Lipiec, 2014
Dystans całkowity: | 1944.00 km (w terenie 120.00 km; 6.17%) |
Czas w ruchu: | 91:26 |
Średnia prędkość: | 21.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.00 km/h |
Liczba aktywności: | 27 |
Średnio na aktywność: | 72.00 km i 3h 23m |
Więcej statystyk |
DPD z elementami rzeźni
-
DST
36.00km
-
Czas
01:42
-
VAVG
21.18km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
+19. Przyjemne słoneczko i lekki podmuch. Start 6:18 więc nie mam za bardzo czasu na spacerową jazdę. Przejazd spokojny. Wrażenie z jazdy takie jakby się za bardzo nie spieszył a mimo tego czas wykręcony bardzo przyzwoity i na miejscu jestem z kilkuminutowym zapasem. Jedno co mnie zirytowało to jakiś narwaniec trąbi za mną kiedy wchodzę w zakręt w prawo. Kolejny "kierownik" z licznej grupy wyprzedzających na zakrętach mimo braku widoczności co też za tym zakrętem się znajduje.
Gdzieś około 14:00 rozpętała się nielicha ulewa, która trwała ponad pół godziny i potem przeszła w deszcz. To wydarzenie zapowiadało, że powrót nie ujdzie mi na sucho. Pogodzony z tą myślą nie zastanawiam się nawet specjalnie czy czekać na zmniejszenie opadu tylko co się dało upycham do sakwy, zakładam kapcie od chodzenia w wodzie i ruszam dziarsko. Pierwsza przeprawa tradycyjnie w okolicach stadionu na Zagórzu. Można powiedzieć, że to takie delikatne preludium bo nabieram tylko ciut wody do butów. Zjeżdżając od Mortimeru widzę, że pod mostem na Alei Róż rozlewisko. Skręcam w prawo, mijam cmentarz i szykuję się do wjazdu pod most obok M1 ale nieco tracę impet jak widzę co TAM się dzieje. Na Alei przynajmniej samochody pojedynczo ale przejeżdżały. Tu zawracają od razu. Ekipa budowlańców mówi, że tam gdzieś z metr wody ale jak na mnie spojrzeli to powiedzieli, że lewą stroną się przebiję. Już i tak byłem mokry więc co mi tam. Wjeżdżam. W połowie jednak robi się głęboko i szybko zeskakuję lądując po pas w buroszarym rozlewisku. Normalnie czad! Zastanawiam się czy kiedyś, dawno temu szczelna sakwa ochroni zawartość przed zalaniem. Udaje się przebić na drugą stronę bez wywrotki. Sprawdzam zawartość sakwy... wygląda na suchą. Jadę dalej. Standardem docieram do Pogorii 3. Po drodze dwa rozlewiska: jedno płyciutkie pod Mostem Ucieczki (nawet do butów nie nabieram) i drugie zaraz za skrzyżowaniem (częściowo przebywam je chodnikiem). Na Pogorii wchodzę po kolana do wody nieco zmyć syf pobrany wcześniej i wypłukać z butów grubsze kamienie, które nieco uwierały. Potem wzdłuż Pogorii 3, dzikim przejazdem przez tory na Pogorię 4 i dalej przez Preczów i Sarnów do domu. Reszta drogi już bez rozlewisk. Jedynie tu i tam strumienie. W sumie to jazda w takich warunkach ma nawet jakiś tam urok ;-p
Kategoria Praca
DP wypadek rowerzysty D
-
DST
40.00km
-
Czas
01:38
-
VAVG
24.49km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
+15 na starcie. Niezbyt ostre słoneczko, trochę chmur. Ruszam 6:18 czyli bez zapasu minutek na zmarnowanie. Na zjeździe od szkoły w Gródkowie do świateł w stronę Łagiszy (droga nr 913) widzę z daleka, że jest jakiś zator. Kiedy dojeżdżam bliżej widzę drogowców więc pomyślałem, że pewnie jakieś roboty. Samochody objeżdżają pojazd to i ja za nimi. Patrzę w prawo co się dzieje i widzę na poboczu leżącego rowerzystę w pozycji bezpiecznej, rower zmielony jakby coś po nim przejechało. Kilka osób stoi wokół, osobówki na awaryjnych. W przelocie zdążyłem jeszcze tylko zarejestrować, że rowerzysta nie miał kasku ale nie wiem czy mu go po prostu ktoś zdjął czy nie miał w ogóle. Jeśli w ogóle to nie wróży to za dobrze ofierze :-/ Przejeżdżając przez skrzyżowanie obok Biedronki w Łagiszy słyszę w oddali dźwięk syreny. Policja albo pogotowie. Od miejsca wypadku jakoś tak niewyraźnie mi się jechało. Potem jeszcze na światłach przy Górniczej kolejny rowerzysta jako kandydat do ofiary wypadku. Wjeżdża na czerwonym przed autobus. Kierowca słusznie go obtrąbił. Mnie z kolei jakaś osobówka nieco za blisko wyprzedza na wysokości Orlenu na Zagórzu kiedy jechałem lewym pasę przygotowując się do skrętu w ul. Szymanowskiego. Od razu mi się przypomniały ze dwie akcje z wczoraj. Jedna na "78" kiedy to tir przy wyprzedzaniu przejechał mniej niż pół metra ode mnie i druga w Kozłowej Górze, gdzie Honda Civic wymusiła mi pierwszeństwo choć miał człowiek "STOP" po drodze. Na szczęście dla mnie udaje się dotrzeć do pracy bezpiecznie.
Ponieważ wczoraj była okazja pojeździć nieco więcej niż zwykle dziś nie miałem parcia by specjalnie zaginać powrót. Standardem przez Mortimer pod molo na Pogorii 3. Wzdłuż zbiornika na Piekło i stamtąd wzdłuż Pogorii 4 do Preczowa i dalej przez Sarnów do domu. Powrót spokojny.
Kategoria Praca
DPO (jak "O"dprowadzanie Prezesa) D
-
DST
83.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
03:36
-
VAVG
23.06km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
+16 na starcie. Przed wschodem słońca na polach unosiły się lekkie mgły. Podobno to zapowiedź upałów za dnia. Dziś start znów poza krawędzią okna ale nieco mniej niż wczoraj. Teoretycznie jest na tyle czasu, że dojadę idealnie. Jednak mimo tego od początku nieco naginam żeby jednak wypracować kilka minutek rezerwy. Udaje się na miejsce dotrzeć z zapasem 2 minut. Po drodze raczej spokojnie. Światła niezbyt współpracowały. Dziś bez podciągania się w tunelu. Powoli wyczekuję już momentu, kiedy zacznie skakać łańcuch w Srebrnej Strzale. Przy sobotnim czyszczeniu zauważyłem, że jest już nieco wyciągnięty.
Dziś powrót się nieco wyciągnął za sprawą Prezesa. Zadzwonił trochę przed 15:00 z pytaniem czy mi się do domu spieszy. W sumie mi się nie spieszyło. Prezes rzuca propozycję żebym odprowadził go kawałek w stronę Góry Świętej Anny. Czemu nie? Zawsze to jakaś odmiana w rutynie powrotów. Podjeżdżam pod kwaterę Prezesa i chwilę później ruszamy. Na początek do Będzina. Przez Syberkę wybijamy się na "94" i wjeżdżamy nią do Czeladzi i dalej kolejno przez Siemianowice Śląskie do Bytomia i dalej do Zabrza. Tempo fajne, tylko mi się czasem Prezes urywa jak za bardzo pocisnę. Nic zresztą dziwnego skoro on z dwoma sakwami załadowanymi na tygodniowy wyjazd a ja tylko z jedną i to tylko z kilkoma drobiazgami. Generalnie jednak trzymamy równe tempo i dość sprawnie pokonujemy jakieś 30 km. Przerwę robimy na Orlenie przy skrzyżowaniu "94" i "78". Pojenie, karmienie i tu się żegnamy. Marcin jedzie dalej na Strzelce Opolskie a ja odbijam na Tarnowskie Góry. Po drodze Prezes nieufnie popatrzył na goniące nas chmury wróżąc deszcz. Wg mnie wyglądały niegroźnie choć prognozy wieszczyły, że jednak popada. Okazało się w trakcie, że jednak Marcin miał rację. Krótka ulewa dorwała mnie gdzieś w drodze do Tarnowskich Gór. Nie bardzo było się gdzie schować. Sytuację nieco uratowała lipa zasłaniając mnie nieco przed zacinającym deszczem ale nie udało się całkiem na sucho ujść spod opadu. Godząc się z sytuacją zakładam tylko kapcie od wody i jak nieco się uspokaja ruszam dalej do Radzionkowa. Nieco pada ale jakoś zupełnie mi to nie przeszkadza bo temperatura jest dość wysoka. Gdzieś po drodze zbieram oklaski od trójki rowerzystów, którym udało się schronić na przystanku. Na tamie Kozłowej Góry jezdnia już paruje. W Rogoźniku jest właściwie sucho. Nim docieram do domu większość ciuchów zdążyła wyschnąć. W sumie bardzo przyjemny powrót do domu.
Kategoria Praca
DPODZ - 10k km w tym roku już jest
-
DST
54.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
02:19
-
VAVG
23.31km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Gdyby nie czyszczenie, smarowanie i wymiana klocków hamulcowych na tyle Srebrnej Strzały, to by można powiedzieć, że weekend cały nierowerowy. I w sumie tego mi chyba było trzeba bo dziś do pracy leciało się rewelacyjnie. Nogi spragnione wysiłku podawały znakomicie. Na termometr nie spojrzałem ale wg ICM-u miało być około 6:00 gdzieś pod +20 stopni. Wielce niewykluczone, że tyle było bo wrażenia termiczne bardzo pozytywne. Start dziś mocno poza krawędzią okna startowego i przyszło pociskać od samego początku. Do Dąbrowy Górniczej wyszła mi średnia 29 km/h. Potem zaczęły się górki więc nieco spadła ale i tak lepsza niż chyba kiedykolwiek do tej pory dzięki temu, że na światłach na Górniczej i potem przy Shellu na Mortimerze podciągnąłem się w tunelu za "182". Poza tym spokojny dojazd do pracy.
Po pracy bardzo przyjemne ciepełko. Niektórzy by pewnie powiedzieli, że niemożebny upał ale dla mnie w sam raz. Przy takiej pogodzie nóżki ładnie podają, jeść się nie chce więc nie trzeba co trochę stawać a napić się można w locie niemal nie zmniejszając prędkości lub wykorzystując jakiś przymusowy postój. Mając tak doskonałe warunki do jazdy decyduję się od razu na zagięcie nieco powrotu. Na początek na Pogorię 3. Wypadam przy zamkniętym mostku niedaleko Łęknic skąd jadę w stronę Piekła gdzie mijam się z Mariuszem. Wymieniamy w locie machnięcia końcówkami górnymi ale każdy z nas jedzie w swoją stronę. Dalej przez Antoniów i Ujejsce objeżdżam asfaltem Pogorię 4 i kieruję się do Wojkowic Kościelnych. Na światłach skręcam w stronę Marcinkowa i dalej do Przeczyc. Przy remizie strażackiej skręcam w lewo i potem znów w prawo. Ciągnę do skrzyżowania z kapliczką i skręca pod górkę w lewo. Pokonując grzbiecik wypadam na skrzyżowaniu w Dąbiu obok hodowli kur. Mijam ją po prawej i na następnym skrzyżowaniu, w Dąbiu-Chrobakowym, wbijam na wprost w teren by się dostać do Malinowic obok tartaku. Tu znów skręt w prawo i kolejny w lewo. Przemykam obok szklarni w Borach i skręcam ponownie w teren w kierunku lasku obok urzędu gminy Psary. Przed samym lasem skręcam w lewo i dobijam do ul. Wiejskiej. Całe to wyginanie miało na celu podjazd do weterynarza i o ile ta część się udała, to sama wizyta już nie bo najwyraźniej Pan Doktor jeszcze na urlopie :-/ W związku z tym cisnę prosto do domu obserwując ciągle na południowym horyzoncie chmurkę, która już zdążyła w moją stronę wyekspediować kilka kropelek. Zresztą asfalt miejscami zauważalnie mokry czyli musiało tu już niedawno padać. Do domu udaje się dotrzeć na sucho. Tu zmiana konfiguracji sakw (czyt.: dołożenie drugiej i opróżnienie pierwszej) i mały zawijas do wsiowego Lewiatana. Wychodząc z pełnymi sakwami ze sklepu mam przed oczami całkiem niefajną chmurę, która grozi niemal natychmiastowym opadem. Na szczęście do domu jakiś kilometr i to na zjeździe więc 2 minutki i jestem u celu. Na sucho. Kilka minut później zaczyna grzmieć i padać.
Dzisiejszym powrotem z pracy udaje się też sprawić, że za ten rok mam już przejechane 10k km :-) Ponieważ do końca sezonu jeszcze ponad 5 miesięcy to powinienem bez większego trudu przekroczyć 15k km w tym roku. O jaką wartość, to aż sam jestem ciekaw :-)
Kategoria Praca, KlockiV, Serwis
DPD
-
DST
39.00km
-
Czas
01:37
-
VAVG
24.12km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
+16. Startuję mocno poza krawędzią okna startowego czyli 6:20. Nie pozostaje nic innego jak tylko kręcić z uczuciem. Warunki nawet do tego niezłe tzn. sucho, wieje nie za mocno, pochmurno, dość dużo wody w powietrzu, która pewnikiem w końcu spadnie ale teraz tylko powoduje, że w oddali widać zamglenia. Jedzie się zadziwiająco dobrze. Światła dość dobrze współpracują i na żadnych nie czekam dłużej niż 30 sekund (D. G. Górnicza i Mortimer Shell). Na miejscu punktualnie. Fajnie jest dojechać na sucho. Na powrocie może nawet walić żabami :-)
W ciągu dnia znów trochę popadało ale potem wyszło słoneczko i poranne prognozy zmieniły się na lepsze. Jednak pomimo tego, że bardzo kusiło mnie by powrót wykonać przez Siewierz, ograniczyłem zaginanie tylko do zahaczenia o Piekło i tym samym trasa wyglądała tak, że standardem pod molo na Pogorii 3, wzdłuż zbiornika do przystani jachtowej i przeskok obok "13" na Piekło i wokół Pogorii 4 do Preczowa i dalej normalnie przez Sarnów do domu. Do Preczowa jeszcze jazda na młynkach i dość żwawo (choć do max. jeszcze sporo brakowało). Reszta już spokojnie. Może nie spacerowe tempo ale bez podnoszenia sobie ciśnienia. Jutro planuję sobie byczenie bezrowerowe. Co z planów wyjdzie, to się okaże. Jeśli pojawi się jakaś kusząca propozycja wielce prawdopodobne, że się złamię ;-)
Kategoria Praca
DPD
-
DST
36.00km
-
Czas
01:35
-
VAVG
22.74km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
