Kwiecień, 2015
Dystans całkowity: | 1193.00 km (w terenie 184.00 km; 15.42%) |
Czas w ruchu: | 59:48 |
Średnia prędkość: | 19.95 km/h |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 49.71 km i 2h 29m |
Więcej statystyk |
DPSDZ
-
DST
26.00km
-
Czas
01:18
-
VAVG
20.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na wstawaniu +1. Na wyjeździe +3. Generalnie odczuwalny chłód co zmusza do użycia pełnego zestawu "na długo". Wiaterek nierejstrowalny przy postoju, w ruchu podmuch wyciska łzy z oczu. Ładne słoneczko, które zupełnie nie pasuje to temperatury. Start dziś 6:17. Obsuwa ze względu na troczenie uszkodzonego koła od Rzeźnika. Trochę opornie to szło ale się udało i w trakcie jazdy ładunek trzymał się wzorowo. Tempo kręcenia niezbyt intensywne ze względu na lekko protestujące kolano. Przyzwyczajenie do młynków na Rzeźniku prowokowało do powtarzania manewru na Błękitnym. Niestety nie te przełożenia. Przejazd spokojny z małymi przerywnikami w postaci świateł to tu, to tam i szlabanu przy "dworcu kolejowym" w Dąbrowie Górniczej. Także standardowy postój na foto hotelu. Na finiszu prawie wjeżdżam w kobietę z dzieckiem. Wszystko przez hamulce w Błękitnym. Za słabo trzymają pomimo tego, że klocki jeszcze są ok. Zdecydowanie coś jest nie tak z ciśnieniem. Klamka łapie dopiero jak jest już prawie na maks ściągnięta a i to jeszcze zbyt słabo. Dopiero po napompowaniu trzyma jak należy. Dziś po pracy Błękitny i koło z Rzeźnika zostają w serwisie zaś nad Strzałą będę się musiał nieco popastwić. Konieczna jest wymiana klocków hamulcowych (albo przynajmniej skrócenie linki) oraz czyszczenie i smarowanie. Powoli zaczynam dochodzić do wniosku, że 3 rowerki to wcale nie jest za dużo dla kogoś, kto praktycznie jest uzależniony od kręcenia. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie od rzeczy byłoby mieć rezerwę dla Rzeźnika, czyli drugi full w stajni. Może trochę inny np. jakiś Scott na RockShox-ach i 29". Mają w cenniku taki, co by się go dało kupić za 5k. Ale to już nie w tym roku.
Po pracy niezbyt spiesznym tempem do serwisu. Tu zostawiam i Błękitnego, i kółko od Rzeźnika. Z kółkiem wiadomo: uzupełnienie braków i centrowanie. Za to Błękitny znowu prawie remont przejdzie: suport (ostatnio był już dociągany ale go młynkami znowu zarżnąłem), kaseta, łańcuch (jeszcze nie przeskakuje ale na "5" już prawie szpileczki więc nie będę czekał), przednia przerzutka (była prostowana po wypadku i od tego czasu często gęsto mam problem z nią bo nie daje jej się dobrze ustawić), hamulce (pewnie zapowietrzone), centrowanie tylnego koła (przy dużym obciążeniu lub dużej prędkości czuć, że zadkiem rowerka rzuca) i ogólnie przegląd. Do serwisu wyszło jakieś 24km ale mi się 2x gps zbiesił i wsiąkło kilkaset metrów (raz na zjeździe z Dworskiej na Zuzanny, raz na zjeździe ze Środuli do Izby Wytrzeźwień - trochę tam wertepków). Z serwisu powrót zbiorkomem do domu gdzie zabieram się za Srebrną Strzałę. Odstawiona dawno temu na bok wymagała nieco opieki. Na początek wymiana klocków hamulcowych na przodzie bo zjechane i ściągnięcie linki na tylnym hamulcu bo już klocuszki nieco przytarte. Teraz hamowanie jest jak trzeba, brzytwa jak na V-ki. Potem rozkuwam łańcuch i robię shake'a w benzynie. Kiedy ogniwka się moczyły czyszczenie przerzutek i ponowne mocowanie błotnika "trytyką". Łańcuch zakładam tym razem na spince i cały rowerek idzie do mycia. Jak trochę obkapał (a ja coś wszamałem) to smarowanie łańcucha i przerzutek oraz szybki teścik. Jedzie! Zarzucam sakwy i robię krótkie zagięcie do wsiowego Lewiatana. Na powrocie z pełnymi sakwami przebijam 30km/h. Już zapomniałem, że Srebrny też potrafi pójść jak trzeba :-)
Kategoria Praca, GPS-, KlockiV, Serwis
DPD PTTK OD - error
-
DST
76.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
03:25
-
VAVG
22.24km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
+3 zmierzające do +4 czyli w porównaniu z wczoraj na tyle zimno, że wdzianko ubieram na długo + czapka i rękawiczki. Na szczęście nie wieje i generalnie jest sucho. Trochę chmurek i słońca. Start nieco obsunięty - 6:17. Kręcę w związku z tym raczej bez ociągania. Udaje się wbić na Zielonej w harmonogram przelotu i na miejscu jestem jeszcze z zapasem czasu. Po drodze foto hotelu. Przyjemny, spokojny dojazd do pracy.
W trakcie pracy dostaję info z serwisu, że haki znalazły drogę do celu. Jest też kapany smar. Tym też sposobem plan się nieco modyfikuje i na początek przez Mec, Środulę i Stary Będzin kręcę tamże. Nabywam 2 haki do przerzutki i zapas smaru. Potem najkrótszą drogą kręcę do domu. Tym razem na odcinku "913" od świateł do szkoły w Gródkowie bez furiatów. W domu trochę marudzę i przepakowuję plecak by wyruszyć do PTTK na spotkanie. Jednak nie było czasu nic wszamać więc jeszcze zahaczam o piekarnię, gdzie trochę czasu ucieka. Miałem być spóźniony na spotkanie i tak ale nie tyle. Czyli trzeba żwawo kręcić. Niestety zimny podmuch, który wydaje się być obecny z każdego możliwego kierunku, nieco utrudnia. Potem na granicy Wojkowic i Grodźca kolejna niespodzianka w postaci zablokowanego zjazdu na Czeladź i świateł na zwężce. Muszę kawałek wrócić i skręcić na objazd przed stacją benzynową. Kolejne minuty lecą. Do Czeladzi jedzie się sprawnie ale potem znów światła, tym razem na "94". Kolejne spowalniacze to światła przy autostradzie i dalej korek. Objeżdżam przy stawikach. Na miejscu jakieś pół godziny spóźniony. Dziś spotkanie kameralne i opowieści różne. Trochę planowania. Zostawiam też moje propozycje na wzory klubowych koszulek (które może kiedyś w końcu powstaną). Taki sposobem osiągamy godzinę 19:00 z hakiem. Rozchodzimy się. Z Prezesem jedziemy do niego ale objazdami przez osiedla. Niby byłem cały czas w Sosnowcu, ale Sosnowcu mi nie znanym. Tylko niektóre fragmenty wyglądały znajomo. Na jednym ze skrótów przelatuję po całkiem nielichych schodach, za którymi pewne brzęczenie, które już dziś od rana mi towarzyszyło (a faktycznie to chyba nawet dłużej tylko dziś stało się bardziej irytujące) robi się głośniejsze. Zresztą przelot po schodach nie był to dziś pierwszy. Kawałek dalej staję i odkrywam, że poszła szprycha w tylnym kole. Po dokładniejszym oglądzie okazuje się, że nie jedna, a dwie :-/ KANAŁ. Wyciągam je by mi się gdzieś nie wcięły i dalej już o wiele ostrożniej dalej podążam za Prezesem. W końcu lądujemy w centrum Zagórza, ja bogatszy o świadomość obecności różnorakich skrótów, Prezes prawie u siebie w salonie. Żegnamy się. Kręcę dalej prze Mortimer na Mydlice i światła na Ksawerze. Na przystanku autobusowym za Teatrem Dzieci Zagłębia robię postój by zmienić baterie w przedniej lampce. Potem zjazd do nerki i zwrot na Łagiszę, którą przebywam podobnie jak Sarnów i skręcam do swojej wioski. Powrót już w mało przyjemnym chłodzie i ciemnościach. Jutro w ruch idzie Błękitny, który razem z kołem od Rzeźnika zostanie w serwisie na usprawnienie hamulców i centrowanie tylnego koła. Generalnie dzień zakończony rozczarowaniem. Jednak full też ma swoje ograniczenia :-/ Szkoda.
Poranne, kontrolne foto hotelu.
Na powrocie Prezes prowadzi mnie pod kolejny sosnowiecki zamek.
Kawałek dalej następuje odkrycie, że jest error.
Przynajmniej dzień zakończony jakimś niestandardowym wynikiem.
I jeszcze się mi przypomniało, że GPS przynajmniej raz zaliczył shutdown-a. A chyba nawet 2x.
Kategoria Praca, Szprycha, GPS-
DPD
-
DST
33.00km
-
Czas
01:20
-
VAVG
24.75km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
+8. Trochę wysokich chmur przez które prześwituje słońce. Wiaterek nierejestrowalny. Start 6:11. Jedzie się bardzo dobrze. Jak często ostatnio foto hotelu. Na Zagórzu roboty przy rondzie w toku. Na mecie z zapasem 5 min. Przyjemny dojazd do pracy. Ciągle mam nadzieję, że prognozowane na popołudnie deszcze, to żart meteorologów.
Prognozy zapowiadały, że na powrocie z pracy będę miał do czynienia z jakimś burzowym armageddonem. Skończyło się na drobnym deszczyku. Jednak liczyłem się z możliwością, że poleje i dziś powrót maksymalnie krótko. Przez Mec i Środulę do Starego Będzina. Potem ścieżką do nerki i przez Zamkowe do lasku grodzieckiego skąd na światła na "86". Tu wyprzedza mnie jakiś wał szarym kombi. Leciał zdrowo powyżej 80km/h i jeszcze wyleciał na czerwonym w stronę Częstochowy. Przy tym wszystkim przeleciał mi dużo za blisko kierownicy. Potem jeszcze na odcinku do szkoły w Gródkowie kilku innych furiatów też wyprzedzało zdecydowanie za blisko przy prędkości, którą jechali. Dlatego nie lubię tędy wracać bo o tej godzinie świrów tu nie brakuje. Od świateł już prosto przez Gródków do domu. Mniej więcej w lasku zaczęło delikatnie kropić. Potem ciut przyspieszyło ale do poziomu wciąż niegroźnego i tak było już do finiszu. Na finiszu też gps zrobił "-1" :-/ Po lądowaniu, skoro rowerek już i tak był mokry, to mu zrobiłem jeszcze szybkie mycie i smarowanie amorów. Łańcuch jutro przed startem, jak przeschnie.
Kategoria Praca, GPS-
DPSD
-
DST
38.00km
-
Czas
01:53
-
VAVG
20.18km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
+7 na starcie. Do kompletu trochę zanikających mgieł i ładnie operujące słoneczko. Strój na dziś już lżejszy: bandanka, krótkie rękawiczki, krótkie spodenki. Jedynie na klatę kurtka. Trochę miejscami było czuć chłód ale nie przeszkadzało to w kręceniu. Start 6:11 więc nie miałem powodu do pośpiechu. Po drodze kolejne foto hotelu. Dalej kombinuję nad jakimś zgrabnym przejazdem przez osiedle na odcinku od Lidla do ul. Szymanowskiego bez pokonywania tego siodełka terenowego albo przynajmniej w jego płytszym miejscu. Chwilowo bez sukcesu. Na mecie z zapasem 4 min.
Po pracy przyjemne lato. Ruszam wertepkami w stronę Dąbrowy Górniczej. Tor kolejowy, który po drodze przekraczam, chyba jednak nie zostanie zlikwidowany. Jeszcze niedawno części szyn nie było. Dziś powróciły. Szkoda bo płynniej by się jechało ten kawałek. Potem ściana płaczu i zakosami przez Dąbrowę w stronę Koszelewa. Po drodze zaliczam pierwszą na Rzeźniku glebkę. Trochę przeszarżowałem. Wchodząc w ciasny skręt z chodnika na trawę za bardzo się złożyłem i uciekło spode mnie przednie koło. Wszystko jednak skończyło się bez strat miękkim lądowaniem na plecaku. Zbieram się natychmiast i jadę dalej do serwisu. Haki nie dojechały. Kapany smar też. Się w końcu zdenerwuję i wybiorę do konkurencji jak do czwartku nie dotrą. Nic nie załatwiwszy przez Zamkowe i lasek grodziecki kręcę terenem pod restaurację w Gródkowie i dalej w stronę lasu gródkowskiego. Przy szkole kieruję się na szlak rowerowy i dalej w stronę ul. Szkolnej w Psarach, którą to dociągam do mojej ulicy i do domu. Bardzo przyjemnie się kręciło powrót. Aż nie chce mi się wierzyć, że jutro ma się pogoda rozjechać.
Kategoria Praca
Rajd Kraków-Trzebinia i do domu
-
DST
101.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
05:16
-
VAVG
19.18km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Snu dziś niewiele. Osobiście odpadłem coś koło 2:00 ale najwytrwalsi walczyli chyba do 4:00. Mimo tego wstaję około 6:30 wyspany i tylko z nieznacznym łupaniem pod czaszką ;-) Od razu śniadanie: 3/4 paczki musli i litr mleka. Jak się okazało, wystarczyło prawie do 12:00. Od samego rana czyste niebo i bardzo ciepło. Fajnie, bo będzie można jechać na krótko. Mamy sporo czasu do startu więc nie ma pośpiechu. Fort opuszczamy, zgodnie z założeniem, o 9:00 (o dziwo). Niestety zaraz okazuje się, że jest kapeć. U Tomka. Ofiara zajmuje się naprawą a Loża Szyderców rozgrzewa palce i zaraz potem profesjonalnie szydzi, co uwieczniam na foto. Potem już bez komplikacji turlamy się na miejsce startu rajdu na Błoniach. Tłumy nieprzebrane. Udaje się jeszcze załapać na numer startowy. Potem trochę kręcenia się za napojami i kiedy ogłoszony zostaje start, ruszamy. Na początku potężny zator na zakręcie. Ponad 2 tys. osób. Nie ma siły żeby to wszystko płynnie ruszyło :-) Z Pawłem zostajemy z tyłu i czekam aż się rozluźni. Monika i Tomek też. Dołączamy do nich i razem z jeszcze kilkoma osobami nieco objeżdżamy żeby włączyć się do peletonu jadącego już z jakąś normalną prędkością. Ale i tak jest całkiem gęsto i trzeba uważać by komuś w plecy nie wjechać. Za autostradą robi się luźniej bo wcześniejsze podjazdy nieco spowolniły mniej wyjeżdżonych. Teraz już można jechać swoim tempem. Obawiałem się, że wypakowany plecak będzie mi nieco przeszkadzał. Okazało się, że nie jest źle i całą drogę jechało się bardzo dobrze. Przed Puszczą Dulowską wypaliło się śniadanie i przystaję na poboczu coś wszamać. Przy okazji focę członków naszej ekipy, przynajmniej tych, których się doczekałem. Chwilę w grupce odpoczywamy i potem znów kręcenie tym razem pod osłoną drzew. Jedzie się równie dobrze jak asfaltem. Na kilka km przed metą na chwilę przystaję przy grupce, w której dziewczyna zaliczyła upadek. Poobdzierane ramię ale na szczęście nic więcej. Zostawiam opatrunek i bandaż i jadę dalej do mety gdzie rozsiadam się przy stanowisku zliczania uczestników i robię foto "naszym" oraz co bardziej egzotycznym uczestnikom rajdu. Wszystkich się nie doczekałem. Niektórzy też odbili w inne miejsca. Przed 15:00 dociągam do pałacu w Młoszowej, gdzie odbywa się oficjalne zakończenie rajdu, dzielą grochówką, konkursują i losują rowerki. W cieniu drzew odpoczywamy, posilamy się i czekamy na wynik losowania. Potem odczekawszy aż większość uczestników odjedzie ruszamy i my w stronę Trzebini i potem na terenowe odcinki w stronę Sosiny i dalej do Sosnowca. Po drodze "nasza" grupa urywa się Prezesowej, Prezesowi i mnie lecąc asfaltem do domu. My wertepkami na Sosinę. Po drodze dognała nas ekipa z Dąbrowy Górniczej i jakoś tak wyszło, że jedziemy razem, nieco spokojniej, do samego Sosnowca. Na Zagórzu żegnamy się. Stąd już solo, swoim tempem, wyprzedzając "Dąbrowiaków" lecę przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu.
Link do pełnej galerii
Przedstartowe liczenie.
Postartowy, profesjonalnie wyszydzony serwis.
Docieramy na Błonia a tam ćma rowerzystów.
Ryśkowa szprychówka po oficjalnym przyjęciu do Loży.
Mój numerek startowy.
Rajd rusza i od razu zator.
Kierowcy mieli dziś ciężkie życie rano w Krakowie zanim ta masa się przewaliła przez miasto. Jeden wielki korek.
Ja przeżuwam a ekipa wyciska pod górkę.
Jedyne zdjęcie z przelotu przez Puszczę. Cały czas kogoś wyprzedzałem i trochę było potrzeba rąk do majstrowania przy manetkach i klamkach.
Liczenie tych, co dojechali.
Starzy znajomi też się pokazali ale nie wszystkich udało się w tej masie spotkać.
"Poziomka".
Nawet takie szkraby pędziły w rajdzie.
Mono.
Tandem.
Pod pałacem czarno od rowerzystów.
Kolejny znajomy, którego udało się spotkać na rajdzie.
Terenowo z Trzebini w stronę Sosiny.
Nasi się posiali, to jedziemy z Dąbrową. Prezes prowadzi bokami.
Podsumowanie dnia. Sporo było spacerowego marudzenia, więc średnia podła ale jeżdżenie było fajne :-)
Kategoria Kilkudniowe
DP Kraków
-
DST
100.00km
-
Czas
04:49
-
VAVG
20.76km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
+6 na termometrze czyli można ubrać się lżej. Jeśli prognozy się sprawdzą to po południu będzie lato :-) Martwią tylko te radiowe teksty, że "może padać". Nie wiem jak z wiaterkiem ale na pewno nie przeszkadzał. W ogóle jechało mi się dziś zadziwiająco dobrze. Może to te +5 stopni więcej? Start 6:11. Kręcę ze sporym zapasem mocy. Przejazd generalnie spokojny. GPS pracuje prawidłowo. Na wszelki wypadek zabrałem jednak drugą kartę z kopią mapy żeby w razie wpadki podmienić. Tradycyjnie foto hotelu. Na miejscu z zapasem minuty.
Po pracy ruszam na spotkanie pod fontannę przy siedzibie PTTK w Sosnowcu. Zbieramy się tam na wyjazd do Krakowa. Na miejscu zastaję już dwie sztuki ze składu. Ostatecznie jest nas 8 osób. Robimy tradycyjne "liczenie zwłok" i Prezes zaczyna prowadzić. Turlamy się do Mysłowic, gdzie na BP mamy spotkać się z Tomkiem. Już czeka. Powitanie i dalej w drogę. Droga generalnie mało ciekawa bo asfaltami w stronę Imielina i potem odbicie na drogę krajową 780. W okolicach Żarek dopada nas deszcz. Przystajemy na stacji benzynowej w oczekiwaniu aż kropelki znikną. Ruszamy, kiedy wydaje nam się, że przestało padać. Od razu znów wpadamy pod chmurę i kawałek próbujemy jechać jednak nie w końcu się poddajemy i każdy chowa się gdzie może: na przystanku, pod daszkiem kiosku. Zupełnie jak rok wcześniej. W międzyczasie Tomek dzwoni do Moniki i uzyskuje info, że w Krakowie sucho jak na pustyni. Czyli tylko my mamy pecha. Kiedy zaczyna robić się ciemno wjeżdżamy już w strefę, gdzie faktycznie było sucho i jest też o wiele cieplej. Po drodze zakupy na grilla i przeskakujemy autostradę robiąc nieco dalej zwrot w stronę Fortu 39 "Olszanica". Przed samym fortem nieco problemów ze znalezieniem wjazdu bo gps wepchnął mnie w równoległą uliczkę. W końcu jednak trafiamy gdzie trzeba. Rumaki parkują w stajni a my witamy się z częścią ekipy, która wyruszała na raty wcześniej. Potem już tylko ognisko do późnej nocy. Generalnie bardzo pozytywnie wyeksploatowany dzień.
Link do pełnej galerii
"Liczenie zwłok". Tym razem na wesoło za sprawą Loży Szyderców. W ich towarzystwie nie da się inaczej :-)
Zgarniamy Tomka.
Czekamy na stacji. Niby ładne słoneczko...
... ale dalej jest mało optymistycznie.
Droga fajna, sporo przez lasy, ale bardzo ruchliwa. Na szczęście TIR-ów było już niewiele.
Zdjęć z dziś niewiele bo na początku było mokro, a potem ciemno. Mój dzisiejszy wynik za dzień.
Kategoria Praca
DPSDZ
-
DST
41.00km
-
Teren
8.00km
-
Czas
01:55
-
VAVG
21.39km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
+2 i ładne słoneczko. Jednak w trakcie jazdy trafiam na strefy z bardzo zimnym powietrzem. Przy gruncie widać tam nawet oszronioną trawę a z ust bucha para. Start dziś obsunięty - 6:20. Garmin ześwirował :-( Ładuje się do 26% i wyłącza. Kilka razy próbowałem go włączyć i efekt ten sam. Akumulatory naładowane. Startuję w końcu bez pomiaru prędkości i czasu więc nie ociągam się i kręcę żwawo aczkolwiek jeszcze z zapasem mocy. Czas sprawdzam dopiero po sfoceniu hotelu stojąc na światłach na Alei Róż. 9 min. do 7:00. Będę po czasie. Potem jeszcze chwila postoju na światłach na Mortimerze. Dalej już bez przerywników. Udaje się dociągnąć na metę ze stratą 120s. Mogło być gorzej. Ze wstępnych testów wyszło, że Garmin ma problem z kartą microSD. Pytanie tylko czy z tą konkretną czy padł czytnik. Testy w toku.
W pracy na szybko udaje mi się odkryć, że Garmin bez karty działa. Ma to jednak taki minus, że nie mam w gps-ie mapy bo ta znajduje się na karcie. Również nie mają gdzie się zapisywać pliki ze śladami. Zostaje tylko to co w pamięci a wydobywanie tego jest trochę bardziej pracochłonne niż odczyt z karty. Niestety zastępczej karty 16GB nie widzi a nie miałem innej 4GB lub mniejszej do testów więc wszystko pozostaje odłożyć na wieczór, jak będę już w domu. Po pracy cieplutko. Bluza polarowa ląduje w plecaku a kurtka zwinięta zostaje przytroczona pod nim. Terenem gnam do Dąbrowy Górniczej pod ścianę płaczu. Potem w stronę ul. Robotniczej i dalej na terenowy odcinek wzdłuż torów do Ksawery. Tu kawałek asfaltem do ścieżki na wałach Czarnej Przemszy, którą opuszczam jadąc w stronę Teatru Dzieci Zagłębia i dalej do serwisu. Haki nie dotarły. Kapany smar też. Haki może będą jutro ale mnie to już nic nie da. Pozostaje liczyć tylko na to, że nie stanie się nic takiego, żebym żałował ich braku ;-) Z serwisu przez os. Zamkowe jadę w stronę lasku grodzieckiego. Zryta jakiś czas temu ścieżka na dawnym torowisku linii tramwajowej "25" powoli wraca do poprzedniego wyglądu ale jeszcze przejezdna nie jest. W lasku grodzieckim odbijam za szlakiem czerwonym w stronę Dorotki i wertepkami zjeżdżam pod restaurację "Pod Lwem", gdzie przeskakuję na drugą stronę "913" i dociągam do lasu. Tu porzucam szlak i wzdłuż lasu jadę pod szkołę w Gródkowie. Po drodze odkrywam, że była wycinka drzew. Ciekawe czy będą nowe nasadzenia czy też teren pójdzie pod zabudowę? Koło szkoły wbijam na "913" i jadę nią już do domu. Tu smarowanie amorów i łańcucha i Rzeźnik parkuje w garażu. Błękitny dostaje sakw i ruszamy w stronę wsiowego Lewiatana. Nim tam jednak docieram robię testy gps-a na pracę bez mapy w kwestii śladów. Nawigowanie bez mapy nie działa bo nie ma po czym nawigować. Ale ślady się zapisują a jak się jedzie po nich to położenie jest pokazane dość dokładnie czyli przynajmniej da się wrócić.
Dalsze zmagania z GPS-em wskazują na to, że jest szansa na powrót do działania jak wcześniej. Mam podejrzenia, że mógł się rozjechać plik mapy i przy jego odczycie Garmin wylatywał bo skopiowanie katalogu z mapą na nową kartę wywołuje taki sam efekt podczas gdy na tej karcie próba otwarcia starszej wersji mapy dała komunikat, że nie da się mapy aktywować czyli się uruchomił. Niestety pojawia się kolejny problem, tym razem ze strony netbooka z Windą. Nieuruchamiany od dawna zapluł się o aktualizacje, które ciągną się w nieskończoność stopując prace nad testami Garmina. Strasznie zły moment na awarię sobie wybrał. Jutro wyjazd do Krakowa.
Po wgraniu "na czysto" mapy do gps-a wygląda na to, że działa. Po weekendzie sprawdzę jeszcze czy będzie ok jak wgram na poprzednią kartę microSD. Wszystko wskazuje na to, że rozleciał się plik z mapą. Być może to była też przyczyna przypadkowych wyłączeń urządzenia. Jutro się okaże w locie jak jest.
Kategoria GPS-, Praca
DPOD
-
DST
74.00km
-
Teren
23.00km
-
Czas
03:34
-
VAVG
20.75km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
+1. Ładne słoneczko. Wiaterek niezauważalny choć w trakcie jazdy powietrze szumi w uszach. Ale to tak zawsze. Start 6:12. Kręci się bardzo dobrze. Na Zielonej z daleka widzę błyskającego pomarańczowego koguta. Jak wjeżdżam na most na Czarnej Przemszy to widzę koparko-ładowarkę i po kilka samochodów stojących w obie strony więc skręcam na ścieżkę rowerową i przez park dojeżdżam do ronda na Zielonej. Potem foto hotelu - znowu mu się kapinkę urosło. Kolejne pomarańczowe koguty widzę spod DorJan-a. Na zjeździe do Biedronki wbijam na chodnik i przy budowie ronda robię kilka foto na szybko. Potem podejmuję kolejną próbę wynalezienia objazdu do ul. Szymanowskiego przez osiedle. Jeszcze trochę muszę się tam pokręcić by zoptymalizować ten odcinek. Na miejscu z zapasem kilku minut.
Po pracy prawie letnia pogoda. Ruszam terenem do Dąbrowy Górniczej. Potem asfaltami na bieżnię i objeżdżam Pogorię 3 od strony Łęknic i dalej na Piekło, gdzie wbijam na terenowy objazd Pogorii 4 do Wojkowic Kościelnych. Tamże wracam na asfalty i przez Podwarpie jadę na terenowy odcinek do Siewierza. Po drodze przyuważam pierwszego na żywo bociana w tym roku. Oczywiście foto ku pamięci. Potraktował mnie nieco podejrzliwie i statecznym, acz całkiem żwawym, krokiem nieco się oddalił zmuszając mnie do robienia na max zoomie. Ale coś tam wyszło. Dalej standardem asfaltem pod zamek. Już miałem skręcić w stronę kościoła i rynku kiedy moje oko przyciągnęło coś, co wyglądało z daleka jak pomnik. Pomnik? Na placu zabaw? Coś mi nie grało i podjechałem bliżej. Ścianka wspinaczkowa. Chyba jakaś nowość. Przynajmniej dla mnie. Przez rynek jadę w stronę przejazdu pod "86" i w końcu wbijam do lasu. Tu trochę objazdami docieram do Zendka i skręcam w stronę lotniska z zamiarem objechania go dookoła. Przez chwilę wydawało mi się, że coś pokręciłem z drogą. Ale nie. Po prostu wypitolili do gołej ziemi las, który od tej strony otaczał pas startowy. Wszystko zryte a ślad ścieżki widać tylko miejscami. Ale full-em to nie problem i powoli ale bez zsiadania przebijam się aż do dawnego miejsca spotterów. Tu też las wychlastany do ziemi. Robię foto do panoramki i jadę dalej by wydostać się na kierunek do Nowej Wsi przez dawną jednostkę wojskową. A tu znowu niespodzianka. Ogrodzenie, bramy. Odbijam w lewo i na czuja ścieżkami wyjeżdżam przy osiedlu w Mierzęcicach. Podjeżdżam pod dawną bramę jednostki i widzę informację o budowie. Skanska stawia terminal cargo. Już objazd lotniska nie będzie taki prosty. Wracam prosto do domu przez Nową Wieś, Twardowice i Górę Siewierską. Bez zatrzymywania i focenia. Na miejscu foto wskazań GPS-a i czyszczenie amorów i łańcucha. Trochę kurzu przyłapały a łańcuch w okolicach lotniska zaczął domagać się smarowania. Zanim to zrobiłem zafundowałem mu jeszcze kąpiel w benzynie.
Poranne foto hotelu.
Sajgon w centrum Zagórza. Doły na metr. Wyżej 40km/h nie ma co jechać bo ciasno.
Popracowy bocian w drodze do Siewierza.
Ścianka wspinaczkowa na placu zabaw w Siewierzu przy zamku. Niestety regulamin taki, że aby na nią wejść to musi być opiekun obiektu obecny. Ktokolwiek to jest.
Z lasu widzę jak coś się pali. Trawy? Mnie to wyglądało bardziej na stos opon.
Tu wszędzie był las.
Zaś tutaj była brama wjazdowa do dawnej jednostki lotniczej w Mierzęcicach. Teraz wjazd na budowę i tablica z info.
