limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

DPDZD

Piątek, 28 października 2016 | dodano: 28.10.2016

Minuta po minucie start mi się obsuwa. Dziś ruszam o 6:07. Pierwsze co zauważam, to fakt, że przymroziło. Na trawach szron. Na szybach samochodów to samo. Na szczęście nie padało więc jezdnie będą bezpieczne. Nie wieje. Przez strzępy chmur prześwituje rąbek księżyca. Chłodno ale przyjemnie. Utwierdzony wczorajszym zwiadem w przekonaniu, że trasa przez Sarnów i Preczów jest na razie najlepszym wariantem dojazdowym jadę tymże. Ze względu na niższą temperaturę podawanie nóg i dystrybucja tlenu gorsza, co przekłada się na słabszą prędkość i gorsze pomiary na punktach pośrednich. Na Zielonej jestem 6:37, na Alei Róż 6:47, DorJan 6:51, wjazd na Szymanowskiego 6:55. Ostatecznie cel osiągam z minutą obsuwy. Znak to, że czas nieco przyspieszyć procedurę przedstartową i dać sobie więcej czasu w zapasie bo jak temperatura jeszcze spadnie i pojawi się woda w jakiejkolwiek postaci to czas przelotu wyciągnie się drastycznie. Na razie jednak nie jest źle. Przyjemny i spokojny dojazd do pracy.

Ruszam jak zwykle ostatnio w stronę Mecu i Środuli. Na drogach ruch dziś zadziwiająco duży. Podejrzewam, że wielu pędzi rozpocząć długi weekend. Na skrzyżowaniu na Mecu chyba będą robić ekstra wyjazd z Lenartowicza w kierunku do centrum Zagórza bo pobocze zryte, rozbierają ogrodzenie otaczające zbiorniki wody. W sumie to by się przydało bo to miejsce coraz częściej jest zakorkowane. W ogóle cała ulica potrafi stać. Przebijam się w miarę sprawnie co już samochodom tak łatwo nie przychodzi. Potem trochę gęsto przy cmentarzu na Środuli ale na szczęście to jeszcze nie ten czas kiedy zwalają się tłumy. W Będzinie podjeżdżam tak dla żartu pod serwis ale jak przypuszczałem - zamknięte. Cóż... zapasy smarowideł na razie jeszcze na trochę wystarczą więc może w przyszłym tygodniu będzie mi po drodze. Rezygnuję z wyjazdu na Aleję Kołłątaja bo tu też gęsto. Zamiast tego przebijam się wokół nerki na Zamkowe i dalej na ścieżkę do Grodźca. Stąd już spokojniej do Gródkowa i kawałek "913" do domu. Tu zostawiam plecak, zakładam sakwy i robię standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana. Na finiszu dorwały mnie jakieś kropelki, który na dojeździe do sklepu podawały o wiele gęściej. Przemoczyć jednak nie zdołały. Potem z balastem i już bez opadu staczam się do domu. Przyjemne, niespieszne kręcenie powrotno-zaopatrzeniowe. Trochę tylko dołował mrok wygenerowany przez gęsty dywan chmur. Większość drogi jechałem asekuracyjnie na lampkach.


Kategoria Praca


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!