Bieszczady 2017 - powrotu dzień pierwszy
-
DST
170.00km
-
Czas
10:02
-
VAVG
16.94km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nastał ten dzień, kiedy skończyło się dobre i czas było rozpocząć powrót do szarej rzeczywistości.
W
powrót na własnych kołach zostało nas trzech: Maciek, Witek i ja. Paweł
i Janusz wracali samochodem z Marcinem. Mogli więc pospać sobie dłużej i
odreagować wczorajszy "lekki" dzień. My, z bólem, zbieramy się około
5:30 i zaczynamy od jedzenia przechodząc do pakowania, mycia i na końcu
smarowania rowerków. Ruszamy ostatecznie po 8:00.
Na początek
kierunek Sanok. Po drodze mamy wszystkie te podjazdy, które już znamy
ale nic to nie zwiększa łatwości ich pokonywania. Tyle, że wiemy co nas
czeka. Idzie jednak dobrze i w Sanoku jesteśmy o przyzwoitym czasie. Tu
chwila popasu na jedzenie i zjeżdżamy na nieco mniej uczęszczane drogi
licząc na spokojniejszą jazdę.
Jest dość ciepło i wiatr raczej w
plecy ale wiele na prędkości nam to nie daje. Ciągle górki i pagórki
więc tempo zmienne. Minione kilka dni dają o sobie znać i szybko nasze
organizmy domagają się obiadu a tu jak na złość nie trafia się żaden
lokal. W końcu trafiamy na tablice reklamujące "Stary Lwów". Trzeba
odrobinę zjechać w bok ale, jak się okazało, warto było. Nie pamiętam
nazwy potrawy ale było to coś dla 4 osób po gruzińsku. Dużo mięsa,
ziemniaczków, surówek. Pojedliśmy solidnie i od razu humory się
poprawiły.
Kręcimy dalej. Pagórki niby niewysokie ale ścianki po
drodze okrutne. Z bagażem wczołgać się na nie niełatwo. Najgorzej było
przed Pilznem. Góra ciągnęła nam się jak za karę. Za to potem był piękny
i długi zjazd prawie do samego miasta. Robimy zaopatrzenie w picie i
kręcimy dalej boczną, spokojną drogą w stronę Tarnowa. Tam mamy nocleg
zaklepany. Dalej nie ma sensu ciągnąć. Trzeba odpocząć.
Dzięki
GPS-owi trafiamy pod same drzwi kwatery nieco przed 22:30. Gdyby nie
kreska byłby problem tam trafić. Szybko po dwa browary, coś zjeść i
spać.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem