limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Integracja BS

Dystans całkowity:558.00 km (w terenie 80.00 km; 14.34%)
Czas w ruchu:29:32
Średnia prędkość:18.89 km/h
Maksymalna prędkość:43.70 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:139.50 km i 7h 23m
Więcej statystyk

Leśno Rajza + Chrzest Czarnego Rzeźnika

  • DST 145.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 07:11
  • VAVG 20.19km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 lutego 2015 | dodano: 22.02.2015
Uczestnicy

Mój dzisiejszy dzień rowerowy to sprawka Darka :-) Umówiwszy się na BS zjeżdżamy się w Świerklańcu mniej więcej o 8:40. Tu Darek próbuje jazdy na moim Sparku. Jednak czasu nie ma zbyt wiele a jeszcze są kolejni gracze do zgarnięcia więc ruszamy. Jeszcze w Świerklańcu spotykamy się z Wojtkiem i ruszamy dalej na spotkanie z Marcinem. Od momentu, kiedy prowadzenie przejął Darek zupełnie przestałem przejmować się tym gdzie jestem :-) Niektóre fragmenty drogi były mi znajome ale podjeżdżaliśmy do nich z kierunków mi nieznanych. Poza tym nieco moją orientację myliła zimowa szata. Po drodze różne atrakcje: pomnik pomordowanych przez hitlerowców, wodno-lodowe przeprawy przez las, szybkie pomykanie prostym jak stół asfaltem i spotkanie z ekipą Leśnej Rajzy. Od razu zaczynamy też rzeźbienie poważne w terenie. Jest dużo lodu, dużo śniegu, dużo wody, dużo wertepów jednym słowem teren w sam raz pod full-a. Maszynka przechodzi test bojowy i chrzest jednocześnie. Uflejana koncertowo sprawuje się rewelacyjnie. Miałem lęki wjeżdżając na lodowe połacie pokryte wodą ale nie było nawet jednego poważnego uślizgu. Nad wszystkim dało się zapanować. Jazda bajkowa choć może nie za szybka. Gdzie dokładnie byliśmy z Rajzą to na mapce będzie widać bo dla mnie te tereny są niemalże całkiem obce. Najważniejsze, że fajnie się jechało w super składzie. Po drodze najeżdżamy ośrodek wypoczynkowy, którego nazwy nie pomnę, a trąci PRL-em. Potem przebijamy się do lokalu jakby skonstruowanego specjalnie dla rowerzystów i zasiadamy tam do obiadku. Dla mnie czas był najwyższy bo rezerwa zaczynała się mocno kurczyć. Potem znów kawałki lodowo-wodne i żegnamy się z Rajzą we czterech ciągnąc w stronę Tworoga. Po drodze niewypięta gleba Wojtka ale na szczęście bez obrażeń. Z Wojtkiem i Marcinem żegnamy się nie wiem właściwie gdzie, bo dalej jestem wodzony przez Darka, w którego towarzystwie dość mocno przebijam 100km. Po drodze podjeżdżamy pod pałac i prywatną inicjatywę gospodarczą ;-) Tylko rzuty "okami" bo już robi się powoli ku ciemności. Odprowadzam Darka prawie pod dom (zupełnie nie podejrzewałem, że dnia dzisiejszego zahaczę o Zabrze :-]) i potem solo przez Bytom, Bobrowniki i Wojkowice dociągam do domu. Na krótkim popasie w Piekarach Śląskich zamaszystym kopniakiem przy wsiadaniu pozbywam się błotnika :-( Spełnił swoją rolę i grałby ją dalej ale niestety konstrukcja wytrzymałościowo najwyraźniej nieobliczona na takie nieczyste zagranie. Szkoda. Chyba jednak prowizorka z wetkniętą pod siodełko pustą butelką po wodzie mineralnej będzie musiała jednak chronić mój zadek od zachlapania. Rozwiązanie tańsze, łatwo wymienne i zupełnie niewrażliwe na żal po stracie ;-) Do domu docieram już lekko wypompowany. Kotwiczę na chwilę przy cukierni gdzie wydzielam sobie hojną nagrodę za dzisiejsze dokonania i po ostatnich 300m ląduję w domu. Tu tylko na szybko przecieram amorki z syfu odkładając resztę czyszczenia na jutro. Stopień wypompowania mam dość znaczny. W kolejności izobronik, małe conieco, gorący prysznic, gorąca herbata i wpis na BS :-) Dzień rowerowo wykorzystany na maksimum. Dzięki chłopaki za przyjęcie do towarzystwa. Super się z Wami jechało. Mam nadzieję, że nie ostatni raz.

Link do pełnej galerii


W Świerklańcu.


Pomnik pomordowanym.


Pierwsze starcie z lodem odpuszczamy. Jak się później okazało nic to nie dało.


Lód był nie do uniknięcia.


Tu już z Leśną Rajzą.


Kolega również chrzcił nowy rowerek w terenie :-)


Nic szczególnego ale ten widoczek oko me ściągnął.


Przymiarki do przeprawy przez Małą Panew (o ile rzek nie pomyliłem).


PRL ciągle żywy.


Chyba wszyscy ten pojazd obfotografowali. Napotkaliśmy go w miejscu naszego obiadu ("U Celiny"? dobrze pamiętam?).


Pożegnanie z Leśną Rajzą.


Skocur (przyjmując pieszczotliwe zdrobnienie noibasty) uflejany koncertowo. Na dojeździe to już i łańcuch piszczał jak się patrzy za smarowaniem.


Dzień wykończony na takim oto wyniku.

I jeszcze 2 foto, które uczynił Darek.

Full w świeżym kamuflażu.


I zagadka: ilu rowerzystów trzeba do połatania dętki. Pytanie podstępne. Odpowiedź we wpisie u Darka


Kategoria Integracja BS, Jednodniowe

Wyry - Rekonstrukcja bitwy

  • DST 117.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 06:02
  • VAVG 19.39km/h
  • VMAX 43.70km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 maja 2014 | dodano: 24.05.2014
Uczestnicy

Dziś dzień rowerowo zużyty pierwsza klasa.
Zaczęło się od tego, że pojechałem Srebrną Strzałą do serwisu na przednim tylko hamulcu. Trochę się tej jazdy obawiałem bo w Będzinie w soboty i środy odbywa się targ więc można się spodziewać kociokwiku i nut szaleństwa z dużą dozą braku wyobraźni co może skutkować konieczną nagłego hamowania. Jednak udaje się dojechać bezkolizyjnie do celu. Tam od drzwi w myślach "krzyczę" Help! Hilfe! Pomocy! a w rzeczywistości przedstawiam sprawę jak jest. Do założenia nówka hamulec + linka. Operacja odbywa się od razu i jeszcze mam czas by się zebrać i jechać na zbiórkę na wyjazd na rekonstrukcję bitwy pod Wyrami. W międzyczasie jeszcze umawiam Błękitnego Rumaka na operację w poniedziałek - przeszczep napędu i suportu oraz przegląd. Potem dzwonię do Waldka żeby na mnie nie czekali, że spotkamy się na Muchowcu. Bez problemu dostaję się tamże ze sporym zapasem czasu i od razu przyuważam Maćka, co daje mi wskazówkę gdzie zakotwiczyła reszta grupy. Gdzieżby inaczej jak nie pod parasolami. Tamże pada też pierwszy radlerek. Wsiąkł jak woda. Jak wyjeżdżałem to termometr w słońcu pokazywał +36. Musiało być niewiele mniej faktycznie. Do tego powoli zbierało się na opady. Tak więc radlerek po 20 kilku km był jak najbardziej wskazany.
Śmiechy i rozmowy trwały dość długo ale przyszło w końcu udać się na zbiórkę właściwą. Podjeżdżamy, witamy się, wpisujemy na listę i ruszamy do celu. Teraz prowadzą koledzy z Katowic. Trochę terenem, trochę asfaltami docieramy do celu. Lekko przed rozpoczęciem inscenizacji ale już za późno by zająć dobre miejsce w pierwszym rzędzie obserwatorów. Objeżdżamy pole bitwy i udaje się ustawić w końcu tak by coś było widać. Rekonstrukcja trwała około godziny. Bardzo dobrze przygotowane wydarzenie. Po obu stronach brało udział po kilkudziesięciu rekonstruktorów. Ubrani w mundury z epoki. Z replikami broni i pojazdów (po stronie niemieckiej był czołg, po polskiej tankietka i dwa działa). Widowisko znakomite. Do tego cały czas komentowane zarówno w zakresie obecnej sytuacji na polu bitwy jak i w zakresie informacji na temat zastosowanego wyposażenia czy sposobów walki. Bardzo ciekawie to wyglądało.
Kiedy inscenizacja dobiega końca idziemy obejrzeć Rosomaka i potem chwila na odżywianie.
Żegnamy koleżanki i kolegów z Katowic i ruszamy na działkę do Teresy. Tam schodzi nam gdzieś do 19:00. Znów mnóstwo żartów, ognisko, grill i inne atrakcje (głównie w płynie). Kończymy ze względu na okrążające nas chmury. Ruszamy w delikatnym pokapywaniu. Sprawnie przemieszczamy się do Katowic po drodze rozbijając na grupki. Do Muchowca ciągniemy się za kolegami z Katowic, którzy przypadkiem mieli drogę w tym samym kierunku. Na Muchowcu znów zbieramy się w grupę ale już zaczynają się rozjazdy. Zostaje Rysiek bo on z Katowic a reszta rozjeżdża się tak by jak najwygodniej dojechać do domu. W Sosnowcu kolejne pożegnania i już tylko z Dominem i panemp jedziemy słusznym tempem pod molo na Pogorii 3 i zasiadamy przy kolejnych radlerach. Na Pogorii zadziwiająco pusto. Musiało tu solidne lać skoro tak przetrzebiło ludność. Zasiadamy nie w tej co zwykle wodopojni i znów ponad 30 min. rozmowy do czasu, kiedy to zamykają lokal. Żegnam się z Dominikiem i Marcinem i solo jadę przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu.
Pod koniec nieco się ochłodziło i trzeba mi było nieco wolniej jechać bo powyżej 25km/h robiło się zimno. Powrót do domu przebiegł jednak sprawnie.
Wspaniale wykorzystany dzień. Nie dość, że pojeździłem w towarzystwie licznego grona rowerowych znajomych to jeszcze razem byliśmy na ciekawym wydarzeniu. Z wypadu poza zmęczeniem przywieziona fura pozytywnej energii :-)

Link do pełnej galerii



Doganiam ekipę.


Nóweczka hamulec na tyle.


Ruszamy na Wyry.


Na miejscu już spore zgromadzenie.


Polskie rezerwy przed wprowadzeniem do walki.


Bitwa się rozwija.


Niemieckie wsparcie pancerne.


Zniszczony zostaje czołg.


Rusza polskie wsparcie z tankietką.


Ewakuacja rannych.


Niemcy ustępują z pola walki.


Nieco bardziej współcześnie - Rosomak.


Nieco kontrastowe zestawienie :-)


Jedziemy do Wilkowyj. Na horyzoncie ciekawie.


U Teresy na działce wygłupom nie było końca. Trochę trudno wytłumaczyć co robią Domino z Avacsem ;-)


Kiedy ruszamy do Katowic na horyzoncie taki oto widok. Chwilę potem zaczyna pokapywać. Niegroźnie na szczęście.


Rzucam rozkaz: "Paszcze do zdjęcia"!


Potem dużo jeżdżenia w rozbiciu by w końcu zjechać się na Muchowcu.


Finisz z wynikiem jak wyżej.

Dla zainteresowanych strona wydarzenia

oraz opis na Wikipedii


Kategoria Integracja BS, Jednodniowe, Hamulec, Serwis

Ustawka Avacsa

  • DST 182.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 09:04
  • VAVG 20.07km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 marca 2014 | dodano: 01.03.2014

Dzień dzisiejszy był efektem czwartkowych namawiań Ryśka na wspólny wypad na Masę Krytyczną do Mikołowa. Nie zdecydowałem się z powodu głównie lenia. Jednak udało nam się umówić na wspólne, sobotnie kręcenie. Celem miały być Goczałkowice.
Rozesłałem wieści do tych, których podejrzewałem, że mogą być chętni na popełnienie 100km++.
Dziś start uczyniłem o 7:35 by zjawić się pod zamkiem w Będzinie nieco przed 8:00. Na miejscu czekał już Domino. Na wesołych pogaduchach zeszło nam więcej niż przysłowiowy kwadrans akademicki ale mimo tego nikt więcej do składu nie dołączył. Ruszamy więc na Muchowiec, na spotkanie z Ryśkiem. Przez Sosnowiec i Szopienice, obok dawne fabryki Kosmy docieramy do celu z minutą poślizgu po naszym kwadransie akademickim. Powitania i Domino zaczyna ciąg dzisiejszych robótek techniczny przy rowerach odkręcając tylny hamulec by sprawdzić co też tam tak trze i hałasuje. Okazuje się, że z klocków zostały mu już tylko blaszki i sprężynka i to one wydają dziwne dźwięki. Domino jednak stwierdza, że to też się dotrze i w końcu przestanie wyć. Przestało, jak się okazało później.
Nim do tego jednak doszło ruszamy w stronę hałdy na Kostuchnie, na którą też się wdrapujemy częściowo podprowadzając. Szybkie rzuty "okami", wyrównanie oddechu i wracamy na właściwy szlak czyli dalej lasami do Lędzin. Osiągnąwszy Lędziny obieramy kurs na Tychy. Potem Piasek i w końcu niespodziewanie nieco wyskakujemy przy parku obok pałacu w Pszyczynie. Jest już pora, która znakomicie nadaje się na zużycie w celach gastronomicznych. Rysiek prowadzi nas do  pizzerii zachwalając jakość potraw. Rozpoczynają się testy. My z Ryśkiem raczymy się spagetti a Domino wybiera danie firmowe. Jedzonko bardzo dobre. Kolejna meta dodana do listy qlinarnych przystani wartych grzechu.
Zapomniałem jeszcze napisać, co to się wydarzyło nim dotarliśmy do Pszczyny. Mianowicie gdzie po drodze w lasach Rysiek wqrzył się w końcu, że mu coś strzela przy pedale i wziął i go rozkręcił. Potem skręcił. Luzy lekkie znikły ale strzelanie nie ustało. Po kolejnych oględzinach doszedł do wniosku, że pada but pod SPD :-/ Z tym nic się nie da zrobić więc jedziemy.
Nim zasiedliśmy do posiłku realizuję jeden z punktów każdej udanej ustawki czyli glebę. Wychodząc z zakrętu wjeżdżam przednim kołem na niski krawężnik z granitu i ślizgam się na nim jak na lodzie. Byłbym się może wybronił przed upadkiem ale na drodze stanęła mi ściana. Skończyło się padem na plecy. Straty niewielkie bo tylko nieco przeszlifowany lewy róg. Na szczęście glebka przy małej prędkości.
Po obiadku ruszamy żwawo na zaporę w Goczałkowicach. Tam uradzamy, że objedziemy zbiornik od południa, do Strumienia. Tak też czynimy w równie żwawym tempie. Rysiek zaczyna powoli tracić wiarę w swoje siły. My z Dominem wiemy jednak swoje i pokładamy, jak się później okazało uzasadnioną, wiarę w jego siły.
Robi się trochę późno a miejsce, w którym się objawiamy zmusza nas do rozpoczęcia powrotu "81". Przez większość drogi pobocze jest dość szerokie i równe. Jedzie się bezpiecznie. Jedynie w Żorach wąsko przez kawałek. Przy użyciu "81" dobijamy już w ciemnościach kolejno do Łazisk Górnych. Tu już bokami jedziemy do Mikołowa i dalej bokami do Katowic. Nieco za tablicą z nazwą miasta stwierdzam, że mam coś miękko w kołach. Zatrzymuję się na poboczu i okazuje się że mam flaczka na przodzie. Przy czołówce czynię serwis a chłopaki fotografują i szydzą. Czyli norma. W oponie znajduję kawałek drucika (wyglądający jak połówka spinacza). Wymiana dętki na wczoraj połataną i jedziemy dalej. Tu już Rysiek teren zna więc sprawnie prowadzi naszą trójkę do centrum Katowic. Zażyczyliśmy sobie doprowadzenia do jakiegoś McDonalds-a gdzie by można z rowerkami i lądujemy na dworcu kolejowym. Kawka i 2 "czisy" ratują mi zasilanie, które jakieś 10km wcześniej dawało już znaki, że ssanie idzie już z rezerwy.
Pod dworcem żegnamy Ryśka i we dwóch jedziemy przez Pętlę Słoneczną i Plac Alfreda do Siemianowic Śląskich. Na drugim rondzie odbijamy w prawo na teren do Czeladzi i wypadamy niedaleko Strusi tamże. Dojeżdżając do świateł widzimy "króliczka". Jak tylko zrobiło się zielone zaczynamy pościg. Chwilę trwało nim dogoniliśmy mrugającą lampkę ale okazało się, że to nikt znajomy więc wyprzedzamy i swoim tempem ciągniemy do nerki w Będzinie. Zatrzymujemy się naprzeciw zamku. Po chwili rozmowy żegnamy się. Domino uderza na Dąbrowę Górniczą.
Ja rzeźbię na Łagiszę i decyduję się pociągnąć dalej do Sarnowa i do Psar. Wstępnie miałem wracać przez Gródków ale to droga na lotnisko i dość ruchliwa a co za tym idzie bogata w świrów za kółkiem. Nie potrzeba mi już wrażeń więc wolę nieco nadłożyć ale jechać w miarę spokojnie. Tak też udaje mi się dobrnąć do domu.
Rysiek, ustaweczka wyszła super. Jak mówiliśmy z Dominem, więcej wiary w swoje możliwości. Fakt, że wydawało Ci się, że masz dość nie oznacza jeszcze, że nie możesz zdobyć się na więcej. I jak się sam przekonałeś na mecie. Można. A czasem nie ma po prostu wyboru. Mam nadzieję, że Cię nie zraziło to chwilowe zachwianie wiary w siebie ;-P
Dominik, dzięki, że się zjawiłeś. Było wesoło. Końcóweczka powrotu dzięki Tobie nie była smętna.
Na jutro jest wstępny plan z Mariotruckiem do Myszkowa na spotkanie cyklozowców sosnowieckich ale zobaczymy jak nogi będą się opowiadać rano.

Link do pełnej galerii



Spotkanie z Ryśkiem i pierwszy serwis.


Potem hałda.


Czarny czy zielony? W końcu nie pamiętam już jakim jechaliśmy.


Singielek. Ciekawy. Obok Paprocan.


Niedaleko tych szyszek Rysiek robi serwis pedałka.


Przepiękny zestaw znaków :-) Aż mnie kusiło by sobie taki ukraść ;-p


Dobijamy do Pszczyny.


Tum roga przytarł na onym gzymsie a poniżej ślad żem opony pozostawił.


Miejsce spożycia obiadku.


A z zapory kuszą góry. Wydają się o rzut mokrym beretem z wiatrem. Ehhh.... mieć więcej czasu.


W drodze do "81"


Sesja łączności i teoria grafów w praktyce ;-)


Po moim serwisie i ich wyszydzeniu ;-)


Podsumowanie jeżdżenia.



Kategoria Integracja BS, Jednodniowe

Wyrypa na śniadanie, nocą z sakwami dymanie

  • DST 114.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 07:15
  • VAVG 15.72km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 30 września 2013 | dodano: 30.09.2013
Uczestnicy

Dziś miałem już być w pracy ale dzień wczorajszy nieco mnie umordował i straciłem kontakt z przytomnością coś koło 22:00. Mowy o wieczornym powrocie nawet nie było.
Rano żądam urlopu i potem już cały dzień mój czyli zmarnować go nie wypada.
Tak się składa, że Monika ma jeszcze do sprawdzenia jeden wariant trasy więc jest okazja jeszcze troszkę pobuszować po okolicy :-)
Nim jednak zaczynamy drapanie się tu i tam, trafiamy do kwatery głównej Niradhary i Kajmana. Spędzamy u nich dłuższą chwilę na rozmowie, i w moim przypadku, zabawach z psem :-) Czas jednak w miejscu nie stoi i nasi gospodarze muszą się zająć czymś tak przyziemnym, aczkolwiek koniecznym, jak praca. Nas również pogania tykający zegar a trasa sama się nie przejedzie. Serdeczne pożegnanie i ruszamy.
Nie będę pisał, gdzie byliśmy i w jakiej kolejności by nie zepsuć Monice Orientu ale powiem tak, cytując "klasyków": "cenka opada" :-) Warto się na Orient wybrać i zobaczyć gdzie wylądują lampiony. Na prawdę warto! Szkoda, że nie mogę o tym napisać :-)
Potem Monika uderza na kwaterę rozpocząć pakowanie a my z Tomkiem wjeżdżamy od drugiej strony na coś, na co wjeżdżaliśmy w sobotę. I zjeżdżamy, wlawszy sobie po Żywcu na animusz, tym zjazdem, co wjeżdżaliśmy w sobotę. Czad! Na jednym z zakrętów mocno mnie wynosi i tak o centymetry mieszczę się w łuku. Przód piszczy, tył zablokowany a ja sunę po asfalcie i tak się zastanawiam, czy już szukać drzewa, którego będę się w locie łapał, czy może jednak uda się wejść w zakręt :-) Udaje się i spotykamy się z Tomkiem na dole. Wracamy na kwaterę przed 17:00. Pakuję sakwy i żegnam się z Moniką i Tomkiem. Oni "Cytrynką" z trzema rowerami a ja na własnych kołach.
Ruszam bokami w stronę Oświęcimia by potem już wbić na trasę przez Babice i Imielin do Mysłowic. Stamtąd już znajomym terenem przez Sosnowiec do Będzina i do domu. Po drodze kilka postojów. Na pierwszym poległa TA BUŁKA, co to ze mną 3 dni jeździła w plecaku. Potem była jeszcze kawa na Orlenie w Imielinie i dwa krótsze postoje na podładowanie akumulatorów: w Mysłowicach i w Będzinie. Generalnie jechało się całkiem dobrze pomimo tego, że w ciemnościach większość, a sporą część pod zimny wiatr.
Przedłużony weekend dobiegł końca i jutro powrót do szarej rzeczywistości. Jednak te kilka dni śmigania po górach tak naładowały mi akumulatory, że nic to praca. Przetrzymam :-)
Nowo poznane osoby z kręgu BS, wspaniałe widoki, dobra pogoda, mnóstwo jeżdżenia... Tyle fajnych rzeczy na raz... Jak w raju :-)
Monika, Tomek: dzięki za zaproszenie do wyjazdu. Cieszę się, że uległem Waszej kuszącej propozycji :-)


Funio. Obrońca Niradhary i Kajmana. Wbrew pozorom bardzo przyjazne stworzenie.


Kategoria Integracja BS, Kilkudniowe