Upier(man)dolony=zdolny do jazdy czyli wzorzec człowieka się kurczy czyli o DPD m. in.
-
DST
55.00km
-
Teren
4.00km
-
Czas
02:39
-
VAVG
20.75km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zaczęło się standardem czyli "szesnastką" do pracy. +5 rano. Ciemno :-/
Popołudnie miało swoją genezę w sobotę. Istotą genezy były one gatki zakupione w Decathlonie w rozmiarze "Ly". Wykoncypowałem sobie, że skoro biorę towar tej samej firmy, co mam już ich wdzianko na sobie, to jak wezmę "Ly" to będzie dobrze. Otóż nie było. Po powrocie do domu wdziałem tak na próbę nowy nabytek i się było okazało, że "Ly" a "Ly" to nie to samo. Znaczy weszło na mię alem się czuł jak wędlina gotowa do wędzenia. Znaczy się opięty. I w strategicznym miejscu było wyjątkowo mało miejsca na wyposażenie. One gatki, co miałem je pasujące w rozmiarze "Ly" były zakupione ze 2 albo 3 lata temu. Stąd też wniosek, że w czasie wzorzec człowieka się skurczył bo "Ly" dawne było większe od obecnego.
Ponieważ w niedzielę uskuteczniłem totalne byczenie (pomimo telefonu t0masa82 z zapytaniem czy bym nie dołączył do objazdu moich okolic) wypadło na poniedziałek udać się do Decathlonu i albo wymienić nabytek w rozmiarze "Ly" na większy albo wytargać mojego Władysływa Jagiełłę. Więc żem pojechał. Ale żeby nie było za prosto, i żeby pokorzystać z pogody (czyt. zadziwiającego ciepła), obrałem okrężną drogę. Najpierw pojechałem do Dąbrowy Górniczej, koło szpitala skierowałem się na Macro ale nie dojeżdżając tam skręciłem wcześniej. Ulica kończył się ścieżką która dalej leciała sobie pomiędzy drzewkami. Fajnie było, w dół tom sobie leciał i leciał. Po drodze jeden bez nart. W końcu wyjechałem na brzegu ogrodzenia jakowegoś ale ścieżka była dalej wyraźna (czyt. zaśmiecona) czyli gdzieś prowadziła. Tom ruszył dalej. Wąsko, kręto ale dało się jechać. W pewnym momencie w dół i jakaś kładka czy cuś. Nie myśląć za wiele, rozpędzony wbiłem się na toto. I tu się zrobiło upier(man)dolenie. Po drugiej stronie było stromiej i ślisko. Żem prawe kopyto wyciągnął w stronę kępy trawy coby się wesprzeć, a ta franca się była zapadła i żem po kolano w jakieś bagno wpadł. Trzeba było drugie kopyto w to bagno wbić, żeby wyrwać to pierwsze.
Wydzieliwszy słuszną porcję ..urwów i ..ujów wygramoliłem byłem się z tego syfu, obtarłem kępami suchej trawy i pojechałem dalej czyli do celu, czyli do Decathlonu (ścieżka kończy się na wprost wjazdu dla dostawców Decathlonu).
Tam bez problemu udało się dokonać podmianki "Ly" na "iksLy". Przez chwilę zaświtała mi myśl, że skorom upier(man)dolony i w butach extrema to by chyba trzeba do domu wrócić. Tyle, że była ledowo 16:00 z groszami i szkoda było ciepłego dnia marnować. A że extrema w butach to mi już nie pierwszyzna tom i pojechał se pojeździć. Myknąłem koło Auchana na Zuzanny, potem przez przejście kolejowej obok Chemicznej, koło marketu na Pogoni w stronę Czeladzi. Z Czeladzi pojechałem sobie do Wojkowic i żem wdrapał się był na jakieś wzniesienie, gdzie mię jeszcze nie było. Droga kończyła się znakiem "ślepości" ale tak sobie dumałem, że dla rowera to mało która droga jest ślepa i moje dumanie się sprawdziło. Za płotem w prawo biegła sobie ładnie wydeptana ścieżka na której tubylców kilku nawet spotkałem. Zjechałem nią w znane mi już zakamarki niedaleko Orbitalnej i dalej bocznymi drogami dojechałem sobie do skrzyżowania niedaleko Brynicy. Tam klinkerkiem na wschodnim brzegu rzeki pojechałem do Rogoźnika, potem skrajem Dobieszowic znowu do Rogoźnika, przez tamę, wzdłuż jeziorka drogą na północ do traktu ze Strzyżowic do Siemoni. Skręciłem na Strzyżowice a potem wbiłem się na drogę do Góry Siewierskiej. W połowie podjazdu odbiłem na Kościuszki i stamtąd na górkę startową paralotniarzy. Widok słaby. Jeszcze nie ciemno a już nie jasno. Mglisto. Światła jeszcze nie włączone. Nie mając czym oka cieszyć zjechałem prosto do domu.
Raport wyskrobany. Teraz czas iść coś wszamać i rozbroić buty z bagienka. Przynajmniej mam dobry pretekst żeby je wyprać :-)
Kategoria Praca
komentarze