Z Istebnej do domu :-(
-
DST
138.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
07:31
-
VAVG
18.36km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Powrót zaczął się tylko z godzinnym poślizgiem. To znów efekt wczorajszej integracji.
Zaczynamy od wdrapania się pod Ochodzitą skąd skręcamy na zjazd do Kamesznicy. Kozacki. Chłopaki polecieli szybko wykręcając po 80km/h. Ja z przyczepką musiałem się ostro trzymać klamek bo przy 56km/h już mi tak składem rzucało, że moment później sytuacja byłaby nie do opanowania. Na szczęście klocków starczyło.
Jedziemy za Garminem do Węgierskiej Górki. Niestety nie przestawiłem z jazdy terenowej na kolarstwo i wyrąbało nas na zielony szlak, który był od samego początku bardzo stromy, śliski od wody i kończył się tak, że nie było sensu z bagażami się tam drapać. Wracamy na asfalt i sprawnie przemieszczamy się na szlak do Węgierskiej Górki.
Dalej asfaltami w żwawym tempie lecimy do Żywca. Po drodze zachciewa się nam kawy i zjeżdżamy do lokalu, którego szczęśliwie zapomniałem z nazwy. Tu nam schodzi na czekanu prawie godzina. Nowy kelner nieogarniający niezbyt dużego ruchu to porażka dla takiego miejsca.
Jedziemy dalej w stronę Czernihowa i Porąbki. Droga taka, że trzeba walczyć z podjazdami. Na niektóre udaje mi się wedrzeć z impetem dzięki masie składu ale wiele muszę rzeźbić mozolnie na młynkach. Reszta ekipy wjeżdża dużo sprawniej. Trochę też wieje, co nie pomaga.
W Porąbce chwila postoju na zakup płynów i jedziemy na obiad do Karczmy Diabelskiej. Wydawało mi się, że głodny nie jestem. Po zjedzeniu obiadu jednak przekonałem się, że byłem. Z nowymi siłami ruszamy dalej. Kawałek ruchliwą 948. Szybko jednak odbijamy na równoległe boczne drogi i od razu jedzie się przyjemniej.
Z zachodu pojawia się chmura, która w którymś momencie sygnalizacyjnie nas okapała. Do Oświęcimia udaje się dojechać na sucho w akompaniamencie grzmotów. Dopiero za tablicami miasta dopada nas ulewa, przed którą chronimy się pod dachem jakiejś galerii handlowej. Tu znów nam trochę czasu ucieka nim opad ustaje i nieco z jezdni spłynie.
Zaczynam coraz bardziej zamulać. I w końcu za Chełmkiem staję podładować akumulatory. Tu żegnamy się z Marcinem, któremu bliżej będzie do domu przez Dziećkowice. We czterech kręcimy już potem główną drogą przez Imielin do Mysłowic. Paweł z Michałem są już prawie w domu. Żegnamy się.
Z Przemkiem jadę do Sosnowca. Na Naftowej rozjeżdżamy się i my. Odbijam na szlak do Milowic i dalej przez Czeladź i Wojkowice dokręcam do domu już po zachodzie słońca ale jeszcze za względnej jasności. Tu smarowanie amorków, zimny browar, rozminowanie sakw, pranie, prysznic i spać by choć trochę odpocząć.
Link do pełnej galerii
Tuśmy się integrowali wieczorami. Dobrą mają pizzę.
Tuśmy odpuścili.
Brakło dziś czasu na zaliczenie Góry Żar ;-p
Dobrze karmią. Może nie za tanio ale dobrze.
Udało się przed tym schować.
Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem
Wokół Istebnej inaczej i w drugą stronę
-
DST
49.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
04:39
-
VAVG
10.54km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poranny rozruch był oporny. Wczorajsze świętowanie dojazdu Pawła nieco
się przeciągnęło i solidnie nadwyrężyło wydolność co poniektórych ;-)
Ruszamy
nieco później i delikatnie. Początek podobny jak wczoraj ale tym razem
jedziemy nie na Zwardoń tylko kręciły kółeczko w drugą stronę.
