą do domu. Kręcenie powrotne przyjemne, niespieszne i spokojne. Mogłoby być tylko trochę cieplej bo na zestaw krótki momentami było mało sympatycznie.


Kategoria Praca

DPDZDS

Wtorek, 22 sierpnia 2017 | dodano: 22.08.2017

Udaje mi się dziś nieco podkręcić przedstart i na kołach jestem o 6:08. Sukces na razie nieduży ale za to pozwala spokojnie kręcić do pracy. Pogoda podobna jak wczoraj. Chłodno, wiaterek w plecy, trochę chmur, trochę słońca. Jedyna różnica to suche jezdnie. Kręcę trasę przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Nogi mówią, że warunki pracy są niekomfortowe więc ich nie forsuję i kręcę delikatnie na młynkach. Mimo tego udaje mi się trzymać przyzwoity czas przejazdu. W parku Hallera nieco zrzucam z tempa bo mam jeszcze ponad 22 min. i jakieś 5km do celu. W centrum Zagórza jeszcze bardziej zrzucam z tempa. Ostatecznie na miejscu jestem z zapasem 7 min. Przyjemny i spokojny dojazd do pracy. Pogoda trochę przetrzebiła rowerzystów. Ostali się jedynie regularnie dojeżdżający, których widuję niezależnie od pory roku i pogody.

Na powrocie, podobnie jak wczoraj, wietrznie. Dziś jednak wiaterek jest delikatnie cieplejszy. Ruszam "na krótko" i całą trasę udaje się w ten sposób przejechać mimo tego, że było miejscami centralnie pod wiatr. Nawet przyjemnie się kręciło. Trasę obrałem początkowo standardową przez Mortimer i Reden ale dziś nie skręcam potem pod Most Ucieczki tylko jadę w stronę Łęknic i tam dopiero wbijam na bieżnię przy P3. Nią dociągam do przystani i dalej jadę na Piekło. Tu wbijam na bieżnię przy P4 i nią dokręcam do Preczowa. Potem już standardowo przez Sarnów do domu. To chwila szarpaniny ze śrubą trzymającą klocki w przednim hamulcu. Wyrobił się łebek i imbus nie daje rady jej ruszyć. Nacinam i próbuję śrubokrętem ale nie puszcza. Chwilowo odpuszczam. Zarzucam sakwy i kręcę standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana. Z balastem wracam do domu. Jeszcze raz zabieram się za śrubę i ta w końcu puszcza. Może pomogła odrobina Brunoxa do amorów, którym ją kapnąłem. Wymieniam klocki i sprawdzam jak się zmieniło hamowanie przodem. Jest o niebo lepiej. Stare klocki nie były jeszcze zdarte do blachy ale tak niemiłosiernie zapaprane, że nie dziwota iż prawie nie trzymały. Hamulec zrobił się też odrobinę twardszy, czyli taki jak lubię. Łapie niemal od razu jak się za klamkę złapie.


Kategoria Praca, KlockiT, Serwis