Wrzesień, 2011
Dystans całkowity: | 2021.00 km (w terenie 207.00 km; 10.24%) |
Czas w ruchu: | 111:27 |
Średnia prędkość: | 18.13 km/h |
Liczba aktywności: | 26 |
Średnio na aktywność: | 77.73 km i 4h 17m |
Więcej statystyk |
Masa Krytyczna w Katowicach
-
DST
86.00km
-
Czas
04:32
-
VAVG
18.97km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy standardowo 16 km.
Po pracy umawiam się z Marcinem na Zagórzu i razem jedziemy pod Dworzec PKP w Sosnowcu. Niestety nikt się nie zjawia i do Katowic jedziemy we dwóch.
Przez Nikiszowiec i Trzy Stawy trafiamy w końcu na rynek. Tam wita nas zorganizowana forma rozrywki w postaci rozłożonej sceny. Na miejscu jest już Jacek.
Na pięć minut przed startem Masy dojeżdża jeszcze Tomek. Wraz z innymi masowiczami ruszamy na objazd. Dziś trasa nieco inna niż zwykle (nie wiem czy tak zaplanowana, czy tak wyszło) ale jakie to ma znaczenie. Jest okazja pojechać w większej grupie, spacerkiem, pogadać. Robię od czasu, do czasu kilka fotek.
Po masie część ludzi jedzie na "after". My w czterech wracamy do Sosnowca nie do końca najkrótszą drogą ale nie pożar więc gdzie się tu spieszyć... Poza tym jest zadziwiająco ciepło. Dobijamy do centrum Sosnowca (Demblińska). Stamtąd jedziemy na Mec gdzie żegnamy się z Tomkiem i we trzech dalej w stronę centrum Zagórza. Chwilę później Jacek odbija od nas w bok i już we dwóch, Marcin i ja, jedziemy najpierw do centrum Dąbrowy Górniczej, potem na Zieloną (na wylocie drogę przebiega nam sarenka) i do Preczowa. Tam się żegnamy i Marcin wraca do Sosnowca a ja dalej przez Sarnów wracam do siebie.
Rozrywka na rynku w Katowicach.
Masa rusza.
Od lewej Jacek, Tomek i Marcin. Zdjęcie "krzywe" bo robione z ręki, w czasie jazdy.
Trochę kampanii wyborczej i jednocześnie mobilny "didżej".
Gdzieś w trasie.
Gdzieś w trasie c. d.
Tomek i Jacek.
Wciąż w drodze.
I już po masie.
Po masie c. d.
Po masie.
Kategoria Praca
DP+włóczęga+D
-
DST
71.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
03:36
-
VAVG
19.72km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dnia ubywa trzeba korzystać póki się da.
Po pracy postanowiłem sobie pojeździć. Tym razem skierowałem się z Zagórza na Kazimierz. Po drodze spotkałem kolegę powożącego tramwajem i chwilę pogadaliśmy na pętli o starych czasach.
Potem już bez przerw ruszyłem dalej. Tak sobie jechałem, i jechałem aż po którymś tam z kolei zakręcie włączyłem się na Szlak Metalurgów (o ile nazwy nie przekręciłem). Tzn. na moim Garminie ten szlak był. Czy oficjalnie jeszcze on istnieje to nie wiem ale nie bardzo na to wygląda. Spory kawałek przyszło mi przedzierać się przez krzaki, pokrzywy i inne różności (przydałoby się tym szlakiem puścić pluton macheteros). Potem ścieżka aczkolwiek wąska, była dość wyraźna i niezbyt kręta. Tak sobie powoli rzeźbiłem aż tu nagle wyjeżdżam na jakowąś kamienną budowlę. Obszedłem toto, zrobiłem kilka fotek. Tak kombinowałem, że skoro to Szlak Metalurgów to pewnikiem to coś służyło do wytopu czegoś. Ale to tylko takie moje zgadywanki.
Potem dalej znakomicie ukrytą ścieżką, pełną różnych niespodzianek w postaci pni a to leżących na ścieżce, a to pochylających się nad ścieżką, dojechałem do Katowickiej w Dąbrowie Górniczej. Przejechałem kawałek do świateł koło stacji benzynowej i odbiłem w stronę ul. Jana Majewskiego. Chwilę się tam zatrzymałem bo akurat następował zrzut sporej kupki piasku. Potem przez Dąbrowę Górniczą i Pogorię III pojechałem na Pogorię IV (gdzie odrobinkę sobie podkręciłem tempo). Na skarpie wszamałem małe conieco i ruszyłem dalej w drogę. Przez Podwarpie, Tuliszów, Przeczyce, Zawadę, Twardowice, Górę Siewierską i Strzyżowice do domu. Strzyżowice to już tak żeby tylko do 70 km dokręcić. W Górze Siewierskiej wdrapałem się na startowisko paralotniarzy i pstryknąłem foto zaszłego Słońca oraz widok na Będzin. Na Przeczycach również zrobiłem zdjęcie zachodzącego Słońca (a to była ledwo 18:10). Niestety dni coraz krótsze. Z górki siewierskiej zjechaem już po ciemku.
Owa budowla, która mię była zaskoczyła.
Nieco inksze zdjęcie tejże budowli.
I jeszcze jedno zdjęcie budowli. Tym razem od końca czubkowego.
Słońce nisko nad horyzontem nad Przeczycami.
Słońce nisko nad horyzontem nad Przeczycami. Na zbliżeniu.
Słońce już poniżej horyzontu. Widok z Zawady na Nową Wieś.
Widok z górki siewierskiej (startowiska paralotniarzy) w kierunku zachodnim (jak załączony obrazek zresztą wskazuje :-D )
Widok z górki siewierskiej w stronę Łagiszy i Będzina.
Kategoria Praca
Dom-Praca(nietypowo)-Czeladź-Nikiszowiec-Czeladź-Dom
-
DST
67.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
03:17
-
VAVG
20.41km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzień bardzo udany.
Do pracy trochę nietypowo tzn. dobrze bo o 2 km więcej :-) Przed 15:00 szybki telefon do Dariusza (Dariusz79) i umawiamy się w Czeladzi na rynku na wspólną rundkę. To nasza pierwsza wspólna jazda i mam nadzieję, że nie ostatnia.
Jedziemy do Nikiszowca. Trasa przez Czeladź, Dąbrówkę. Ładne, równe tempo. Przyjemna pogoda. Tylko mało okazji pogadać bo w ruchu miejskim jednak trzeba ciągle uważać i z reguły jazda jeden za drugim. Na miejscu Darek robi kilka zdjęć, chwila odpoczynku i wracamy do Czeladzi. Tym razem nieco inną trasą, miejscami mi nieznanymi do tej pory (dobrze jest jeździć z innymi bo można sobie nawzajem pokazać ciekawe skróty i miejsca w ogóle). W parku na stawikach przyszło wdziać extra wdzianka bo chłodek zaczął już dawać o sobie znać.
Na rynek dojeżdżamy nieco przed zachodem słońca. Tam jeszcze chwila rozmowy, wspólna fota i każdy z nas wraca do siebie. Darek, dzięki za wspólną jazdę.
Dojeżdżam do domu i jeszcze widzę nad Górą Siewierską paralotniarzy. Jeden przelatywał nade mną w Grodźcu (pomarańczowo-żółte skrzydło).
Na koniec zdjęcie na rynku w Czeladzi. (Foto by Dariusz79)
Kategoria Praca
Zobaczyłem, uwierzyłem, zdębiałem
-
DST
35.00km
-
Czas
01:50
-
VAVG
19.09km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Postać dnia: Dżygit.
Rano do pracy autobusem i potem z pracy do serwisu takoż. Zaordynowane zabiegi na Srebrnej Strzale kosztowały mnie Zygmunta Starego. Przez chwilę się zastanawiałem czemuż tyle ale zupełnie mi te myśli z głowy wywiały jak tylko wsiadłem na rowerek i zakręciłem kilka razy pod górkę. Jak zwykle po wizycie w serwisie rowerek toczy się jak nóweczka. Trochę tylko dzwoni o przerzutkę nowy łańcuch ale poprzednio z nowym napędem było tak samo. Lekka regulacja i po kilku dniach ucichło. Poza tym rowerek sam jeździ.
Rano, w pracy, Robert uracza mnie wiadomością, że dziś Dżygit będzie śmigał na rowerku z napędem paralotniarza na plecach. Zrozumiałem, że będzie bicie rekordu prędkości w takim zestawie.
Początkowo miało wszystko ruszyć o 17:30 ale ostatecznie zbiórka do startu nastąpiła o 18:00 a sam start jakieś 20 min. później. Przyczyną był niesprawny napęd Dżygita (coś zgaźnikiem, paliwo wylewało się wlotem powietrza). Szybka akcja Roberta, który przywiózł swój napęd z domu i następuje start.
Do momentu aż nie zobaczyłem człowieka, jak z tym myka, to nie sądziłem, że to wypali. A jednak. Dżygit jak wyrwał spod garażu to ledwo zdążyłem zrobić jedno zamazane zdjęcie. Następne dopiero na zoomie jak już gnał ku horyzontowi eskortowany przez Roberta, filmowany przez Piotrka i osłaniany od pleców przez kolegę na motorze (niestety moja kiepska pamięć znowu mnie zawiodła i wyleciało mi imię z głowy). I tyle ich widziałem. Chłopaki mykali trochę po Dąbrowie Górniczej strasząc e"L"ki i całą resztę, obecnego na ich drodze, społeczeństwa.
Przeniosłem się pod stację benzynową obok Kauflanda na Gołonogu i czekałem aż Dżygit tam dotrze po rundce po Dąbrowie. Wtedy też okazało się, że to nie miało być żadne bicie rekordu tylko po prostu Dżygit chciał sobie pojeździć na rowerku z napędem na plecach :-p
Trochę już po zachodzie w końcu Dżygit, z rykiem napędu, wpadł na stację. Wyłączył napęd, odstawił rower i poszedł kupić browara. Jednakże zakup się nie udał ponieważ kolejka była niemała a napęd swoje waży i stanie w całym rynsztunku kosztuje trochę sił. Wsiadł więc ponownie na rower, odpalił śmigło i pognał w towarzystwie motocykla i samochodu dalej.
Ja się z chłopakami pożegnałem telefonicznie i ruszyłem w swoją stronę. Była już w końcu 19:00. Przez Pogorię III (ludzie, noście coś odblaskowego, o tej porze to już Was w ogóle nie widać chyba, że się Wam w dupę wjedzie; nawet nie schodzicie ze ścieżki jak widzicie jaskrawe światło pędzące w waszym kierunku; życie Wam niemiłe?), potem wzdłuż Pogorii IV (z przystankiem na fotę Pogorii o zmierzchu), przez Preczów i Sarnów do domu.
Jak dostanę link do filmu i do galerii zdjęć robionych przez Roberta lustrzanką to dołączę później. Na razie kilka zdjęć zrobionych przez mnie.
Przygotowania przedstartowe.
Kolega na motorze zajmuje pozycję wyjściową, Dżygit odpala koguta na kasku a ja udaję się na pozycję do zdjęcia.
Dżygit rozpoczyna przejażdżkę.
I szybko znika mi z oczu w towarzystwie swojej eskorty.
Ponownie widzimy się dopiero na stacji benzynowej.
Zakupy jednak się nie udają.
Dżygit ponownie rusza w drogę.
Znika razem ze swoją świtą :-)
Wracam przez Pogorię III i IV do domu robiąc zdjęcie o zmierzchu na Pogorii IV.
Kategoria Praca
Do serwisu
-
DST
10.00km
-
Czas
00:32
-
VAVG
18.75km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po zeszłotygodniowym rajdzie po województwie świętokrzyskim rowerkowi należy się to i owo czyli serwis.
7k km przekroczone więc pora napęd wymienić. Obecny jeszcze nie jest w podłym stanie ale na wolnobiegu piąteczka i trójeczka wypiłowane dość konkretnie. Korba nie jest zdarta zbyt mocno ale za to pęknięta jest plastikowa osłona zabezpieczająca łańcuch przed spadaniem na zewnątrz.
Do tego w tylnym kole poszła szprycha.
Tak więc spokojnie, spacerowym tempem do serwisu w Będzinie poturlałem się koło południa i zaordynowałem na miejscu wyżej wymienione czynności serwisowe. Jutro Srebrna Strzała ma być gotowa :-) Mam nadzieję, że więcej nic nie wyjdzie w praniu.
Kategoria Inne, Serwis
Podzamcze Chęcińskie - cz. 4 - ostatnia
-
DST
153.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
08:02
-
VAVG
19.05km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Powrót.
Falstart na początku (przyspałem) i rozpocząłem jazdę dopiero o 8:20. Ubrałem się w ciepłą kurtkę polarową i długie spodnie i to była trafiona decyzja. Gdzieś ze 120 km walczyłem z chłodnym wiatrem mniej więcej z kierunku zachodniego czyli prosto w twarz. To plus pełne sakwy roboty nie ułatwiało. W Pilicy poddałem się na dłużej. Wszamałem 30 cm pizzę i zapodałem sobie 2 gorące herbaty. Tego było mi trzeba.
Jazda generalnie przebiegała bez problemów. Na początku (koło Morawicy) trochę sobie skróciłem w stosunku do tego, co miałem zaplanowane. Kawałek koło Żarnowca też zrobiłem odrobinę inaczej niż było w planie. Zmiany spowodowane brakiem jakiejkolwiek chęci na MTB w drodze powrotnej. Wiatr dostarczał dostatecznie dużo atrakcji jeśli chodzi o wysiłek.
Od Chruszczobrodu to właściwie byłem już w domu. Na Pogorii IV w końcu była okazja pojechać 25+, w porywach do 30+. Potem jeszcze raz tak samo od "jedynki" w Sarnowie.
Po drodze spotkałem tylko jednego "rasowego" bajkera na szosie. Poza tym "lokalsi" na dojazdach do sklepu albo na pole. Szkoda, że słoneczka było tak mało. Za każdym razem jak się wychyliło zza chmur ładnie przygrzewało. Moje czarne wdzianko znakomicie absorbowało te odrobiny serwowanego ciepła.
Kiedyś jeszcze będę musiał się wybrać w świętokrzyskie. Świetne tereny do jazdy. Zwłaszcza dla szosy. Ale i MTB też może sobie tam znaleźć ładne miejsca. No i przede wszystkim trzeba się wybrać na dłużej. 4 dni to tylko tak żeby polizać ciastko i spawdzić jaki ma smak. A jeszcze dogadać się z kimś z tych okolic na wspólne trasy to już będzie rewelacja.
Może życia starczy, żeby kiedyś wrócić w miejsca raz już odwiedzone choć jest jeszcze tyle takich, które na odwiedziny czekają...
Dwa dni wcześniej jechałem przez to miejsce :-)
Śniadanie w towarzystwie...
W Sędziszowie są hantle do wzięcia. Na sztuki...
... i w kompletach. Wersja "Pudzian"+++
Niby zwykła tablica a jednak...
Czas płynie nieubłaganie...
Pilica.
Podzamcze - tak stało na tablicy.
Grzechem było nie zatrzymać się i nie strzelić foty. Między Chruszczobrodem a ul. Karsów w drodze na Pogorię IV.
Kategoria Kilkudniowe
Podzamcze Chęcińskie - cz. 3
-
DST
51.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
04:25
-
VAVG
11.55km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dystans dziś niewielki ale ilość nie świadczy o jakości.
Najpierw wspiąłem się na zamek w Chęcinach. Kilka fotek, szaleńczy zjazd z góry (omal nie zakończony glebą) i stop na rynku. Znowu kilka fotek i w drogę.
Gdzie mnie Garmin pociągnął dalej to nie zdradzę bo było nielegalnie i niebezpiecznie.
Potem spokojna droga do Kielc. Mają tam taką górkę obok miasta, gdzie jest trochę szlaków rowerowych i pieszych oraz wyciąg narciarski. Na mapie to wygląda na ładny, zielony las. Ale Tomek i Krzysiek chyba by polubili to miejsce: zjazdy, podjazdy, piasek, kamienie, błoto, krzyżujące się ścieżki. Można tam trochę czasu zużyć na wyszalenie. Dziś jednak miałem nie ten dzień do jazdy bo trochę tam pojeździłem ale na 1/1, czasem 1/3. Kiedy w końcu dotarłem do wierzchołka stoku narciarskiego marzyłem już tylko, żeby dotrzeć do jakiejś knajpy i wszamać solidny obiad. Jak na zawołanie, u stóp stoku była restauracja. Karkołomny zjad niebieskim szlakiem i chwilę później zamówienie na wyżerkę złożone.
Po obiedzie ruszyłem do centrum Kielc w poszukiwaniu bankomatu i sklepu rowerowego. Sklep był mi potrzebny bo poranny przegląd stanu Srebrnej Strzały ujawnił wyłażącą "szmatę" na przedniej oponie.
Dokonałem zakupu nowego laćka na przód i udałem się do parku by w spokoju dokonać zamiany.
Oględziny starej opony ujawniły przecięcie tak na 5-7 mm czyli wymiana opony zdecydowanie uzasadniona.
Po serwisie posiedziałem chwilę na ławeczce i niespiesznie udałem się w stronę miejsca, gdzie miała wystartować Masa Krytyczna w Kielcach. Po drodze kilka fotek, chyba zamku kieleckiego.
Po zasięgnięciu języka u tubylców trafiam w końcu na Rynek, gdzie już całkiem spora gromada "lokalsów" zjechała się na Masę. Przed startem jeszcze konkurs na ostrą jazdę bez trzymanki czyli czterech zawodników wcina pikantne papryczki a potem bez trzymania kierownicy ma przejechać szpalerem Masowiczów. O dziwo nikt nie wyglebia.
Masa rusza. Po krótkim dystansie zagaduje do mnie, jak się okazuje, były krajan - przyciągnęła go moja "masowa" kamizelka. Marcin kiedyś z Sosnowca, obecnie ożeniony i zamieszkały niedaleko Kielc. Od słowa do słowa i okazuje się, że świat jest mały. Marcin zna Ola. Olo - pozdrowienia od Marcina :-) Pogadując o tematach okołorowerowych przejeżdżamy masę. Potem odbywa się jeszcze wydawanie wejściówek na targi rowerowe. Z Marcinem rozmawiamy jeszcze dobrą godzinę. Opowiada trochę o swoich przygodach na rowerku jeszcze z czasów nocnych wypadów z Olem oraz o lokalnych atrakcjach i szlakach rowerowych. Niestety nikła (wręcz zerowa) znajomość okolic sprawia, że nie bardzo jestem w stanie się zorientować bez mapy o czym mowa. Poza tym już i tak w tym wypadzie nie będę miał okazji skorzystać ze wskazówek Marcina - jutro powrót do domu.
Żegnamy się i każdy z nas rusza w swoją stronę. Tym razem bez kręcenia wybieram najkrótszą drogę do Podzamcza. Wypada ona "siódemką". Ruch spory. Tradycyjnie po zmroku kilka razy udaje mi się zamotać pomimo wskazówek Garmina i wrócić na trasę również dzięki jego wskazówkom. Korzystam z okazji i nawiedzam lokalnego Lidla a potem już bez dłuższych przerw prosto do celu.
Dzień miałem dziś ewidentnie nie do jazdy. Zaplanowałem sobie jeszcze trasę na 70 kilka kilometrów ale nawet nie próbowałem jej zrobić. Ta górka dorżnęła moje siły do końca.
Zamek chęciński.
Widok z zamku na Chęciny.
Owa górka koło samych Kielc. Taki łatwiejszy kawałek.
Tam, na dole, wszamałem obiadek.
A to już Kielce.
Szpaler Masowiczów przed "Ostrą jazdą".
Dużo ludzi z aparatami tam było. Może i mnie ktoś ustrzelił :-)
Ten pojazd mnie zafascynował. Refleksja jest taka: trzeba sobie zrobić kolekcję rowerków. Poziomy, szosa, ostre koło, MTB, MTB XC i może jakiegoś antyka składaka plus prehistoryka bicykla. Pytanie gdzie można ukraść bezkarnie pieniądze na ten cel :-p
I ktoś mnie jednak ustrzelił na Masie w Kielcach :-)
Link do pełnej galerii z tej Masy
Kategoria Kilkudniowe
Podzamcze Chęcińskie cz. 2
-
DST
220.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
11:30
-
VAVG
19.13km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jeszcze raz moja Srebrna Strzała powiozła mnie w polski kraj...
Ale po kolei. Plan. Cel: Sandomierz. Dystans tam: 104 km. Dystans powrotny: 109 km. I to by było na tyle.
Wystartowałem trochę po 7:00. Droga do Sandomierza przebiegała niemalże bezkolizyjnie (jedno miejsce w rzeczywistości wyglądało inaczej niż na mapie i musiałem się chwilę pokręcić żeby się oświecić gdzie dalej uderzać). Było po drodze trochę terenu (piasek, kamienie, szutr) i zróżnicowanie wysokościowo. Na miejsce dotarłem bez większych problemów trochę po 14:30 (po drodze 2 dłuższe postoje na karmienie).
Na rynku wszamałem obiad, postrzelałem kilka fotek i ruszyłem w drogę powrotną. Wszystko szło całkiem dobrze dopóki było jasno. Do tego momentu jazda była bezproblemowa (pierwsze ze 20 km pomiędzy sadami jabłoniowymi). Za to jak się ściemniło, to zaczęła się ostra jazda bez trzymanki. Bez Garmina to bym się jeszcze następny cały dzień włóczył diabli wiedzą gdzie. Co się działo? MTB o zmierzchu. MTB po nocy i to co najmniej ze 3x. Przeprawa w bród przez jakąś rzeczkę (chyba odnoga Czarnej Nidy) ale głowy nie dam. I jeszcze na samiutkim końcu zamotałem się w Starochęcinach czyli rzut beretem od kwatery (nie
biłem sobie miejsca startu jako punkt do GPS-a).
Średnia czasowa słabiutka bo sporo straciłem czasu w nocnych podchodach. Kilka razy musiałem się wracać, gdyby nie GPS to bym nawet nie wiedział, że źle idę. W ciemności każde dżewo i każda kępa trawy wyglądają tak samo. Tak na dobrą sprawę, to ostatnich 40-50 km to bym raczej nie był w stanie powtórzyć z pamięci. Widziałem tyle, ile była w stanie objąć lampka roweru i latarka przymocowana do kasku metodą warunków bojowych czyli drutem.
Za to dzisiejszy dystans to jest moje dotychczasowe maximum zrobione jednego dnia. Do tej pory dłuższe dystanse robiłem jedynie jadąc do Cisnej.
Powrót o 23:30.
Plan na jutro: wyspać się, kółko max do 100km, Masa Krytyczna w Kielcach.
Pogoda może nie była super extra ale do jazdy odpowiednia. Trochę wiało. Jak tylko na chwilę się zatrzymałem, zaczynałem marznąć. Autentycznie cieszyłem się, że muszę na górki się wspinać bo dzięki nim udawało mi się rozgrzać.
Daleszyce. Jak dotąd bez komplikacji.
Trochę przez las ale w sumie niegroźnie.
Popas po serii podjazdów i zjazdów.
W końcu Sandomierz. Ponad połowa dnia za mną.
Stare miasto w Sandomierzu.
Sady. Kilometry sadów. Fanatyk jabłek umarłby z radości.
Ujazd. Ruiny zamku Krzyżtopór. Zobaczyłem je dopiero jak wyszedłem ze sklepu z upragnionym zapasem cieczy na drogę.
Tu się przeprawiałem w bród. Znaczy się sakwy w łapy i do połowy łydek przez wodę na drugą stronę. Powrót. Rower na ramię i ta sama droga. Oczywiście najpierw przeszedłem tą wodę bez bagażu i roweru żeby sprawdzić jaka głębokość i jakie dno. W butach do końca jazdy extrema. Przyda się druga para zabrana w ostatniej chwili. Mało widać? Ja widziałem jeszcze mniej :-)
Jedno z kontrolnych zdjęć nocnych.
"makgajwer" w praktyce.
Kategoria Kilkudniowe
Podzamcze Chęcińskie - cz. 1
-
DST
139.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
08:00
-
VAVG
17.38km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Podzamcze Chęcińskie - Dzień pierwszy.
Zaczęło się nieciekawie. O 7:10 wystartowałem z domu. 13 stopni. Mżawka. Nic to.
Niezawodny Garmin jak zwykle zrobił mi ciekawą trasę. Po około 20 km pierwszy raz wbiłem w lasy. I się zaczęło. Piasek + woda + wysoka trawa. Efekt był taki, że jakieś 3 km dalej czyściłem cały napęd i smarowałem łańcuch. Nie pierwszy raz tego dnia, oczywiście.
Potem trochę asfaltu, znowu trochę lasu i w Zawierciu nie było rady. Trzeba było poświęcić litr wody mineralnej żeby choć trochę zmyć to co się poprzyczepiało w lesie i kolejny raz smarowanie łańcucha.
W butach miałem już... ciekawie. Na szczęście zanim wyruszyłem, rzutem na taśmę, wrzuciłem do sakw drugą parę.
Za Zawierciem ucieszyłem się, że mam do pokonania kilka wzniesień. W końcu była okazja trochę się rozgrzać. Dłuższy postój regeneracyjny.
Asfalt nie trwał wiecznie. Garmin znowu posłał mnie w las, a ja głupi, posłuchałem. No i miałem co chciałem czyli piasek po raz trzeci. Jak już się wydostałem z tego lasu to znowu czyszczenie i smarowanie. Bynajmniej nie ostatni raz.
Po 48 km ponownie przepuszczony przez drogę, której właściwie nie było (przedzierałem się po polu, po śladach traktora), dotarłem w końcu pod jakiś sklep, gdzie czwarty raz czyściłem napęd z piasku. Tym razem bardzo dokładnie. Wykosztowałem się nawet na szczoteczkę do zębów, żeby powymiatać dokładnie cały ten syf. I na 1,5l mineralnej. No i smarowanie.
2 km dalej kapeć na przodzie. Zdejmowanie mokrej, sztywnej opony kosztowało mnie sporo czasu. Na dętce nie było widać dziury ale powietrze schodziło. Nie kombinowałem z łatkami tylko dałem nową i jazda dalej.
W okolicach Szczekocin pogoda zaczęła się poprawiać. Zniknęły zamglenia i nie było już mżawki. Miałem przez przygody w lasach i kapcia spore opóźnienie. Czas było przydepnąć. Kawałek ciągnąłem asfaltami ale potem Garmin jeszcze raz posłał mnie w las. Bywało różnie, i piasek, i ubity dolomit. Na szczęście już mi się nic nie kleiło do napędu i jazda przebiegała bez dalszych niespodzianek.
Co jakiś czas robiłem krótkie postoje na wszamanie kanapek i innych form kalorii.
Trasę miałem podzieloną na 5 etapów po mniej więcej 30 km. Na ostatnim jednak etapie poddałem się i olałem planowany odcinek. Ściąłem w dwóch miejscach wytyczone trasy i na koniec wbiłem na "siódemkę" by ostatnie kilka kilometrów do Podzamcza pokonać jak najszybciej. Poranna zaprawa w mżawce i lasach dała mi popalić.
Rowerek sprawował się zadziwiająco dobrze jak na pogodę i warunki, w jakich kazałem mu pracować.
Na calej trasie nie spotkałem ani jednego "rasowego" rowerkowca. Tylko kilku "lokalsów" co do sklepu albo na pole sobie ułatwiali drogę. W ogóle na trasie miałem dość spokojnie.
Plan na jutro: prawdopodobnie Sandomierz. Ale to się okaże jak trasę obejrzę. Na razie prysznic i coś wszamać. A potem jeszcze dodać ślad z GPS-a i jakąś fotkę lub dwie.
Tak miałem na starcie.
W drodze do Zawiercia.
Popas za Zawierciem
A to już trochę dalej - na tablicy stoi gdzie :-)
Widoki wyglądały tak czyli niewyglądały.
Kategoria Kilkudniowe
Nie DPD ale tak jakby.
-
DST
35.00km
-
Czas
01:40
-
VAVG
21.00km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od dziś urlop więc nie musiałem startować skoro świt. Wybrałem się załatwić kilka detali przed wyprawą w okolice Kielc. O 12:00 13 stopni na termometrze. W porównaniu do wczoraj to zmiana drastyczna. Ciepła kurtka i długie spodnie wcale nie okazały się przesadą.
Najpierw do Dąbrowy Górniczej przez Preczów, wzdłuż Pogorii IV i III, bankomat w centrum, potem do Decathlonu w Sosnowcu i potem koło "energetyka" do Będzina. Tutaj wizyta w Centrum Ubezpieczeniowym - zafundowałem sobie całoroczną polisę na rowerek, od wypadków itp. Trochę to kosztuje ale myślałem już kiedyś o takim rozwiązaniu a wczoraj Jacek uświadomił mnie jak to wygląda i ile kosztuje i dziś w końcu się zdecydowałem. Oby nigdy się nie przydała. Potem mała wizyta w Lidlu i do domu przez Łagiszę.
Taka mała rundka żeby śmigło się nie zastało przed jutrzejszą jazdą do Podzamcza Chęcińskiego.
Kategoria Jednodniowe