Inne
Dystans całkowity: | 18056.00 km (w terenie 3205.00 km; 17.75%) |
Czas w ruchu: | 1011:28 |
Średnia prędkość: | 17.85 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.00 km/h |
Liczba aktywności: | 569 |
Średnio na aktywność: | 31.73 km i 1h 46m |
Więcej statystyk |
Pszczyna czyli pierwsza "dwusetka" czyli jak zrobić grubo ponad 100% planu :-)
-
DST
201.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
10:03
-
VAVG
20.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na spontana zebrała się nas grupa na sobotni wyjazd do Pszczyny. Z bikestatowych znajomych byli: Krzychu22, Doms i Avacs. Poza tym byli jeszcze koledzy Stanisław i Maciej nieco wyżsi szarżą, jeśli chodzi o wiek. No i ja.
Wystartowałem na chwilę przed 8:00 z domu i dojechałem na styk pod dworzec PKP w Sosnwocu, gdzie miała się zebrać grupa, która potem jechała do Katowic na spotkanie z Ryśkiem. Damian i Krzysiek już czekali. Równo ze mną pojawili się pozostali dwaj członkowie ekipy. Powitania i bez dalszej zwłoki ruszamy przez Szopienice na Rynek. Tam znowu powitania a ja, UWAGA!, odpalam trasę w Garminie :-)
No i nas trochę Garmin przeciągnął. Ponieważ w parametrach miał preferuj drogi boczne, to jak się go nie przypilnowało to robił nam dłuższe lub krótsze pętelki extra dodatkowych metrów i kilometrów. Ale po różnych perypetiach w końcu dotarliśmy do Pszczyny. Była równo 12:00. Na rynku wszamaliśmy 3 pizze na sześciu i chwilkę dychnęliśmy.
PLAN przewidywał powrót z Pszczyny. Oba warianty, tam i nazad, wynosiły łącznie jakieś 92km.
Oczywiście, PLAN sobie, WYKONANIE nam.
Dwunasta? Wracać? Toć jeszcze w pip czasu. To może nad Goczałkowice pojedziemy?
Tośmy pojechali. Pomyknęliśmy zaporą i tak po drugiej stronie padło hasło: to objeżdżamy Goczałkowice. Było chwilę łamania się ale w końcu ruszamy. Trochę terenem, trochę asfaltem, docieramy do Strumienia. Tam tradycyjnie pojenie, karmienie, chwila dla reportera i jedziemy dalej. Teraz kierunek na Czarków.
Jak do tej pory ciągle wodzi nas na manowce Garmin. Wodzi skutecznie ale towarzystwo narzekać nie narzeka za bardzo za to dowcipkuje z trasy wytyczonej przez zmyślnego nawigatora.
W Czarkowie za wodza ekipy zaczyna robić Krzysiek. Garminowi wiele nie ustępuje. Też nas ciąga różniastymi terenami i asfaltami choć wrażenie jest takie, że on wie gdzie jedziemy, w przeciwieństwie do Garmina, który jakby czasem chciał nam zrobić ekstra wycieczki.
Zahaczamy też o Paprocany i tu przykra niespodzianka. Damian stwierdza, że przestaje wyrabiać na kolana. Decyduje, że kończy wspólną jazdę z nami i ściąga posiłki z transportem. Przez chwilę próbowaliśmy go namówić żeby porzucił ten pomysł ale chyba jednak dolegliwość daje mu się dostatecznie mocno we znaki, bo nie daje się przekonać. Bądź, co bądź, zrobił już ponad 140km. Sporymi miejscami całkiem słusznym tempem. Nie naciskamy zbyt mocno, bo każdy z nas jeździ i wie, że czasem trzeba odpuścić by sobie samemu nie zaszkodzić. Jednak szkoda, że nie skończymy przejazdu w gronie startowym. Ale i tak się fajnie jechało razem.
Po różnych perypetiach i wodzeniu ekipy przez Ryśka również, docieramy w końcu w granice Katowic. W lesie za Pitrowicami żegnamy się. Rysiek z Stanisławem i Maciejem jadą razem na Trzy Stawy (tak zrozumiałem) a ja z Krzyśkiem na Mysłowice i dalej do Klimontowa. Pożegnanie następuje już po zachodzie słońca i mamy wspólnie przejechane jakieś 160km. Krzysiek słusznym, jak dla mnie, tempem prowadzi. Nawet schody w przejściu podziemny nie są w stanie go specjalnie spowolnić i zjeżdża je bez zsiadania. Jednak co full, to full. Ja grzecznie sprowadzam.
Na jednej z górek Krzysiek stwierdza, że chyba się już na dziś kończy ale bardzo szybko odzyskuje parę i równym dobrym tempem dojeżdżamy na Klimontów. Tu chwila rozmowy i w końcu się żegnamy. Jest już po 21:00.
Sam jadę dalej na Mec, dalej obok Expo Silesia, przez centrum Dąbrowy Górniczej na Zieloną i stamtąd asfaltem do Preczowa i dalej do Sarnowa. Do domu docieram już po 22:00.
Prysznic, wpis, zimne piwo i spać.
Zdjęcia dodam jutro bo trzeba je przeskalować i uploadnąć a to niestety by za długo trwało.
Teraz tylko link do śladu z GPS-a.
Dzisiejszy dzień rowerowo fantastyczny. Zgrany skład na wypad. Świetna pogoda. Ciekawe miejsca. Więcej chcieć nie można. Dzięki wszystkim towarzyszom z dzisiejszej wyprawy. Dobrze było z Wami pojechać.
I kilka foto z wypadu a poniżej link do pełnej galerii.
Sześciu Wspaniałych u celu.
Góry zdawały się być tuż-tuż. Były pomysły, żeby do Wisły uderzać :-)
Chwila dla reportera w Strumieniu.
Było i całkiem off-road. Krzychu przecierał szlak :-)
Takowa chatynka przyciągała oko.
Link do pełnej galerii
Kategoria Inne
Takie tam... teren... partyzanci...
-
DST
35.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
02:34
-
VAVG
13.64km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj zero rowerowania. Dziś delikatnie terenowo wokół domu.
Kręciłem się po Strzyżowicach, Wojkowicach, Rogoźniku, Siemoni, Twardowicach, Dąbiu, Malinowicach, Gródkowie i Psarach. W terenach, jak to w terenach: piasek, błoto, kamienie, pola, lasy, partyzanci... Jakaś ekipa na wertepkach między Wojkowicami a Rogoźnikiem uprawiała gry wojenne. Ja tu sobie pocinam lekko pod górkę a tu do mnie nagle jakaś dziura w ziemi mówi: "Niech pan uważa". Się oglądam a tam gościu w mundurze i z giwerką. Jadę kawałek dalej a tam drugi, chyba z przeciwnej ekipy bo celował w przeciwną stronę. Potem widziałem jeszcze jednego jak pomykał grzbietem wzniesienia. Pewnie ich tam więcej było.
Poza tym fajna, spokojna jazda.
Kategoria Inne
ZMK na przystawkę
-
DST
154.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
07:54
-
VAVG
19.49km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Fantastyczny rowerowo dzień :-)
Niby dzień pod znakiem Zagłębiowskiej Masy Krytycznej, piątej z kolei, a tak na prawdę to ZMK mieliśmy niejako na przystawkę.
Kosma100 zaproponowała w trakcie powrotu z katowickiej Masy żeby przed ZMK pojeździć trochę bo Masa dopiero o 15:00 miała startować. Jej propozycja, jak można się było spodziewać po ludziach w nałogu, została przyjęta z entuzjazmem i dziś weszła w czyn. Wczoraj szybkie konsultacje skąd i o której a dziś już tylko wykonanie.
Umówiłem się z Tomkiem przy molo na Pogorii 3. Kiedy się tam zjawiłem było jeszcze przyjemnie chłodno i niemal całkiem pusto. Wkrótce zjawił się Tomek i zabrał się za smarowanie łańcucha. Czekaliśmy jeszcze na Krzyśka, który zjawił się w trakcie serwisu. Szybkie konsultacje co do trasy na Łosień, gdzie mieliśmy spotkać się z Moniką. Prowadził Krzysiek. Trochę terenem ale głównie asfaltami. Tradycyjnie robiłem w naszym trzyosobowym peletonie za kotwicę. Chłopaki litościwie na mnie czekali na podjazdach. I tak dotarliśmy do Łośnia zastając Kosmę na ostatnich przygotowaniach do jazdy (zakładanie plecaka, kasku itp.). Teraz Monika wzięła na siebie rolę przewodnika i przeciągnęła nas po fajnym terenie z kładką "na bagnach". Tam Krzysiek nie omieszkał potrenować zakrętów pod kątem prostym przy użyciu poślizgów. Ma technikę i już. Ja nawet nie próbowałem.
Tak pomykając to po lasach, to po asfaltach i innych terenach przewodnictwo objął Krzysiek i poprowadził nas na Ryszkę gdzie zrobiliśmy dłuższy popas w oczekiwaniu na Kysu (Kysa?). Kiedy ten do nas dołączył ruszyliśmy terenem w stronę Bukowna ale zaraz po starcie Krzysiek nadział się przerzutką na gałąź i pogiął hak. Przez chwilę zanosiło się na sromotny powrót ale Krzyśki wykombinowali, że wyjmą przednie koło z rowera Kysu, zamocują do haka i naprostują. Pomysł tyleż nowatorski, co zaskakujący i o dziwo, 100% skuteczny. Udało się hak naprostować na tyle, że Bukowno znowu jest na celowniku. Tu Krzyśki jak pociągnęły po terenie to mi "cenka opadła". Tomek leciał za nimi razem z Kosmą a ja, utykając co jakiś czas gdzieś na piasku, wlokłem się w ogonku.
Gdzie nas Krzyśki pociągnęły to na śladzie z GPS-a widać ale powiem Wam, Drogie Dzieci, "nie róbcie tego sami". Na mapie to tylko kreska, w realu to trzeba sobie wyciąć instynkt samozachowawczy żeby niektóre te miejsca przejechać.
Przed samym Bukownem, gdzieś pod mostem, Tomek łapie snake-a. Powietrze schodzi ale nie za szybko i udaje mu się dociągnąć pod sklep obok fontanny. Uzupełniamy braki płynów i żarełka i przenosimy się pod fontannę. Tomek robi serwis, my się futrujemy i tak czas sobie leci. W końcu okazuje się, że jest 13:55 czyli 1h i 5min. do startu ZMK. I się zaczęło.
Tomek uruchamia lokomotywę i ciągnie nas tak ze średnią 37km/h, pod wiatr w stronę Maczek. Zmiany daje mu Krzysiek. My się nawet nie wychylamy bo tempo jest strasznie wyśrubowane. Grzecznie trzymamy się w tunelu i staramy nie odpaść. Po drodze Krzyśki odbijają kolejno do siebie a my we trójkę: Monika, Tomek i ja gnamy dalej na Masę. Lwią część dystansu prowadzi Tomek.
Masa startuje o 14:55 czyli przed czasem a my byliśmy wyjątkowo punktualni. Uczestników przejazdu jest jednak tak wielu, że kiedy dojeżdżamy do dworca PKP jeszcze formuje się kolumna. Słyszę przy okazji, że kamizelki już dawno się skończyły - 1500 kamizelek "wyszło" 20 min. temu. Czyli nie będzie pamiątki. Ustawiamy się na końcu peletonu, przed ambulansem i powolutku toczymy się z Masą. Witamy się z licznymi znajomymi. Jest Rysiek, jest Jacek i Damian, Olo, Amiga, Ghostbikersi. O innych znajomych rowerzystach słyszmy, że też są. Gdzieś w przodku był Marcin. I mnóstwo innych znajomych twarzy. Impreza ściągnęła uczestników z różnych miejsc województwa.
Masa przez Zagórze i centrum Dąbrowy Górniczej jedzie nad Pogorię 3. My troszkę przyginamy tempo, troszkę slalomu i przybywamy tak w 2/3 stawki na Pogorię. Tu podziękowania różne, losowanie dwóch rowerów, grochówka.
Monika stwierdza, że jeszcze jest niewyjeżdżona (czy coś w tym sensie) i pojawia się propozycja Siewierza (nie wiem już teraz kto był jej autorem) ale pomysł "chwyta". Wzdłuż P3 jedziemy w stronę P4. Przed przejazdem kolejowym kolejne uzupełnianie zaopatrzenia. Terenową ścieżką, w składzie: Monika, Jacek, Damian, Tomek, Rysiek, Marcin, Paweł, jeden kolega, którego nie znam z imienia i ja, jedziemy wzdłuż P4 do Wojkowic Kościelnych. Tam Paweł z nieznanym mi z imienia kolegą odbijają a my mkniemy dalej. Trochę asfaltem na początek a potem wbijamy w szuterek w stronę Siewierza. Leci się tam bardzo ładnie, kątem oka przyuważam 37km/h. Nieźle jak na teren. Wyjeżdżamy przy stawach i asfaltem pod zamek. Tam fota i przenosimy się na Rynek. Tutaj dłuższy postój. Tradycyjnie napoje i kalorie extra. Chwila deliberacji nad mapą ale w końcu wychodzi na moje i przyjęty zostaje mój wariant trasy. Jedziemy lasami w stronę Boguchwałowic.
Dalej do Przeczyc. Mostkiem wypadamy obok stawów rybnych i dalej jedziemy w stronę Marcinkowa i dalej do Wojkowic Kościelnych i na asfalcik przy P4. Asfalcikiem, słusznym tempem, dolatujemy do Marianek. Tam ostatnie foto (w moim wykonaniu) i żegnam się z wszystkimi.
Przez Preczów i Sarnów wracam do domu.
Dzięki Wam wszystkim za dzisiejszy dzień :-) Rewelacyjny jak dla mnie. Wesołe, zgodne towarzystwo. Po prostu bajka. Mam nadzieję, że jeszcze w tak licznym składzie będzie okazja pojeździć. W końcu do zimy jeszcze kilka miesięcy zostało.
Kosma100, t0mas82 i Krzychu22
Prostowanie haka Kysowym kołem.
Tomek rozprawia się z kapciem.
Masa na Zagórzu.
"Niedojeżdżona" grupa po ZMK w Siewierzu :-)
Przedostatnie...
... i ostatnie zdjęcie na Mariankach.
Link do pełnej galerii
Kategoria Inne
Takie tam jeżdżenie.
-
DST
41.00km
-
Teren
4.00km
-
Czas
02:25
-
VAVG
16.97km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy kawałek do Dąbrowy Górniczej pod Nemo na spotkanie z Marcinem omówić trasę do Lipowca 1 maja. Trochę nam zeszło. Marcin stwierdził, że odprowadzi mnie do domu a przy okazji trochę się pokręcimy tu i tam.
Najpierw koło oczyszczalni ścieków, wzdłuż torów, na ścieżkę wzdłuż Czarnej Przemszy. Po drodze odbijamy na mostku w stronę Teatru Dzieci Zagłębia. Potem jedziemy do "Wisienki" Ghostbikersów na Stary Będzin. Stamtąd w stronę szpitala górniczego ale po drodze odbijamy w prawo na Syberkę. Z Syberki dalej pod M1. Tam Marcin na chwilę wchodzi do sklepu sportowego sprawdzić jakie są promocje na sprzęt rowerowy.
Dalej jedziemy za M1 jakąś jeszcze nieotwartą drogą do Czeladzi. Z Czeladzi dalej obok parku Rozkówka do Wojkowic i potem prosto do mnie. Dłuższą chwilę rozmawiamy na tematy około klubowe. Potem Marcin rusza w dalszą drogę.
Kategoria Inne
Ogrodzieniec-Morsko-Pilica
-
DST
132.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
07:00
-
VAVG
18.86km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś wyjazd pod przewodnictwem Jacka. Umówiliśmy się na Pogorii 3 przy molo. Przyjechałem jakieś 5 min. przed czasem i zastałem na miejscu Sławka (razem w zeszłym roku byliśmy w Wilśle). Jacek zadzwonił, że będzie z lekką obsuwą ale to nie był żaden problem. Pogadaliśmy sobie ze Sławkiem czekając na prowadzącego.
Trasy nie będę całej opisywał bo na śladzie ją widać. Większość asfaltami choć i terenu trochę było. Sławek musiał się tam nieźle namęczyć bo był na kolarzówce. W kilku naprawdę piaszczystych miejscach przyszło mu niestety prowadzić. Ale ogólnie większość terenu udało mu się przejechać. Górki, pagórki, zjazdy, podjazdy. Lampiące słońce. Po południu trochę wiatru. Przypaliło mi ździebko łapki.
W Ogrodzieńcu wszamaliśmy ogromne lody włoskie (zastrzeżeniem, że za wierność marce musimy mieć rabat). Potem pojechaliśmy do Morska, gdzie był żurek z grzybkami i kiełbaską - spora porcja i smaczny (co prawda Jacek mówił, że grzybki halucynogenne, żeby nam się wydawało, że w zupie jest kiełbasa ale i tak było dobre). Stamtąd głównie wertepkami pojechaliśmy do Pilicy pod ruiny zamku.
Na moje stwierdzenie "że też im się chciało takie coś stawiać" Jacek rzekł, że chciało, nie chciało. Dawniej było takie narzędzie o nazwie bat i było używane do budowy. Cóż. Chyba trafniej ducha tamtych czasów nie da się ująć w kilku słowach.
Z Pilicy jedziemy znowu do Ogrodzieńca tym razem w większości szlakami i terenem.
Na miejscu mięsko z grilla z dodatkami. A potem rozpoczął się powrót. Po drodze kilka niezłych podjazdów (i zjazdów).
Jacek miał ambitniejszy plan, m. in. chciał jeszcze do Pieskowej Skały jechać, aleśmy ze Sławkiem nie bardzo chcieli współpracować w jego realizacji. Mnie trochę przeraziła ilość kilometrów jakie byśmy wyjechali wtedy. Wychodziło coś chyba ze 160. Jak nie lepiej. I pewnie by się skończyło powrotem po ciemku co jakoś nieszczególnie mnie cieszyło. Ale Jacek za mocno nie bronił pomysłu i pojechaliśmy, jak pojechaliśmy.
A i tak było zajefajnie. Sprzyjające okoliczności przyrody. Zgrana ekipa i fajna atmosfera.
Powrót zakończyliśmy generalnie w Dąbrowie. Ze Sławkiem pożegnaliśmy się w Gołonogu. Mnie Jacek odprowadził pod molo na P3. Rano było tam niemal pusto. Po 18:00 ćma ludzi. Zupełnie nie miałem ochoty tam siedzieć i się im przyglądać.
Pożegnaliśmy się pojechaliśmy w swoje strony.
Dzięki Jacku za wspólny wypad. Jak dla mnie rewelacyjny.
Link do pełnej galerii.
Po tym obrazku jedynie stwierdzenie jakie mi przychodzi do głowy to takie, że my, Polacy, jesteśmy wieśniakami. Było sobie ładne molo. Jakiś napierdolony wsiok nie mógł się z tym pogodzić i zdewastował. Smutne.
W drodze. Wolbrom o ile mnie pamięć nie zawodzi. O co się nie założę ;-)
W Ogrodzieńcu dziś po raz pierwszy :-)
Okiennik.
Nie raz i nie dwa trzeba było rzeźbić podjazdy.
Ruiny zamku w Pilicy.
Niegowonice. Podjazd był niezły. Zjazd jeszcze lepszy :-)
Kategoria Inne
V Zlot Turystów Oddziałów PTTK woj. śląskiego w Sosnowcu
-
DST
57.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
03:12
-
VAVG
17.81km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Start o 7:15. Nieco spóźniony. Musiałem się zmieścić do 8:00 z dojazdem do centrum Zagórza. Przez Sarnów, Preczów, Zieloną i centrum Dąbrowy Górniczej wyszło równo 15 km. Dojechałem na czas.
Z Zagórza w czterech jedziemy na Niwkę. Droga prosta jak drut i pomimo kilku wzniesień oraz zaoranego asfaltu uwijamy się w jakieś 25 min. Do startu grupy rowerowej jeszcze ponad 1,5h.
Po drodze dojeżdżają rowerzyści z innych oddziałów. Jedni na własnych kołach (ci z bliższych okolic), inni ze sprzętem w przyczepkach lub na samochodach. Na początku wydaje się, że nie będzie nas dużo ale w miarę zbliżania się godziny 10:00 już wiemy, że peleton będzie dość liczny.
Kierujemy się najpierw na Trójkąt Trzech Cesarzy. Tam niespodzianka. Trzech wojaków w mundurach z epoki wraz z uzbrojeniem. Dłuższa chwila na sesję foto.
Z trójkąta ruszamy dalej pod cmentarz żydowski. Chwila postoju, dwa słowa od Marcina na temat miejsca i jedziemy dalej. Trochę asfaltami, trochę terenem dojeżdżamy w końcu do Katedry w Sosnowcu. Tu znów dłuższy postój. Grupa z przewodnikiem zwiedza kościół.
Dalej przez miasto jedziemy pod pomnik Jana Kiepury. Kolejna sesja foto. Przejściem podziemny wydostajemy się niedaleko cerkwi prawosławnej. Kolejny postój połączony ze zwiedzaniem.
Dalej było jeszcze kilka innych punktów, których nazwy wyleciały mi już z pamięci choć przed oczami mam ich obrazy i w końcu najkrótszą drogą pojechaliśmy na górkę środulską. Na miejscu grochówka i inne atrakcje, w których już osobiście nie brałem udziału. Jako grupa rowerowa dotarliśmy pierwsi ale wkrótce po nas zjawiła się pierwsza grupa piesza. Kiedy piszę te słowa pewnie jeszcze na Środuli trwa zlot.
Na trasie przejazdu wielkiej pomocy udzielili klubowi, jako organizatorowi przejazdu grupy rowerowej PTTK, członkowie Będzińskiego Klubu Rowerowego GHOSTBIKERS. Pomagali obstawiać skrzyżowania, ronda i przejazdy tak, aby dość liczna grupa gości była w stanie płynnie i w zwartym peletonie przemieszczać się pomiędzy kolejnymi punktami. Dzięki, chłopaki, za pomoc. Bez Was by tak łatwo nie poszło.
Dodatkowo mnie udało się zaliczyć klasyczną glebę :-) Sam sobie jestem winien bo próbowałem wyprzedzać z prawej strony w dość wąskim miejscu. Zahaczyłem na pewno rogiem i chyba kołem o krzaki. Kierownica skręciła w prawo i gleba na miejscu. Na szczęście prędkość nie za duża i przy końcu grupy więc karambolu nie było. Sam też zauważalnych strat nie odnotowałem.
Powrót ze Środuli do Będzina z trójką "Ghostów", z którymi pożegnałem się przy dworcu kolejowym na Starym Będzinie. Dalej przez nerkę, obok Pałacu Gzichowskiego, dalej przez Zamkowe, w las Grodziecki. Wąską ścieżyną do końca jakiegoś cieku wodnego, drapanie się na nasyp kolejowy, kawałek nasypem, zjazd na drugą stronę i ścieżynką do drogi z Będzia na Łagiszę. Potem już prosto do siebie. No, prawie prosto. Na wyjeździe z Będzina zaczęło trochę kropić i tak już do samego domu.
Mój dzisiejszy dzień rowerowy:
Na Niwce przed startem.
Trójkąt Trzech Cesarzy.
Warta przy Trójkącie.
Centrum Sosnowca - Pomnik Jana Kiepury.
Cerkiew w Sosnowcu.
Kościół protestancki.
Finałowy podjazd na Środulę.
Lekko nie było :-)
Kategoria Inne
II Wiosenny Zlot Rowerowy na Dorotkę
-
DST
36.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
02:08
-
VAVG
16.88km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś delikatnie tylko tyle km ile trzeba było aby dokonać przejazdu z II Wiosennym Zlotem Rowerowym na Dorotkę.
Wyjechałem dziesięć minut później niż planowałem (9:10) i przyszło mi trochę naginać tempo, żeby zjawić się w Sosnowcu pod siedzibą PTTK na Dęblińskiej o czasie. O dziwo, pomimo wczorajszego dnia, jechało się nadzwyczajnie dobrze. Dystans 15 km pokonałem ze średnią 27km/h. Sprawę trochę ułatwiało ukształtowanie terenu :-)
Spod PTTK ruszamy zgodnie z planem o 10:00 całą grupą przybyłych rowerzystów. Są ludzie, z Ghostbikers, uczestnicy ostatniej Zagłębiowskiej Masy Krytycznej w kamizelkach oraz inni. W sumie, tak "na oko" 50 osób.
Trasa wiedzie na Stawiki, dalej obok Reala i lasem aż do hali sportowej na Milowicach. Potem w stronę Zakładu Gospodarki Komunalnej i trochę terenem aż do parku w Czeladzi. Z parku wyjeżdżamy pod Pałac Saturna. Chwila postoju i dalej na Rynek. Tam dołączają do nas kolejni Gostbikersi. Razem jedziemy obok targu w stronę Grodźca. Klinkierek a potem podjazd do skrzyżowania i dalej na sam szczyt.
Na miejscu już czeka kilka innych grup przybyłych na zlot oraz organizatorzy zlotu.
Sesja foto, poświęcenie rowerów, chwila zabawy. Wszystko jednak nie trwa zbyt długo bo pogoda nieco się zaostrzyła. Poranne słońce skryło się za chmurami i chłodny wiatr zaczął dawać się we znaki.
Na Dorotce spotykam Jacka. Chwilę później przyuważam też kolegę Rafała z poprzedniej pracy. Zdjęcia, zdjęcia, pogaduchy. W końcu pożegnania i wracam do domu. Zjazd najkrótszą drogą do skrzyżowania i dalej do Gródkowa. Na przejeździe kolejowym odbijam w klinkierek i potem jeszcze na moment do sklepu ale potem już prosto do domu. Foto grupy startującej spod PTTK w Sosnowcu
Wbijamy w teren.
Była odrobinka błotka i podjazdu.
Pod pałacem w Czeladzi.
Na rynku w Czeladzi.
Podjazd pod skrzyżowanie w Grodźcu.
Finałowy wjazd na szczyt Dorotki.
A na szczycie było tak...
... tak...
... i tak.
Kategoria Inne
Na zdychającym zasilaniu
-
DST
96.00km
-
Czas
05:03
-
VAVG
19.01km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Stawiłem się na spotkanie z Andrzejem na Placu Papieskim o 8:30. Byli jeszcze Damian, Paweł i spóźniony :-p Tomek.
Do Placu dojechałem swoim tempem i jeszcze było ok. Potem prowadzenie wziął w swoje ręce Andi i się zaczęło. Średnio gdzieś tak 30km/h. Tak czułem, że tak będzie i się nie pomyliłem. Kawałek dawałem radę ale przed Bukownem stwierdziłem, że nie ma sensu się szarpać i zdecydowałem, że nie będę chłopakom tempa obcinał. Pożegnaliśmy się i w kilka minut zniknęli na horyzoncie.
Z Damianem dużo wolniej (o jakieś 6-7 km/h przynajmniej) pojechaliśmy do Bukowna gdzie się pożegnaliśmy. Potem rzeźbiłem sobie na Bolesław, Klucze, Chechło i stamtąd powrót na Dąbrowę Górniczą przez Łazy Błędowski, Ząbkowice i dalej Pogorię IV i przez Sarnów do domu.
Po drodze trochę pokopałem sobie w piasku, trochę potaplałem się w błocie.
Kilka razy czułem jak mi wysiada zasilanie. Nie za wiele pomagało futrowanie się czekoladami, batonami i inkszymi formami kalorii. Tak podejrzewam, że to jednak wczorajszy dzień też trochę o sobie dawał znać. Poza tym Andrzej z Tomkiem mimo wszystko mają lepsze osiągi niż ja. Średnia jednak nie kłamie.
Pogoda równie przyjemna jak wczoraj. Słoneczko. Niewielki wiaterek. Na starcie było około +5 st. C. Przy powrocie znacznie cieplej. Na Pogorii IV ćma ludzi.
Kategoria Inne
Pierwsza setka w tym roku czyli na obiad do Lublińca :-p
-
DST
117.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
06:30
-
VAVG
18.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tak mi już jakiś czas chodził ten Lubliniec po głowie i w końcu się dziś zebrałem i pojechałem.
Start przed 12:00. W tamtą stronę sporo lasami i trochę polami. Powrót głównie asfaltami. Na śladzie będzie wszystko widać.
Tytułowy obiadek wszamałem w Chacie Wuja Toma. Dosłownie w ostatniej chwili. Jeszcze z kwadrans i deficyt energetyczny by mnie wykończył. Podane w pierwszej kolejności: browarek, herbatka i cola zatrzymały katastrofę a zaserwowana w chwilę później rolada z kluskami i kapustą dały siły na powrót.
Gdzieś w lublinieckich lasach.
Na szczęście przez to nie musiałem się przedzierać ;-)
Urząd Miasta w Lublińcu.
Kościół tylko nie wiem czy już w granicach Tarnowskich Gór czy jeszcze nie. Ale nawet jak nie to bardzo blisko.
A to nie jest "prześwietlona" klatka. W pełnym powiększeniu będzie widać kropeczki układające się w gwiazdozbiór Oriona a u dołu z lewej lekka łuna i zarys drzew. Zdjęcie zrobione na wale między parkiem w Świerklańcu i zbiornikiem Kozłowa Góra. Jest tam mało sztucznego oświetlenia w pobliżu i stosując cytat z "Odysei kosmicznej 2001": "The sky is full of stars" :-) Tak to chyba leciało.
Tak wyglądała trasa.
Kategoria Inne
Mam nadzieję, że nie przegiąłem
-
DST
60.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
03:32
-
VAVG
16.98km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Właściwie to nie wiem czy już się wykurowałem z przeziębienia, czy nie ale pogoda i ostre ataki cyklozy mogły skończyć się tylko jednym.
Wybyłem nieco po 13:00. Początek tragiczny. Jednak coś tam na płucach pozostało i oddychanie przez pierwsze 5-6km nie było łatwe. Potem, jak już na obroty wszedłem, było lepiej ale po drodze kilka razy napowietrzanie ulegało zalaniu.
Najpierw pokulałem się do Góry Siewierskiej. Dalej do Twardowic i Nowej Wsi. Stamtąd do Sączowa. Polami do Niezdary. Lasem do Miasteczka Śląskiego. Asfaltem do Tarnowskich Gór. Asfaltem do Świerklańca. Postój w parku, kilka łyków gorącej herbatki i coś na ząb. Potem wzdłuż wału na Kozłowej Górze, przez Wymysłów, lasem do Rogoźnika i potem już asfaltem przez Strzyżowice do domu.
Miałem po wertepach nie jeździć ale jakoś "mi się tak raz skręciło" na pole, potem do lasu i już później przestałem się pilnować. W lasach jeszcze miejscami lód a głównie to mlaskające błotko. Pogoda całkiem niezła choć generalnie bez słońca. Momentami zawiewało tu i ówdzie ale niegroźnie.
Po drodze spotkałem tylko dwóch rasowych rowerkowców: jednego w Tarnowskich Górach, drugiego w Świerklańcu. Z oboma wymieniliśmy machnięcia końcówkami górnymi.
Sączów. Budowa autostrady. Tu była pierwsza solidna porcja błotka.
Ja tam za Kościołem nie jestem ale trzeba przyznać, że kiedyś ładnie je stawiali.
Zamarznięty jeszcze staw w Świerklańcu. Kozłowa Góra i Rogoźnik też lodem przykryte.
"Rybacy" na Rogoźniku. Na Kozłowej Górze też kilku było.
Kategoria Inne