limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Z trzecim kołem

Dystans całkowity:1526.00 km (w terenie 160.00 km; 10.48%)
Czas w ruchu:89:09
Średnia prędkość:17.12 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:117.38 km i 6h 51m
Więcej statystyk

Las D

  • DST 35.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:19
  • VAVG 15.11km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 sierpnia 2019 | dodano: 12.08.2019
Uczestnicy

Rozruch niespieszny. Z hamaka na dobre wypełzam coś koło 10:00. Jedzonko, gorąca herbatka. Potem rozbieranie obozowiska z jednoczesnym suszeniem. Podczas tego procesu gadki wszelakie. Na koniec pakowanie. W powrót ruszamy dość późno bo było chyba już po 12:00. Może nawet bliżej 13:00.

Początek leśnymi autostradami. Wracamy do przejazdu pod torami, który pokonaliśmy wczoraj. Dziś skręcamy stamtąd w inną stronę. Kierujemy się generalnie do Świerklańca. Po drodze zahaczamy o Chechło ale przelatujemy bez zatrzymywania. W Świerklańcu też tylko przez park śmigamy.

Zaliczam małego faila. Rozpina mi się przyczepka przy próbie dynamicznego wjazdu na wał Kozłowej Góry. Na szczęście wszystko udaje się poskładać. Strat nie ma. W ciągu dnia jeszcze 2x mi się przyczepka rozpięła jak przekraczaliśmy powalone pnie. Minus takiego rozwiązania ale na full-u inne metody na zabranie większego bagażu raczej nie widzę.

Bez większych problemów dotaczamy się do Wymysłowa i tu przerwa na Radlerka przy sklepie. Potem lasem kręcimy do Rogoźnika i stamtąd już asfaltami przez Strzyżowice do mojej wioski. Tu się żegnam z chłopakami. Oni lecą w stronę Sarnowa i dalej na P4. Ja mam 300m do domu.

Odpinam przyczepkę i robię jeszcze mały zawijas do pobliskiej piekarni po chleb. Jestem zaskoczony, jak narowisty robi się rowerek jak nie ma ogona z sakwami :-) Reszta dnia to już tylko regeneracja.


Link do pełnej galerii








Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

Pustynia Las

  • DST 70.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:16
  • VAVG 13.29km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 sierpnia 2019 | dodano: 12.08.2019
Uczestnicy

Spanie w kawałkach bo człowiek nieprzyzwyczajony do takiej ciszy. Ale dzięki temu postrzelałem sobie foto wschodu słońca nad pustynią. Wyszło lepiej niż z zachodem dnia poprzedniego. Gramolimy się bardzo niespiesznie. Śniadanko, pakowanie, sprzątanie po sobie i ruszamy. Początek ambitnie na kołach. Kończy się to po kilkudziesięciu metrach i zaczynamy wypych.

Przez piasek brniemy w stronę szlaku pustynnego. Chcemy nim dotrzeć do Błędowa. Po drodze, kiedy już trzeci raz wysypujemy piach z butów, koncepcja się zmienia. Ciśniemy na szagę w stronę Białej Przemszy i szukamy przejścia na drugą stronę. Z piachu wpadamy w las, który jest dość mokry ale na szczęście nie grząski. Wygodny bród znajdujemy za połączeniem Przemszy z Centurią. Przeprawa i lądujemy na asfalcie w Kuźnicy Błędowskiej.

Za GPS-em kierujemy się w stronę Siewierza, gdzie czeka już na nas Domino. Głównie polami przebijamy się przez Niegowonice do Chruszczobrodu i dalej asfaltem na rynek. Tu zasiadamy w Jędrusiowej Izbie na obiadek. Wzmocnieni znów wjeżdżamy w lasy. Teraz celem jest Miasteczko Śląskie.

Gdzieś po drodze zaczyna się lekkie kropienie, które dotyka nas falami. Na szczęście jest niegroźne. W Miasteczku Śląskim robimy ostatnie zaopatrzenie i wjeżdżamy w las. Tu trochę jazdy ładnie utrzymanymi duktami, trochę przedzierania się na szagę. Ostatecznie lądujemy na jednym z miejsc biwakowych przy szlaku Leśnej Rajzy. Mieliśmy jeszcze sprawdzić inne lokacje ale jakoś tak się wszystko potoczyło, że utknęliśmy na tej pierwszej. I w sumie dobrze. Chwilę po rozłożeniu majdanu zaczęło padać i ciągnęło się to spory kawałek w noc. Bębnienie kropelek trwało aż do rana bo jeszcze kapało z drzew.


Link do pełnej galerii
















Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

DP Pustynia

  • DST 47.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 15.08km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 9 sierpnia 2019 | dodano: 09.08.2019
Uczestnicy

Znów start później niż planowałem. Tym razem przyczyna leżała w dopinaniu i ładowaniu przyczepki balastem na weekendowe śmiganie. Ostatecznie zaczynam się toczyć o 6:17. Podejrzewam na starcie, że będę lekko spóźniony, ale mimo tego wybieram trasę przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Jedzie się nawet całkiem dobrze kiedy już przyzwyczajam się do innego rozłożenia masy składu. Przejazd prawie spokojny. Dopiero na przejeździe rowerowym przy rondzie w centrum Zagórza królewna w wypasionej furze prawie mnie trafia. Poza tym przyjemny dojazd do pracy. Ostatecznie na mecie mam jakieś 3 min. obsuwy. Przy starcie jeszcze rześko ale im bliżej 7:00 tym bardziej czuć wzrost temperatury.

Powrót z pracy dziś nie występuje. Po pracy ruszam do Parku Kuronia spotkać się z Marcinem i Dominem, jeśli da radę wyrwać się normalnie z pracy. Przetaczam się do pierwszego celu przez las zagórski. Marcin już czeka. Witamy się, telefon do Domina. Mamy na niego nie czekać bo nie wie ile będzie jeszcze siedział w pracy. Ruszamy. Toczymy się niespiesznie w stronę Sławkowa częściowo terenowo. Na rynku najpierw wjazd do Austerii na obiad i nieco płynnego podkładu. Potem kurs do sklepu po zaopatrzenie na biwak i już bez przestojów ruszamy do celu. Kierujemy się na Laski i stamtąd wjeżdżamy w las, za którym jest południowa część Pustyni Błędowskiej. Leśnymi ścieżkami, przy wsparciu GPS-a, docieramy do skraju Pustyni. Przez piasek już tylko wypych. Kotwiczymy przy jedynym na pustyni drzewie. Rozkładamy graty i potem już tylko relaksacyjne sączenie izotoników na przemian z czymś mocniejszym. Zachód słońca nie był za efektowny ale był. Nocka na pustyni bardzo spokojna. Jedynie gdzieś chyba od strony Bolesławia dawało się słyszeć lekki szum jakowychś maszyn.


Link do pełnej galerii













Kategoria Praca, Z trzecim kołem, Kilkudniowe

Z Istebnej do domu :-(

  • DST 138.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 07:31
  • VAVG 18.36km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 sierpnia 2017 | dodano: 28.08.2017
Uczestnicy

Powrót zaczął się tylko z godzinnym poślizgiem. To znów efekt wczorajszej integracji.

Zaczynamy od wdrapania się pod Ochodzitą skąd skręcamy na zjazd do Kamesznicy. Kozacki. Chłopaki polecieli szybko wykręcając po 80km/h. Ja z przyczepką musiałem się ostro trzymać klamek bo przy 56km/h już mi tak składem rzucało, że moment później sytuacja byłaby nie do opanowania. Na szczęście klocków starczyło.

Jedziemy za Garminem do Węgierskiej Górki. Niestety nie przestawiłem z jazdy terenowej na kolarstwo i wyrąbało nas na zielony szlak, który był od samego początku bardzo stromy, śliski od wody i kończył się tak, że nie było sensu z bagażami się tam drapać. Wracamy na asfalt i sprawnie przemieszczamy się na szlak do Węgierskiej Górki.

Dalej asfaltami w żwawym tempie lecimy do Żywca. Po drodze zachciewa się nam kawy i zjeżdżamy do lokalu, którego szczęśliwie zapomniałem z nazwy. Tu nam schodzi na czekanu prawie godzina. Nowy kelner nieogarniający niezbyt dużego ruchu to porażka dla takiego miejsca.

Jedziemy dalej w stronę Czernihowa i Porąbki. Droga taka, że trzeba walczyć z podjazdami. Na niektóre udaje mi się wedrzeć z impetem dzięki masie składu ale wiele muszę rzeźbić mozolnie na młynkach. Reszta ekipy wjeżdża dużo sprawniej. Trochę też wieje, co nie pomaga.

W Porąbce chwila postoju na zakup płynów i jedziemy na obiad do Karczmy Diabelskiej. Wydawało mi się, że głodny nie jestem. Po zjedzeniu obiadu jednak przekonałem się, że byłem. Z nowymi siłami ruszamy dalej. Kawałek ruchliwą 948. Szybko jednak odbijamy na równoległe boczne drogi i od razu jedzie się przyjemniej.

Z zachodu pojawia się chmura, która w którymś momencie sygnalizacyjnie nas okapała. Do Oświęcimia udaje się dojechać na sucho w akompaniamencie grzmotów. Dopiero za tablicami miasta dopada nas ulewa, przed którą chronimy się pod dachem jakiejś galerii handlowej. Tu znów nam trochę czasu ucieka nim opad ustaje i nieco z jezdni spłynie.

Zaczynam coraz bardziej zamulać. I w końcu za Chełmkiem staję podładować akumulatory. Tu żegnamy się z Marcinem, któremu bliżej będzie do domu przez Dziećkowice. We czterech kręcimy już potem główną drogą przez Imielin do Mysłowic. Paweł z Michałem są już prawie w domu. Żegnamy się.

Z Przemkiem jadę do Sosnowca. Na Naftowej rozjeżdżamy się i my. Odbijam na szlak do Milowic i dalej przez Czeladź i Wojkowice dokręcam do domu już po zachodzie słońca ale jeszcze za względnej jasności. Tu smarowanie amorków, zimny browar, rozminowanie sakw, pranie, prysznic i spać by choć trochę odpocząć.




Link do pełnej galerii



Tuśmy się integrowali wieczorami. Dobrą mają pizzę.


Tuśmy odpuścili.




Brakło dziś czasu na zaliczenie Góry Żar ;-p


Dobrze karmią. Może nie za tanio ale dobrze.


Udało się przed tym schować.



Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

Do Istebnej

  • DST 139.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 08:19
  • VAVG 16.71km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 24 sierpnia 2017 | dodano: 28.08.2017

Michał namówił mnie (choć w sumie specjalnie nie musiał się wysilać) na wyjazd do Istebnej. Krótki, ale jak się później okazało, intensywny.

Rano wstawać się nie chce i na myśli o kilometrach do przekręcenia jakoś ciężko się zebrać. Ostatecznie wyruszam tak, że na miejscu spotkania z "siostrami z Fiata", czyli pod BP, jestem obsunięty ponad kwadrans. Prowadzeniem obejmuje Michał i tak toczymy się bokami i terenem w stronę Tychów i Pszczyny.

Jadę przeważnie z tyłu, bo trzecie koło nieco jednak spowalnia. Na zjazdach też muszę się nieco hamować. Ale przetaczamy się dość sprawnie aż do Skoczowa, gdzie na rynku zasiadamy do szybkiego obiadku. Posileni wbijamy na rowerowy szlak wzdłuż rzeki Wisły i toczymy się nim aż do Wisły. Droga raczej nudna. Trochę też daje się we znaki zmęczenie. Tymczasem przed nami jeszcze gwóźdź dzisiejszego dnia - Kubalonka.

Do przełęczy zaczynamy wspinaczkę asfaltem ale dość szybko extra balast mocno mnie spowalnia. Chłopaki mi odchodzą i znikają za zakrętem. Po drodze przyuważam, że jest alternatywa dla ruchliwej krajówki i odbijam w prawo na zielony szlak. Wjeżdżam tylko niewielki kawałek za asfalt. Gdybym był wypoczęty to może nawet i z przyczepą bym się wdrapał. Zamiast tego zrobiłem sobie nieduży wypych. Ma to ten plus, że nogi popracowały w innym rytmie i innymi mięśniami. Dzięki temu na przełęczy jestem nawet dość wypoczęty, jak na ten etap podróży. Zaskakuję też chłopaków zachodząc ich z boku :-)

Potem już w kupie toczymy się dalej aż do kwatery. Trochę naokoło, bo GPS Przemka mówił, że trzeba nam gdzieś w bok odbić ale wybraliśmy jednak wygodny asfalt. Zostawiamy bagaże i na pusto ruszamy do sklepu na zakupy. Tym razem Michał nadaje kierunek. Ruszamy na asfalt, ale urządzonko mówi, że my mamy w drugą stronę. Skrótem.

Kozacki ten skrót. 1,5km po betonowych płytach, non-stop na klamkach, przejazd przez jakiś strumyczek i kilkaset metrów znów po betonowych płytach ale tym razem w górę. To chyba tu nas ten Przemkowy GPS chciał zesłać. Ładnie byśmy się urządzili. Wracamy z zakupami znów naokoło asfaltem.

Potem jeszcze tylko prysznic i dzień kończymy na posiedzeniu w pobliskiej pizzerii na zimnym browarku i pysznej specjalności zakładu.



Link do pełnej galerii



Jeszcze nie jest za ciepło.


Pszczyna.


Skoczów.


Kubalonka.


Tymi płytami po prawej do sklepu, gdzie tam na lewo od tych domków za drzewami :-)



Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

Powrót z Lubomierza

  • DST 162.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 08:55
  • VAVG 18.17km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 sierpnia 2017 | dodano: 16.08.2017

Czas w górach jakoś inaczej płynie i powrót nadszedł zdecydowanie za szybko. Zbieramy się trochę niemrawo i zejście z Jasienia zaczynamy nieco po 8:30. Właściwie to całkiem sporo udaje mi się zjechać. Bez przyczepki może nawet całą drogę by się udało. Tyle, że dziś było sucho. Poprzednim razem, jak popadało, to nawet schodzenie było bardzo trudne.

Na dole Michał zostawia część rzeczy w samochodzie i przebiera się w rowerowe obciski. Ruszamy na asfalt nieco gdzieś około 9:30. Po drodze postój po napoje a potem jednym skokiem dotaczamy się do Mszany Dolnej i dalej aż do Lubienia. To chwila na łyk wody i wjeżdżamy na dawną Zakopiankę. Droga właściwie pusta. Czasem tylko jakiś samochód i całkiem sporo rowerzystów. Tu przez kawałek jedzie z nami szosowiec z Mszany. Trochę rozmawiamy. Rozjeżdżamy się przed Myślenicami.

Spora część drogi powrotnej przebiegała tak jak dojazd. Za Myślenicami dalej jedziemy znaną trasą. Dzień jest znacznie cieplejszy od niedzieli. Mimo tego jadę całą drogę w długich spodniach, które na starcie były wręcz konieczne. Chłodek był zauważalny. Później można było już kręcić całkiem na krótko ale jednak się na to nie zdecydowałem. Dzięki temu miałem nogi cały czas nieźle ogrzane i kręciło mi się dość dobrze. Choć nie za szybko. Pewnie jakiś udział w tym miała przyczepa. Na zjazdach dawała mi sporo rozpędu. Na płaskim, jak się już rozbujałem, to też leciało mi się trzema kołami nieźle, ale podjazdy bywały ciężkie.

W Wadowicach mieliśmy zamiar się obiadować ale lokale przy rynku nie dość, że w ruchliwym miejscu to jeszcze dość pełne. Żeby nie tracić czasu ruszamy w kierunku na Zator. Jechaliśmy w tą stronę "28" i było trochę ruchu. Teraz spodziewamy się większego więc wybieramy sugestię Garmina na boczne drogi. Potem odpuszczamy jazdę do Zatoru ścinając w kierunku na Oświęcim.

Na wjeździe do miasta robimy chwilę przerwy przy Orlenie. Wciągamy co tam mieli odgrzewanego i dalej przebijamy się w stronę Mysłowic. Dystans wskazywany przez nawigację jest już taki, że czujemy się prawie jak w domu. Zaczynam powoli zamulać. Do Mysłowic docieramy około 19:00. Żegnam się z Michałem, który kręci jeszcze zrobić rzut na taśmę przy grillu a ja solo przetaczam się do Sosnowca.

Jadę na Stawiki i dalej na czerwony szlak do Milowic. Stamtąd już standardem przez Czeladź do Wojkowic i do domu. Docieram do domu nieco po zachodzie słońca ale jeszcze za jasności. Znów zimny browar smakuje jak ambrozja :-)

Trochę szkoda, że sobota się spaskudziła bo brakło choć jednego dnia by pośmigać po górach na rowerku. Ale w przyszły tygodniu jest już plan wyjazdowy więc będzie okazja odrobić. Ten weekend i tak był udany bo jestem kompletnie wypompowany :-)




Link do pełnej galerii



Ostatnie rzuty okiem przy zejściu z Jasienia.


Potem już głównie jazda.


I czasem tylko chwila przerwy na foto jakiejś osobliwości.


Wadowice pełne ludzi.




Podsumowanie powrotu.


Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

Do Lubomierza

  • DST 163.00km
  • Czas 09:03
  • VAVG 18.01km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 sierpnia 2017 | dodano: 16.08.2017

Plan na długi weekend był taki, że z Michałem jedziemy do Lubomierza na bacówkę. Start miał być w sobotę ale pogoda była taka, że moczyć przestało dopiero około 11:00 a opady przesuwały się w stronę Krakowa. Wychodziło więc na to że byśmy ścigali deszcz i startując tak późno wejście na górę mielibyśmy w ciemnościach. Odpuściliśmy i umówiliśmy się na start o 7:30 w niedzielę.

Zbieram się w miarę sprawnie ale jednak zaliczam poślizg i startuję o 6:42. Kręcę przez Będzin do Sosnowca. W okolicach Żylety spotykam Maćka, Tomka i Pawła jadących na ustawkę przy Pogorii 3. Tylko się witamy i zamieniamy kilka słów bo mnie goni czas. Ostatecznie na BP, gdzie się umówiłem z Michałem, jestem spóźniony jakieś 15 min. Jedziemy jeszcze po małe zapasy na drogę i potem już rozpoczynamy jazdę właściwą.

Trasa na kresce więc nie będę opisywał detali. Rano było jeszcze fajnie pustawo na drogach. Potem ruch nieznacznie się wzmógł ale nie było tragicznie. Jechało nam się całkiem dobrze mimo tego, że wlokłem za sobą przyczepkę.

Przerwę obiadkową robimy dopiero w Myślenicach. Dzięki Garminowi udaje się namierzyć całkiem sympatyczny lokali z niezłą paszą za przyzwoite pieniądze. Posileni kręcimy do Mszany Dolnej. Ostatnie 10km odcina mi parę. Dopiero na powrocie zatrybiłem, że ten kawałek to było cały czas pod lekką górkę. Nie pomagał jednak na dojeździe fakt, że Michał podjeżdżał na luzach a ja się męczyłem. Co prawda on na pusto ale mimo wszystko.

Kiedy kończymy jazdę po asfalcie robię foto z pomiarów Garmina. Na dystansie ponad 150km średnia 20,4. Nawet nieźle. Szybko jednak leci na pysk po tym jak udaje nam się wykonać wypych pod bacówkę na Jasieniu. spada poniżej 18km/h ale wcale się nie dziwię. Na dystansie niecałych 4km różnica wysokości to ponad 300m. Miejscami są niezłe stromizny z ruchomym podłożem.

W nagrodę na mecie zimny browarek. Smakuje po takim rajdzie wyśmienicie. A potem już integracja z dezintegracją.



Link do pełnej galerii



Chwila przerwy w Zatorze.


Kalwaria Zebrzydowska. Objeżdżamy ją bokiem.


Most w samym środku chyba wsi. I to tylko dla pieszych. Chyba pozostałości po jakimś szlacheckim dworku. O ile mnie pamięć nie myli to było to w Lanckoronie. Niedaleko też całkiem "wypasiony" kościół.


Robią się widoczki. Ale najpierw trzeba zapłacić za nie ostrymi podjazdami.


Pomiary przed wypychem...


... i po wypychu.


Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

Bieszczady 2017 - powrotu dzień drugi

  • DST 168.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 10:15
  • VAVG 16.39km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017

Chcieliśmy wystartować ambitnie o 6:00 ale nie było szans. O tej porze zaczęliśmy zbierać się dopiero do pionu. Jedzenie, mycie, pakowanie, smarowanie rowerków i ostatecznie ruszamy po 8:00. Dziś jedziemy na zniszczenie prosto do domu.

W planach mamy przejechać na północ od Krakowa by nie tracić tam czasu. Na początek trzeba nam przebyć Wisłę. Decydujemy się na most w Koszycach. Jest dość ciepło, parno. Jakby miało popadać. Nie oglądaliśmy prognoz ale na kwaterze powiedzieli nam, że ma popadać solidnie. Tymczasem jedzie się jednak nieźle.

Rzekę przebywamy bez problemów i kierujemy się na Proszowice. Trochę przeszkadza wiatr z zachodu ale rady nie ma, trzeba cisnąć. Średnia podła jednak kilometrów ubywa. W Proszowicach zasiadamy do obiadu. Po prostu trzeba uzupełnić paliwo. Jedzonko smaczne. Nim zjedliśmy powiało porywiście, przygnało chmury, popadało i nieco się przejaśniło. Ale wiać nie przestało.

Kolejny odcinek do Słomnik to kompletna masakra. Utrzymanie prędkości 15km/h to ciężka walka. Bardzo silny wiatr wprost na gębę uniemożliwia sprawną jazdę. Co kilometr-dwa muszę stanąć i dać odpocząć nogom. Około piętnastokilometrowy odcinek pokonujemy ponad godzinę. Tragedia. Determinację mamy jednak potężną by dotrzeć do domu i walczymy zażarcie.

Za Słomnikami wiatr nieco słabnie ale pojawiają się pagórki czyli na prędkości nie zyskujemy nic. A może nawet tracimy. Kierunek: Skała. Spada temperatura. Przed Skałą wdziewam grubszą bluzę polarową i długie spodnie. Zupełnie jak w zimie. Dalej zauważalnie wieje.

Ze Skały kierujemy się na Olkusz. Po drodze ciągle górki. Tempo słabe. Kiedy docieramy do "94" przed Olkuszem jest już chyba coś koło 18:00. Może nawet później. Tu się rozdzielamy. Maciek kieruje się na Bukowską i dalej na Sosinę. My jedziemy na Błędów i Łosień. Żegnamy się i we dwóch rozpędzamy się ile pozwala teren by z impetem wbić się na kolejne wzniesienie.

Za Hutkami porzucamy "94". Hałas i ruch mocno irytują po ciszy Bieszczad. Zjazd do lasu od razu uspokaja. W Błędowie robimy chwilę przerwy. Czuję rozładowane akumulatory a mam jeszcze ponad 30km do wykręcenia. Posilony jadę jakoś sprawniej.

Przelatujemy obok Kosmicznej Bazy i ciągniemy dalej na Ząbkowice i wzdłuż torów na Piekło. Tu, przy pożegnaniu z Witkiem, słyszę "psss". Sprawdzam co jest. Kapeć na przyczepce. No mosz. 12 km od celu taka niespodziewajka. Dzięki pomocy Witka szybko rozprawiam się z problemem zakładając zapas. Żegnamy się jeszcze raz i każdy z nas rusza w swoją stronę.

Na Pogorii 4 wita mnie kolorowy obrazek po zachodzie słońca, a po dojechaniu do siedziby RZGW, wschód księżyca po drugiej stronie zbiornika. Bajka. Niespiesznie, nóżka za nóżką, przez Preczów i Sarnów staczam się do domu ostatecznie kończąc jazdę nieco po 22:00. Zmordowany porządnie wrzucam jednak wszystkie ciuchy do prania i dopiero wtedy zabieram się za mycie i browara. Jeden uśpił mnie skutecznie.

Piękny wyszedł nam wypad w góry. Tak się wyjeździłem, że teraz tylko grzecznie do i z pracy będę kręcił przez kilka dni. Trochę zajmie mi regeneracja. Ale warto było. Widoki, sytuacje, wrażenia - bezcenne.



Link do pełnej galerii














Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

Bieszczady 2017 - powrotu dzień pierwszy

  • DST 170.00km
  • Czas 10:02
  • VAVG 16.94km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 9 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017

Nastał ten dzień, kiedy skończyło się dobre i czas było rozpocząć powrót do szarej rzeczywistości.

W powrót na własnych kołach zostało nas trzech: Maciek, Witek i ja. Paweł i Janusz wracali samochodem z Marcinem. Mogli więc pospać sobie dłużej i odreagować wczorajszy "lekki" dzień. My, z bólem, zbieramy się około 5:30 i zaczynamy od jedzenia przechodząc do pakowania, mycia i na końcu smarowania rowerków. Ruszamy ostatecznie po 8:00.

Na początek kierunek Sanok. Po drodze mamy wszystkie te podjazdy, które już znamy ale nic to nie zwiększa łatwości ich pokonywania. Tyle, że wiemy co nas czeka. Idzie jednak dobrze i w Sanoku jesteśmy o przyzwoitym czasie. Tu chwila popasu na jedzenie i zjeżdżamy na nieco mniej uczęszczane drogi licząc na spokojniejszą jazdę.

Jest dość ciepło i wiatr raczej w plecy ale wiele na prędkości nam to nie daje. Ciągle górki i pagórki więc tempo zmienne. Minione kilka dni dają o sobie znać i szybko nasze organizmy domagają się obiadu a tu jak na złość nie trafia się żaden lokal. W końcu trafiamy na tablice reklamujące "Stary Lwów". Trzeba odrobinę zjechać w bok ale, jak się okazało, warto było. Nie pamiętam nazwy potrawy ale było to coś dla 4 osób po gruzińsku. Dużo mięsa, ziemniaczków, surówek. Pojedliśmy solidnie i od razu humory się poprawiły.

Kręcimy dalej. Pagórki niby niewysokie ale ścianki po drodze okrutne. Z bagażem wczołgać się na nie niełatwo. Najgorzej było przed Pilznem. Góra ciągnęła nam się jak za karę. Za to potem był piękny i długi zjazd prawie do samego miasta. Robimy zaopatrzenie w picie i kręcimy dalej boczną, spokojną drogą w stronę Tarnowa. Tam mamy nocleg zaklepany. Dalej nie ma sensu ciągnąć. Trzeba odpocząć.

Dzięki GPS-owi trafiamy pod same drzwi kwatery nieco przed 22:30. Gdyby nie kreska byłby problem tam trafić. Szybko po dwa browary, coś zjeść i spać.




Link do pełnej galerii




Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

Bieszczady 2017 - dojazdu dzień drugi

  • DST 169.00km
  • Czas 10:08
  • VAVG 16.68km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 2 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017

Drugi dzień dojazdu rozpoczynamy nieco później niż pierwszy. Zmęczenie materiału. Jeden z Tomków oznajmia nam, że jednak zrezygnuje z jazdy w Bieszczady. Nie czuje się na siłach. Ma opcję dotarcia do rodziny kilkadziesiąt kilometrów od naszego noclegu. Przykro nam ale za trzeźwe ocenienie własnych sił należy się szacunek. Lepiej odpuścić za wcześnie niż za późno. Kawałek jedziemy jeszcze razem. Żegnamy się dopiero w Gromniku. Dalej kręcimy w szóstkę.

Trasa jest mało finezyjna. Wybieramy asfalt i główne drogi by szybko dotrzeć do celu. Łatwo nie jest. Po drodze jest całkiem sporo podjazdów i ciągle wzrasta wysokość.

Za Krosnem robi się zator ale poboczem można rowerkami śmignąć. Na zjeździe jakaś ślepawa "kierowniczka" bezrefleksyjnie skręca w prawo potrącając Witka. Dojeżdżam na miejsce jak już się pozbierał. Na szczęście bez złamań i otarć ale przednie koło ma zdeformowane. Ludzie okazali się nie na poziomie i nawet nie zaoferowali jakiejś rekompensaty, nie mówiąc już o pomocy. Zmyli się tak szybko jak tylko mogli. Gdybyśmy wezwali Policję to by się nam plan podróży posypał kompletnie. Zabieram się za centrowanie koła za pomocą ołówka. Idzie mozolnie ale udaje się doprowadzić koło do stanu używalności i jedziemy dalej.

Jedziemy w parach. Tomek poleciał przodem bo nas nieco wyprzedzał i nie wiedział o kolizji. Podczas serwisu goni go Maciek. Kilka minut później ruszają za nimi Monika i Dominik. Nie ma sensu by stali bezproduktywnie. My ruszamy zaraz po tym, jak udało się okiełznać problem.

Górki, pagórki, ścianki i spory ruch. Dzień ucieka. Gdzieś między Zagórzem i Leskiem zachodzi słońce. W Hoczwi jest już całkiem ciemno a my mamy przed sobą najgorsze podjazdy w liczbie bardzo mnogiej. Zmęczenie sprawia, że wleczemy się niemiłosiernie. Po zachodzie słońca jest dość zimno.

Meldujemy się na noclegu nieco przed północą. Reszta dojechała niewiele wcześniej od nas czyli można powiedzieć, że podgoniliśmy nieco. Właściwie, to nawet udało nam się jakoś Monikę i Dominika wyprzedzić w którymś momencie ale odeszli mnie i Witkowi jak bawiłem się z wymianą baterii w latarce.




Link do pełnej galerii








Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem