Czerwiec, 2013
Dystans całkowity: | 2621.00 km (w terenie 68.00 km; 2.59%) |
Czas w ruchu: | 131:01 |
Średnia prędkość: | 20.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.80 km/h |
Liczba aktywności: | 28 |
Średnio na aktywność: | 93.61 km i 4h 40m |
Więcej statystyk |
Zderzenie z pociągiem...
-
DST
141.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
07:48
-
VAVG
18.08km/h
-
VMAX
58.80km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
... nie dostarcza tylu wrażeń, co ustawka Oli.
Tym razem na celowniku znalazło się Jezioro Pławniowice.
Na start spod zamku w Będzinie stawiam się punktualnie. Grono kameralne: Robredo, Edyta i Ola. W ostatniej chwili przed startem Robredo zostaje pilnie zawrócony do domu i pozostaje jechać nam w trójkę. Podejmujemy wyzwanie.
Na początek czerwonym szlakiem do Bytomia. Tym sposobem dowiaduję się o fajnej, niezbyt ruchliwej drodze, dla której już mam kilka zastosowań. Po drodze oczywiście piach, błoto, deszcz, wiatr - do wyboru, do koloru. Napęd po pół godzinie trzeszczy i jęczy mieląc tony piachu. Kiedy docieramy do Bytomia poświęcam bidon wody na choć powierzchowne mycie. Tam też pierwszy futrunek w piekarnie - pyszny sernik. Na rynku w Bytomiu przygotowują się do finału akcji Milki na najmilsze miasto (tak to chyba leciało). Dziewczyny wyściskują krówki tym samym zapewniając już zwycięstwo miastu.
Dalsza droga to też przygoda. Różne zawijasy losowane palcem na mapie i Garminem a także wizją lokalną w terenie (jazda obowiązkowa na czuja).
Terenu może nie jest za dużo ale za to jakościowo pierwszorzędny czyli stałe elementy ustawek Oli: błoto, piach, kałuże, skakanie przez tory, wypychanie, walka z wiatrem, deszczem, dzikie zjazdy.
Fiasko ponosimy w jednym miejscu. Mapa zeznaje, że można się czarnym szlakiem przedostać między Dzierżnem Małym i Dużym. Zeznania są fałszywe w 100%. Trochę czasu nam zajęło by się o tym przekonać. Przy okazji poznaliśmy rozmiar działek nad Dzierżnem Małym.
Trafiliśmy też fajną miejscówkę do obiadowania w Bycinie przy drodze nr 40.
Cel, czyli Jezioro Pławniowickie osiągamy około 17:00. Pogoda robi się super i nęci by się rozłożyć na dłuższą chwilę nad wodą. Niestety nas goni już powoli czas.
Rozpoczynamy powrót. Elementów terenowych już niewiele zaś asfaltami to raczej szybka jazda. Powrót częściowo po własnych śladach do Bytomia. Dalej "94" do Czeladzi. Droga, można by powiedzieć, pustawa. Trochę osobówek tylko. Dojeżdżamy sprawnie i szybko. W Czeladzi żegnam się z Edytą i Olą, które jadą jeszcze kawałek razem.
Sam przez Wojkowice i Strzyżowice (tak by dobić do 140km) wracam do domu. Robi się już chłodniej. Docieram do domu przed 22:00.
Niedziela rowerowo bardzo udana dzięki moim towarzyszkom. Było wesoło. Zresztą z nimi zawsze jest :-) Wypady w ich towarzystwie ładują akumulatory mnóstwem pozytywnej energii. Edyto, Olu - dzięki za wspólne kręcenie. Do następnego razu :-)
Galeria autorstwa Oli.
Link do pełnej galerii.
Kontrolne zdjęcie na granicy.
Wertepki.
W deszczu do Bytomia.
Ściskanie krówek.
W drodze do Mikulczyc.
I kolejna budowla ze szlaku zabytków architektury drewnianej.
A potem znowu trochę wertepków.
Po koncku asfaltu znowu wertepki :-)
Wygląda na to, że nie przebijemy się między Kanałem Gliwickim a Dzierżnem Małym za pomocą czarnego szlaku. Zeznania mapy są nieprawdziwe.
Kanał Gliwicki.
Element stały ustawki.
Obiadamy :-)
Pławniowice - zbiornik.
Dziewczyny knują trasę powrotną :-]
A pogoda zrobiła się super.
Pławniowice - pałac.
I powrót.
Zeznanie GPS-a w sprawie niedzieli.
Kategoria Jednodniowe
A zaczęło się tak niewinnie - GUIDO
-
DST
106.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
05:33
-
VAVG
19.10km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niewinnie i na dodatek mało obiecująco. Właściwie to bardzo nieobiecująco.
Na dziś została zaplanowana wycieczka Cyklozy do kopalni węgla kamiennego "Guido" w Zabrzu. Wycieczka z cyklu Szlak Zabytków Techniki.
Start zaplanowany tradycyjnie spod fontanny przy siedzibie PTTK w Sosnowcu tym razem na godzinę 8:00.
Pogoda taka sobie, ni za ciepło, ni za sucho. Ruszamy. Przez Dąbrówkę jedziemy do Katowic na spotkanie z Teresą przy Cinema City i potem jeszcze z Ryśkiem przy parku w Chorzowie.
Stamtąd już w komplecie uderzamy w stronę Zabrza ale z racji tego, że udało się wypracować w trakcie jazdy zapas czasowy poza planowanymi punktami zajeżdżamy także do skansenu górniczego, gdzie jednak udaje nam się obejrzeć tylko ekspozycję pojazdów militarnych a wcześniej zahaczamy o dworzec kolejowy w Rudzie Śląskiej Chebziu.
Sama wizyta w kopalni "Guido" zajmuje nam ponad 3 godziny. Zwiedzamy 2 poziomy z super przewodnikiem. Opowiada bardzo ciekawie o kopalni, pracy w niej, historii wszystko to okraszając typowym, śląskim humorem. Atrakcji mnóstwo: przejażdżka kolejką podwieszaną, spacerek w ścianie o wysokości coś ponad metr, praca urządzeń wydobywczych i niezły spacerek podziemiami. Warto się tam wybrać by nabrać pojęcia o tym, jak jest w kopalni choć to tylko muzeum.
Zakończywszy wizytę w Guido ruszamy jeszcze pod jeden z szybów ale niestety niedostępny bez wcześniejszego uzgodnienia więc oglądamy go tylko z zewnątrz a niektórzy próbują wody wydobywanej w tym szybie. Tam też się dzielimy. Teresa, Darek i Andrzej wracają prosto na Katowice i dalej Mysłowice. My postanawiamy nieco pozaginać.
I tu dzień robi się jeszcze bardziej pokręcony bo powrót zaplanowaliśmy tak, że do 18:00 jedziemy na północ (jak się da) a potem skręcamy w prawo. Nie do końca wyszło. Bunkrów nie było ale...
Podmokłym lasem objeżdżamy kąpielisko i wypadamy na skrzyżowaniu leśnych dróżek. Że ja wiodłem grupę to wybrałem coś, co mi się wydawało, że będzie ok a zgadzało się z kierunkiem. Okazało się, że na początek było mokro, potem bagno (i prowadzenie rowerków), potem łąka, potem objazdy. Nie ma jednak tego złego itp. i lądujemy w końcu w Bytomiu na rynku. Tu chwila oddechu, czas na lody włoskie i inne formy kalorii. A dychnąwszy wiodę dalej grupę do Piekar Śląskich skąd przez Brzozowice terenem przebijamy się do Wojkowic i zakotwiczamy pod Netto na moment pojenia.
Z drogi przyuważają nas Jagaryba i Frey. Głośnie powitania i wzajemne wypytywanie co też porabiamy. My swoje, oni, że na dni Bobrowni. My, że na jakie dni. I tak wychodzi w końcu, że dwóch z naszej grupy odłącza się i jedzie prosto do Sosnowca (Adrian i Rysiek z Zagórza) a my (Rysiek z Katowic, Marcin vel Prezes, Marcin 3 i ja) z Jagą i Freyem jedziemy zobaczyć co to te dni.
Na miejscu już koncert. Kupa narodu. Łapiemy się za piwo i wesołe gadki rozkręcają się na dobre. W międzyczasie zjawia się jeszcze Włodek z Ghostów wraz z rodziną. Czas wesoło biegnie, padają kolejne browarki. Grająca ekipa zamienia się na Wilki. Zapada ciemność. Po 22:00, jak Wilki robią bis-a, zwijamy się w drogę. Rysiek z Katowic uderza na Michałkowice i dalej do siebie a my w czwórkę (bo Marcin 3 wcześniej, jeszcze za dnia, też pojechał) zaczynamy giąć powrót w ciemnościach (a obiecywałem sobie, że już nie będę po nocy jeździł zwłaszcza w terenie - no nie da się z takimi ludźmi). Na początek do Rogoźnika. Jaga mówi, że chce nad zbiornik. Jedziemy. Potem mówi, że na wapiennik obok cmentarza w Strzyżowicach. Jedziemy. Widok na roźświetlone miasta Zagłębia obłędny. Potem jedziemy na górkę paralotniarzy w Górze Siewierskiej.
Po drodze jedni trzeźwieją (Frey - zaczyna gadać o polityce), inni ulegają trunkom (ja - wychodzi prawie na to, że zaczynam rozumieć kobiety co, oczywiście, jest możliwością niemożliwą), a inni chrzanią bez opamiętania niezależnie od stanu upojenia lub jego braku (Prezes).
Późny dzionek (lub wczesna nocka - zależnie od punktu siedzenia), szybko się rozwija dalej. Zjeżdżamy w końcu do Strzyżowic i dalej do mojej wiochy. Przy domu żegnam się z Jagą, Freyem i Gozdim. Oni jeszcze rzeźbią do domu (jak okrężnie to się pewnie dopiero jutro najwcześniej dowiem).
Dzień pełen wrażeń. W Katowicach udało nam się zmoknąć solidnie. Po wyjściu z kopalni środek lata (może nie upalny ale przyjemny), kilka ciekawych miejsc odwiedzonych. I najważniejsze: dzień spędzony wśród wspaniałych ludzi, przy których czas płynął błyskawicznie na świetnej zabawie.
Mapka i zdjęcia pewnie dopiero w poniedziałek bo dziś już jest jutro a jutro ustawka Oli czyli kolejna wyrypa. Tak więc czas tylko coś wszamać, wpis i spać by uzyskać "tomność" dostatecznie wcześnie by nie przegapić rowerowo niedzieli.
Link do pełnej galerii
Grupa startowa nieliczna ale zdeterminowana. Pomimo deszczu jedziemy twardo.
W Katowicach dołącza do nas Teresa. Przy parku chorzowskim Rysiek.
Po drodze podjeżdżamy pod kompleks "Sztygarka". Dowiadujemy się, że w przyszłym roku ma być zrobione wejście na wieżę.
Również po drodze zaliczamy dworzec kolejowy w Rudzie Śląskiej Chebziu.
Przed samą kopalnią podjeżdżamy jeszcze do skansenu górniczego "Królowa Luiza". Skansen zamknięty ale udaje się obejrzeć kolekcję (sprawnych) pojazdów wojskowych.
A potem już kopalnia "Guido".
Jedziemy na szychta.
Górniczy kalkulator i nasz przewodnik, który tłumaczy jak się go używa.
A tak kiedyś koniki do kopalni były spuszczane.
Trzeba być mocnym psychicznie żeby przerobić 25 lat w takim miejscu.
Rowerowa czołóweczka w kopalni też się sprawdziła :-)
Czarne złoto.
Wysoki nie jestem a musiałem tam się nieźle zginać by nie wadzić kaskiem o strop.
Tu przewodnika nie było słychać bo pracowały uruchomione urządzenia.
Wieziemy się na ścianę.
Fedrowanie. Wersja nowoczesna.
I koniec szychty.
Przy szybie "Maciej" żegnamy się z Teresą, Darkiem i Andrzejem. Oni w stronę Katowic, my Bytomia.
W Bytomiu chwila przerwy. Jutro finał akcji Milki.
A potem już dni Bobrownik. Scena na stadionie.
Fajnie się siedziało i gadało :-)
Aże się noc zrobiła i Wilki zaczęły wyć ;-)
Co nie powstrzymało nas od dalszego jeżdżenia, które zawiodło nas na górkę paralotniarzy w Górze Siewierskiej.
Skąd ja już prosto do domu, a ekipa jeszcze coś tam wyczyniała :-)
W liczbach tak mi się dzień skończył.
Kategoria Jednodniowe
DPOD
-
DST
45.00km
-
Czas
01:54
-
VAVG
23.68km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
+10 na starcie. Drogi mokre. Po drodze kilka razy popadało tak więc dojazd nie uszedł mi dziś na sucho. Tragicznie jednak też nie było. Pomimo czerwonej fali czas jazdy całkiem niezły. I to bez podciągania się za autobusami. Jednak Błękitny Rumak jest szybszy od Srebrnej Strzały. Pewnie nie bez znaczenia jest również to, że świeżo przeserwisowany.
Po drodze, w Będzinie, przyuważam noibastę jak rozpoczyna start. Tuszę, iże ze swoją lepszą połówką szedł do pojazdu ;-) Ciągle jednak powraca pytanie: CZEMU DO PRACY NIE NA ROWERZE! :-p
Plany były takie, żeby po pracy jechać na Masę albo do Katowic albo do Bytomia ale na wylocie leciała mżawka i ochota do objazdów odeszła. Pojechałem przez Dąbrowę Górniczą w stronę Pogorii 3 skąd przeskoczyłem na Piekło i asfaltem wzdłuż Pogorii 4 miałem jechać do Preczowa i dalej do domu. Jednak jako, że asfalcik wzdłuż P4 był suchy to nieco zagiąłem podróż powrotną i pojechałem w stronę Wojkowic Kościelnych odbijając wcześniej na Kuźnicę Piaskową. Dalej już standardzik przez Warężyn, Dąbie-Chrobakowe i Malinowice. W Malinowicach też zaczęło konkretnie padać. Zanim minąłem gimnazjum w Psarach byłem już zauważalnie mokry. Dopiero na ostatnich 2km deszcz zniknął.
Pogoda jakaś taka barowo-łóżkowa. Nic się nie chce. Na dodatek znów pada :-/
Kategoria Praca
SOD
-
DST
50.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
02:19
-
VAVG
21.58km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z pracy do serwisu zbiorkomem. Przed 17:00 odbieram rowerek. W sumie wymienione zostało ciut więcej niż planowałem. Oprócz korby, kasety, łańcucha i szprychy do wymiany zakwalifikowała się jeszcze jedna szprycha (strzeliła w trakcie centrowania), klocki hamulcowe na tyle (przednie pewnie niedługo pójdą w ślady tylnych) i suport. Ciutkę więcej mnie to wyszło niż myślałem i na wyjściu z serwisu mina tak średnio szczęśliwa. Jednak zrobiwszy rundkę testową ani trochę nie żałuję. Wszystko chodzi jak w zegarku, cichutko. Jedzie się leciutko. Miodzio. Można kolejną "czwóreczkę" ukręcić :-]
Rundkę powrotną zacząłem do wspinaczki na Syberkę i objazd M1 w Czeladzi. Z Czeladzi pojechałem do Wojkowic i bokami przedostałem się na skrzyżowanie po zachodniej stronie Brynicy (obok Netto). Tam skręcam na Michałkowice ale celem jest gruntowa droga do Piekar Śląskich zaczynająca się po prawej za mostem. Tamże wbijam i wyjeżdżam w Piekarach. Na rondzie odbijam w prawo i zakosami wydostaję się na drogę w stronę Kozłowej Góry gdzie też udaję się częściowo wykorzystując ścieżkę rowerową. Potem skręcam na tamę na zbiorniku i wałem objeżdżam park w Świerklańcu wyjeżdżając w końcu na drodze z Tarnowskich Gór do Siewierza ("78"). Jadę nią do Niezdary gdzie zjeżdżam obok straży pożarnej i częściowo asfaltami, częściowo polami dojeżdżam do Sączowa. Stamtąd do Twardowic, Góry Siewierskiej i zaginając przez Strzyżowice (by dobić do 50km) do domu.
W sumie niezła pogoda do jazdy. Po 18:00 nawet pojawiło się słoneczko choć nie zdołało jakoś znacznie podgrzać atmosfery. Ale zawsze to raźniej się jechało.
Najważniejsze, że nie było deszczu i silnego wiatru.
Po drodze kilku bikerów na szosach i mtb ale żeby jakieś tłumy to bym nie powiedział. Przy parku w Świerklańcu raczej pustawo. Jedynie trochę wędkarzy.
Kategoria Serwis, Kaseta, KlockiT, Korba, Łańcuch, Suport, Szprycha
DPOD
-
DST
52.00km
-
Czas
02:36
-
VAVG
20.00km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Termometr nie mógł się rano zdecydować czy temperaturę zaliczyć już na +11 czy jeszcze +10. Generalnie zimno. Do tego jeszcze mokro. Przez większość drogi w gębę mżawka. Wiatr chyba sprzyjający bo jakoś nie musiałem się z nim szarpać za bardzo.
Poza tymi drobiazgami to jechało się całkiem fajnie. Szkoda tylko, że trzeba się było naubierać jak na zimę.
Że po pracy nie padało to zdecydowałem się na zagięcie nieco powrotu. Początek jak wczoraj: Dąbrowa Górnicza, Łęknice, Piekło, asfaltem wzdłuż Pogorii 4 ale tym razem do samych Wojkowic Kościelnych. Stamtąd przez Podwarpie, Tuliszów, Przeczyce do Toporowic i dalej przez Dąbie do Strzyżowic i do domu. Wiatr z zachodu czasem dawał się we znaki i miejscami poleciało trochę mżawki ale generalnie dało się jechać. Tylko temperatura nieco nędzna. Tempo raczej spacerowe. Za to była okazja podziwiać widoki. Nisko wiszące chmury miejscami dawały ciekawy efekt ale nie zebrało mi się tym razem na focenie. Częściowo dlatego, że za Wojkowicami zasobnik na energię powiedział, że wsad się kończy.
Kategoria Praca
DPOD
-
DST
44.00km
-
Czas
02:12
-
VAVG
20.00km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na starcie +16 na termometrze. Do tego dywan chmur i coś prawie jak mżawka. Drogi mokre. I wmordewind. Padało jakoś tak do 4:30. Kiedyś bym takie warunki zakwalifikował jako nie do jazdy. Cóż, wszystko jest względne.
Jednak spadek temperatury daje o sobie znać. Nogi nie podają jak wczoraj chociażby. Te poranne +20 z poprzedniego tygodnia mam nadzieję, że szybko wróci i to na dłużej.
Po pracy łamałem się nad dłuższym powrotem bo tak, i chciało się, i warunki średnie w postaci wiatru i nisko wiszących chmurek grożących deszczem. W końcu zdecydowałem, że zobaczę jak się potoczy. Na początek do Dąbrowy Górniczej wyszarpać coś z bankomatu i potem dalej na Pogorię 3 od strony Łęknic i przystani żeglarskiej. Dalej przeskok na Pogorię 4 na Piekle i asfaltem w stronę Wojkowic Kościelnych ale po drodze odbijam na Kuźnicę Piaskową. Dalej przez Warężyn, Dąbie-Chrobakowe i Malinowice do mojej Wioski.
W sumie jechało się nieźle ale wiaterek znacznie ograniczał prędkość. Do tego moje kolana jednak zauważyły dość spory spadek temperatury i nogi ogólnie wolały robić na młynkach niż siłowo. Powrót udał się na sucho.
Kategoria Praca
DPSOD
-
DST
32.00km
-
Czas
01:24
-
VAVG
22.86km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na starcie +18 ale w porównaniu do minionego tygodnia odczucie jakby było dużo chłodniej. Mimo tego jechało się super. Nieco późno się wygrzebałem i po drodze skorzystałem z autobusu linii "104". Od Gródkowa do Łagiszy podciągnąłem się za nim z prędkościami powyżej 50 km/h. Fajnie się leciało. I dlatego też czas dojazdu całkiem niezły.
Dziś Błękitny Rumak idzie do serwisu. Wczoraj nieco go poczyściłem i przy tej okazji uważnie przyglądnąłem się napędowi. Łańcuch wyciągnięty jak diabli. Na kasecie "piątka" spiłowana w szpileczki a "4" i "6" też w nie lepszym stanie. Na korbie blat to samo. Zupełnie nie dziwiło mnie więc dziś rano to, że łańcuch skakał jak chciał. Do tego jeszcze jedna szprycha z tyłu do wymiany i koło do centrowania. Wydawało mi się, że to jakoś za szybko ale z zapisów na BS wynika, że ponad 4k km zrobione w tym dwa długie wyjazdy: Bieszczady i wzdłuż Wisły.
Po pracy przez Dąbrowę Górniczą-Mydlice do Będzina do serwisu zostawić Błękitnego Rumaka. Zbiorkomem do domu, chwila przerwy i Srebrną Strzałą do wsiowego Lewiatana przy lekkim zagięciu trasy.
Na zewnątrz jakieś takie chmury się porobiły i wyglądało jakby miało mnie zlać przy tym zaginaniu ale udało się na sucho wrócić. Za to prognoza na jutro i pojutrze jakaś porąbana jest. W nocy deszcz a w środę +10. Szoku termicznego dostanę jak to się sprawdzi. Będzie trzeba w zimowych ciuchach jechać :-(
Kategoria Praca, Serwis
Pierwszy Świętojański Bieg Trzeźwości w Mysłowicach
-
DST
57.00km
-
Czas
02:58
-
VAVG
19.21km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na Piątkowym spotkaniu Cyklozy Andrzej wrzucił nam temat obstawiania biegu w Mysłowicach. Namawiać nas nie musiał i w sobotę pojechaliśmy zrobić wizję lokalną.
Dziś wszystko na żywo.
Na początek jadę do Mysłowic na spotkanie "obstawiaczy". Umówiliśmy się na stacji BP. Kiedy zjawiam się na miejscu już kilka osób czeka. Szybko zjawiają się też pozostali. Ostatnie sprawy organizacyjne, oklejanie kamizelek info "Służba porządkowa", pobieramy taśmy i rozjeżdżamy się na posterunki.
Parkuję na wyznaczonym miejscu. Do startu jest jeszcze sporo czasu. Na horyzoncie zaś wisi sobie chmura, która wcale dobrze nie wygląda. Jakieś 30 min. przed startem zaczyna pokapywać i potem solidnie padać. Deszcz ustaje jednak przed 18:00 i biegacze ruszają. Mój posterunek jest trzeci lub czwarty z kolei i cała grupa zjawia się dość szybko. Kiedy ostatni z zawodników mija mnie, zwijam taśmę i pędzę w stronę końca trasy. Przy BP ustawiam się na wolcie pod most bo okazuje się, że jednak druga osoba jest potrzebna by kierowcy wiedzieli, że nie ma przejazdu. Kilku osobom muszę udzielić wyjaśnienia co się dziele ale generalnie, pomimo zdenerwowania obywa się bez przykrych scen.
Po 19:00 ostatnia osoba wbiega pod przejście i nasza rola się kończy. Zwijamy taśmy i jedziemy na metę. Tam czekamy na ostatnich zawodników a potem jedziemy pd halę sportową. Dziękujemy sobie wzajemnie za współpracę i żegnamy kolegów z Mysłowic. Ruszamy do Sosnowca. Tam długa chwila posiedzenia z toastem za wczoraj narodzoną wnuczkę Maćka. Oby jej zdrowie i szczęście w życiu dopisywało :-)
Rozjeżdżamy się po 21:00. Z Marcinem różnymi zakosami jedziemy na molo przy Pogorii 3. Jest już ciemno. Żegnamy się i ruszam wzdłuż zbiornika w stronę Pogorii 4. Daleko nie ujeżdżam. W trakcie młynkowania czuję, że z tyłu coś za miękko jest. Kapeć. Ładnie. Dawno już serwisu po ciemku nie robiłem. Na szczęście czołówka spełnia swoje zadanie i dobrze służy przy tej operacji. Pod koniec serwisu zjawia się Marcin, który zdecydował się zrobić jednak kółeczko wokół P3.
Kończę robotę, żegnamy się jeszcze raz i już bez przygód, przez Preczów i Sarnów docieram do domu.
Link do pełnej galerii
Obstawiacze na rowerach.
Z tej chmury w końcu spadł deszcz.
Biegacze ruszyli punktualnie.
Mój punkt minęli szybko dość zwartą grupą. Zwijam się i jadę wspomagać dalsze miejsca.
Potem długo nie było czasu na focenie i dopiero na mecie kontrolne foto. Biegacze jeszcze ściągali.
Potem jeszcze "obstawiacze" jadą pod halę sportową. I tu focenie się kończy choć jazda jeszcze nie.
Kategoria Inne
Powitanie Waldka po Gruzji i popołudnie w Mysłowicach
-
DST
99.00km
-
Czas
05:18
-
VAVG
18.68km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan na dziś, to zaskoczyć Waldka na lotnisku powitaniem a po południu przejechać trasę biegu w Mysłowicach i ustalić gdzie, kto stoi jako obstawa.
Tak więc rano pobudka przed 6:00 by coś wszamać i przygotować się do jazdy i potem raczej szybki przejazd pod sam terminal w Pyrzowicach. Trochę się pokiełbasiło bo Darek z Marcinem zrobili objazd lotniska od północy. Zdzwoniłem się z nimi jak już byłem na miejscu i powiedzieli, że jakiś samolot lądował. Że Waldkowy miał być później to sobie zakotwiczyłem na parkingu i wypatrywałem lądującej maszyny.
Przed 8:00 dzwoni Darek i okazuje się, że samolot przyleciał wcześniej, oni Waldka już przywitali (to on ich zauważył, dzięki temu powitanie wypaliło w ogóle). Dojeżdżam i witam się z naszym zdobywcą Gruzji. Chłopakom już udało się namówić Waldka żeby poskładał rower do kupy i pojechał na nim do domu w naszej eskorcie.
Tak więc na początek puzzle. Przy okazji Waldek opowiada jak było. Widać, że jest zadowolony. Przygód miał sporo i same pozytywne (choć niektóre z dreszczykiem). Czas leci szybko, robota też. W końcu ruszamy. Tym razem bez wyginania trasy jedziemy przez Mierzęcice, Przeczyce do Wojkowic Kościelnych. Tam wzdłuż zachodniego brzegu Pogorii 4 do knajpki na powitalnego browara i kolejną porcję opowieści. W drodze zresztą też cięgle wypytujemy.
Jadę jeszcze z chłopakami do budynków RZGW i żegnam się z Waldkiem. Marcin i Darek eskortują go dalej. Sam wracam przez Preczów i Sarnów do domu.
Wszamawszy, dokimawszy zbieram się na rowerek ponownie przed 16:00.
Na niebie dywan chmur i grzmoty ale umówiony na 16:30 ignoruję spektakl i przez Będzin jadę do Sosnowca pod fontannę przy PTTK. W Będzinie zaczyna pokapywać. Na początek niegroźnie. Jednak już w Sosnowcu (Pogoni) deszczyk robi się konkretniejszy i na miejsce dojeżdżam (goniony przez Adriana) nieco przemoczony.
Zakotwiczamy na trochę w PTTK-u czekając aż się uspokoi na zewnątrz.
W międzyczasie robię serwis sakwy. Urwał się jeden z nitów mocujących listwę z hakami. Przydają się wożone z narzędziami śrubki.
W piątkę jedziemy na spóźnione spotkanie w Mysłowicach i tam robimy objazd trasy na bieg. Tempo spacerowe, z przystankami więc kilometraż słaby i czas też ale nie o to tym razem chodzi.
Po drodze chłopaki wkręcają się na strzemiennego na imprezę u kuzynki Pawła (nigdy im dość ;-p). Potem już bez kombinowania wracamy powoli się dzieląc. Najdłużej jadę z Mackiem i żegnam się z nim na światłach pod jego blokiem. Sam dalej przez Czeladź, Wojkowice i Strzyżowice do domu - żeby nie wracać przez Pogorie i Będzin bo tam już dziś byłem ;-)
Link do galerii
Tak sobie czekam na parkingu aż samolot przyleci...
A on już dawno przyleciał, Waldek już prawie do domu ruszył jak się z chłopakami spotkał.
Zaczęło się składanie rowerka i opowieści.
Zbędny balast jedzie samochodem do Sosnowca.
A my, poskładawszy Waldkowego rumaka, o własnych siłach.
Zbiorcze foto pożegnalne na lotnisku :-)
Chwila przy sklepie na powitalnego browara.
A potem już przeskok na popołudniowy objazd w Mysłowicach.
Mam nadzieję, że jutro wszystko uda się bez problemów. Z pogodą włącznie.
Kategoria Inne
DP PTTK OND
-
DST
70.00km
-
Czas
03:56
-
VAVG
17.80km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na starcie +22. Ciekawe czy to już tegoroczny rekord czy jeszcze będzie więcej? :-)
Jechało się bardzo dobrze i czas, pomimo niewspółpracujących świateł, nienajgorszy.
Po pracy na początek do PTTK-u na zebranie klubowe Cyklozy. Potem wspólnie jedziemy przez Katowice do chorzowskiego parku, gdzie ma się odbyć "Świętojańska Noc Rowerowa". Przybywamy nieco przed startem i przy tej okazji spotykamy dawno niewidzanych znajomych. Zapisy do konkursów, losowań i rozmowy zajmują czas do 20:00. Potem wspólny przejazd przez park (około 6km) i losowanie gadżetów. Potem nasza grupa, powiększona o innych Sosnowiczan (ale nie tylko) jedzie pod knajpę niedaleko Żyrafy z zamiarem zasiednięcia i skonsumowania rozsądnych (albo i nie) ilości izotoników. Jednak wredne komary niweczą plan i decydujemy się wracać. Żegnam się ze wszystkimi i przez park jadę w stronę wieży telewizyjnej i dalej przez Siemianowice Śląskie w stronę Michałkowic. Po drodze wykopki i nieco muszę drogę wyciągnąć. Od Michałkowic już bez problemu przez Wojkowice i Strzyżowice do domu. Jazdę kończę około 23:00. Jeszcze całkiem przyjemnie ciepło o tej porze. Jedyny minus jazdy w ciemnościach to nasze kochane, polskie drogi. Dziurawe i krzywe w nocy dobrze się z tym kryją przysparzając czasem bardzo niemiłych i gwałtownych niespodzianek. Kilka razy nie przyuważyłem a to dziury, a to jakiegoś uskoku i nieźle mną telepnęło. Za dnia takie miejsca z pewnością dałoby się bezpiecznie ominąć. Dobrze, że miałem czołówkę bo bez niej to kto wie jakby się to nocne pomykanie skończyło ;-)
Kategoria Praca