+15. Jak wstawałem to było pochmurno ale sucho. Kiedy zaczęło padać było już za późno by się wybrać na zbiorkoma i zdążyć na czas. Co pozostaje? Oczywiście: rower! :-] Jakaś dziwna radość dziś mnie brała na samą myśl o przedzieraniu się w deszczu. Te niedowierzające gęby na przystankach i w konserwach. Pani Kierowca z "182" aż chciała się zatrzymać i popatrzeć jak się przebijam przez rozlewisko przy stadionie na Zagórzu :-) Gładko poszło tylko mogłem wpaść w to z mniejszą prędkością bo trochę bryzgi na zadek leciały. Ale poza tym spoko. Spoko było też dlatego, że widząc co jest za oknem użyłem patentu z Decathlonu pod postacią kapci do chodzenia w wodzie. Od spodu gruba guma o niezłej przyczepności, od góry trochę pianki i siatka. Co się do środka wlało, to zaraz wypływało. I nawet nie było w stopy zimno. Tak więc za nic miałem większe i mniejsze kałuże, rozlewiska i płynące strumienie i rzeki. Czasem tylko stojąc na światłach wyciskałem z rękawów nieco wody by lżej było o te kilka gram. Poza tym tempo miałem na tyle dobre, że wyjeżdżając 6:16 na miejscu byłem jeszcze na kilka minut przed 7:00. Miodzio zupełnie bez rzeźni :-)
Kolor chmur na powrocie był taki, że niemal pewny byłem, że na sucho nie dojadę. Z tego też powodu bez gięcia. Standardem przez Mortimer na molo przy Pogorii 3 i dalej wzdłuż zbiornika do dzikiego przejazdu przez tory na Pogorię 4 i przez Preczów i Sarnów do domu. Moje obawy, że zostanę zlany jednak się nie sprawdziły. Tylko kilka drobnych kropel po drodze spadło. Na wiosce musiało padać nim dojechałem bo asfalty pod domem mokre. Na Pogorii 3 pusto jakby środek zimy był. Tylko kilku wędkarzy i najbardziej odporni na wodę biegacze i rolkarze oraz kilku rowerzystów.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
36.00km
-
Czas
01:33
-
VAVG
23.23km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
+17. Start 6:17. Odrobinkę poza krawędzią ale do nadrobienia. Początek jednak musiałem kręcić dość żwawo. Punkt pomiarowy na moście na Czarnej Przemszy z Łagiszy na Zieloną osiągam o 6:38 czyli jakieś 5 min. poza normą. Ale już za "dworcem kolejowym" w Dąbrowie Górniczej jestem 6:43 a do celu jeszcze tylko 5,7km więc już wiem, że jeśli nic nie wyskoczy to będę punktualnie. Przejazd spokojny.
W ciągu dnia przeleciała za oknem ulewa. Na wyjściu chmurki takie dwuznaczne kolorystycznie więc dałem sobie spokój z objazdami i to była trafiona decyzja. Jadę przez Mortimer gdzie odbijam za Expo Silesia w prawo i potem w lewo pod most i dalej w stronę Pogorii 3. Stamtąd na Zieloną i mostkiem nad Czarną Przemszą do Preczowa. Mostek chyba odnowiony bo deski jakieś inne i zjazdy gładkie. Po prawej (czyli mniej więcej na wschodzie) widzę już ołowiane chmurki. Jadąc przez Preczów wiem, że jestem na krawędzi burzy. Po prawej (na oko nad Antoniowem) już pada a do mnie dolatują odgłosy grzmotów. Kropelki doganiają mnie na granicy Preczowa i Sarnowa. Od świateł startuję na wszystkim co mam do dyspozycji czyli 3/7 i na młynkach cisnę prosto do domu. Udaje się uciec spod opadu (na ostatnich 500 metrach wyciskam max prędkość dnia dzisiejszego czyli trochę ponad 45km/h na płaskim). Dopiero kiedy zamarudziłem chwilę przed drzwiami patrząc czemuż to nie schodzi łańcuch na 1 z przodu kropelki ponownie mnie dogoniły. I tym razem już rozkręciły się w konkretny deszcz.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
32.00km
-
Czas
01:28
-
VAVG
21.82km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś nie spojrzałem na termometr ale wrażenie takie jakby było nieco bardziej rześko niż wczoraj. Ładne słoneczko, trochę wiaterku. Jechało się bardzo dobrze. Start 6:14 więc ze sporym zapasem minutek, których nie było potrzeby zbytnio nadużywać bo światła w sporej części dość dobrze współpracowały. Spokojny dojazd do pracy.
Powrót bez gięcia i najkrótszą drogą. Jakoś nogi nie chciały za bardzo podawać a do kompletu część drogi pod wiatr. Taki powrotny spacerek przez Mec, Środulę, Stary Będzin, Łagiszę i Gródków. GPS na minusie :-/ Jeszcze trochę i chyba wyślę go do serwisu.
Kategoria Praca, GPS-
DPODZ
-
DST
43.00km
-
Czas
01:53
-
VAVG
22.83km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
+18 na starcie. Bardzo przyjemne warunki do jazdy. Wyjeżdżam 6:11 więc nie trzeba giąć by zdążyć. Na miejscu z 5 min. zapasem. Po drodze właściwie spokojnie. Światła niezbyt współpracowały. Dobrze, że trzeba iść do pracy bo jakbym miał tak cały tydzień jak było w weekend to bym padł. A tak to sobie człowiek trochę odpocznie.
Po południu atmosfera zrobiła się taka jakby lada moment mogło lunąć ale przy tej temperaturze to mi było wszystko jedno. I tak by się ochłodziło max o kilka stopni czyli dalej byłoby przyjemnie ciepło. Poza tym w trakcie jazdy, jeśli tylko osiągnie się prędkość powyżej 20 km/h robi się bardzo przyjemnie.
Powrót kolejno przez ścianę płaczu w Dąbrowie Górniczej. Potem przez Mydlice do Decathlonu w Sosnowcu. Stamtąd przez Będzin, Grodziec i Gródków do domu. Tu wciągam lodowato zimnego radlerka i na chwilę rozciągam się w pozycji poziomej. I jakoś tak uciekają mi ze 2 godzinki. Wyłazi weekendowe brykanie. Zresztą w pracy też trochę męczyło. Po przebudzeniu przepakowuję sakwy i jeszcze robię małe kółeczko do wsiowego Lewiatana. Tu już zauważalnie chłodniej. Słońca mniej, a właściwe wcale. Tylko dywan chmur. Czyżby miało padać?
Kategoria Praca
Regeneracyjnie z Ghostbikers
-
DST
96.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
05:03
-
VAVG
19.01km/h
-
VMAX
59.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dobrze było spotkać wczoraj Robreda bo dzięki temu dotarło do mnie info, że dziś jest spokojna objazdówka Ghostbikers na Sosinę i Sławków. Wstałem odpowiednio wcześniej ale znów nic to nie dało i na pierwsze miejsce zbiórki, czyli pod zamek w Będzinie, nie miałem szans zdążyć. Robert do mnie dzwonił stamtąd czy dojadę a ja jeszcze byłem w domu i kończyłem pobieżne czyszczenie i smarowanie Błękitnego Rumaka. Zapowiedziałem się, że dotrę na drugie miejsce zbiórki czyli na górkę środulską.
Ruszam 11:20 i pomimo wczorajszej rzeźni z delikatnymi nutkami miodzia dość żwawo kręcę w stronę Będzina i dalej do Sosnowca.
Na miejscu już całkiem spora grupka a ja wcale nie jestem jeszcze ostatni. Kiedy Prezes Ghostbikersów daje w końcu sygnał do startu jest nas dziewiętnaścioro, co widać na jednym z pierwszych zdjęć (chyba, że się w liczeniu pomyliłem).
Jak to zwykle bywa, gdy ktoś prowadzi, zupełnie nie przejmowałem się tym, którędy jedziemy. W każdym bądź razie były znajome miejsca czyli dywanowy mostek, Sosina, baza nurków z wjazdem na urwisko i grupowym foto, potem znów Sosina i objazd jej dookoła. Potem długa i nudna prosta do Bukowna, gdzie lwia część składu skusiła się na lody w sławnej (przynajmniej w naszym gronie) cukierni.
Po uzupełnieniu zapasów płynów wszelakich przenosimy się szybko do Sławkowa. Po drodze udaje się spreparować foto gleby niemalże wyszydzonej przez
Domina. Wcześniej też była gleba ale nie zdążyłem jej uwiecznić a Domino
wyszydzić. W Austerii zasiadamy do obiadku. Najwyższa już pora bo jest po 17:00. Serwuję sobie złocistego izotonika do żurku i fileta drobiowego grillowanego w białym winie wraz z dodatkami oraz gorącą herbatkę. Tego mi było trzeba. Troszkę nam schodzi bo zrobiliśmy nalot na karczmę w licznej grupie i niektórzy musieli się wykazać cierpliwością bo zamówione dania wymagały jednak trochę przygotowań. Ale nam to niespecjalnie przeszkadzało bo był pretekst posiedzieć i nic nie robić. W międzyczasie robi się nieco chłodniej i kiedy ruszamy już w drogę powrotną kręci się o wiele lepiej.
Tym razem bez gięcia i kombinowania wzdłuż trasy serwisówką i potem prosto do Dąbrowy Górniczej.
W Dąbrowie Górniczej powoli zaczynamy się rozjeżdżać. Na początek 4 osoby odbijają na Zagórze. Potem 3 na Mydlice. W 9 osób docieramy do mola przy Pogorii 3 gdzie żegna się z nami Adam a my zasiadamy na izotonika w towarzystwie Freya, który był już wrócił z wypadu nad morze i właściwie to nas zauważył. Tu nam czas wesoło płynie na pogaduchach. Przed zachodem słońca jednak większość się rozjeżdża i zostajemy we trzech: Domino, Frey i ja. Siedzimy prawie do 22:00 nim decydujemy się w końcu ruszyć do domu. Solo jadę przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu. Zaskakuje mnie odcinek w ciemnościach na mojej wiosce. Na kilkuset metrach nie działają latarnie. Na szczęście sytuację ratuje czołówka zainstalowana na kasku jeszcze podczas nasiadówy przy Pogorii 3.
Generalnie bardzo fajny dzionek. Kilometrowo może nie imponujący ale tu chodziło by trochę pojeździć, trochę się pobyczyć i w ogóle przyjemnie spędzić niedzielę w wesołym gronie. Sukces założeń dnia dzisiejszego 100%.
Link do pełnej galerii
Bodycount.
Po pierwszej glebie za dywanowym mostkiem. Na szczęście w piasku więc bezstratnie. Może tylko z nieco porysowaną dumą ;-)
Chłopaki się uwzięli z foceniem kierowniczki wycieczki...
... to i ja zooma odpaliłem.
Potem grupowe nad przepaścią. Wszyscy wyszli z tego cało.
Z nudów Wojtek wyciska rowerki. Czekamy aż skończy się podziwianie drugiego zbiornika bazy nurków.
Po tym jak omal nie umarliśmy z nudów ciągnąc prostą do Bukowna, skład raczy się nagrodą w postaci lodów.
Do Sławkowa kilka fajnych górek.
Preparowanie wyszydzonej gleby. Niestety ja za szybko pstryknąłem, Domino nie zdążył wyciągnąć palca a ofiara potem już nie współpracowała. Ale bez opisu to wygląda to tak, jakby była solidna gleba i Domino zaraz ją miał profesjonalnie wyszydzić. I tej wersji się trzymajmy.
Potem jest Austeria, obiad i krzynka wypoczynku przed startem :-)
Potem ciągniemy już prosto do D. G. Kilka nowych osób zrobiło tym wypadem swoje życiówki. Cóż, jeśli się nie zniechęcą, to rychło będą miały okazję podbić wynik :-)
Dla mnie jeżdżenie kończy się przy takim wyniku. Niewiele do setki brakło ale ze względu na porę darowałem sobie dokrętki.
Kategoria GPS-, Jednodniowe