Niebieskim szlakiem chcemy podjechać na Trójstyk. Troszkę nam nie
wychodzi i lądujemy po słowackiej stronie. Zorientowaliśmy się po tym,
jak nam przed oczami wyrósł most z przęsłami do samego nieba. Ani ja,
ani Paweł nie pamiętaliśmy tego z objazdu województwa śląskiego.
Znajdujemy
drogę powrotną. Wiąże się ona z koniecznością zrobienia solidnego
podjazdu ale za to wracamy na ścieżkę i docieramy do trójstyku granic.
Trochę się pozmieniało. Woda (albo Słowacy ;-p) zniosła mostek w tamtą
stronę. Ludzie jednak wydeptali ścieżkę i dla chcącego bez problemu
można się tam dostać. My tylko robimy foto przy kamieniu z polskiej
strony i wracamy na szlak.
Zielonym rowerowym chcemy dotrzeć do
Istebnej. Trochę dało się pojechać. Niestety po drodze był spory kawałek
zryty przez zwózkę drewna. Dużo błota, ślisko, sporo prowadzenia.
Końcówkę dało się już pojechać przy czym obfitowała ona w kozackie
podjazdy :-)
W Istebnej decydujemy, że obiadek zjemy na
Przysłopie. W tym celu asfaltem wciągamy się na Kubalonkę i dalej
czerwonym rowerowym kręcimy w stronę Stecówki i dalej na podjazd do
schroniska.
Na miejscu znów zaskakujemy Monikę tym razem
uwieczniając się z nią na zdjęciu. Trwa tu festyn GOPR. Dzieciaki mają
konkursy chodzenia po linie, jazda quadem w przyczepce, inne zabawy.
Jest całkiem sporo ludzi. W kuchni jednak chyba są przygotowani na takie
inwazje bo wydawanie jedzonka idzie sprawnie i szybko zostajemy
nakarmieni. Potem trochę leniuchujemy przed wyruszeniem.
Powrót
robimy tym razem szlakiem niebieskim. Zaczyna się jak zielony ale odbija
po drodze. Jest tu trochę chodzenia bo stok jest stromy, z ruchomym
podłożem. Potem daje się sporo pojechać. Kiedy wybywamy do asfaltu mamy
przed sobą widok na Ochodzitą, za którą wisi burzowa chmura zraszająca
okolice.
Kozackim zjazdem błyskawicznie znajdujemy się na
przeciwległym grzbiecie. Chwila kręcenia, ostry podjazd na szczyt i
parkujemy na Ochodzitej podziwiając panoramę, odpoczywając i focąc.
Nadciąga kolejna chmurka i decydujemy się na powrót. Na zjeździe dopada
nas krótka ulewa, którą przeczekujemy przy sklepie.
Do kwatery 3,5km. Przelatuje na zjeździe błyskawicznie.
Potem
powtarzamy rytuał. 3 pizze na czterech, od groma browarów. Dołącza też
do nas Marcin. Dziś mimo uczciwej integracji padamy szybko. Zresztą dnia
następnego powrót więc nie ma sensu przeginać.
Link do pełnej galerii
Trójstyk.
Tam gdzieś pod tym mostem byliśmy.
Zielony rowerowy.
Kubalonka ponownie w powiększonym składzie.
Ponownie na Przysłopie.
Paweł glebnął.
Za Ochodzitą leje.
Pora relaksu :-)
Tam, na horyzoncie, byliśmy.
Dystansowo mniej ambitnie ale też wyrypowo.
Kategoria Kilkudniowe
Ostatecznie na Baranią Górę
-
DST
65.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
06:45
-
VAVG
9.63km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan na ten dzień nie był w żaden sposób przygotowany. Tak jakoś sam się zrobił w trakcie kręcenia.
Na początek rzeźbimy sobie asfaltami po pagórkach w stronę Zwardonia. Trochę wyciskania, trochę zjazdów, widoczki. Miodzio. Zwardonia nie nawiedzamy tylko od razu kręcimy na Sól. Tam też rodzi się pomysł, że skoro czas mamy dobry to można by uderzyć na Baranią Górę. Ogląd mapy którędy i ruszamy.
Na początek asfaltami do Milówki. Poszło gładko bo droga niezbyt wymagająca i można było te 30+ trzymać. Z Milówki przeskok do Węgierskiej Górki i zaczynamy podjazd rowerowymi szlakami w stronę podejścia na Glinne. Chwilę się motałem z mapą ale uczynni turyści pomogli i podpowiedzieli którędy iść. Na Glinne wchodziliśmy drogą, która na mapie była ale nie był to szlak. W trakcie walki okazało się, że droga też to nie było. Kiedyś może tam drewno zwozili ale teraz to już było chyba tylko koryto na okresowe opady. Stromo, dużo ruchomych kamieni i prawie wcale terenu zdatnego do jazdy.
Kiedy docieramy na czerwony szlak i mamy pod kołami drogę do jazdy radość jest wielka. Ale na krótko. Chwilę potem szlak ostro skręca w lewo i pnie się do góry kamienistą ścianką. Mapa podpowiada jednak, że jak pojedziemy dalej drogą to dojedziemy do szlaku niebieskiego, którym powinno się jeszcze dać kawałek pokręcić.
Reszta drogi to na przemian wsiadanie i zsiadanie. Jechania nie jest wiele. Na samą Baranią Górę wypych po kamieniach. Na szczycie jesteśmy już dość wypompowani. Jest gdzieś około 16:00. Zapasy się kończą. Chwilę bawimy na wieży widokowej, kilka zdjęć i rozpoczynamy zejście do schroniska. Prawie godzina deptania po bardzo niefajnym podłożu. Dużo ruchomych kamieni i korzeni. Miejscami dość stromo.
Docieramy jednak do schroniska bez większych problemów za to pieruńsko głodni. Udaje nam się zaskoczyć swoim widokiem Monię, która ma teraz wachtę. Wesoło pogadując zamawiamy obiad, izotoniki i przeprowadzamy konsumpcję. Na koniec robimy jeszcze uzupełnienie płynów i żegnamy się z Moniką.
Do kwatery niecałe 10km. Szacujemy, że godzina przynajmniej. Rozpoczynamy zjazd zielonym szlakiem do Pietraszonki. Większość drogi udaje się pojechać. Kiedy docieramy do asfaltu zaczyna się ogień. Droga szybko opada w dół i lecimy sporo powyżej 50km/h zwalniając tylko tam, gdzie nie widać drogi albo jest zakręt lub jakaś przeszkoda. Kiedy kończymy zjazd do kwatery mamy niecałe 2,5km. Zjazd trwał z 5-10 min. Mała ścianka, kawałek płaskiego i dostawiamy rumaki do jutra. Prysznic i powtórka z wczoraj w pizzerii. Dziś więcej napojów niż jedzenia bo obiadek z Przysłopu jeszcze się utrzymywał :-) Na tejże czynności zastaje nas Paweł, który z Milówki dojeżdżał pociągiem. Potem przenosimy się na kwaterę i integracja trwa dość długo.
Link do pełnej galerii
W tym miejscu jeszcze był plan, że na powrocie zahaczymy o Ochodzitą.
Ale potem był wypych na Glinne.
Dało się trochę pojechać samym szlakiem.
Ostatnie podejście przed szczytem Baraniej Góry. Wcale nie jest tak płasko, jak na zdjęciu widać.
Pamiątkowe na wieży widokowej.
Po obiadku w schronisku na Przysłopie.
Wynik za dzień. Ochodzita odpuszczona tym razem. Zbyt duże zmęczenie materiału.
Kategoria Kilkudniowe
Do Istebnej
-
DST
139.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
08:19
-
VAVG
16.71km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Michał namówił mnie (choć w sumie specjalnie nie musiał się wysilać) na wyjazd do Istebnej. Krótki, ale jak się później okazało, intensywny.
Rano wstawać się nie chce i na myśli o kilometrach do przekręcenia jakoś ciężko się zebrać. Ostatecznie wyruszam tak, że na miejscu spotkania z "siostrami z Fiata", czyli pod BP, jestem obsunięty ponad kwadrans. Prowadzeniem obejmuje Michał i tak toczymy się bokami i terenem w stronę Tychów i Pszczyny.
Jadę przeważnie z tyłu, bo trzecie koło nieco jednak spowalnia. Na zjazdach też muszę się nieco hamować. Ale przetaczamy się dość sprawnie aż do Skoczowa, gdzie na rynku zasiadamy do szybkiego obiadku. Posileni wbijamy na rowerowy szlak wzdłuż rzeki Wisły i toczymy się nim aż do Wisły. Droga raczej nudna. Trochę też daje się we znaki zmęczenie. Tymczasem przed nami jeszcze gwóźdź dzisiejszego dnia - Kubalonka.
Do przełęczy zaczynamy wspinaczkę asfaltem ale dość szybko extra balast mocno mnie spowalnia. Chłopaki mi odchodzą i znikają za zakrętem. Po drodze przyuważam, że jest alternatywa dla ruchliwej krajówki i odbijam w prawo na zielony szlak. Wjeżdżam tylko niewielki kawałek za asfalt. Gdybym był wypoczęty to może nawet i z przyczepą bym się wdrapał. Zamiast tego zrobiłem sobie nieduży wypych. Ma to ten plus, że nogi popracowały w innym rytmie i innymi mięśniami. Dzięki temu na przełęczy jestem nawet dość wypoczęty, jak na ten etap podróży. Zaskakuję też chłopaków zachodząc ich z boku :-)
Potem już w kupie toczymy się dalej aż do kwatery. Trochę naokoło, bo GPS Przemka mówił, że trzeba nam gdzieś w bok odbić ale wybraliśmy jednak wygodny asfalt. Zostawiamy bagaże i na pusto ruszamy do sklepu na zakupy. Tym razem Michał nadaje kierunek. Ruszamy na asfalt, ale urządzonko mówi, że my mamy w drugą stronę. Skrótem.
Kozacki ten skrót. 1,5km po betonowych płytach, non-stop na klamkach, przejazd przez jakiś strumyczek i kilkaset metrów znów po betonowych płytach ale tym razem w górę. To chyba tu nas ten Przemkowy GPS chciał zesłać. Ładnie byśmy się urządzili. Wracamy z zakupami znów naokoło asfaltem.
Potem jeszcze tylko prysznic i dzień kończymy na posiedzeniu w pobliskiej pizzerii na zimnym browarku i pysznej specjalności zakładu.
Link do pełnej galerii
Jeszcze nie jest za ciepło.
Pszczyna.
Skoczów.
Kubalonka.
Tymi płytami po prawej do sklepu, gdzie tam na lewo od tych domków za drzewami :-)
Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem
DPD
-
DST
41.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
02:07
-
VAVG
19.37km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Udało mi się dziś pozbierać na tyle sprawnie, że wyruszam o 6:06. Decyduję się od razu na objazdy i ruszam w stronę Sarnowa. Dalej kolejno przez Preczów na Zieloną i do centrum Dąbrowy Górniczej. Tutaj też drobna zmiana bo przez Al. Kościuszki wyginam na 3-go Maja i kręcę w stronę Muzeum Miejskiego. Właśnie wyprowadzali czołg T-34 (Nr 212) gdzieś na spacer na lawecie. Kręcę dalej w stronę świateł na Alei Róż i wracam na standardową trasę dojazdową Braci Mieroszewskich i Szymanowskiego. Na miejscu jestem z zapasem kilku minut. Bardzo przyjemne i spokojne, choć dynamiczne kręcenie do pracy. Pogoda dziś jakaś taka niewyraźna. Słońce schowane za chmurami, minimalny podmuch dla mnie chyba w plecy. Temperatura jakby odrobinę wyższa niż wczoraj bo nogi nawet podawały nieźle.
Po pracy termicznie szału nie ma. W ciągu dnia było trochę słońca, trochę też pokapało. Na wyjściu nie jest źle. Chmury na przemian ze słońcem, wiatr. Powrót robię trochę wygięty i wyciągnięty. Przez Plejadę jadę na Pogoń, gdzie wbijam na ścieżkę rowerową do Będzina. Korzystam z całej jej długości czyli aż do nerki. Tu spotykam Adama, Szefa Ghostbikersów. Chwilę rozmawiamy. Potem on w swoją stronę a ja dalej na Zamkowe i ścieżkę do Grodźca. Potem korzystam jeszcze z kawałka ścieżki spod Biedronki do Wojkowic i za Orlenem wbijam w teren, który wyprowadzi mnie już na prostą do domu. Kręcenie powrotne przyjemne, niespieszne i spokojne. Mogłoby być tylko trochę cieplej bo na zestaw krótki momentami było mało sympatycznie.
Kategoria Praca
DPDZDS
-
DST
41.00km
-
Czas
02:02
-
VAVG
20.16km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Udaje mi się dziś nieco podkręcić przedstart i na kołach jestem o 6:08. Sukces na razie nieduży ale za to pozwala spokojnie kręcić do pracy. Pogoda podobna jak wczoraj. Chłodno, wiaterek w plecy, trochę chmur, trochę słońca. Jedyna różnica to suche jezdnie. Kręcę trasę przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Nogi mówią, że warunki pracy są niekomfortowe więc ich nie forsuję i kręcę delikatnie na młynkach. Mimo tego udaje mi się trzymać przyzwoity czas przejazdu. W parku Hallera nieco zrzucam z tempa bo mam jeszcze ponad 22 min. i jakieś 5km do celu. W centrum Zagórza jeszcze bardziej zrzucam z tempa. Ostatecznie na miejscu jestem z zapasem 7 min. Przyjemny i spokojny dojazd do pracy. Pogoda trochę przetrzebiła rowerzystów. Ostali się jedynie regularnie dojeżdżający, których widuję niezależnie od pory roku i pogody.
Na powrocie, podobnie jak wczoraj, wietrznie. Dziś jednak wiaterek jest delikatnie cieplejszy. Ruszam "na krótko" i całą trasę udaje się w ten sposób przejechać mimo tego, że było miejscami centralnie pod wiatr. Nawet przyjemnie się kręciło. Trasę obrałem początkowo standardową przez Mortimer i Reden ale dziś nie skręcam potem pod Most Ucieczki tylko jadę w stronę Łęknic i tam dopiero wbijam na bieżnię przy P3. Nią dociągam do przystani i dalej jadę na Piekło. Tu wbijam na bieżnię przy P4 i nią dokręcam do Preczowa. Potem już standardowo przez Sarnów do domu. To chwila szarpaniny ze śrubą trzymającą klocki w przednim hamulcu. Wyrobił się łebek i imbus nie daje rady jej ruszyć. Nacinam i próbuję śrubokrętem ale nie puszcza. Chwilowo odpuszczam. Zarzucam sakwy i kręcę standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana. Z balastem wracam do domu. Jeszcze raz zabieram się za śrubę i ta w końcu puszcza. Może pomogła odrobina Brunoxa do amorów, którym ją kapnąłem. Wymieniam klocki i sprawdzam jak się zmieniło hamowanie przodem. Jest o niebo lepiej. Stare klocki nie były jeszcze zdarte do blachy ale tak niemiłosiernie zapaprane, że nie dziwota iż prawie nie trzymały. Hamulec zrobił się też odrobinę twardszy, czyli taki jak lubię. Łapie niemal od razu jak się za klamkę złapie.
Kategoria Praca, KlockiT, Serwis
DPD
-
DST
35.00km
-
Czas
01:46
-
VAVG
19.81km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przygotowania do startu zacząłem ze sporym zapasem czasu ale jakoś tak siłą przyzwyczajenia wszystko się obsunęło do zwykłego wyjazdu na ostatnią chwilę. Na kołach jestem o 6:15. Na dworze jest zauważalnie chłodniej niż w piątek. Do tego w powietrzu unosi się sporo wilgoci. Jezdnie są w sporej części mokre. Wiatru na szczęście nie da się odczuć. Słoneczko świeci ale niezbyt grzeje. Trochę chmurek na niebie. Nogi od razu mówią, że nie ma szans na intensywne podawanie. W związku z tym obieram trasę dojazdową przez Będzin. Zawsze to 1km mniej i 3 min. mniej potrzeba na dotarcie do celu. Jedzie się dobrze i spokojnie. Cel osiągam równo o 7:00.
Wracam niespiesznie przez Mortimer, Reden, Most Ucieczki, bieżnię przy Pogorii 3 i 4, Preczów i Sarnów. Niby nieco cieplej niż rano ale ogólnie jednak słabo. Wystartowałem w krótkim rękawku ale po kilkuset metrach jednak wdziałem bluzę z długim rękawem. Dmuchało lekko na dziób niezbyt ciepłym powietrzem. Powrót spokojny i przyjemny.
Kategoria Praca
SD
-
DST
13.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
00:42
-
VAVG
18.57km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zbiorkomem transportuję się do Będzina po odbiór z serwisu Błękitnego. Został na zabieg wymiany oleju w przednim hamulcu bo miałem podejrzenie, że to może być przyczyną słabego hamowania.
Powrót w zamiarach miał być objazdowy. Zaczynam od zjazdu do nerki i wjazdu na Syberkę. Potem dalej do Czeladzi i stamtąd ruszam do Wojkowic. Na granicy miast witają mnie pierwsze, niegroźne jeszcze, kropelki. Do Orlenu mam czas się zastanowić czy robić objazd czy jednak ścinać do domu.
Niestety kropelki nie chcą ustać więc decyduję się na powrót. Robi się jakby minimalnie chłodniej. Kiedy docieram do domu i chowam rower nagle rozkręca się deszczyk. Na razie jeszcze nie taki jak w prognozie ale wiele wskazuje na to, że i do tego może dojść. Tym sposobem na dziś koniec z rowerowaniem. Jeśli prognoza się sprawdzi to jutro raczej też może nie być warunków do jazdy.
Kategoria Inne
DPD
-
DST
35.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
01:35
-
VAVG
22.11km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przedweekendowe spowolnienie daje o sobie znać. Dokłada się do tego jeszcze podługoweekendowe zmęczenie. Z tego wszystkiego rozruch bardzo powolny i w efekcie późny wyjazd - 6:16. Decyduję się na dojazd przez Będzin. Ciut krócej więc jest spora szansa zmieścić się w czasie. Kręci się dobrze i pomimo podjazdów na Środuli udaje się dojechać w dobrym czasie. Na miejscu mam 5 min. zapasu. Jechało się bardzo przyjemnie. Na dworze rześko.
Po pracy przyjemne ciepełko. Wracam sobie niespiesznie przez Mortimer, Reden, Most Ucieczki, Zieloną, czarny szlak do Łagiszy i dalej jego przedłużenie w stronę Stachowego. Tam wracam na czarny szlak i jadę w stronę lasku psarskiego. Wybywszy na asfalt i zahaczywszy o piekarnię resztę drogi do domu przekręcam asfaltem. Jechało się bardzo przyjemnie i spokojnie. Na kawałku czarnego szlaku od Stachowego króliczek przede mną. Trochę krótki ten odcinek był żeby go dogonić ale powoli go doganiałem. Potem on poleciał dalej w stronę Malinowic więc mnie nie bardzo po drodze. Ale w końcu króliczek jest po to by go gonić, a nie złapać :-)
Kategoria Praca
DPD
-
DST
41.00km
-
Teren
8.00km
-
Czas
02:07
-
VAVG
19.37km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
W nocy popadało. Nad ranem jezdnie już schnęły. Słoneczka niewiele, wiatru ledwo ledwo, temperatura przyjazna. Ogólnie bardzo dobre warunki do jazdy. Wybywam na koła o 6:18. Ciągle utrzymuje się poweekendowe zużycie i nie mam ochoty gonić choć nogi mają się już znacznie lepiej. Kręcę standard przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. W sumie spokojnie i przyjemnie się jechało. Jedynie przed światłami na Mortimerze jakiś pacan na pszczyńskich blachach w obtłuczonym brązowym Punto (lewe drzwi czarne) wyprzedził mnie zdecydowanie za blisko, za szybko i na dodatek ściął w zjazd na trasę zajeżdżając mi drogę. Oby go karma dorwała. Na miejscu jestem z poślizgiem 3 min.
Po pracy przyjemnie ciepło choć słońca za wiele nie widać. Kręcę dziś powrót bardzo pokręcony. Nie mam ochoty na przepychanki z samochodami więc wybieram teren i boczne drogi. Zaczynam terenem w stronę Placu Papieskiego. Potem ścieżka w stronę C. H. Plejada i dalej przez Pogoń w stronę Czeladzi. Tu trochę eksploracji na oko w kierunku na Grodziec i dalej do Wojkowic. Potem prosta spod Orlenu do domu. Jechało się bardzo przyjemnie, spokojnie, spacerowo. W sam raz na regenerację.
Kategoria Praca





















