DPD
-
DST
35.00km
-
Teren
4.00km
-
Czas
01:37
-
VAVG
21.65km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano tak sobie. Ani zimno, ani ciepło. Słoneczko. Minimalny podmuch z kierunku nieokreślonego. Da się jechać. Start udaje mi się zrobić całe 7 min. wcześniej niż wczoraj. Ruszam 6:12. Kręci się jakby lepiej niż ostatnie 4 dni. Może dlatego, że to ostatni dzień przed urlopem, a może też i w końcu udało się nieco zregenerować po Turbaczu. Powoli wbijam się w harmonogram przejazdu i w okolicach "dworca kolejowego" w Dąbrowie Górniczej jestem mniej więcej o czasie. Droga raczej spokojna nie licząc ze 2 przypadków nieco za bliskiego wyprzedzania. Na zjeździe ścieżką spod DorJan-a zaskakuje mnie stojący w poprzek radiowóz. Kogoś spisują. Na miejsce zataczam się z rezerwą 4 min.
Po pracy bez gięcia powrót do domu zrobić trochę przygotowań. Kręcę przez Mortimer, Reden, Zieloną, Łagiszę i Sarnów. Całą drogę do pracy wkurzało mnie poskrzypywanie ale nie miałem czasu nic z tym zrobić. Na powrocie poskrzypywanie towarzyszyło mi dalej ale już nieograniczony czasem zacząłem się uważniej przysłuchiwać usiłując wyłapać miejsce hałasu. Ostatecznie stanąłem na Zielonej i pokapałem lekko wszystkie zawiasy. Test wykazał, że to nie to. W kolejności podejrzanych była sztyca. Wyciągam całą, zdejmuję zacisk i czyszczę zarówno rurę jak i sztycę. Lekko też natłuszczam smarem. Składam do kupy i... błoga cisza przy teście. Na powrocie ponownie kilku "gazeciarzy". W domu przekładam zacisk z zaczepem do przyczepki z Błękitnego na Czarnego i testuję jak full się z dłuższym tyłem zachowuje. Jest ok. Potem jeszcze tylko przestawienie zaczepów na sakwach, smarowanie amorków i na dziś z rowerami koniec. Teraz tylko pakowanie, futrowanie i spanie do jutra :-)
Kategoria Praca
DPD
-
DST
37.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
01:55
-
VAVG
19.30km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poranek jakby cieplejszy. Trochę wysokich, niegroźnych chmur. Poranne grzebanie znów szło nieskładnie i ostatecznie ruszam, jak wczoraj, o 6:19. Trochę próbuję podkręcić tempo ale z takim sobie efektem. Nieco pomagają 2 króliczki na kawałku trasy przy elektrowni. Prowadzący na szosie i następujący na trekkingu ciągną równo. Nie siedzę im na kole tylko próbuję trzymać się tak z 5-10m za nimi. Przez jakiś kilometr się udaje ale na moich stosunkowo grubych oponkach i mniejszych koła powoli odstaję. Potem jeszcze odbijam w bok i jadę boczną drogą koło Kreisela. Widzę ich jak śmigają na skrzyżowaniu i potem jeszcze kawałek przed mostem na Czarnej Przemszy. Ale już zero szans na ich dogonienie. Trochę brak sił ale głównie brak chęci. Na Zielonej rondko obstawione przez Policjantów sprawdzających wyrywkowo trzeźwość. Mnie sobie odpuścili. "Dworzec" udaje się przejechać bez stania. Strata czasowa całkiem spora. W nadrobieniu nie pomagają dwie kolejki stania na światłach na Alei Róż. Potem jeszcze na Mortimerze. Reszta drogi już bez sensacji. Na miejscu ze stratą 6 min.
Po pracy dzionek ładny, słoneczny ale raczej chłodny. Wieje dość zauważalny, chłodny wiatr. Dużo brakuje do upałów, jakich spodziewałbym się po czerwcu. Ale trudno. Jedzie się co jest. Z pracy ruszam przez Mortimer do centrum Dąbrowy Górniczej pod ścianę płaczu i dalej do sklepu rowerowego zakupić zapasową oponę do Rzeźnika. Udaje się choć trochę wąska - 1,95. Ale na zapas się nada. Potem przez Mydlice jadę na Ksawerę i częściowo ścieżką wzdłuż Czarnej Przemszy, częściowo asfaltami do Będzina i dalej do Grodźca skąd zjazd do Gródkowa i do domu. Po drodze kilka wyprzedań na gazetę czyli norma jakaś tam wykonana.
Kategoria Praca
DPS Kosmiczna Baza ZD
-
DST
65.00km
-
Czas
03:09
-
VAVG
20.63km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś start mi się paprał od samego wstania. O 5:00 rano jak otwarłem okno to zimno było okrutnie. Nawet nie chciałem się dołować sprawdzaniem temperatury. Para szła z gęby, w każdym bądź razie. Potem na wylocie było już nieco lepiej bo słoneczko grzało. Wytoczyłem się o 6:19. Nawet nie próbowałem dogonić harmonogramu przelotu. Trafiam na "dworcu kolejowym" w Dąbrowie Górniczej na szlaban przed KŚ do Gliwic. Chwilę czekam. Potem czekam dwie kolejki na światłach na Alei Róż. Na finiszu jestem ze stratą 11 min. Ciągle jeszcze wyłazi Turbacz a dziś nie będzie okazji poodpoczywać bo w planach nieco jeżdżenia.
Po pracy całkiem przyjemne warunki do jazdy. Dziś trochę objazdów. Na początek turlam się przez Mec, Środulę i Stary Będzin do serwisu. Tu zabieram trochę złomów (2 koła i kilka kompletów pedałów) i kręcę przez całą prawie Dąbrowę Górniczą, gęsto utykając na światłach, do Kosmicznej Bazy. Umówiłem się z Moniką, że podjadę pożyczyć przyczepkę na wyjazd do Kłodzka. Zostawiam też przywiezione złomy. Jak mi powiedziała jakie ma co do nich plany... Mam nadzieję, że pochwali się efektem recyklingu na BS. Ciekaw jestem efektu. Potem przyjmuję instruktaż montażu i użytkowania trzeciego koła. Chwilę dłuższą rozmawiamy. Potem zapinam swoje sakwy i w końcu ruszam w drogę powrotną. Kieruję się na Antoniów, Piekło, Pogorię 4 i dalej przez Preczów i Sarnów do mojej wioski. Przy wsiowym Lewiatanie odbijam do wsiowego Dino i robię tam zapasy wypakowując sakwy na maxa by sprawdzić przy okazji jak się prowadzi obciążony skład. Ostatni kilometr to trochę mało na test ale daje się zauważyć lekką różnicę w porównaniu do pustej. Monika miała rację co do tego, że niektórzy kierowcy będą robić duże oczy widząc nieco dłuższy skład :-)
Kategoria Praca
DPZD
-
DST
35.00km
-
Czas
01:51
-
VAVG
18.92km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś jeszcze chłodniej niż wczoraj. I to odczucie mam pomimo tego, że skusiłem się na bluzę z długim rękawem. Potem żałowałem jeszcze przez 4km, że nie wziąłem pełnych rękawiczek. Ostatecznie jakoś dałem radę. Ruszam 6:10. Jest ładne słoneczko ale jest też i chłodny wiaterek. W cieniu jest wręcz zimno. Kręcę bez ciśnienia. Przejazd dość spokojny. Światła oporne, te na Alei Róż nawet bardzo. Na miejscu ze stratą 1 min. Po drodze raczej niewielu rowerzystów.
Po pracy warunki nieco lepsze niż rano ale termicznie szału nie ma. Troszkę podwiewa. Ładne słoneczko. Ogólnie dobre warunki do jazdy. Chyba jednak jeszcze po Turbaczu jestem zrąbany bo nie mam ochoty na objazdy i zadziwiająco chętnie zapadam w sen w każdej wygodnej pozycji. Z tego też powodu turlam się prosto do domu przez Mec, Środulę i Stary Będzin. Zahaczam po drodze o Kauflanda czyniąc tam nieduże zakupy i z balastem dalej przez Łagiszę i Sarnów wracam do domu. Kręcenie powrotne niespieszne i bez sensacji.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
36.00km
-
Czas
01:49
-
VAVG
19.82km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trochę grzebania na starcie sprawia, że ruszam dość późno - 6:17. Słonecznie ale jeszcze rześko. Trochę wiaterku chyba ze wschodu. Kręci mi się dość dobrze biorąc pod uwagę wydarzenia weekendu. Co prawda trochę tu i tam jeszcze czuję, że coś jeszcze jest nie do końca zregenerowane ale im dalej od domu tym lepiej. Dziś nawet nie próbowałem dogonić harmonogramu przejazdu. Pierwsze światła stane. Potem dopadłem zamknięty szlaban na "dworcu kolejowym" w Dąbrowie Górniczej. Dalej po kolei światła na Alei Róż i na Mortimerze. Generalnie jednak droga spokojna i bez sensacji. Na miejscu ze stratą 5 min. ale jeszcze się nie zregenerowałem na tyle by się szarpać z czasem.
Powrót w ładnym słoneczku ale przy raczej zimny wietrze mniej więcej z północnego wschodu. Pod wiatr na młynkach żeby się nie zajechać. Wracam przez Mortimer, Reden, Pogorię 3, Preczów i Sarnów. Powrót bez sensacji, z przyjemnymi widokami w okolicach pojezierza. Po drodze mały stop we wsiowym Lewiatanie. Po wyrypie zero chęci do objazdów :-)
Kategoria Praca
Akcja "Turbacz"
-
DST
340.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
21:02
-
VAVG
16.16km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ślad z małą przerwą (około 5km) bo mi się GPS zwiesił.
Akcja zorganizowana przez Mariusza.
Jeszcze
nim się zaczęło już było wiadomo, że będzie bolało. W sumie cały wyjazd
zajął mi około 32 godzin. Z tego ruchu (bo było też trochę wypychu i
sprowadzania) 21 godzin. Zaczął się po 23:00 w piątek dojazdem na
miejsce zbiórki czyli do Sosnowca. Tam już czekało pierwszych trzech z
ekipy. Po mnie przyjechał jeszcze sam organizator i na końcu jego
imiennik. Ruszamy bez marudzenia oklepaną, prostą i nudną trasą na
Oświęcim. Trzymamy się głównych dróg, które o tej porze są pustawe. W
Zatorze przerzucamy się z "44" na "28" do Wadowic. Tu zaczyna się powoli
przejaśniać. Cały czas trzymając się "28" kręcimy przez Suchą
Beskidzką, Maków Podhalański i Jordanów do Rabki-Zdroju. Niby jasno ale
widoków nie ma bo wszystko tonie we mgle. Tylko na wysokości powyżej
500m ledwo widać słoneczko. W Rabce robimy dłuższy postój. Karmienie,
suszenie ciuchów i czekanie na Marcina. Myśleliśmy, że pojedzie z nami
ale okazało się, że jednak nie. Tośmy mu powiedzieli "kij w oko" i
ruszamy na Turbacz. Droga na górę wypadła nam czerwonym szlakiem. Od
razu solidny podjazd. I tak już prawie na sam szczyt. Gdzieś tak po
drodze razem z Dominikiem zostajemy lekko w tyle. Przy schronisku na
Maciejowej zanęcił nas ustawiany właśnie bar i poświęciliśmy chwilkę na
zimnego browarka. Jakby lepiej się po tym trochę jechało. Na sam szczyt
już bez większych postojów poza tymi na złapanie oddechu. Droga w sumie
nienajgorsza biorąc pod uwagę to, że cały tydzień były regularne burze.
Wprowadzamy jednak dużo. Ponad 140km w nogach sprawia, że niektóre
odcinki są już zbyt dużym wyzwaniem. Przed samym szczytem, podczas
wspinaczki po "schodach" odcina mnie totalnie. Staję, wciągam słodką
bułkę, podziwiam widoki i cykam kilka foto. Jak się okazało, bardzo
dobrze, bo ze szczytu i spod schroniska widoki słabsze. Na szczycie
Domino zdążył już nieco pokimać nim się dokulałem. Robimy foto i
staczamy się do schroniska gdzie chłopaki już pałaszują małe conieco. Z
Dominem idziemy też za obiadem pozwalając sobie przy okazji na kolejnego
browara. Domin zostaje na szczycie a my, po przerwie, ruszamy
niebieskim szlakiem na dół. Asekuracyjnie większość sprowadzam do
miejsca, gdzie już da się jechać po bardziej płaskim. Dystans i wypych
zrobiły swoje i nie czuję się na siłach na pełny zjazd. Zresztą, nawet
gdybym był wypoczęty, też bym się nie zdecydował. Brak umiejętności i za
duży "cykor" ;-) Chłopaki co polecieli przodem powiedzieli potem, że
były dwie gleby. Na szczęście bez złamań więc jedziemy dalej do
Niedźwiedzia i Mszany Dolnej. Tu trochę się motamy. Mariusz próbuje też
kupić nową kasetę bo na starej mu łańcuch przeskakuje ale nic z tego nie
wychodzi i musi się męczyć resztę drogi. Kierujemy się przez Kasinę
Wielką do Myślienic. Zjazdy, podjazdy. Jest fajnie tylko zmęczenie coraz
większe. Po drodze stajemy na kawę i potem kawałek jedzie się lepiej.
GPS usiłuje nas rzucić w stronę Krakowa ale my chcemy ominąć miasto by
nie tracić czasu na przebijanie się przez labirynt ulic. Kierujemy się
na Skawinę. Powoli robi się wieczór i w końcu zachodzi słońce. Trochę
problemu sprawia nam Wisła. Trzeba znaleźć most na drugą stronę.
Przebijamy się w okolicach Tyńca przy autostradzie A4. Tam też niedaleko
na stacji robimy kolejny postój na wciągnięcie kawy. Teraz zależy nam
już tylko na powrocie do domu. Kierujemy się mniej więcej do Trzebini a
pośrednio do drogi "79". Zaczynam padać z braku snu. Kilka razy czuję
jak zasypiam i budzę się w ostatniej chwili przed utratą równowagi.
Zostaję z tyłu co trochę. Kiedy dociągamy wreszcie do "79" kładę się na
moment na chodniku w nadziei na drzemkę. Może nawet z minutę albo dwie
pokimałem ale dalej jest kiepsko. Chłopaki kręcą mocniej i lecą przodem.
Ja zostaję z Mariuszem, który ma trochę problemów z napędem (a pewnie
też i trochę dla towarzystwa został) i w Młoszowej całkiem chłopakom się
odrywamy. Nawet nie mamy z nimi kontaktu bo Mariuszowi padł smartfon a
ja nie mam do nich numerów. Mam nadzieję, że nie czekali na nas i
polecieli szybciej. Ucinam sobie krótki sen na ławeczce w baszcie na
placu zabaw naprzeciw pałacu. Trochę to pomaga i do Chrzanowa jakoś mi
się jedzie. Głównie dlatego, że muszę się rozgrzać. Potem znowu mam
problem ze snem. Męczy mnie co trochę i zatrzymuję się dość często
spowalniając Mariusza. W okolicach Jaworzna robi się dzień. Tu też
wiesza mi się GPS, którego resetuję w Mysłowicach. Kiedy docieramy do
Sosnowca żegnam się z Mariuszem. Nie ma sensu żeby jeszcze przy mnie
marudził jak praktycznie stoi już obok własnego łóżka. Ja na chwilę
przysiadam na przystanku i mrużę oko. Niewiele to pomaga. Do Będzina
wlokę się co 2-3 przystanki autobusowe przystając na moment. Nawet już
ścieżką rowerową jedzie mi się kiepsko i co chwila mnie znosi na bok. W
lasku grodzieckim rozciągam się na ławeczce i ucinam sobie ponad
półgodzinną drzemkę, a właściwie to kamienny sen. Komary miały na mnie
używanie. Od tego miejsca jednak jedzie mi się już całkiem dobrze i do
domu docieram bez postojów. W domu jestem nieco po 7:00 zmordowany
gorzej niż koń po westernie. Rowera już nie mam sił czyścić. Jedynie
zdobywam się jeszcze na wrzucenie ciuchów do pralki, szybki prysznic i
coś na ząb. Potem cała reszta niedzieli to spanie i jedzenie na zmianę.
Wieczorem czuję się już trochę bardziej jak człowiek.
Wyrypa prima
sort. Fizycznie przejechać taki dystans to dla mnie nie problem.
Kłopotem jest brak snu przez tak długi czas. Dodatkowo start przed
północą czyli nieprzespany okres kiedy organizm jest przyzwyczajony do
spania. Krótkie drzemki po południu to za mało. Następną trzysetkę,
jeśli kiedykolwiek odważę się jeszcze taką zaatakować, to tylko i
wyłącznie jak start będzie w okolicach 5:00-6:00 tak, by mieć za sobą
przespaną noc. Teraz czas na regenerację czyli jazdy tylko komunikacyjne
bo w sobotę start na Kotlinę Kłodzką.
Pierwsze foto, pierwsze oznaki dnia.
Słońce usiłuje przebić się przez mgły.
Dłuższy popas w Rabce.
A potem już w końcu górskie widoczki.
Schronisko na Maciejowej. "Za winklem" odkryliśmy bar.
Wypychu było niemało.
Ale dało się też czasem korbą zakręcić.
Tu mnie odcięło. W sumie dobrze bo widoczek piękny.
Punkt zwrotny akcji.
Tu chwilę pomarudziliśmy (obiad, browar, regeneracja).
Potem długo były ładne widoczki.
Link do pełnej galerii
Kategoria Jednodniowe
DPD nieplanowane SD i to nie koniec jeżdżenia na dziś
-
DST
53.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
02:09
-
VAVG
24.65km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dywan chmur, mokre jezdnie, wiatr ze wschodu ale termicznie nienajgorzej. Da się jechać "na krótko". Ruszam 6:14. Kręci mi się zadziwiająco dobrze. Pierwsze światła udaje się przejechać bez stania. Następne już niestety nie. Na Zielonej doganiam harmonogram przejazdu i od Parku Hallera już kręcę spokojnie. W sumie dziś przejazd bez większych zgrzytów. Na miejscu z zapasem około 5 min.
W ciągu dnia pochmurno. Czasem słońce usiłowało się przebić ale szło mu to marnie. Na szczęście nie padało i jezdnie podeschły. Dziś bez marudzenia prosto i szybko do domu by pospać przed wyrypą na Turbacz. Jadę przez Mec, Środulę, Stary Będzin, 11-go Listopada, Zamkowe, lasek grodziecki, światła na "86" i 913 do domu. Ruch masakryczny w Będzinie i na reszcie drogi do domu ale bez problemów. Staczam się na zjeździe na plac kiedy nagle coś chrupnęło w prawym pedale i się zablokował. Zatrzymuję rowerek i zaczynam oglądać defekt. Nienajlepsza prognoza przed planowaną trasą. Na szybko przekopuję się przez zdekompletowane pedały ale żaden nie jest do pary i wszystkie też dość mocno wytrzaskane. Szybki telefon do serwisu czy zdążę się zjawić przed zamknięciem. Zdążę ale nici z dłuższego spania. Co najwyżej krótka drzemka. Oj! Będzie potem bolało! Ruszam od razu najkrótszą drogą czyli "913". Potem obok fabryki domów i dalej przez parking przy nerce i przejście do celu. Wymiana idzie sprawnie. Biorę jeszcze tarczę do Błękitnego na przód i zwijam się do domu. Zupełnie inaczej się kręci na nowych pedałkach. Przede wszystkim jest cicho. I lżej chodzą. Wracam nieco dłuższym wariantem przez Łagiszę i Sarnów by zahaczyć jeszcze o wsiowego Lewiatana i zrobić małe zaopatrzenie na wyjazd. Potem prosto do domu ale to jeszcze nie będzie koniec dzisiejszego jeżdżenia. Około 23:00 ruszam na spotkanie ekipy do Sosnowca skąd ruszamy na Turbacz.
Pedałki wytrzymały jakieś 10090km. Nie mam im za złe, że wyzionęły ducha choć myślałem, że jeszcze pociągną Turbacz. Z drugiej strony dobrze, że padły w takim momencie bo dało się coś zrobić z tą awarią. W nocy byłby kanał. Chyba muszę kupić sobie jakieś na zapas i trzymać w domu "tak na zaś".
Kategoria Praca, Pedały, Serwis
DPD
-
DST
37.00km
-
Czas
01:36
-
VAVG
23.12km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano rześko, słonecznie, nierejstrowalny wiaterek. Trochę dziś grzebania przy starcie i w efekcie ruszam o 6:16. Początek idzie fajnie. Do Alei Róż przejazd spokojny. Za to na Alei jakiś wsiok w Nawarze na katowickich blachach wyprzedza mnie nie dość, że dużo za szybko, to jeszcze dużo za blisko mając cały drugi pas wolny. Potem i tak stoi na światłach. Zrobiłem mu foto blach na wszelki wypadek ale już nie było czasu zwrócić mu uwagę bo zaraz się światła przełączyły. Potem na ścieżce ostre hamowanie. Człowiek idzie stroną dla pieszych i rozpuszcza pieska na smyczy, który leci do kolegi po drugiej stronie przeciągając za sobą sznurek. Przy przystanku w centrum Zagórza kolejne ostre hamowanie przed lunatyczką. Ludzie chodzą jak zombie. W ogóle nie rozglądają się dookoła siebie. Na dodatek jakiś geniusz ustawił tam tablice informacyjne dość dobrze ograniczające widoczność. Reszta drogi już bez sensacji ale ogólnie wrażenie z dojazdu raczej średnio pozytywne.
W ciągu dnia deszczyk był raczej symboliczny choć niemal bez przerw. Ruszam do powrotu przy drobnych, pojedynczych kropelkach. Kręcę w stronę Mecu i Środuli kierując się do Będzina. Kropelki nieco przyspieszają ale daleko im jeszcze do etapu przemaczania wszystkiego. Wstępuję do serwisu. Nie ma dalej platform na maszynkach. Jak nie dojadą nim ruszę z chłopakami do Kotliny Kłodzkiej, to będę zmuszony założyć jakiekolwiek na maszynkach. Trochę szkoda ale niestety obecne mogłyby nie przetrzymać ponad tygodniowego kręcenia. Ruszam w stronę dworca kolejowego ale kropelki już przyspieszyły znacznie i czuję, że mogę dojechać mokry do centrum Sosnowca. Dzwonię do Maćka i odwołuję swój udział w dzisiejszym omawianiu trasy na Kłodzko. Ruszam w drogę powrotną do domu. Na ul. 11-go Listopada dalej korek ale tym razem widzę przyczynę. Mniej więcej naprzeciw Kauflanda stoi autobus. Chodnik przegrodzony taśmami. 3 radiowozy. Straż pożarna. Nie przystaję jednak by się zorientować o co tam chodzi bo deszczyk powoli się rozpędza. Jadę w stronę targu i dalej do Łagiszy. Mijam elektrownię i nagle już niezły deszczyk rozwija się w ulewę. Dociągam do najbliższego przystanku i czekam aż trochę ustanie. Trwało to jakoś 10 min. nim kręcę ponownie. Dalej w deszczu. W butach mokro. Nie sama woda jest jednak najgorsza. Przy prędkości powyżej 25km/h mokre ciuchy poważnie wychładzają. Jest mi po prostu zimno. W Łagiszy znów jełop wyprzedzający dużo za blisko. Kolejny już w Psarach. Jakaś furgonetka budowlańców wyjechała za mną zza zakrętu i zamiast poczekać aż z przeciwka przejedzie osobówka to na chama wyprzedza skracając manewr i zmuszając mnie do zjechania w strugę spływającej wody. Ostatnie 1,6km już spokojne choć ciągle jeszcze w padających kropelkach. Na miejscu suszę tylko amorki i smaruję je. Rower nawet nie jest jakoś specjalnie uflejany ale na pewno będę musiał pokapać smarem łańcuch.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
36.00km
-
Czas
01:37
-
VAVG
22.27km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poranek bardzo przyjemny. Bardziej rześki niż wczoraj. Mgły na polach, słoneczko, trochę niegroźnych chmurek. Start 6:09. Jezdnie z zanikającymi śladami opadów. Jedzie mi się od samego początku bardzo dobrze i punkty pośrednie do Dąbrowy Górniczej zaliczam w bardzo dobrym czasie. W Parku Hallera jestem na tyle wcześniej, że zaczynam kręcić spokojniej. Robię postój na foto hotelu. Światła na Alei Róż wyłączone. Była jakaś kolizja. Na asfalcie drobinki potłuczonego szkła a na wysepce przy sygnalizatorach kupka resztek ale samych pojazdów już nie było. Kolega w pracy powiedział mi potem, że samochody skasowane konkretnie. Reszta drogi bez większych sensacji. Na miejscu z zapasem 10 min. Bardzo przyjemny i spokojny dojazd do pracy.
Cały dzień wytrzymało bez deszczu. Na wyjściu jeszcze ruszałem "po suchości" ale na prawej flance zbierał się już front. Udało mi się dociągnąć do Mortimera, kiedy spadły pierwsze krople. Myślałem, że się rozkręci gwałtownie i na chwilę przystanąłem pod schodami DorJan-a. Krople leciały grube ale niezbyt gęste. Ruszam dalej. Taki opad towarzyszy mi przez Starocmentarną i Reden aż do Mostu Ucieczki. Za nim deszcz robi się drobniejszy. Bez gięcia kręcę na Zieloną i na czarny szlak do Łagiszy. Kapie cały czas ale jakoś tak niezdecydowanie. Trochę nasiąkam miejscami. Najgorsze jest to, że koła podrywają syf i wszystko ląduje albo na ramie albo na moich nogach. W Łagiszy opad zanikający, a i na jezdni znać, że tu było delikatniej. Tym razem front jest nieco po lewej i przede mną. Mniej więcej nad Dorotką. Wiatr nieznaczny i raczej nie wygląda na to by mi miało to przesunąć nad głowę. W Sarnowie prawie suche asfalty. Za światłami na "86" też tylko nieznaczne ślady opadu. Kręcę jednak bez ociągania bo chmurki są nieciekawe. Udaje się do domu dociągnąć tylko lekko pokapanym. Rower uflejany koncertowo. Szybkie mycie i smarowanie amorów. Jutro łańcuch i zawiasy. Dobrze, że roślinki dostają trochę wody ale te tańce między burzami powoli zaczynają robić się męczące.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
35.00km
-
Czas
01:32
-
VAVG
22.83km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
To mi się podoba. Rano można się w ciemno ubrać na krótko i wiadomo, że będzie dobrze. Przyjemny poranek. Słoneczny, lekkie mgły nad polami, wiaterek chyba ze wschodu, miejscami mokre drogi po wczorajszych burzach. Rano chwila zabawy ze smarowaniem łańcucha i start 6:12. Kręcę spokojnie bez ciśnienia i bez problemu wbijam się w czas przelotu. Na drogach dość spokojnie. Światła wszystkie stane ale nie spowalnia mnie to jakoś zauważalnie. Po drodze całkiem sporo rowerzystów. Na miejsce docieram z zapasem 6 min.
W ciągu dnia przeszła w okolicach mojej pracy umiarkowana burza. Do godziny wyjścia zdążyło już dość przeschnąć ale w powietrzu dalej czuć było sporo wody. Do kompletu dywan chmur w barwach dwuznacznych. Bez gięcia ruszam przez Mec i Środulę do Będzina. Po drodze mam wrażenie, że ruch samochodowy jakiś taki dziś obfity i nieco nerwowy. Na szczęście droga powrotna bez ekscesów. Zajechałem do serwisu zapytać o platformy na maszynkach ale dziś nic nie załatwiam. Skoro tak, to bez gięcia dalej do domu przez Łagiszę i Sarnów. Liczę się z tym, że może mnie gdzieś po drodze dorwać ulewa. Do końca jednak wytrzymuje i do domu docieram suchą nogą.
Kategoria Praca





















