Sierpień, 2016
Dystans całkowity: | 1588.00 km (w terenie 192.00 km; 12.09%) |
Czas w ruchu: | 84:54 |
Średnia prędkość: | 18.70 km/h |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 63.52 km i 3h 23m |
Więcej statystyk |
DPOD
-
DST
38.00km
-
Teren
12.00km
-
Czas
01:49
-
VAVG
20.92km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj bawiłem się w wymianę urwanej szprychy. Przy tej okazji urwała się druga. Coś z tym kółkiem mam mocno nie tak. Udało mi się w końcu doprowadzić je do jakiego takiego stanu i na dziś mogłem wystartować Rzeźnikiem. Trochę mi się obsunęło przy rozruchu i ostatecznie ruszam o 47/180. Kręcę dość intensywnie żeby nadrobić nieco opóźnienie i przy okazji rozgrzać się. Poranek zimny. Może z +10. Para leci z ust. Poza tym dość dobre warunki. Słoneczko, szczątkowe chmurki, bez wiatru. W Łagiszy przyhamowuję przed skrzyżowaniem przy Biedronce i słyszę jak coś szczęknęło. Od razu podejrzewam, że padła kolejna szprycha. Za skrzyżowaniem zjeżdżam na chodnik i robię przegląd. Niestety jest. Po stronie napędu :-/ Nie mam czasu rozczulać się nad problemem bo czas goni. Kręcę dalej choć już z nieco mniejszą werwą. Punkty kontrolne pozaliczane po czasie ale im bliżej mety tym jestem bardziej pewien, że będę na czas. Ostatecznie ląduję z zapasem 60 sekund. Spokojny dojazd do pracy. Byłyby przyjemny, gdyby nie usterka. Jadę dziś do serwisu i jak tylko będzie, to biorę nowe kółko a to każę sobie zapleść całkiem od nowa na jakichś wzmocnionych szprychach i będzie na rezerwie.
W ciągu dnia zadzwoniłem do serwisu i okazało się, że pod ręką nowych kółek 27,5' nie ma. Mają przyjechać pod koniec tygodnia. W związku z tym modyfikuję plan powrotny i by nie czuć bijącego koła wracam ile się da terenem. Spod pracy przez lasek zagórski do Dąbrowy Górniczej. Tam asfaltami pod molo na Pogorii 3. Tu widzę słup czarnego dymu gdzieś w okolicach na wschód od Wojkowic Kościelnych. Zastanawia mnie co to ale nie zbaczam w tamtym kierunku. Jadę na Zieloną i dalej na czarny szlak do Łagiszy a potem jego przedłużeniem pod przejazd na "86". Słup dymu dalej bije w niebo i rozwiewa go nieco na zachód. Focę i znów modyfikuję kierunek ciągnąc czarnym szlakiem w stronę Psar. Na asfalcie skręcam do Sarnowa i przed samymi światłami w wąską uliczkę równoległą do "86" by wyjechać na wzniesienie, które powinno dać lepszy widok. Z tego miejsca jednak nie widać co się pali. Robię serię foto na zoom-ie optycznym i cyfrowym ale dale nie za dużo widać. Jadę do domu. Przez lasek psarski wybijam się na teren do Strzyżowic i asfaltem zjazd do domu. Na gładkim czuć jak dupą zarzuca. Jutro Strzałą do pracy a full wejdzie do użycia jak dostanę nowe kółko. Na powrocie przyjemna pogoda, słoneczko, wiaterek ale w cieniu już nie czuć ciepła. W domu sprawdzam czy są jakieś newsy na temat tego dymu. Okazuje się, że to płonie fabryka wyrobów plastikowych (doniczek itp.) gdzieś w okolicach Trzebiesławic.
Kategoria Praca, Szprycha
DPOD
-
DST
45.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
02:06
-
VAVG
21.43km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś nie udało się wyruszyć na tyle wcześnie by zrobić objazdy. Startuję o (pierwsza liczba pierwsza * druga liczba pierwsza):(szósta liczba pierwsza). Na niebie dziurawy dywan chmur, przez który prześwituje słońce. Raczej bezwietrznie. Temperatura całkiem przyjemna do jazdy. Kręcę standardem przez Łagiszę, Zieloną i Dąbrowę Górniczą. Krótsze podjazdy robię "na stojąco". Jakoś tak Srebrna Strzała skłania mnie do jazdy siłowej. Niezbyt to dobre dla kolan ale trudno się powstrzymać czasem :-) Jednym takim zrywem udaje mi się przeskoczyć ostatnie światła na trasie bez stania. Przyjemny i prawie spokojny dojazd do pracy. Na miejscu z zapasem kilku minut.
Tak przyjemnie się zrobiło po południu, że nie mogłem sobie odmówić lekkiego zagięcia powrotnego. Kręcę spod Firmy w stronę Kazimierza i dalej do Gołonoga. Spod zajezdni w Dąbrowie Górniczej kieruję się na Ząbkowice by za drugimi torami wbić w teren i dociągnąć nim do Piekła. Potem asfalt dookoła Pogorii 4 w drodze do Preczowa i dalej do Sarnowa. W mojej wiosce zaginam jeszcze do sklepu z narzędziami i potem już prosto do domu. Jechało się bardzo przyjemnie. Gdzie się dało to pokręciłem intensywniej, gdzie wiatr nie pomagał to na młynkach.
Kategoria Praca
DPDZD
-
DST
40.00km
-
Czas
01:59
-
VAVG
20.17km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj przerwa w jeżdżeniu. Jednak trochę sobie zadek po lewej stronie potłukłem fikając przed dworcem bo rano trochę sztywne mięśnie w tamtej okolicy miałem. Zresztą dziś też jeszcze czuję. Na szczęście w jeździe to nie przeszkadza. Udaje mi się dziś pozbierać wyjątkowo sprawnie więc z tej okazji robię sobie nieco dłuższy dojazd. Startuję 6 minut po oficjalnym wschodzie słońca. Kręcę przez Sarnów i Preczów na Pogorię 4. Stamtąd przez tory na bieżnię przy Pogorii 3 i dalej przez Reden na ul. Starocmentarną, którą dociągam do standardowej trasy czyli Braci Mieroszewskich i Szymanowskiego. Różnica tylko taka, że dziś jadę chodnikiem zamiast ścieżką. Na miejsce zataczam się z zapasem 7 min. Przejazd bardzo spokojny i przyjemny. Dodatkowo ładne kolorki wydobywane przez wstające słońce cieszą oko większość drogi. Temperatura w sam raz do kręcenia.
Po pracy trochę korciło mnie by pozaginać ale jakoś tak niewyraźnie zrobiło się z pogodą. ICM też coś o burzach wspominał i ostatecznie odpuściłem. Poza tym miałem w programie dwie pozycje obowiązkowe. Pierwsza to wizyta w serwisie po szprychy do full-a. Tak więc kręcę bez gięcia przez Mec i Środulę do Będzina. Tu szybko załatwiam sprawę. Potem kręcę przez Grodziec i Gródków do domu. Zostawiam plecak, zapinam sakwy i kręcę zwykłym objazdem do wsiowego Lewiatana rozprawić się z punktem drugim. Z balastem zjazd do domu. Niebo wyraźnie się zaciągnęło i jest tak trochę w stronę burzy. Choć podejrzewam, że raczej przejdzie bokiem.
Kategoria Praca
Katastrofy Wszelakie
-
DST
142.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
06:35
-
VAVG
21.57km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan na dziś był taki, że robimy 50-60km po górach. Rypnął się z hukiem i błyskiem. Aby mieć więcej czasu i sił na kręcenie plan zakładał, że jedziemy w góry pociągiem. Jakkolwiek nie lubię tego sposobu dostarczania się z rowerkiem na górskie wyrypy to tym razem trzeba było iść na kompromis: pospać trochę i odbyć część drogi żelaznym koniem ale mieć siły na jeżdżenie lub też niedospać i natyrać się na dojeździe i powrocie. Złamałem się. Jeśli mnie pamięć nie myli, to z rowerkiem w pociągu ostatni raz jechałem na start szlaku Odry. Skończyło się tak, że nie dojechaliśmy pociągiem bo ktoś zginął na torach i cały ruch był odwołany. Nim wsiadłem do pociągu to się zastanawialiśmy, czy coś może pójść źle. Przed opisem katastrofy głównej zacznę od mniejszej, personalnej. Ruszam z domu o dzikiej porze - 4:19. Ciemno, temperatura nawet niezła, bezwietrznie. Kręci mi się całkiem nieźle bo drogi puste a część świateł wyłączona. Pod dworzec dojeżdżam po około 44 min. jazdy. Widzę już Maćka i pcham się do drzwi by szybko się przywitać. I tu gleba. Nie zauważyłem, że przed wejściem jest stopień. Na szczęście obyło się bez strat. Było raczej śmiesznie jak groźnie. Witam się z Maćkiem. Wkrótce potem nadciągają jeszcze Filip, Marcin i razem Paweł z Michałem. Skład jest pełny zgodnie z deklaracjami. Chwilę stoimy jeszcze na dworcu by przenieść się potem na peron. Pociąg stoi. Ładujemy się do przedziału, gdzie są wieszaki na rowery. Za mało. Są tylko trzy a nas jest sześciu. Wieszamy 3 rowerku, a resztę ustawiamy jak się da by nie zatarasować przejścia. Rozsiadamy się i punktualnie pociąg rusza. Gdzieś za Tychami wydarza się główna katastrofa dnia, która rozpirzyła nam plan dokumentnie. Na tor upada drzewo. Maszynista hamuje awaryjnie ale dystans dzielący przeszkodę od składu jest dość mały i pociąg uderza w konar. Hurgot miażdżonego drzewa, fruwające liście, błysk zwarcia gdzieś z trakcji a potem pociąg staje. Nikt nie wie co się stało ale kierownik pociągu szybko wyjaśnia sprawę. Idziemy zrobić zdjęcie rozwalonej szyby. Nie ma szans by pociąg pojechał. Procedury uruchomione. Komisja w drodze. Siedzimy i czekamy. Robi się 7:00. Potem 8:00. Przed dziewiątą wiemy już, że ściągną cały skład do Tychów i tam albo kontynuujemy podróż koleją po opóźnieniach albo rezygnujemy. "Spalinówka" ściąga nas powoli. Słychać, że niektóre koła pracują jakby były kwadratowe. Odbieramy zwrot kasy za nieodbytą podróż i raczymy się drożdżówkami. W góry już nie ma sensu jechać bo na samo jeżdżenie zostałyby ledwo 4 godziny dnia. Maciek rzuca pomysł Pszczyny lasami. Nie napotyka oporu. Wbijam Garminowi opcję nawigowania MTB i paluchem wskazuję gdzieś w środku lasu. "Jedź". Kreska się rysuje. Ruszamy. Zaginając po lasach dotaczamy się do Paprocan. Zasiadamy na izotonika z tanka. Potem znów Garmin dostaje wskazówkę paluchem i znów jedziemy za kreską. Tak kręcąc po leśnych duktach docieramy do Pszczyny. Tu zasiadamy w sprawdzonej mecie na obiadek i kolejnego izotonika. Potem przenosimy się na rynek, na lody. Zatankowani po korek ponownie ruszamy prowadzeni kreską Garmina po lasach. Jedziemy na Wyry. Kawałek za bunkrem kolejne mini katastrofa. Marcin łapie kapcia. My się rozkładamy (drugi już dziś raz), do wygodnego zalegania w cieniu na trawce a on walczy z defektem. Drzemka jest krótka i toczymy się dalej. Przez Mikołów przelatujemy bez zatrzymywania kierując się do Katowic i dalej nad staw Janina. Tu zasiadamy ponownie do iztotonika lanego. Słońce jest już blisko zajścia kiedy się żegnamy. Paweł i Michał mają najbliżej do domu i tu ich żegnamy. We czterech jedziemy na Trzy Stawy. Tu odbija Filip. Ja szarpię się z urwaną szprychą w tylnym kole (moja druga dziś minikatastrofa). Komary nas mocno poganiają i wkrótce znów kręcimy. Tym razem lasami w stronę Szybu Wilson i potem pod kwadrat Maćka. Tu żegnamy Marcina, który odbija na centrum i Kazimierz. Mnie Maciek odprowadza kawałek w stronę ul. Grota-Roweckiego gdzie się żegnamy. Solo kręcę bez kombinowania, głównymi drogami, przez Pogoń do Będzina i dalej na "913" i do domu. W sumie dzień całkiem udany choć plany poległy całkowicie. Pogoda dopisała. Wszyscy żyją. Pojeździć się udało całkiem sporo. Góry zrobimy innym razem.
Link do pełnej galerii
Obrazy katastrof wszelakich.
Kategoria Jednodniowe, Szprycha
DPDZ
-
DST
38.00km
-
Teren
4.00km
-
Czas
01:45
-
VAVG
21.71km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od samego rana piękny dzień. Jako, że wczoraj udało mi się wykręcić niezły czas dojazdu i miałem spory zapas na mecie to dziś ruszając tylko o 1/368 później niż wczoraj pokusiłem się o lekki objazd i nieco terenu. Kręcę w stronę Strzyżowic i wbijam w polną drogę w stronę Malinowic. Urzekły mnie widoki generowane przez otoczenie i wschodzące słońce. Kilka razy zatrzymałem się na uczynienie foto ale niestety nie udało mi się uchwycić moją pstrykawką tego, co widziało oko. Na asfalt wracam w okolicach Urzędu Gminy w Psarach i kręcę przez Sarnów do Preczowa. Stamtąd kieruję się na Zieloną, gdzie również zatrzymuję się na foto. Ładne kolorki słoneczko wywołało padając na ocienione drzewa. Znów jednak aparat tego nie uchwycił tak jak widziałem na żywo. Reszta drogi już bez zatrzymywania bo zaczynał mi się kończyć czas. Trochę spowolnił mnie szlaban na "dworcu kolejowym" w Dąbrowie Górniczej i potem 2x światła oraz rozgrzebana ścieżka za stadionem. Mimo tych przeszkód udaje mi się dociągnąć na miejsce z zapasem 2 min.
Popołudnie ciepłe, słoneczne i z lekkim wiaterkiem. Wracam stosując max terenu. Na początek przez lasek zagórski do Dąbrowy Górniczej. Potem przez Reden pod molo na Pogorii 3 i dalej na Zieloną. Po przekroczeniu Czarnej Przemszy jadę na czarny szlak do Łagiszy i jego przedłużeniem pod przejazd pod "86". Potem terenem w stronę Psar i remontowanej ul. Łącznej. Tam jeszcze niewykończoną Boczną dociągam pod DINO i wbijam na "913". Finisz asfaltem do domu. Nieco czyszczę i smaruję Rzeźnika na jutro. Potem wyciągam Srebrną Strzałę i robię standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana. Z balastem prosto do domu. Korciło pozaginać ale jutro muszę wstać o nieludzkiej porze na pociąg z Katowic więc sobie darowałem.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
34.00km
-
Czas
01:28
-
VAVG
23.18km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś startuję o x:y (2x-4y=-20; 3x+6y=66). Ziemia pozbawiona w nocy kołderki chmurek oddała sporo ciepła w kosmos i to jest rano odczuwalne. Na wstawaniu ciemno. Na starcie wschód słońca. Kręci mi się bardzo dobrze i dynamicznie. Sama radość z jazdy. Na drogach dość pusto. Za to sporo rowerzystów w Dąbrowie Górniczej i Sosnowcu. Zatrzymuję się na foto hotelu bo widzę, że logo Holiday Inn odsłonięte. Zniknęła też "tojka" i przyczepa kempingowa. Czyżby już otwarte? Wczoraj jeszcze nie było. Na razie nie widać jakiegoś większego ruchu. Światła dziś mało współpracowały. Mimo tego na miejscu jestem z zapasem 12 min. i niezłym czasem przelotu.
Droga do domu zleciała nawet nie wiem kiedy. Co prawda nie giąłem jakoś specjalnie na dystans ale wydawało mi się, że będzie więcej niż wyszło w sumie. Może jutro sobie odbiję. Dziś przez Mec, Środulę, Zamkowe, Grodziec i Wojkowice przetoczyłem się szybciutko i sprawnie zażywając nieco bocznych ścieżynek i skrótów. Przy okazji odkryłem miejsce, gdzie chyba będzie nowa droga. Poza tym przyjemny i spokojny powrót.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
35.00km
-
Czas
01:40
-
VAVG
21.00km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Grzebanie przedstartowe dziś szło tak sobie i znów nie udaje się ruszyć wcześniej. Tym razem zaczynam o :. Jest nawet dość przyjemnie. Minimalny podmuch, temperatura w sam raz na występ "na krótko". Jedynie brakuje trochę słoneczka skrytego za dywanem chmur. Sucho. Kręcę raczej z uczuciem. Krótkie podjazdy na stojąco. Dzięki temu udaje się skrócić nieco czas przejazdu choć na mecie mam tylko 2 min. zapasu. Przejazd spokojny i przyjemny. Dziś mniej rowerzystów po drodze.
Po pracy bez gięcia kręcę niespiesznie przez Mec i Środulę do Będzina. Pod Media Expert robię mały stop zakupowy i potem dalej przez Łagiszę i Sarnów staczam się do domu. Miał być jeszcze po drodze sosnowiecki Decathlon ale przez sieć dało się sprawdzić, że to co mnie interesuje w tym sklepie akurat jest niedostępne. Może innym razem. Po południu ładny i ciepły dzień z lekkim wiaterkiem i niegroźnymi chmurkami. Przyjemnie. Jakieś ludowe przysłowie mówi, że jesień będzie taka, jak dzisiejszy dzień czyli zapowiada się super.
Kategoria Praca
DPSDZD
-
DST
39.00km
-
Teren
8.00km
-
Czas
02:00
-
VAVG
19.50km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
I powrót do rutyny czyli wstawanie o dzikiej porze i wyścig z czasem by nie spóźnić się do pracy. Ruszam mniej więcej w granicach tolerancji - 3!:39916800 - choć miałem nadzieję, że uda się wcześniej. Kręcę bez większego ciśnienia bo dziś w plecaku nieco większy balast. Mimo tego jedzie się dobrze. Pogoda nawet niezła. Co prawda jest raczej chłodno ale za to słoneczko atakuje od razu. Nieco mu w tym przeszkadzają mgły. Chyba też lekko podwiewa ze wschodu. Światła dziś nie współpracowały i stałem na każdych po drodze. Za to ruch niewielki i przejazd był bardzo spokojny. Po drodze wymijam się z kilkoma rowerzystami, których dość często widuję. Na miejscu jestem równo o czasie.
Po pracy ładny, letni dzień. Słoneczko, baranki na błękitnym niebie, lekki wiaterek. Przyjemnie. Kręcę bez gięcia przez Mec i Środulę do Będzina do serwisu. Na zjazdach nieco z duszą na ramieniu bo do dyspozycji mam tylko przedni hamulec i jakby się coś niespodziewanego wydarzyło, to może być nieciekawie. Ale udało się bez niespodzianek dojechać. Od razu widzę, że Rzeźnik stoi i czeka :-) Super! Nie muszę wracać do domu zbiorkomem. Zrobione kółko, wymieniony pancerz na przedniej przerzutce, naprawiony hamulec. Zostawiam więc dla odmiany Błękitnego na podobny zestaw awarii: wywalona szprycha na tyle, niesprawny tylny hamulec i nieco ściorany pancerz przedniej przerzutki od strony manetki. Od razu robię jazdę testową ciągnąc ile się da terenem. Kręcę na osiedle obok targu będzińskiego i stamtąd do lasku grodzieckiego. Potem przeskok przez "86" i za budową skręcam do lasu gródkowskiego. Potem kawałkiem żółtego szlaku w stronę Strzyżowic i stosując kawałek terenu i końcówkę asfaltem dociągam do domu. Tu odstawiam full-a i wyciągam Srebrną Strzałę. Potrzebny mi pojazd z bagażnikiem by mieć na czym uwiesić sakwy z zakupami. Potem robię standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana i z balastem ściągam do domu.
Cały dzień idzie na konto Meridy bo na niej dziś najwięcej przekręciłem - jakieś 24km. Około 3km na Srebrnym. Wychodzi więc, że na Rzeźniku jakieś 12km z czego przynajmniej 2/3 terenem. Waham się nad wyborem rowerka na jutro. Ciągnie by zażyć full-a ale też jest trochę załatwiania i Strzała bardziej się nadaje do tego celu... Cóż... Zobaczymy którą nogą jutro wstanę :-)
Kategoria Praca, Serwis
Roztocze - Bełżec
-
DST
68.00km
-
Czas
04:01
-
VAVG
16.93km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś w planie wyjazd do Bełżca. Wybieramy się niespiesznie startując o 9:00. Jedziemy najkrótszą drogą do Tomaszowa Lubelskiego. Tu trochę kręcimy się po mieście poświęcając chwilę na zwiedzenie drewnianego kościoła. Jak Andrzej mówił, że jedziemy coś takiego zwiedzić, to sobie wyobrażałem małą budowlę w stylu góralskim. Tymczasem zajeżdżając przed cel lekko mi szczęka opadła. Kościół robi bardzo imponujące wrażenie z zewnątrz. Wnętrze jeszcze tylko ten efekt powiększa. Tego nie da się opowiedzieć ani oddać zdjęciami. Takie miejsca trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy i poczuć ich atmosferę. Z kościoła jedziemy na mały postój przy ciastkarni, gdzie Krzysiek wciąga obowiązkową kawusię. Do Bełżca jedziemy wzdłuż ruchliwej "17". Na szczęście jest szerokie pobocze i dodatkowo dziś nie jeżdżą TIR-y. Na tym odcinku jest do pokonania kilka łagodnych pagórków. Udaje się to zrobić dość sprawnie. Niestety jakiś kilometr przed pomnikiem obozu w Bełżcu Darek zalicza upadek na przejeździe kolejowym. Dosyć dotkliwie się potłukł i po tym, jak doszedł do siebie, zdecydował się od razu na powrót. Paweł z Januszem towarzyszą mu. Ja z Andrzejem, Krzyśkiem i drugim Pawłem zwiedzamy miejsce, które kiedyś było obozem zagłady i przylegające do niego muzeum. Strażnik Muzeum opowiada nam o tym miejscu i jest to opowieść o mocno upiornej stronie ludzkiej natury, jaka objawiła się w trakcie Drugiej Wojny Światowej. Tym mrocznym akcentem kończymy nasz pobyt na Roztoczu. Jeszcze tylko doganiamy naszych zasiadając na obiedzie w Tomaszowie Lubelskim a potem spokojnie wracamy na kwaterę. Oglądamy walkę Mai Włoszczowskiej o medal w wyścigu MTB. Troszkę brakło do złotego ale walka była naprawdę bardzo ostra i srebro ma wcale nie mniejszą wagę. Być może będzie miała jeszcze szansę na następnej Olimpiadzie. Potem z Pawłem jedziemy na wieżę widokową trafiając akurat na moment, kiedy można podziwiać z niej zachód słońca nad Krasnobrodem. Robimy nieco zdjęć i przez sanatorium i zalew wracamy na kwaterę. Rezygnuję z powrotu o własnych kołach do domu. Powodów jest wiele. Przede wszystkim zmęczenie kilkudniowym śmiganiem i lekkie osłabienie czwartkową niedyspozycją. Poza tym też trochę obawiam się jazdy ponad 300km tylko z jednym sprawnym hamulcem na obciążonym rowerze. Gdyby drugi się wysypał to jestem ugotowany. A poza tym jest wolne miejsce. Marcin, który wracał dziś rano, zabrał jeden rower więcej i zwolniło się miejsce na mój. Tak więc skorzystałem z okazji i dosiadłem się do Darka i Pawła. Jak się w trakcie powrotu okazało, była to trafiona decyzja bo po 13:00 zaczęło padać i deszcz utrzymywał się aż do wieczora. Darek podrzucił mnie pod same drzwi ratując przed kompletnym przemoczeniem. Poniedziałkowy poranek też nie był suchy.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe
Roztocze - Zwierzyniec i Szczebrzeszyn
-
DST
74.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
04:13
-
VAVG
17.55km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczorajszy dzień nieco mnie osłabił i dziś delikatnie zaczynałem kręcenie by zbadać swoje możliwości. Nie było najgorzej ale do ideału daleko. Dziś jedziemy od samego początku niezlotowo. Startujemy później i spokojnie kręcimy asfaltem do Zwierzyńca. Robimy foto w kaplicy na wodzie a potem kierujemy się na szlak Green Velo do Szczebrzeszyna. Jest nim wygodna ścieżka rowerowa oddzielona od jezdni, którą gna się bardzo szybko i wygodnie prawie do samego Szczebrzeszyna. W mieście jesteśmy trochę dłużej. Z Pawłem jedziemy poszukać kółek do przerzutki i znalazłszy je zatrzymujemy się w parku by Paweł mógł zrobić serwis. Potem szukamy reszty naszych i razem jedziemy do Topólczy po drodze zatrzymując się przy drewnianym chrząszczu nad źródełkiem wykonując pamiątkowe foto. Dalej asfaltem kręcimy powrót do Zwierzyńca gdzie zasiadamy do wcześniejszego obiadu. Trochę obawiałem się jak mi się on przyjmie ale dzień postu o wodzie sprawił, że zapotrzebowanie na paliwo było konkretne i posiłek przyjął się dobrze. Kilka dni jeżdżenia z rzędu nieco już nadwątliło siły i objawia się to tym, że pojawia się u nas lekkie rozleniwienie. Nie chce się kręcić. Przenosimy się pod browar i pozwalamy sobie na odrobinę przyjemności testując lokalne produkty. Jako, że rozleniwienie dopadło w końcu i mnie zrywam się do jazdy i pociągam za sobą Darka. Jedziemy na żółty szlak do Florianki. Reszta ekipy trochę bardziej niemrawo rusza za nami. Przez Park Narodowy jedzie się bardzo fajnie. Jest ciepło. Drzewa rzucają cień. Droga szeroka i dość równa mimo, że gruntowa. Jest też sporo innych turystów i to nie tylko ze zlotu. Po drodze fotografuję drzewo z hubami, przy którym podczas mojej poprzedniej bytności w tym miejscu dziewczyny przymierzały kapelusze :-) Drzewko nieco już ucierpiało przez te 3 lata. Pewnie niedługo zawali się całkowicie. Z Darkiem dopadamy asfaltu w Górecku Starym i bez większego gięcia kręcimy do Krasnobrodu. Nieco przeszkadza mi w jeździe to, że nie mam już tylnego hamulca i jest trochę ryzyko, że w razie jakiejś niespodziewanej sytuacji mogę nie zatrzymać się w porę. Padł był dwa dni wcześniej, podczas tego nieszczęsnego przedzierania się w deszczu przez las. W Krasnobrodzie robimy zakupy, Darek sprawdza jak otwarty jest sklep, w którym mają też trochę rowerowych akcesoriów i wracamy na kwaterę. W sumie przyjemnie przekręcony dzień bez specjalnej walki.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe