DPZD
-
DST
39.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
01:54
-
VAVG
20.53km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Udało mi się trochę zregenerować (głównie przez sen) i dziś rozruch poszedł nieco lepiej co dało starto o 6:16. Na dworze ładne słoneczko, nieznaczny podmuch i raczej rześko. Zdecydowałem się na bluzę z długim rękawem. Kręcę bez ciśnienia zakładając 2-3 minuty spóźnienia. Założenie okazało się faktem choć były szanse dociągnąć punktualnie. Zatrzymały mnie jednak kolejne światła i szlaban na "dworcu kolejowym" w Dąbrowie Górniczej. Plus przejazdu przynajmniej taki, że był spokojny.
Po pracy całkiem przyjemnie. Kręcę przez Mortimer i Reden na Zieloną i dalej czarnym szlakiem do Łagiszy. Stąd asfaltem przez Sarnów do domu. Już mnie na powrocie nie odcinało więc nieco lepiej. Jednak po dotarciu do domu "na chwilę rozciągnąłem kości" i jakoś prawie 1,5h uciekło na drzemce. Za to samopoczucie o wiele lepsze. Bez większego obijania się pakuję sakwy na Błękitnego i robię jeszcze standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana po zaopatrzenie. Potem prosto zjazd do domu.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
34.00km
-
Teren
7.00km
-
Czas
02:02
-
VAVG
16.72km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzień od rana bardzo ładny. Słonecznie, rześko, lekki wiaterek. Przyjemnie. Start dziś bardzo późno - 6:28. Pokonał mnie całkowicie weekend. Wczoraj wróciłem trochę po 23:00 i nim się rozpakowałem, oprałem i umyłem to była prawie 1:00 dzisiaj. Mało snu i jeszcze dużo do zrobienia przed wyjściem zaskutkowały tym, że start w czasowej czarnej ... Kręcę tak umiarkowanie intensywnie bo spóźnienia i tak nie uniknę. Mam po drodze spory ruch. Pewnie o tej godzinie jest to norma ale dla mnie nowość bo zwykle jadę jakieś 20 min. wcześniej. Na szczęście tylko do świateł. Potem już spokojniej. Na finiszu ląduję z około 14 minutowym spóźnieniem.
Wyłazi weekendowe zmęczenie. Powrót z pracy na ostatnich nogach. Nie miałem najmniejszej ochoty przepychać się z samochodami więc od razu wbijam w teren i przemycam się nim pod przejazd pod "94". Kawałek przez miasto w stronę Zielonej i dalej czarnym szlakiem do Łagiszy. Tam kontynuuję wzdłuż torów i dalej do źródełka w Psarach. Wyjeżdżam jednak wcześniej bo już mi nogi zupełnie nie chciały podawać. Funduję sobie "Lion"-a i Fantę i jakieś ostatnie 2,5km przeciągam do domu asfaltem. Tempo iście spacerowe ale na więcej nie miałem ani ochoty, ani sił. Potrzebna mi solidna regeneracja.
Lubomierz - Psary
-
DST
161.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
07:45
-
VAVG
20.77km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota była nierowerowa choć nie do końca leniwa. Do rana zostały zużyte w większości zapasy napojów integracyjnych a zaopatrzenie miało już w planach wesele więc musieliśmy sami zadbać o swoje potrzeby. Z Michałem schodzimy 2km (i 400m w dół) do sklepu. Pakujemy po 4 czteropaki do plecaków, do tego trochę innych napojów i każdy po 2 5-cio litrowe baniaki wody i wdrapujemy się z powrotem do bacówki. Do zachodu słońca dzień przepędzamy na leniwym utrzymywaniu się w stanie błogim. Nieco przed zachodem krótki spacerek na Jasień podziwiać zachód słońca i panoramę. Jest co podziwiać. Na horyzoncie burza w okolicach Babiej Góry. Szeroka panorama Beskidu Wyspowego. Zachód słońca. Chyba z godzinę napawamy się widokami.
W niedzielę mieliśmy wracać. My z Michałem wcześniej rowerkami, reszta ekipy zejść do samochodów. Plany rozwaliła nam pogoda. W nocy przeszła pierwsza fala burzy. Nad ranem druga, po której wstaliśmy z Michałem śledzić ruch chmur. Nie było czego śledzić bo nad nami wisiał równy, szary dywan, który czasem nawet zakrywał całą polanę. Falami deszcz utrzymywał się tak, jak ICM zapowiadał czyli do 13:00. Dla nas to była potężna strata czasu ale nie było sensu się wcześniej ruszać. Poczekaliśmy chwilę by nieco wody spłynęło z drogi i po pożegnaniu rozpoczynamy zejście. Gdyby było sucho to może nawet całe byłoby do zjechania a tak to pozostało nam tylko nóżka za nóżką schodzić. Na szczęście udało się bez poślizgu ale w butach znów było... drastycznie. Na dole zostawiamy znów część bagażu do zapakowania do samochodu i na pusto ruszamy w drogę powrotną zahaczywszy na moment o sklep. Tym razem kręcimy asfaltami i to głównymi drogami. Najpierw kierujemy się na Mszanę Dolną. Idzie mi ciężko właściwie ponad 30 pierwszych km to marudziłem Michałowi, że mnie spanie bierze. Droga była stosunkowo płaska i prosta. Po prostu nudna. Plus taki, że się rozpogodziło a drogi wyschły. Za Jordanowem zjeżdżamy do karczmy na obiad. Mniej więcej od tego momentu zaczyna mi się jechać lepiej. Może też dlatego, że "28" ma po drodze kilka fajnych podjazdów i zjazdów a sama jezdnia jest równa i ładnie wyprofilowana. Średnia szybko nam rośnie a kilometrów na liczniku przybywa. Trzymamy się "28" aż do Zatoru. Tu jakiś zator. Zmiana organizacji ruchu i musimy mały objazd robić. Usłyszeliśmy jakieś głośne zapowiedzi więc podejrzewam, że była chyba w centrum jakaś impreza masowa i stąd objazd. Przerzucamy się na "44" do Oświęcimia i ciągniemy równo ku zachodzącemu słońcu. Temperatura w sam raz, nogi podają rewelacyjnie. Niestety w domu już na 100% będziemy późno. Z Oświęcimia jedziemy już oklepaną drogą przez Imielin do Mysłowic. U Michała czekają już moje graty więc podjeżdżam razem z nim. Zapinam karimatę, śpiwór i mini plecaczek z ciuchami, żegnam się i już wolniej kręcę do domu. Im bliżej tym oporniej. Jeszcze Sosnowiec i Będzin przejeżdżam w miarę sprawnie ale przed Łagiszą staję na przystanku by wciągnąć nieco kalorii. Potem ostatni skok w stronę świateł na "86" i "913" prosto do domu. Jest już zdrowo po 23:00 ale od razu wrzucam wszystko do prania a sam włażę pod prysznic. Kładę się spać już w poniedziałek. Oj! Ciężki to będzie dzień. Na pewno nie raz mnie połamie spanie. Ale warto było! Niby tylko 3 dni ale wyrypa pierwszorzędna. Zaś sam pobyt na bacówce to bardzo klimatyczne wydarzenie. Dostałem otwarte zaproszenie i nie omieszkam skorzystać. Cisza i spokój jakie tam panują warte są partyzanckich warunków. Tam inaczej płynie czas i rzeczywistość ma zupełnie inne barwy. Ale teraz czas na regenerację. Na pociechę zostaje kilka zdjęć.
Link do pełnej galerii
Połowa dnia to patrzenie jak pada deszcz. Zadziwiające. W dobrym towarzystwie to całkiem fascynujące zajęcie :-)
Nie fikaj do Czerwonego Kapturka.
Jak to było w grece? Panta rhei?
W końcu się jednak wypogadza.
Tu szamamy obiadek.
Po drodze foto raczej mało bo skupialiśmy się na tym, by równo i jak najszybciej jechać do domu.
Przed Oświęcimiem zachodzi nam słońce.
Jechało się fajnie choć szkoda, że finisz tak późno.
Kategoria Kilkudniowe
Psary - Lubomierz
-
DST
157.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
10:39
-
VAVG
14.74km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niby po urlopie ale w piątek znów skorzystałem z dobrodziejstwa dnia wolnego i na zaproszenie Michała wybrałem się z nim na rowerku do Lubomierza na bacówkę. Umówiliśmy się na BP w Mysłowicach o 7:45 ale udało mi się przykręcić chwilkę wcześniej. Zostawiamy u jego brata nieco bagażu, który pojedzie samochodem i wjedzie na górę razem z zaopatrzeniem a my już na lekko włączamy na Garminie opcję "kolarstwo górskie" i wklepujemy za punkt docelowy Mszanę Dolną. Jako, że prowadzi nas kreska to niespecjalnie zwracamy uwagę na to gdzie jesteśmy (co czasem kończy się małą improwizacją) i kręcimy sporo rozmawiając przez wioski i lasy wybywając niespodziewanie przy kamieniołomie w Libiążu. Pierwsze foto wyjazdu i ciśniemy dalej. Pogoda niezła choć spodziewamy się, że może nas gdzieś zlać po drodze bo prognoza nie chciała być innego zdania w tej materii. Jedzie się dobrze i sprawnie. Obiad jemy w Biertowicach pozwalając sobie na izotonik przy okazji. Za Jasienicą Garmin wrzuca nas na szlak czerwony pieszy. Początek to ostry wjazd po płytach. Obserwujemy zmieniające się niebo i nasłuchujemy grzmotów ale wygląda na to, że wszystko to po drugiej stronie grzbietu i nam się upiecze na sucho. Nie upiekło się. Gdzieś po drodze zaczyna kapać. Kończy się jazda bo szlak gęsto poprzecinany dołami ze stojącą wodą a świeżo spadająca sprawia, że cała reszta robi się śliska. Ponad godzina prowadzenia, wypychania i ślizgania. Namakamy od strony butów dość mocno. Gdzieś po drodze urywam tylny błotnik. Mocowanie było w takim patencie, że właściwie była to tylko kwestia czasu. Próbując podjechać kawałek bardziej płaski nagle tracę przyczepność i ratując się zeskokiem łamię nadwątlone już wcześniej mocowanie. Demontuję resztkę mocowania ze sztycy i trzema opaskami przytwierdzam błotnik pod podsiodłówką z dętką. Trzyma się lepiej niż oryginał. Dobrze, że nie wyrzuciłem bo jeszcze potem się przydał. Ze szlaku schodzimy przy "S7" na południe od Myślenic. Zakupy w sklepie i teraz trzymamy się drogi by nadrobić nieco straconego czasu. Jedziemy do Mszany Dolnej i jeszcze kawałek dalej asfaltem do Łętowego. Po drodze dociera do nas info, że źródełko wyschło na górze i nie ma wody. Zabieramy kilka butelek wody mineralnej i zaczynamy ostateczny podjazd. Z Łętowego wchodzimy na zielony szlak pieszy i jednocześnie czerwony rowerowy. To drugie oznaczenie to jakiś dowcipniś musiał zrobić bo po deszczu nie ma mowy by tam wjechać rowerem. A i na sucho tylko kawałki bo im wyżej tym bardziej wąsko, stromo i gęsto od drzew i krzaków. My prawie całość wypychamy. Na miejscu jesteśmy już po zachodzie słońca. Dzień intensywny ale bardzo fajnie spędzony. Nawet to, że mam w butach bagienko jakoś nie martwi. Zresztą przy odpalonej kozie do rana wszystko jest suche. Jak dociera zaopatrzenie można ze spokojem ducha zabrać się za integrację.
Link do pełnej galerii
Kamieniołom.
Śniadanie z widokiem.
Przebijamy się przez Wisłę.
Deszcz wywabił smoka.
Finalny wypych.
Rozliczenie z dniem.
Kategoria Kilkudniowe
DPD
-
DST
34.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
01:41
-
VAVG
20.20km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od samego rana bardzo przyjemnie. Dużo słońca, lekki wiaterek. Start 6:08. Kręci mi się jakoś odczuwalnie lepiej. Punkty kontrolne pozaliczane w dobrym czasie. Przejazd spokojny i bez sensacji. Na Zagórzu dziś całkiem sporo rowerzystów.
Powrót z pracy bez gięcia szybko przez Mec, Środulę, Stary Będzin. Objeżdżając skrzyżowanie przy stadionie spotykam Mariusza. Chwilę rozmawiamy. Znów zasygnalizował nielichą wyrypę a ja nie wiem nawet czy mam jeszcze jakiś lipcowy weekend wolny. Ale nie wszystko na raz. Na razie trzeba przeżyć ten najbliższy :-) Żegnamy się i kręcę dalej do domu przez Zamkowe, lasek grodziecki, lasek gródkowski i finisz "913". W domu jeszcze tylko smarowanie Rzeźnika i czas przygotować się do weekendu. Jutro z rana start do Lubomierza.
Kategoria Praca
DPD
-
DST
35.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
01:47
-
VAVG
19.63km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przed wschodem słońca mgły, które znikają jak Słońce zaczyna pracować. Na starcie już ładnie przejrzyście i sucho. Lekki wiaterek. Chyba ze wschodu. Temperatura taka, że nie trzeba na termorurkę zwracać uwagi. Start 6:08. Kręcę spokojnie, bez ciśnienia. Punkty pośrednie pozaliczane w przyzwoitym czasie. Szybki stop na foto hotelu. Przejazd spokojny. Ruch na droga mniejszy. Mało też rowerzystów.
Powrót z pracy bez większego gięcia. Kręcę przez Mortimer i Reden w stronę Zielonej i dalej na czarny szlak do Łagiszy. Potem dalej wzdłuż torów i terenem aż pod źródełko w Psarach. Stamtąd reszta asfaltem z małym wjazdem do wsiowego Lewiatana w celu uzupełnienia zapasu izobroników. Przyjemnie ciepło i słonecznie. Zauważalny wiatr z zachodu.
Kategoria Praca
Sprawdzić czy nadaję się do roboty
-
DST
50.00km
-
Czas
02:38
-
VAVG
18.99km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Lada dzień miał mi się skończyć okres zdatności do pracy i chciał, nie chciał, musiałem się pofatygować i zrobić badania okresowe. Prosto z domu turlam się przez Gródków, Łagiszę, Zieloną, bieżnię na P3 od strony Łęknic i Gołonóg do przychodni nieopodal Huty Katowice. Start uczyniłem jak do pracy czyli 6:02. Na miejscu jestem kilka minut przed 7:00. Zapinam rower i potem 5,5h nie moje. Głównie czekanie. Wynik taki, że przez cztery lata powinienem się jeszcze nadawać do roboty. Z papierkiem potwierdzającym ten fakt kręcę do pracy przez Gołonóg, Reden, Mortimer i Zagórze. Załatwiam resztę formalności, wciągam nieco paliwa i o zwykłej porze rozpoczynam powrót. Tym razem kręcę przez Mec, Środulę, Stary Będzin i stadion pod Biedronkę na dolnej Syberce by tam obejrzeć nowe arty, które zasygnalizował noibasta w jednym ze swoich wpisów. Ze 2 lub 3 nawet fajne ale poprzednia galeria chyba jednak była ciekawsza. Robię trochę foto i przez Zamkowe wybijam się na ścieżkę do Grodźca. Potem skrótem w stronę kolejnej ścieżki do Wojkowic. Tym razem odpuszczam teren bo podejrzewam, że po nocnych opadach może być trochę bagienka i w związku z tym nieco nadrabiam asfaltem. Trochę też i dlatego, że chcę dobić do 50km. Udaje się to osiągnąć z lekkim zapasem. W domu jestem niewiele później niż zwykle. Rano trochę bałem się, że może mnie zlać bo niebo było zachmurzone ale udało się dotrzeć do celu na sucho. Powrót zakończony w całkiem ładnym słoneczku. Bez upałów ale przyjemnie. Warunki do kręcenia całkiem niezłe.
Kategoria Praca
DPO PTTK ZD
-
DST
50.00km
-
Czas
02:30
-
VAVG
20.00km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Powrót do rutyny czyli koniec urlopu. Zrywam się niemal tuż po budziku. Za oknem tak sobie. Mglisto. Słońca nie widać wcale. Temperatura chyba w okolicach tej z wykresu ICM-u. Nim wyruszyłem słońce rozproszyło wilgoć w powietrzu i towarzyszyło mi przez kawałek drogi. Ruszam 6:14. Chciałem wcześniej ale jakoś tak znowu... Niby już wakacje ale jakoś tego nie widać na drogach. Ruch jak zwykle. Punkty kontrolne pozaliczane nieco po czasie. Wjeżdżając na Zieloną jeszcze było słoneczko, wyjeżdżając już nie. Pochmurno. Pewnie będzie padać jak ICM wieszczy. Trochę mnie to niepokoi bo dziś spotkanie klubowe i przyjdzie trochę pojeździć po południu. Droga przebiega w miarę spokojnie. Na miejscu jestem z zapasem 1 min.
Po pracy toczę się do sosnowieckiego Decathlonu zaopatrzyć się w pokrowiec na plecak. Potem niezbyt spiesznie kręcę w stronę centrum i ściany płaczu. Na bankomacie kartka, że nieczynny. Zaginam więc na plac przy fontannie i dzwonię do Prezesa czy już jest. Nie ma go. Jedzie busem. Ruszam więc na stawiki zrobić małe kółko w celu strawienia choć kilku minut. Kiedy wracam pod fontannę jest jakiś kwadrans do 17:00. Zjawia się Paweł a po nim jeszcze kilku klubowiczów. Chwilę rozmawiamy przy fontannie i potem przenosimy się do oddziału. Głównie omawiamy plany na lipiec, Waldek opowiada o swojej wyprawie do Mongolii, załatwiamy różne klubowe sprawy i nagle znikają 2,5 godziny. Kończymy nasiadówkę, żegnamy się i ruszamy każdy w swoją stronę. Solo kręcę w stronę Pogoni i dalej do Będzina. Stąd kieruję się na Łagiszę i Sarnów. Niby daleko do zachodu słońca ale niebo zaciągnięte chmurami i ogólnie jakoś tak mroczno. Całą drogę jadę na włączonych lampkach. Po drodze wstępuję do wsiowego Lewiatana i robię małe zakupy. Przy okazji testuję też mikro plecaczek z Decathlonu. Dość dobrze sprawdza się na małe zakupy stanowiąc kompaktowe rozszerzenie pojemności plecaka głównego samemu będąc po złożeniu wręcz mikroskopijnym pakiecikiem. Na wyjściu czuję jakieś drobne kropelki ale do domu już tylko 1km więc staczam się już bez ciśnienia. Jest po 20:00. Dziś dzień poleciał błyskawicznie.
Kategoria Praca
Bobolice
-
DST
108.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
05:20
-
VAVG
20.25km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dwa dni przerwy i w niedzielę ruszam z Przemkiem i Michałem do Bobolic. Umówiliśmy się mniej więcej o 7:40 "Pod Dębami" przy Pogorii 4. Na miejscu jestem spóźniony tylko 2 min. ale chłopaków jeszcze nie ma. Kilku rowerzystów przemknęło obok mnie nim ich ujrzałem. Szybkie powitanie, wrzucam Garminowi na tapetę cel i ruszamy. Trasa mało finezyjna. Głównie asfalty. Jedziemy przez Chruszczobród i Zawiercie. Jest dość gorąco i wilgotno ale utrzymując prędkość powyżej 20km/h chłodzenie działa całkiem nieźle. Jedynie na kilku podjazdach lekko się podgotowujemy. Postoje krótkie na tankowanie i kręcimy dalej. Miejscami dość intensywnie. Za Górą Włodowską przejeżdżamy nad torami i skręcamy na cmentarz wojsk austriackich z czasów Pierwszej Wojny Światowej. Kilka foto i by nie wracać na asfalty kręcimy wzdłuż torów terenem. Ciężka, kamienisto-piaszczysta droga po skręcie do lasu staje się nieco lepsza ale i tak na pewnym odcinku trzeba się przedzierać przez dość wysokie trawy. Wybywamy jednak z niej prawie pod zamkiem w Bobolicach. Podjeżdżamy pod obiekt, zasiadamy na zewnątrz restauracji i zamawiamy nieco dopingu. Jurajskie Pszeniczne całkiem całkiem. Tylko ceny tu trochę ambitne. Potem Michał zostaje z rowerami a my z Przemkiem idziemy na zamek. Wiele może do zwiedzania nie ma ale warto wyjść na taras widokowy. Morze drzew i czubek zamku w Mirowie. Robimy trochę foto i wracamy do Michała. Pogoda zmienia się mniej więcej tak, jak ICM zapowiadam. Jedziemy do Żarek z zamiarem zjedzenia tam obiadu i przeczekania burzy ale lokal był zamknięty (chyba jakaś uroczystość rodzinna). Szukamy wg wskazówek Garmina innej opcji ale okazuje się, że pod wskazanym adresem jest coś zupełnie innego niż jadełko. Odpuszczamy poszukiwania i już pod zaciągniętym niebem kręcimy do Myszkowa i dalej na Siewierz. Daleko nie udało nam się ujechać. Dorwał nas najpierw deszcz a potem chyba nawet deszcz z gradem lub marznącym śniegiem. W każdym bądź razie zmoczyło nas nieźle a schować nie było się za bardzo gdzie. Kawałek jechaliśmy w takich warunkach by ostatecznie spróbować schronić się za drzewami by nas osłoniły przed zacinającym opadem. Okazało się, że przystanęliśmy przy sklepie. Szybko chowamy się do środka. Leje konkretnie. Korzystając z okazji zakupuję 2 słodkie bułki i puszkę Coli i zabieram się za podreperowywanie budżetu energetycznego. Przed opadnięciem z sił uratował mnie chyba wczorajszy makaron zjedzony w ilości ogromnej. Bułki i Cola nieco przedłużyły jego działanie. W międzyczasie opad ustaje. Żegnamy się z panią w sklepie i jedynym, poza nami, klientem i ruszamy. Drogi mokre ale specjalnie na to nie zwracamy uwagi bo w butach już i tak jest nieciekawie. Myszków szybko zostaje w tyle. W Siewierzu dalej rozgrzebane ulice ale dla rowerków MTB to nie problem i nie musimy robić objazdów. Omijamy rynek kierując się od razu pod zamek. Tu rozłożona scena, jakieś kramy ale ludzi jak na lekarstwo. Pewnie przepłoszyła ich ulewa. Mijamy to wszystko w drodze na szlak rowerowy do Podwarpia i dalej kręcimy w stronę Wojkowic Kościelnych i Pogorii 4. Wspólnie jedziemy jeszcze do miejsca, gdzie się spotkaliśmy. Żegnamy się szybko, bo na horyzoncie wisi kolejna ulewa. Michał z Przemkiem jadą na Sosnowiec a ja przez Preczów i Sarnów do domu. Nie udaje mi się uniknąć deszczu. Zaczyna się na podjeździe do Sarnowa. Prę twardo do przodu by choć górkę i światła przeskoczyć, a może i dociągnąć rzutem na taśmę do domu ale odpuszczam zaraz za światłami i zjeżdżam na przystanek autobusowy. Leje mocno i równo. Czekam. Czekam. Czekam. Nie chce się uspokoić. Wyciągam w końcu kurtkę, zarzucam plecak, zarzucam kurtę na siebie i plecak i ruszam do boju. Od razu dostaję zacinającym deszczem w twarz ale już teraz się nie zatrzymuję aż do domu. Oczywiście deszcz ustaje. Jednak mimo tego, że mnie zlało 2x (chłopaków pewnie też) to jednak wyszło fajne niedzielne kręcenie.
Link do pełnej galerii
Jadą.
Od ostatniego razu pojawił się tu murek. Jeszcze w budowie.
Samostrzał na zamku.
Sala "garniturowa" ;-p
Czyżby Mirów też miał być odtworzony?
Po burzy.
Kategoria Jednodniowe
Za mapami + biznesowa dokrętka do Katowic
-
DST
71.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
03:37
-
VAVG
19.63km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś plan miałem taki żeby przejechać się i w końcu zakupić nieco map laminowanych bo w planach jeszcze kilka wyjazdów, gdzie takowe mogą się przydać. Na pierwszy ogień idzie Empik w czeladzkim M1. Kręcę przez lasek grodziecki i Zamkowe by mieć niezbyt pod górkę i w miarę spokojnie po drodze. Kotwiczę przy M1 i idę zobaczyć co jest. Okazuje się, że całkiem sporo z tego co chciałem. Właściwie to brakuje mi tylko jednej mapy. Jadę więc przez Syberkę do centrum Będzina do księgarni. Tu też nie znajduję tej mapy co chciałem. W sumie to nie problem bo i tak miałem pojechać powrót przez Dąbrowę Górniczą a tam w C. H. Pogoria też jest Empik. Przedostaję się tam przez Koszelew. Mapa jakby na mnie czekała. Ostatnia sztuka na półce. Na szybko wciągam zimną Pepsi i spokojnie przez Zieloną kręcę w teren i dalej do Łagiszy. Stamtąd do Sarnowa i dalej standardową trasą do domu. Przyjemnie ciepło. Lekki wiaterek. Miałem też po drodze wrażenie, że może być burza ale wytrzymało do powrotu bez opadów.
Po wizycie u dentysty okazało się, że jak się sprężę to zdążę jeszcze dziś załatwić wizytę u protetyka. Wizyta jest w moim interesie więc się sprężam i kręcę do Katowic. Lecę najkrótszą drogą przez Przełajkę i Siemianowice Śląskie. Na miejsce udaje się dotrzeć na czas wykręcając nienajgorszy, jak na moje możliwości, czas. A wszystko to na świecącej rezerwie paliwa. Powrót już na spokojnie przez Bytków, Wojkowice i Rogoźnik. Jako, że druga część dzisiejszego kręcenia dystansowo jest większa, to cały dzień idzie na konto Błękitnego Rumaka pomimo tego, że zacząłem na Srebrnej Strzale, która z tego przebiegu ma 30km.
Kategoria Inne





















