limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

Dystans całkowity:1783.00 km (w terenie 203.00 km; 11.39%)
Czas w ruchu:93:15
Średnia prędkość:19.12 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:68.58 km i 3h 35m
Więcej statystyk

Co to się jutro będzie działo jak już dziś był kociokwik przy cmentarzach...

  • DST 69.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:38
  • VAVG 18.99km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 31 października 2011 | dodano: 31.10.2011

Rano std. "16". Na ulicach pusto. Za to na przystanakch ludzie nieświadomi tego, że autobusy jeżdżą dziś jak w sobotę.
Po pracy, korzystając z pogody, wybrałem się na nieco dłuższy objazd.
Z pracy przemknąłem obok Placu Papieskiego, potem obok Plejady i na Milowice. Z Milowic dalej do Czeladzi i Wojkowic, gdzie wspiąłem się na ono wzgórze, gdzie droga kończyła się "ślepością" dla samochodów a dla rowerów i piechurów ścieżynką, co to jej koniec wypadał niedaleko Orbitalnej. Stamtąd dalej bokiem w kierunku Brynicy, mostem na drugą stronę i skręt na skrzyżowaniu do Bobrownik. Przejechałem Bobrowniki aż za kościoły i skręciłem w prawo. Było już całkiem ciemno. Kiedyś była to droga ślepa, przechodząca w gruntową. Zastanowił mnie brak znaku "ślepości" ale zapuściłem się w nią bez wahania bo chciałem dostać się do Wymysłowa. Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że spory kawałek jest wyasfaltowany. Dalej jednak trzeba było się przebijać gruntem. Miejscami ździebko błota ale niegroźnie. Dotarłem gdzie chciałem czyli do Wymysłowa (konkretnie to miejsce chyba się Wesoła nazywa). Stamtąd pojechałem w stronę zapory na Kozłowej Górze ale nie skręciłem na nią tylko wjechałem prosto w las na drogę do Ossów? Oss? diabli wiedzą jak się to odmienia. Jednak tam też nie pojechałem w prawo odbija droga brzegiem lasu w stronę Rogoźnika. Pojechałem tąże drogą. Wyjechałem niedaleko cmentarza w Dobieszowicach przecinając po drodzę budowę autostrady. Wygląda na to, że w tym miejscu nie będzie się jej dało później przejechać bo nie ma żadnego tunelu pod nią ani wiaduktu nad nią. W przyszłości będę sobie musiał znaleźć jakiś przejazd w tamtą stronę. Oby nie okazało się, że jedyny to droga Siemonia-Sączów albo most w Dobieszowicach. Trzeba by wtedy sporo nadkładać.
Wydostawszy się na asfalt pojechałem przez przepust na Rogoźniku i skręciłem w kierunku drogi Strzyżowice-Siemonia i dojechawszy do niej pojechałem do Góry Siewierskiej. Tym razem nie drapałem się na startowisko paralotniarzy tylko grzecznie asfaltem zjechałem do Dąbia. Tam skręciłem do Malinowic i potem do Psar czyli prosto do domu.
Szkoda, że już tak szybko jest ciemno bo temperatura do jazdy jest całkiem ok i to nawet sporo po zachodzie słońca. Niemal bezwietrznie. Jazda przez lasy albo pola przy świetle lampki diodowej to czasami niezła loteria. Zgadywanka czy ta ciemna plama przede mną, to kałuża? A może dziura? Albo tylko inny kolor asfaltu?
Miałem omijać cmentarze w drodze powrotnej ale jakoś tak wyszło, że miałem ich kilka po drodze. Pierwszy na Milowicach, potem dwa w Czeladzi, jeden na Przełajce i jeden w Dobieszowicach. Ruch tam panował już całkiem niemały.


Kategoria Praca

Fart? Niefart?

  • DST 68.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:33
  • VAVG 19.15km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 października 2011 | dodano: 29.10.2011

Plan, planem wykonanie sobie. Sporo z planu udało mi się zrealizować.
Wystartowałem zamiast o 11:00, jak planowałem, to dopiero przed 14:00. Najpierw w miarę najkrótszą drogą (choć trochę wertepami) pojechałem do Sarnowa, potem do Preczowa i wzdłuż Pogorii IV (30+) do Wojkowic Kościelnych. Stamtąd do Trzebiesławic gdzie wbiłem na ścieżkę rowerową (ładny, szeroki szuterek) gdzie też ze słuszną prędkością 30km/h pognałem do Siewierza. A pognać się da bo większość tej ścieżki w tamtym kierunku biegnie w dół. Potem koło zamku w Siewierzu (na parkinkgu jakiś hm... osobnik uparł się spalić gumy w BMW i to nie ruszając tylko robiąc regularne kółka; cyknąłem foto). Potem pod trasą Katowice-Częstochowa przejechałem na stronę zachodnią Siewierza i wbiłem w las. Tuż po przejechaniu torów minęła mnie grupa na koniach. Grubo powyżej 10 osób. Może nawet ze 20.
W lesie spędziłem trochę czasu. Kluczyłem to tu, to tam w drodze do Strąkowa. Kilka a może nawet -naście razy się zatrzymywałem zrobić foto. Głównymi obiektami były grzyby (w większości te jadanle raz) i kolorowe drzewa (a dużo ich tam było). Raz zrobiłem też eksperyment z robieniem zdjęcia samemu sobie.
W środku lasu niesamowita cisza. Dzień był bezwietrzny więc nie miało co szumieć. Aż się chciało usiąść i po prostu tego braku odgłosów posłuchać. Czasem tylko jakiś ptak dawał znak życia.
Po drodze coś mi przerzutka zastrajkowała i przerzuciła łańcuch z tyłu za największe kółko. Łańcuch się zaklinował między nim a szprychami i musiałem się z nim trochę poszarpać przy okazji upier(man)doliwszy się smarem. Jak już było wszystko na miejscu to musiałem jakoś łapy doszorować z tego lepkiego badziewia. Z kilku praktycznych prób terenowych najlepszą metodą jest piasek lub ziemia. Sporo smaru się z tym zabiera jak wetrzeć w ręce. Potem dobra jest kałuża a z braku np. mokra trawa. To co zostanie to odrobiną wody i w jakąś szmatę czy chusteczkę. I tu pytanie: jaki trzeba mieć fart żeby nabierając przypadkową garść piaszczystej ziemi znaleźć w niej wystrzelony nabój? Mnie się ta sztuka udała (czy też raczej przytrafiła).
Z lasów wychynąłem w Strąkowie. Stamtąd asfaltami pomknąłem do Zendka gdzie daleko przed sobą zobaczyłem zieloną kamizelkę. Oczywiscie włączyła mi się "pogoń". Dojechałem rowerzystę przed Ożarowicami przy lotnisku. Okazało się, że to "szosowiec" z Bytomia. Chwilę pogadaliśmy jadąc wspólnie przez Ożarowice. Żeby nie było: to nie ja tak pociskałem tylko "szosowiec" tak relaksacyjnie jechał. Bytomianin odbił w Ożarowicach na Miasteczko Śląskie a ja pojechałem prosto na Sączów. Przed Sączowem wjechałem w szutrową drgoę, która doprowadziła mnie do Tąpkowic (tu cykam zdjęcie bunkra). Z Tąpkowic pojechałem na Ossy i tu wjechałem w las na drogę w stronę Wymysłowa. Po drodze mała odchyłka i zdjęcie kolejnego bunkra (tym razem mniejszego - wlazłem i do niego i na niego).
Potem już prosto do Wymysłowa. Odpuściłem Świerklaniec bo już było ciemno. Ruszyłem już prostą drogą do domu przez Dobieszowice, Rogoźnik i Strzyżowice. W Dobieszowicach jeszcz zatrzymałem się na wiadukcie nad budowaną autostradą i cyknąłem ze 2 fotki.
Świetna pogoda. Ciepło. Chwilami pojawiało się słońce. Bezwietrznie. Dopiero gdzieś tak godzinę po zachodzie zaczęło się robić zauważalnie chłodniej. Jechało się rewelacyjnie.


Kategoria Inne

DPD + MK

  • DST 58.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 19.33km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 28 października 2011 | dodano: 28.10.2011

Rano tradycyjna "szesnastka". Tym razem wystartowana o czasie i dojechana też.
Po pracy (przeczekawszy tam extra godzinkę bo mi się do domu nie opłacało jechać), udałem się przez Kukułek i Wawel pod Dworzec PKP w Sosnowcu gdzie miał czekać Olo81. Tymczasem na miejscu czekał już accjacek. Olo zresztą pojawił się chwilę później. Poczekaliśmy do 17:00 bo miała dojechać jeszcze jedna osoba ale po sesji telefonicznej okazało się, że jednak nie dotrze.
O 17:00 ruszyliśmy zwykłą trasą do Katowic, przez Szopienice, obok zajezdni tramwajowej w Bogucicach. Dojazd zajął w sumie około 25 min. Byliśmy jednymi z pierwszych. Generalnie uczestnicy raczej dopisali słabo. Byli głównie stali bywalcy, których w większości nie znam z imienia ale twarze kojarzę.
Tak 10 min. przed 18:00 wywołałem przyjazd t0masa. Tuż przed startem zjawił się jeszcze gozdi_89 (nick na zmk.wikidot.com).
Ruszyliśmy punktualnie w stronę Spodka ale potem trasa była zupełnie inna niż dotychczas i na dodatek w locie zmieniana bo w kilku miejscach były korki i roboty budowlane. Masa dużo krótsza czasowo i dystansowo.
Po Masie we czterech, Jacek, Tomek, Marcin i ja ruszamy w drogę powrotną. Chłopaki mieli zamiar pojechać jakimś "skrótem". Ja zdecydowałem, że pojadę prosto do domu, najkrótszą drogą. Szybka zmiana planów i chłopaki pojechali ze mną. Obok Spodka, przez Pętlę Słoneczną, na Józefowiec, potem do Siemianowic Śląskich w stronę drogi z Czeladzi do Bytomia. Tam skręcamy na Czeladź i przed skrzyżowaniem na Przełajkę zatrzymujemy się na chwilę rozmowy. W końcu żegnam się z chłopakami. Oni jadą na Czeladź a ja odbijam na Przełajkę. Miałem jechać najkrótszą drogą do domu i formalnie znowu zgrzeszyłem bo nie pojechałem. Tzn. pojechałem najkrótszą ASFALTOWĄ trasą. Gdybym pojechał skrótem wertepami to bym może nawet jakieś 2 km zaoszczędził ale już mi się nie chciało tłuc nieoświetlonymi dziurami i pojechałem asfaltem.
Po drodze kilka razy się zatrzmałem nie mogąc sobie odmówić zrobienia kilku nocnych fotek.


Przedstartowe foto.


I po Masie.


Z serii "Nocne": widok z Przełajki na Wojkowice (może też i Grodziec po światłach nie poznaję :-p )


Kościoł w Wojkowicach (ten od strony Grodźca; drugi jest niedaleko Brynicy).

Link do pełnej galerii. Niestety część zdjęć jest podłej jakości. Mój kompakcik potrafi zrobić niezłe zdjęcie ale przy takich z serii "na szybko" to przy słabym oświetleniu nie wyrabia. Nawet z lampą.


Kategoria Praca

DPD + komercha i trochę o zboczeniach oraz cierpieniach z nimi związanych

  • DST 55.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 20.89km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 27 października 2011 | dodano: 27.10.2011

Rano standardowa "szesnastka" do pracy choć wystartowana z opóźnieniem. Na dodatek przyłapałem się na tym, że na zjeździe przy 30 km/h zaczęły mi się zamykać oczy do snu. O mały figiel byłoby drastycznie.
Po pracy powrót niemal tą samą "szesnastką" do domu. Zadzwonili od dentysty czybym nie przyszedł pół godziny wcześniej. Powiedziałem, że marne szanse ale zrobię co się da. Gdyby liczyć czas samego przejazdu to spokojnie bym się wyrobił. 38 min. Fakt, że byłem mocno przegrzany na finiszu ale dało by radę. Niestety po drodze mam kilka świateł i tu sprawa poległa.
A co do zboczeń i cierpień to u mnie ono występuje w miejscu, gdzie muszę wracać do miejsca startu tą samą trasą. Strasznie tego nie lubię. Dlatego zwykle po pracy wracam inną drogą i to najlepiej dłuższą. Najlepiej jak cały dzienny przejazd ma kształt pętelki, ósemki czy innego łamańca ale tak, żeby drogi się co najwyżej krzyżowały. Czasem się nie udaje.
A co do dentystów. Dotarłem do nich o 16:15 czyli wcześniej a i tak potem czekałem ponad pół godziny. Wniosek: nie ma co dobrze robić ludziom.
Po dentyście jeszcze przyszło mi zrobić kurs komercyjny czyli sakwę do sakwy i w drogę do sklepu. Żeby nie było za prosto i nie jechać tak jak do pracy to pojechałem od siebie w stronę Wojkowic. Trochę za cmentarzam w Psarach odbiłem w lewo i bocznymi drogami pojechałem do Grodźca. Tam trochę się pokręciłem po klinkierkach (okolice Biedronki m. in.) i potem do Będzina, do Kauflanda.
Zapakowawszy "tasie" na full delikatnie pojechałem do domu. Tym razem przez Łagiszę i Sarnów.


Kategoria Inne, Praca

DPD + bonus

  • DST 73.00km
  • Czas 03:25
  • VAVG 21.37km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 października 2011 | dodano: 26.10.2011

Rano mokra, bezproblemowa "szesnastka".
Po pracy miałem zamiar przejechać się do Siewierza więc ruszyłem do Dąbrowy Górniczej, na Pogorię III i tam zrobiłem sobie postój z myślą nasmarowania łańcucha. Przy tej okazji zrobił się dłuższy postój serwisowy bo się okazało, że wcięło gdzieś śrubę z bagażnika a druga była niemal całkiem odkręcona. Potem jeszcze trochę podłubałem przy tylnym kole i tak ze 20 min. uciekło.
Szybkie przeliczenia i modyfikacja trasy. Objechałem sobie cały asfalcik wokół Pogorii IV. Potem do Wojkowic Kościelnych, dalej do Przeczyc, skrótem obok stawów hodowlanych do Mierzęcic. Po kolei Niwiska, Zadzień, Zendek, Ożarowice, Sączów, Siemonia. W Siemoni to właściwie tylko byłem tyle co za tablicą z nazwą miejscowości bo zaraz skręciłem w prawo na Dobieszowice i za cmentarzem w lewo na tamę w Rogoźniku. Potem pod górkę obok kolejnego cmentarza i dalej do Strzyżowic (obok siedziby "drogokopów") i prosto do siebie.
Pogoda całkiem niezła do jazdy. Kawałek od Niwisk do końca Zendka leciało mi się rewelacyjnie. Niestety już po pracy coraz mniej dnia i powrót w ciemnościach. Ma to swoje uroki jak się raz na jakiś czas takie coś sobie człowiek zafunduje ale teraz to już będzie rutyna. Zwłaszcza od przyszłego tygodnia. W ten weekend przesunięcie czasu :-/


Kategoria Praca

Wzięło się uwzięło...

  • DST 50.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:42
  • VAVG 18.52km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 25 października 2011 | dodano: 25.10.2011

... coś na mnie.
Rano "szesnastka" ale zupełnie niestandardowa. Tzn. trasa tak. Do połowy było ok. W Będzinie robię minut kilka postoju na zakup extra kalorii do tych, co zabieram z domu. Takoż i dziś było. Pakuję żarło do torby i ruszam. A tu z prawego pedała jakoś dziwnie. Już wczoraj przy Rogoźniku miałem wrażenie, że jakby "pływał" trochę ale że się kręcił to nie oglądałem go zbyt dokładnie.
A tu z rana musiałem. Skubany się zaklinował. Depnąłem mocniej i zaczął się kręcić. I schodzić z ośki. 8km i już wkurw niemożebny. Tak z samego rana. A miałem już obsuwę w czasie. Wiele wymyślić się nie dało. Wpakowałem go do taśki i dalej w drogę. Jazda była do dupy. Dwa kilometry dalej jeszcze GPS zażądał żarcia. Kolejne kilka minut w plecy. Doturlałem się do pracy jakieś 15 min. spóźniony.
Po pracy miałem plana do Siewierza pojechać i potem lasami wrócić do Zadzienia, objechać lotnisko i wrócić przez Sączów do siebie. Miało wiać ze wschodu więc by się dobrze jechało. Z planów wyszło nic.
Zamiast tego tel do mojego zwykłego serwisu czy mają pedały na maszynkach. Nie mieli. Pozostało uderzyć do konkurencji. Pojechałem do Dąbrowy Górniczej i w sklepie niedaleko szpitala dokonałem zakupu nowych. 59 zetów. Od razu na miejscu założone. Stare do woreczka i jak znajdę kwit to pójdę do gościa i spróbuję reklamować. Podobno 12 m-cy gwarancji. Po prawdzie to nie wyglądają na uszkodzone tylko rozkręcone ale co tam. Albo mi je poskłada na miejscu albo niech idą do reklamacji. W końcu mają ponad 2,6 tys. km to się mogły już wyciorać.
Że dnia trochę zostało to objazdowo wróciłem do domu. Najpierw trochę przez Pogorię III, potem obok "Trzynastki" na Pogorię IV. Z "czwórki" odbiłem obok knajpy co to się reklamuje "Lody, coś-tam, i co kto chce" na asfalt i dojechałem do trasy Katowice-Częstochowa. Pojechałem kawałek w kierunku Katowic i wjechałem do lasu na drogę, z nielubianych przeze mnie betonowych płyt, do Malinowic. Ponieważ płyt nie lubię to odbiłem zaraz w prawo za "drzwiami do lasu" i dojechałem do Chrobakowego. Tam niedaleko takiego jednego miejsca, gdzie można sobie zatoki przeczyścić (kurza ferma? świniarnia? - wali jak diabli chociaż dziś nie bardzo) odbiłem w polną drogę. Na początku fajnie się jechało. Potem droga zaczęła powoli zanikać i w końcu albo była to ścieżka piesza albo po jakimś zwierzaku. Odbiłem na nieco wyraźniejszą na polach i wyjechałem przy drodze z Dąbia do Toporowic. Przez Dąbie pojechałem w stronę Góry Siewierskiej ale po drodze odbiłem na serpentynkę na Brzękowice Wał. Ktoś mi mówił, że tam się ludzie budują, nowe drogi itp. I faktycznie. Mało śmigany, świeży asfalcik. Od niego nowe brukowane uliczki. Kilka nowych domów. Kawał czasu mnie tam musiało nie być.
Dojechałem do Góry Siewierskiej i potem już prosto przez las w stronę Strzyżowic i do domu. Kwadrans później zaczłęo solidniej padać.


Kategoria Praca

Upier(man)dolony=zdolny do jazdy czyli wzorzec człowieka się kurczy czyli o DPD m. in.

  • DST 55.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 02:39
  • VAVG 20.75km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 24 października 2011 | dodano: 24.10.2011

Zaczęło się standardem czyli "szesnastką" do pracy. +5 rano. Ciemno :-/
Popołudnie miało swoją genezę w sobotę. Istotą genezy były one gatki zakupione w Decathlonie w rozmiarze "Ly". Wykoncypowałem sobie, że skoro biorę towar tej samej firmy, co mam już ich wdzianko na sobie, to jak wezmę "Ly" to będzie dobrze. Otóż nie było. Po powrocie do domu wdziałem tak na próbę nowy nabytek i się było okazało, że "Ly" a "Ly" to nie to samo. Znaczy weszło na mię alem się czuł jak wędlina gotowa do wędzenia. Znaczy się opięty. I w strategicznym miejscu było wyjątkowo mało miejsca na wyposażenie. One gatki, co miałem je pasujące w rozmiarze "Ly" były zakupione ze 2 albo 3 lata temu. Stąd też wniosek, że w czasie wzorzec człowieka się skurczył bo "Ly" dawne było większe od obecnego.
Ponieważ w niedzielę uskuteczniłem totalne byczenie (pomimo telefonu t0masa82 z zapytaniem czy bym nie dołączył do objazdu moich okolic) wypadło na poniedziałek udać się do Decathlonu i albo wymienić nabytek w rozmiarze "Ly" na większy albo wytargać mojego Władysływa Jagiełłę. Więc żem pojechał. Ale żeby nie było za prosto, i żeby pokorzystać z pogody (czyt. zadziwiającego ciepła), obrałem okrężną drogę. Najpierw pojechałem do Dąbrowy Górniczej, koło szpitala skierowałem się na Macro ale nie dojeżdżając tam skręciłem wcześniej. Ulica kończył się ścieżką która dalej leciała sobie pomiędzy drzewkami. Fajnie było, w dół tom sobie leciał i leciał. Po drodze jeden bez nart. W końcu wyjechałem na brzegu ogrodzenia jakowegoś ale ścieżka była dalej wyraźna (czyt. zaśmiecona) czyli gdzieś prowadziła. Tom ruszył dalej. Wąsko, kręto ale dało się jechać. W pewnym momencie w dół i jakaś kładka czy cuś. Nie myśląć za wiele, rozpędzony wbiłem się na toto. I tu się zrobiło upier(man)dolenie. Po drugiej stronie było stromiej i ślisko. Żem prawe kopyto wyciągnął w stronę kępy trawy coby się wesprzeć, a ta franca się była zapadła i żem po kolano w jakieś bagno wpadł. Trzeba było drugie kopyto w to bagno wbić, żeby wyrwać to pierwsze.
Wydzieliwszy słuszną porcję ..urwów i ..ujów wygramoliłem byłem się z tego syfu, obtarłem kępami suchej trawy i pojechałem dalej czyli do celu, czyli do Decathlonu (ścieżka kończy się na wprost wjazdu dla dostawców Decathlonu).
Tam bez problemu udało się dokonać podmianki "Ly" na "iksLy". Przez chwilę zaświtała mi myśl, że skorom upier(man)dolony i w butach extrema to by chyba trzeba do domu wrócić. Tyle, że była ledowo 16:00 z groszami i szkoda było ciepłego dnia marnować. A że extrema w butach to mi już nie pierwszyzna tom i pojechał se pojeździć. Myknąłem koło Auchana na Zuzanny, potem przez przejście kolejowej obok Chemicznej, koło marketu na Pogoni w stronę Czeladzi. Z Czeladzi pojechałem sobie do Wojkowic i żem wdrapał się był na jakieś wzniesienie, gdzie mię jeszcze nie było. Droga kończyła się znakiem "ślepości" ale tak sobie dumałem, że dla rowera to mało która droga jest ślepa i moje dumanie się sprawdziło. Za płotem w prawo biegła sobie ładnie wydeptana ścieżka na której tubylców kilku nawet spotkałem. Zjechałem nią w znane mi już zakamarki niedaleko Orbitalnej i dalej bocznymi drogami dojechałem sobie do skrzyżowania niedaleko Brynicy. Tam klinkerkiem na wschodnim brzegu rzeki pojechałem do Rogoźnika, potem skrajem Dobieszowic znowu do Rogoźnika, przez tamę, wzdłuż jeziorka drogą na północ do traktu ze Strzyżowic do Siemoni. Skręciłem na Strzyżowice a potem wbiłem się na drogę do Góry Siewierskiej. W połowie podjazdu odbiłem na Kościuszki i stamtąd na górkę startową paralotniarzy. Widok słaby. Jeszcze nie ciemno a już nie jasno. Mglisto. Światła jeszcze nie włączone. Nie mając czym oka cieszyć zjechałem prosto do domu.
Raport wyskrobany. Teraz czas iść coś wszamać i rozbroić buty z bagienka. Przynajmniej mam dobry pretekst żeby je wyprać :-)


Kategoria Praca

Zakończenie Sezonu PTTK

  • DST 50.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:46
  • VAVG 18.07km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 października 2011 | dodano: 22.10.2011

Start o 8:05. Przez Wojkowice i Czeladź pojechałem do Sosnowca-Milowic pod halę sportową. Jeszcze nikogo nie było jak tam dotarłem. Z 5 minut potem dojechał Marcin ze Jego Tatą. Czekaliśmy do 9:15 na ewentualnych spóźnialskich ale nikt więcej się nie pojawił. Pojechaliśmy we trzech tą samą trasą, którą z Marcinem przejechaliśmy w środę czyli do Trójkąta Trzech Cesarzy. Tam krótki postój i kilka zdjęć. Potem ruszyliśmy dalej. Bocznymi drogami dotarliśmy w końcu pod górkę narciarską na Środuli. Akurat kończył się wyścig dzieciaków. Frekwencja raczej słaba bo startowała tylko trójka. Potem był wyścig dla nieco starszych.
My tymczasem przy ognisku czekaliśmy na wyścig główny, który wystartował o 13:30.
Zawodników było kilkunastu w sumie i to z kilku kategorii więc jechali razem tylko część robiła więcej kółek, część mniej. Nie zapamiętałem imienia i nazwiska największego harpagana w stawce ale miał on nr startowy 22. Pobił rywali totalnie.
Po zakończeniu wyścigów pojechaliśmy z Marcinem najpierw do Lidla na Środuli sprawdzić, czy tam aby nie uda się nabyć czapeczek przyuważonych przez Kysu ale niestety ich nie było (czyżby tak dobre, że znikły natychmiast?).
Potem obok cmentarza wjechaliśmy na ulice Zuzanny i tam się pożegnaliśmy. Ja pojechałem do Decathlonu z zamiarem nabycia drugich ocieplanych gatków na rowerek. Gatki kosztowały mnie Władysława Jagiełłę. Były też i droższe. Może się nie znam ale te nabyte powinny w zupełności wystarczyć. Przy okazji uzbroiłem się też w polarową czapeczkę na stoisku narciarskim za całe 5 pln (zdziwiłem się przy kasie bo leżała w boksie z czapeczkami za 14 zł).
Po wizycie w Decathlonie najkrótszą drogą... no prawie najkrótszą... pojechałem do domu.
Pogoda ładna, w słoneczku całkiem przyjemnie ale jak powiało, to już nie było tak super. Mimo wszystko do jazdy dzień jak najbardziej zdatny. Żeby choć takie dni utrzymały się jeszcze przez jakiś czas to nie będzie źle.


Trójkąt Trzech Cesarzy.


Grupa średnia walczyła zażarcie.


"Starszacy" również :-)


Niekwestionowany zwycięzca.


Inni też robili zdjęcia więc pewnie gdzieś będą inne galerie.

Link do pełnej galerii


Kategoria Inne

DPD + "Nocny" wjazd na Parcinę

  • DST 74.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 19.30km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 21 października 2011 | dodano: 21.10.2011

Rano standardowa "szesnastka" do pracy.
Po pracy wróciłem do domu bez specjalnych udziwnień. Trochę korków w Dąbrowie Górniczej (remont wiaduktu, krawężniki robią itp.).
W domu sprawdzam, czy jest odpowiedź od Tomka. Jest. Będzie pod Dworcem PKP w Sosnowcu o 18:00. Daję wpis na ZMK i wybywam do Sosnowca. Pojechałem przez Wojkowice i Czeladź. Docieram na miejsce o 17:40. Nie ma jeszcze nikogo. Małe szamanko i w trakcie zjawia się Tomek. Czekamy do 18:05. W międzyczasie jeszcze rozmawiam z Marcinem. Widział wpisy na forach tylko nie wiedział czy pojechaliśmy. Umawiamy się, że spotkamy się pod Dyskobolem. Ponieważ nikt nie dojechał ruszamy z Tomkiem bocznymi ścieżkami do Będzina. Prowadzimy na zmianę różnymi skrótami.
Pod dyskobolem chwilkę dosłownie czekamy na Marcina. Stamtąd prowadzę ja. Jedziemy przez osiedle Zamkowe (Nowe), potem wjeżdżamy do lasku grodzieckiego i koło leśniczówki skręcamy na szlak. Przejeżdżamy pod "86" i skręcamy zaraz znowu w teren. Wyjeżdżamy w Gródkowie przy restauracji-zajeździe "Pod Lwem". Przecinamy asfalt i jedziemy w stronę lasu w Gródkowie. Przed lasem w lewo do szkoły w Gródkowie i potem do Grodźca. Wjeżdżamy na górkę i przed płaskim skręcamy w prawo. Tu już za chwilę znowu teren i w końcu długim ale niezbyt stromym, trawiastym podjazdem wjeżdżamy na Parcinę. Robimy sobie foto (niestety nie za dobre). Potem strzelam jeszcze kilka zdjęć rozświetlonego Grodźca i Dorotki. Zjeżdżamy do Grodźca pod Biedronkę i potem wjeżdżamy pod górę obok cementowni. Na skrzyżowaniu się żegnamy. Chłopaki ruszają do Sosnowca ja do siebie.


Mapka przedstawia przebytą wspólnie trasę. To tylko wycinek tego, co dziś przejechałem.


Chwilę przed startem w Sosnowcu.


Fotka na czubku Parciny.


Panorama Grodźca.


Widok na Dorotkę i cementownię.

Link do pełnej galerii


Kategoria Praca

Trójkąt Trzech Cesarzy

  • DST 63.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 03:44
  • VAVG 16.88km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 października 2011 | dodano: 19.10.2011

Rano standardowa "szesnastka". O wiele cieplej niż wczoraj ale czapka i pełne rękawiczki jednak w użyciu.
Po południu miałem wracać do domu w miarę krótką trasą z małą odchyłką na Grodziec ale życie zweryfikowało plan.
Marcin wrócił wcześniej z uczelni i dał mi znak esem, że możemy dziś przejechać trasę, która jest planowana na sobotę w ramach zamknięcia sezonu turystycznego PTTK. Wystartowaliśmy trochę z poślizgiem bo jeszcze robiłem wymianę klocków hamulcowych z tyłu a potem zaraz po starcie łańcuch przeleciał przez największą zębatkę z tyłu i zaklinował się między nią a szprychami. Dłuższą chwilę się szarpałem z tym "wydarzeniem" a potem jeszcze pozostało doszorować trochę łapy ze smaru i innych pozostałości tej operacji.
Ruszyliśmy około 16:00. Najpierw przejazd przez Sosnowiec pod halę sportową na Milowicach. Tam skręcamy w teren. Ścieżkami przez lasy, mostkiem nad trasą obok Reala (pierwszy raz jechałem tamtędy z Dariuszem), potem przez Stawiki. Trasą, którą jechaliśmy ma przebiegać szlak rowerowy. Jeszcze nie jest znana jego nazwa bądź barwa i sporo zostaje do uporządkowania na trasie ale też już i sporo jest zrobione. Docieramy w końcu do zbiegu Czarnej i Białej Przemszy czyli Trójkąta Trzech Cesarzy. Przechodzimy przez wał i chwilę odpoczywamy (Marcin nieco zakatarzony, ja osłabiony ostatnimi rajdami i w nietęgiej kondycji). Jest już po zachodzie słońca. Potem wałem docieramy do asfaltów i już resztę drogi jedziemy nimi aż do Placu Papieskiego. Tam chwila rozmowy. Potem Marcin odprowadza mnie jeszcze kawałek, żegnamy się i każdy z nas rusza do siebie. Ja najkrótszą drogą docieram najpierw do Lidla (czapeczek przyuważonych przez Kysu niestety nie ma ale mogły być bo jest sporo innych sportowych ciuchów choć nie moje rozmiary) i potem najkrótszą drogą do domu.
Jutro możliwe, że nie rowerkiem bo jakieś prognozy nieciekawe są na czwartek.


Kategoria Praca