Podsumowanie dnia.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
37.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
01:48
-
VAVG
20.56km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie sprawdziłem dziś temperatury ale musiała być bliska zeru bo szronu nie było widać na trawie ale z ust szły kłęby pary przy oddychaniu. Do tego ładne słoneczko. Wiaterku nie zarejestrowałem więc albo korzystny, albo brak. Start 6:14. Dziś zrobiłem sobie dzień dziecka i do pracy na full-u. Kręciło się bardzo przyjemnie. Przejazd spokojny. Na Zielonej łatali dziury w asfalcie. Taki sobie to pomysł bo łatanie łat raczej nie przyniesie jakiegoś oszałamiającego efektu. W pracy z zapasem minuty.
GPS -1. Po jakichś 500-600m wyłączył się. Tak na oko z pomiaru wcięło gdzieś 200-300m. Dziwne bo na całkiem gładkiej drodze.
Po pracy ładne słońce ale znów z wiatrem. Plus taki, że wiaterek cieplejszy. Powrót robię częściowo terenem. Na początek spod Firmy do Dąbrowy Górniczej wertepkami. Asfaltem pod molo na P3 i przez Zieloną na drugą stronę Czarnej Przemszy. Tu trochę przeplatania terenu z asfaltem by ostatecznie wybyć w Sarnowie. "86" przeskakuję na światłach i zaraz za nimi odbijam w prawo. Kiedyś pewnie będzie tu asfalt lub kostka ale na razie wertepki. Przez las przy Urzędzie Gminy Psary przebijam się w stronę terenowego łącznika do Strzyżowic. Potem już tylko prosty zjazd do domu. Przyjemnie się wertepkami kręciło bo prawie zero ludzi, samochodów. Cisza, spokój. Za to P3 czas już zacząć omijać bo coraz tam tłoczniej. Szkoda nerwów.
Kategoria GPS-, Praca
DPSD
-
DST
37.00km
-
Czas
02:16
-
VAVG
16.32km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
+2 na starcie. Odczuwalny chłód. Słoneczko przebijało się między wysokimi chmurami ale nie było w stanie ogrzać rzeczywistości. Start - 6:12. Przy okazji smarowania łańcucha odkrywam, że zarżnąłem kolejne pedały, w tym przypadku prawy. To sprawia, że plan na powrót przez serwis. Wczoraj też zrobiłem sprawdzenie klocków hamulcowych. Jeszcze nie są zdarte ale hamowanie jest kiepskie. Jak napompuję klamką to trzymają czyli wychodzi na to, że albo zapowietrzone albo gdzieś coś wyciekło. Oj! Prosi się Błękitny o serwis, prosi. A chciałem jeszcze trochę nim pojeździć do zdarcia napędu. Tyle chyba jednak nie da rady bez hamulców. Przejazd spokojny. Na Alei Róż wyłączone światła. Mnie akurat to pasuje. Na górce pod DorJan-em widzę w centrum Zagórza mnóstwo migających pomarańczowych kogutów. Znaczy się, chłopaki coś konkretnie grzebią przy rondzie. Zjeżdżam wcześniej na chodnik po lewej żeby nie zgadywać potem jak tym razem ustawili słupki. Na miejsce docieram z poślizgiem 4 min.
GPS -1 na rondzie w centrum Dąbrowy Górniczej. Dziwne.
Po pracy ładny, słoneczny dzień. Niestety nie jest ciepło za przyczyną północnego wiatru. Czapka od razu idzie w ruch. Bez wielkiego ciśnienia przez Mec, Środulę i Stary Będzin kręcę do serwisu wymienić Błękitnemu pedały. Prawy na tym dystansie kilka razy mi się zablokował i tylko użycie przemocy dawało efekty. W sumie jednak nie dziwię się, że padły. Wg zapisków z BS-a wchodzi, że pedałki przekręciły jakieś 16,6k km. Potem jeszcze zawijam na dworzec kolejowy w Będzinie do sklepiku z akcesoriami dla zwierzaków i stamtąd prosto do domu przez Łagiszę i Sarnów. Do Sarnowa cały czas pod wiatr. Do tego po drodze jeszcze małe podjazdy więc kręcę spacerowym tempem. Nie mam ochoty na szarpaninę. Od Sarnowa wiatr miałem mieć niby z boku ale chyba nieco zmienił kierunek natarcia i znów wrażenie jakbym jechał pod prąd. Średnia wyszła nędzna ale kręcenie przyjemne.
Kategoria Praca, GPS-, Pedały, Serwis