limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Kilkudniowe

Dystans całkowity:19089.00 km (w terenie 2528.00 km; 13.24%)
Czas w ruchu:1177:00
Średnia prędkość:16.22 km/h
Maksymalna prędkość:62.50 km/h
Liczba aktywności:184
Średnio na aktywność:103.74 km i 6h 23m
Więcej statystyk

Rusinowo - Strzepcz

  • DST 143.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 07:50
  • VAVG 18.26km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 czerwca 2014 | dodano: 12.06.2014

Dziś szarpanina z wiatrem i Kaszubami. Z Rusinowa jedziemy na początek pod latarnię w Jarosławcu. Na miejscu okazuje się, że dostęp do latarni jest tylko w godzinach od 15:00 do 18:00 czyli nici ze stempelka w paszporcie. Jedziemy zatem do kolejnej latarni w Ustce. Tu udaje się zdobyć piąty stempelek w paszporcie i tym samym kończymy jeżdżenie szlakiem latarni morskich. Srebrnej odznaki tym razem nie zdobędziemy. Za to kiedyś może porwiemy się od razu na złotą. Z Ustki ruszamy na Główczyce przez Gardno Wielkie, gdzie zasiadamy do smażonej rybki nad jeziorem. Dalej jedziemy do Smołdzina, gdzie chłopaki potwierdzają się w dyrekcji Słowińskiego Parku Narodowego a ja pstrykam zdjęcie rosnącego przed siedzibą dębu. Główczyce osiągamy po zażartej walce z wiatrem. Nie ustajemy jednak w wysiłkach i ciągniemy dalej do Lęborka gdzie jesteśmy około godziny 19:00. Paweł najeżdża ścianę płaczu a ja szukam noclegu. Znajdujemy w Linii. Tak nam się przynajmniej wydaje. Z pełnym poświęceniem przemy więc do celu. Na wjeździe do Linii robimy zakupy i szukamy noclegu. Okazuje się jednak, że w bazie gps-a jest błąd. Ulica i numer się zgadzają ale miejscowość nie. Mamy jeszcze do pokonania około 7 km i dwie górki. Górki zaczęły się za Lęborkiem i okazały się wstępem do wjazdu na teren Szwajcarii Kaszubskiej. Kto był w tym regionie to wie, że lekko tu nie ma. Nocleg osiągamy nieco przed 22:00 i znów udaje się trafić nam bardzo fajne miejsce.



Link do pełnej galerii


Latarnia w Jarosławcu. Tu też się nie udaje ze stempelkiem.


Ładny dzionek do jeżdżenia.


Latarnia w Ustce.


Drugie śniadanko nad morzem.


Potem zaczynamy krawędziami Narodowego Parku Słowińskiego wbijać się w ląd. Tu jezioro Gardno.


Dyrekcja Słowińskiego Parku Narodowego z okazałym dębem.


Lębork. Za miastem zaczęły się schody czyli wjazd do Szwajcarii Kaszubskiej. Oj! Urobiliśmy się!


Dwujęzyczne nazwy. Dopóki nie znikną to będziemy wiedzieli, że z terenem będzie szarpanina.


Kategoria Kilkudniowe

Kukinia - Rusinowo

  • DST 95.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 05:25
  • VAVG 17.54km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 czerwca 2014 | dodano: 11.06.2014

W Kukini udało nam się super odpocząć. Paweł startuje wcześniej zrobić zwiad w miejscu, gdzie jego żona i córka będą na wakacjach. Maciek, Krzysiek i ja jedziemy bokami pod latarnię w Gąskach. Częściowo jedziemy szlakiem R10, który miejscami wiedzie terenem. Pod latarnią spotkamy się z Pawłem. Krzysiek korzysta z okazji i zasiada do espresso więc ja z kolei korzystam z przerwy i wspinam się na latarnię podziwiać widok. Nie miałbym nic przeciwko takiemu widokowi w domu. Z Gąsek przez Łazy jedziemy do Mielna i objeżdżamy Jezioro Bukowo przez Osieki i Rzepkowo do Dąbek (spory kawałek drogi wygodną ścieżką rowerową). Dalej jedziemy w stronę Darłowa. Po drodze chwila przerwy i Maciek strzela mi foto jak siedzę na ławeczce w pozycji drzemki. Podobno foto już zdążyło polecieć na FB z dopiskiem żem po setce ;-) Nieco dalej podkręcam sobie tempo by się obudzić i zostawiam ekipę z tyłu. Solo docieram na rynek w Darłowie, gdzie wykańczam napoje i czekam na chłopaków. Kiedy dzwonią okazuje się, że podjechali prosto pod latarnię. Gonię do nich szybko. Na miejscu wbijam kolejne potwierdzenie do paszportu, strzelamy wspólne foto i podziwiamy przez chwilę chowanie mostu i wpływanie różnych pływadełek. Po paradzie jedziemy wciągnąć obiadek. W ciągu dnia kilka razy zdzwaniałem się z moim bratem Januszem, który razem z rodziną spędza tydzień nad morzem właśnie w Darłowie. Udaje nam się spotkać. Spotkanie ma drugie dno. Maciek pakuje część rzeczy ze swojego bagażu i paczkę zostawiamy Januszowi do zabrania. W międzyczasie pojawiają się chmury i co chwilę coś pokapuje. Nawet wdziewamy warstwy przeciwdeszczowe ale po kilku kilometrach je chowamy. Jednak jazda idzie coraz oporniej i zaczynamy się rozglądać za noclegiem. Za drugim podejściem trafiamy fajną i niedrogą kwaterę kończąc jeżdżenie nieco wcześniej niż do tej pory. Pokapywanie co jakiś czas powraca. Podobno ma się niedługo rozsypać pogoda.



Link do pełnej galerii


Gąski.


Czasem potrzebne 2 rzuty oka, by się przekonać, że to jednak nie pomyłka ;-)




Darłowo.


Latarnia tamże.


A po obiedzie czarne chmury.


Ta pierwsza woda to jezioro Kopań. Ta druga to Bałtyk.


Kategoria Kilkudniowe

Wolin - Kukinia

  • DST 123.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 06:41
  • VAVG 18.40km/h
  • VMAX 38.10km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 czerwca 2014 | dodano: 11.06.2014

Dziś miałem piątek trzynastego. Ruszamy prawie planowo. Przez chwilę był moment grozy bo na niebie dywan chmur i nawet spadło kilka kropel. Na szczęście skończyło tylko na chwili strachu. Potem pogoda była coraz lepsza. Na wyjeździe z Wolina wstępujemy do muzeum i potem ruszamy w drogę do Kamienia Pomorskiego. Na 7 km przed miastem zrywam łańcuch. Rozleciała się spinka przy zrzucaniu z blatu. Wygrzebuję drugą i spinam łańcuch. Przy ruszaniu jednak coś jest nie tak. W pośpiechu źle go przełożyłem na wózku tylnej przerzutki i muszę go rozpiąć i poprawić. Trochę się z tym szarpię nim doprowadzam wszystko do porządku. Gonię do chłopaków, którzy już czekają w mieście, ale po drodze jeszcze spowalnia mnie szlaban na przejeździe kolejowym. Dzień zapowiada się na oporny. Spotykamy się przy katedrze i chwilę dychnąwszy ruszamy dalej w stronę latarni w Niechorzu. Po drodze podjeżdżamy pod ruinę kościoła w Trzęsaczu. Ostatnia ściana dalej stoi. Robimy sobie kilka foto. Kolejne foto przy latarni i jedziemy szukać miejsca pobierania paszy. Zasiadamy do smażonej rybki i wciągamy ją szybciutko. Odnajdujemy ścieżkę rowerową do Kołobrzegu by przy jej użyciu osiągnąć cel. Początek ma bardzo dobry. Potem jednak wiedzie drogą z granitowej kostki. Jazda to mordęga. Kiedy po drodze mijamy zjazd na szutrówkę bez większych oporów skręcamy w niego ale gps pokazuje, że zaczynamy się wracać. Napotkani po drodze rowerzyści naprowadzają nas ponownie na ową granitową drogę krzyżową, która trochę dalej zmienia się a to w leśny dukt, a to w betonowe płyty by w końcu przejść w kostkę i asfalt. Po drodze na postoju wypada mi z plecaka butelka coli. Jakiś taki niezatrybiony odkręcam korek i oblewam się wzburzonym napojem. Kolejny gwoździk, który sprawia, że dzień kwalifikuję do opornych. W Kołobrzegu chwilę się motamy nim udaje się nam podjechać pod latarnię. Niestety zamknięta już. Spóźniliśmy się około 40 min. Szukamy noclegu i znajdujemy w agroturystyce w Kukini. Wbijam namiar w gps-a i ruszamy najkrótszą droga. Po drodze małe zakupy i w końcu jedziemy na nocleg. Okazuje się jednak, że tam gdzie prowadzi nawigacja nic nic nie ma. Dzwonimy i pytamy. Okazuje się, że w bazie adresowej mojej mapy jest błąd dla tego adresu i do celu mamy jeszcze 2 km. Krzysiek odpala nawigowanie ze smartphone-a i trafiamy bez problemu pod drzwi. Na dziś to już koniec z niespodziankami. Nocleg w Kukinii okazuje się bardzo trafionym wyborem - na uboczu, wygodny. Od razu zabieramy się za kolację. Na chwilę rozciągam się by rozprostować kości i budzę się 5 godzin później. Wpis dodaję już rano.


Link do pełnej galerii


Zaczynamy dzień od muzeum w Wolinie.


Potem trochę jazdy.


Zerwany na spince łańcuch u mnie.


Kamień Pomorski. Awaria i potem jeszcze stanie na przejeździe kolejowym zepsuły mi czasowo humor co zniechęcało do focenia. Również mało czyste łapy się do tego przyczyniły.


Trzęsacz.


Latarnia w Niechorzu.


Ładnych kilka kilometrów męczarni. Temu co wpadł na pomysł, by tędy pociągnąć ścieżkę rowerową życzę by nią za karę jeździł codziennie do końca życia. Człowiek na gładkie zjedzie to zaczyna się jąkać.


Latarnia w Kołobrzegu. Brakło nam niecałej godziny by zdążyć przybić tam pieczątkę. Ale, że srebra nie będzie bo na Hel się nie wybieramy, to nie płaczemy tylko jedziemy dalej.



Kategoria Kilkudniowe, Łańcuch, Serwis

Wolin - Świnoujście - Wolin

  • DST 96.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 05:52
  • VAVG 16.36km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 9 czerwca 2014 | dodano: 09.06.2014

Dziś miał być dzień "lajtowy". Wyszło jak wyszło. Udało się wyspać. Ruszamy dziś tak, jak się spodziewa→em, że wyruszymy czyli około 11:00. Nim wyjeżdżamy z Wolina udaje nam się uzupełnić rezerwy części zamiennych w postaci rezerwy linek do przerzutek i hamulców. Dzisiejszy cel, poza lekkim odpoczynkiem, to dotarcie do Świnoujścia. Ponieważ główna droga w tamtym kierunku to ekspresówka, wybieramy drogi alternatywne przez obydwie Mokrzyce i kawałek parku narodowego (ze sporym odcinkiem po piaskach) osiągając w efekcie Międzyzdroje. Tam poza potwierdzeniem Paweł nabywa dodatkową książeczkę KOT a Krzysiek zaspokaja nałóg w postaci espresso. Do Świnoujścia jedziemy leśnym szlakiem rowerowym R10. Droga jest całkiem przyjemna i przebywamy ją zaskakująco sprawnie wyłaniając się na wprost budowy gazoportu. Skręcamy w stronę fortu Gerharda (nie zwiedzając go jednak) i osiągamy w końcu latarnię morską. Tam potwierdzenie i zaopatrujemy się w książeczki (paszporty) do zaliczania szlaku latarni morskich. Ponieważ zrobiła się pora obiadowa "promujemy" się na drugą stronę Świny i pod przewodnictwem Maćka jedziemy na promenadę do jadłodajni, gdzie wprowadzamy smaczny obiadek, który dostarcza nam sił na powrót. Mała wizyta na plaży by uwiecznić nasze osiągnięcie w postaci dotarcia nad morze. Potem rozpoczynamy odwrót. Do Międzyzdrojów wracamy tą samą drogą. Potem jednak zmieniamy marszrutę bym uniknąć ponownych zmagań z piaskiem. Wracamy asfaltami przez Wisełkę, Kolczewo i Kodrąb. Na wjeździe do Wolina podjeżdżamy na myjnię by nieco oporządzić rowerki. Po powrocie na kwaterę zabieram się za serwis w temacie zerwanej szprychy, który to defekt odkryłem w okolicach Świnoujścia. Niespodziewanie pod sklep obok naszej kwatery podjeżdżają cykliści z Tomaszowa Lubelskiego, którzy robią objazd dookoła Polski. Rozmawiamy przez chwilę o naszych dotychczasowych dokonaniach i planach na najbliższe dni. Potem już tylko kolacja i przygotowania do dnia jutrzejszego.


Link do pełnej galerii.


Na początek nieco terenu.




Jest morze.


Są i bunkry.


R10.


Fort Gerharda.


Latarnia.


Ponownie morze i zaduma nad jego urokiem w wykonaniu Pawła ;-p


Gazoport.


Takie tam w drodze powrotnej do Wolina.


Kategoria Kilkudniowe, Szprycha, Serwis

Gryfino - Wolin

  • DST 115.00km
  • Czas 06:09
  • VAVG 18.70km/h
  • VMAX 40.80km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 czerwca 2014 | dodano: 08.06.2014

Lekko nam się start obsunął m. in. z powodu mojego prania ale nie tylko. Potem jeszcze Krzysiek szukał apteki i jak na dobre ruszyliśmy to było już dość późno. Dodatkowo temperatura jest dość konkretna i kręcenie momentami idzie opornie. Na jednych światłach objawia się króliczek i z Pawłem puszczamy się w pogoń. Kilka kilometrów gonimy człowieka ale nie dajemy rady go dociągnąć. On na pusto, my z sakwami, lekko pod wiatr i jeszcze do tego miał przewagę czasową z tego co staliśmy na światłach. Odpuszczam pierwszy, Paweł jeszcze kawałek za nim gonił ale też w końcu dał za wygraną. Szczecin najeżdżamy niemal w momencie, kiedy rusza coś podobnego do Zagłębiowskiej Masy Krytycznej (tu ma to inną nazwę ale jakoś nie zapadła mi ona w pamięć). Z Pawłem wspinamy się na taras widokowy muzeum i podziwiamy panoramę robiąc przy okazji trochę zdjęć. Chwilę kręcimy się jeszcze po mieście szukając również okazji do pobrania paszy ale w końcu decydujemy się ruszyć w stronę docelowo Świnoujścia a pośrednio do Wolina. Na wylocie z miasta zakotwiczamy w pizzerii gdzie ładujemy akumulatory bardzo smacznym jedzonkiem. Potem już bez większych postojów kierujemy się do Goleniowa i dalej do Wolina. Od strony Wolina sznurek samochodów. Nasz pas niemal pusty więc jedzie się całkiem dobrze. Docieramy na miejsce nieco po 20:00. Szybko się kwaterujemy i na dziś koniec jeżdżenia. Przy posiłku jeszcze tylko snujemy luźne plany na jutro. Potwierdzeń dziś niewiele ale końcówkę robimy inną niż nasz kolega Darek wytyczył. Jego plan prowadził do Nowego Warpna i zakładał wjazd do Świnoujścia od strony niemieckiej. My zdecydowaliśmy się na wjazd do Świnoujścia od strony polskiej.



Link do pełnej galerii


Gryfino.


Na wjeździe do Szczecina.


Z wieży muzeum (pierwszy od lewej budynek) podziwialiśmy z Pawłem panoramę.


Zamek w Szczecinie.


Zdjęcie rowerzystów z wieży widokowej muzeum.


W drodze do Wolina trafia się perełka :-)


Cel dnia osiągnięty.


Kategoria Kilkudniowe

Moryń - Gryfino

  • DST 92.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 04:52
  • VAVG 18.90km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 czerwca 2014 | dodano: 07.06.2014

Dziś ruszamy dość późno. Przeze mnie. Trochę zeszło mi na praniu a że była tylko jedna łazienka na noclegu do dyspozycji to zrobił się zator. Na początek jedziemy zrobić zakupy na śniadanie i dopiero potem ruszamy w drogę. Pierwszy cel to Kostrzynek Stary czyli najbardziej na zachód wysunięty kawałek Polski. Niestety nic tego faktu na miejscu nie zaznacza więc robimy sobie zdjęcie przy tablicy miejscowości. Kilkaset metrów dalej dojeżdżamy do brzegu Odry i robimy sobie przerwę na śniadanie. Po śniadaniu jedziemy do Cedyni gdzie poza potwierdzeniem zasiadamy z Krzyśkiem w restauracji na herbatkę (ja) i kawkę (Krzysiek). W tym czasie Maciek z Pawłem załatwiają potwierdzenie w muzeum i wspinają się na wieżę widokową. Jest dość ciepło i jak już staniemy to ponowne zebranie się do jazdy jest dość niemrawe. Jednak kiedy już ruszymy to jazda rozwija się całkiem sprawnie. Kolejny punkt na trasie to Chojna. Docieramy tam po drodze przecinając północną część Cedyńskiego Parku Krajobrazowego. W Chojnie trafiamy na festyn Dni Kultury i Sportu. Udaje się zdobyć bez problemu potwierdzenie. Pora robi się obiadowa ale nie jemy w mieście tylko ruszamy dalej. Krzysiek namierza źródło paszy w Widuchowej, które okazuje się i smaczne i obfite. Z akumulatorami załadowanymi po korek ruszamy do Gryfina na nocleg. Po drodze Maciek zalicza awarię w postaci i zerwania linki przedniej przerzutki. Wspólnymi siłami rozprawiamy się z problemem i jedziemy dalej do celu. Robi się nieco chłodniej, jak to wieczorową porą, ale droga gładka, i pomimo tego, że z kategorii ruchliwych to jedzie nam się bardzo dobrze i sprawnie. Kilkanaście minut po 21:00 lądujemy na kwaterze gdzie w końcu można ię umyć i wlać w siebie nieco izotoników by wyrównać bilans cieczy.


Link do pełnej galerii



Moryń.


Ze 2/3 kościołów po drodze wyglądało, jakby miały ze 700 lat.


Kocie łby i sakwy na bagażniku to mordercza jazda.


Ale jakoś się jedzie. I nie ma samochodów.




Najbardziej na zachód wysunięta polska miejscowość.


Cedynia - punkt widokowy.


Ciężko było zmieścić ten obiekt na jednym zdjęciu. Podobno ponad 100 m wysokości. Chojna.


Error u Maćka. I prowizorka, która zaraz potem została usunięta. Dobrze mieć w zapasie trochę części. W Wolinie jednak trzeba było zapasy odbudować bo w rezerwie została tylko jedna. Na 4 rowery trochę mało. Na szczęście więcej nie było potrzeba.


Prawie jak BIDA. Zupa przed drugim daniem była poważnym błędem. Samo drugie danie wystarczyłoby w zupełności.


Czasem po drodze kątem oka coś zwracało uwagę. Wtedy nawrotka i foto.


Kategoria Kilkudniowe

Grzmiąca - Moryń

  • DST 125.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 06:58
  • VAVG 17.94km/h
  • VMAX 37.50km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 6 czerwca 2014 | dodano: 06.06.2014

Zaczynamy dziś około 9:30. Wracamy do Kłopotu do muzeum bociana białego, gdzie się potwierdzamy. Potem wjeżdżamy na ścieżkę rowerową na wale rzeki Odry. Jedynym jej mankamentem jest to, że zbudowana jest z betonowych płyt i to położonych w poprzek. Jedzie się średnio komfortowo ale przynajmniej z dala od samochodów i z pięknymi widokami na rozlewiska Odry. Dziś potwierdzeń prawie nie zaliczamy. Na odcinku z Kłopotu do Uradu na ścieżce nie ma nic. W Słubicach był kościół i cmentarz ale dla nas miasto tym razem est okazją do załatwienia technicznych aspektów rajdu. Odwiedzamy przede wszystkim ściany płaczu by być w drodze wypłacalnymi. Ja nabywam dwie nowe oponki i od razu, na ławeczkach na wale dokonuję wymiany. Stare opony lądują w koszu. Wymieniam też klocki w tylnym hamulcu. Dodatkowo jeszcze najeżdżamy sklep wędkarski, gdzie kupuję siatkę na ryby z przeznaczeniem do suszenia pranych ciuchów w czasie jazdy. Patent jutro przejdzie chrzest bojowy. Wyjeżdżamy z miasta ścieżką rowerową na wale Odry. Dalej ścieżka miejscami prowadzi poniżej korony wału ale jedzie się nią całkiem dobrze. Etap ze Słubic pod Kostrzyń nad Odrą jest jednym z dłuższych ale i spokojnych bo na wałach nie ma żywego ducha. Podjeżdżamy pod dyrekcję Parku Narodowego Ujścia Warty. Niestety jest po 16:00 i nie ma nam kto zrobić potwierdzenia. Na wjeździe do Kostrzynia wstępujemy na chwilę do fortu i wizytujemy dawne przejście graniczne. Potem wieża ciśnień i poszukiwanie miejsca, gdzie dałoby się zjeść. Paszę pobieramy już na wylocie z miasta. Potem szukamy noclegu i jedziemy już do celu. Na miejscu jesteśmy przed 22:00.



Link do pełnej galerii


Jeszcze raz Kłopot i muzeum bociana białego.


Wałem na Odrze jedziemy...


... Świecka. W tle niemiecka strona Odry.


Tu Błękitny dostaje nowe kapcie i klocki do hamulca na tył.


Po niemieckiej stronie rzeki co chwila jakieś miasteczka. Po naszej pusto.


Niemiecką stroną też gna jakaś ekipa :-)


Fort w Kostrzyniu nad Odrą.


Kolejna wieża ciśnień.


Kategoria Kilkudniowe, KlockiT, Opona

Czarna - Grzmiąca

  • DST 125.00km
  • Czas 06:48
  • VAVG 18.38km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 5 czerwca 2014 | dodano: 06.06.2014

Z Czarnej ruszamy dość wcześnie. Jest w miarę ciepło ale nad nami dywan chmur czasem z dziurami w stronę błękitu. Jedzie się całkiem dobrze. Zdążamy do Milska na przeprawę promową Przewozu. Jedziemy dalej do Bojadła, gdzie szukamy "Tańczących Sosen". Jak się okazuje są dalej niż nam się zdawało i jedyne co oglądamy to wydmy śródlądowe i zniszczony pałac. Zdobywamy też potwierdzenie w domu kultury. W drodze do Sulechowa podjeżdżamy pod pałac w Trzebiechowie, w którym mieści się m. in. szkoła. W Sulechowie zdobywamy potwierdzenie domu kultury obok zamku i chwilę kręcimy się wokół rynku. Dychnąwszy nieco ruszamy do Krosna Odrzańskiego. Odcinek jeden z dłuższych dziś i zakończony o porze w sam raz na obiad. Nim do niego dochodzi potwierdzamy się na zamku. Tam też Paweł odkrywa, że ma w Krośnie rodzinę. Potem jemy i ruszamy w stronę Kłopotu. Na zjeździe ścieżką rowerową coraz bardziej rzuca mi tyłem. Zjeżdżamy w końcu w spokojniejszą drogę i chwilę dalej robię wraz z Pawłem ogląd sprawy. Ujawniamy przecierającą się oponę. Jest ryzyko, że nie wytrzyma dużego obciążenia i w dogodnym miejscu robimy postój, na którym zamieniam opony na kołach. Jedzie się lepiej. Dość spokojną drogą docieramy do Kłopotu jednak do muzeum podjedziemy już dnia następnego. My jedziemy już prosto na zarezerwowany nocleg do Grzmiącej. Cel osiągamy około 21:00.



Link do pełnej galerii


Niemal na dzień dobry "promujemy" się :-)


Bojadła.


Wydmy śródlądowe.


Pałac w Trzebiechowie.


Sulechów.


Dorodna akacja.


Krosno Odrzańskie.


Ujawnia się problem techniczny :-/


No to mamy Kłopot.


Bajeczne kolorki o zachodzie słońca w drodze do Grzmiącej.


Kategoria Kilkudniowe

Ścinawa - Czarna

  • DST 102.00km
  • Czas 05:26
  • VAVG 18.77km/h
  • VMAX 43.30km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 4 czerwca 2014 | dodano: 06.06.2014

Dzień zaczynamy od powrotu z porwania i uwolnienia rowerków :-) Żegnamy się z naszym gospodarzem uwieczniając spotkanie na zdjęciu. Start następuje późno ale pogoda jest bardzo dobra i wszystko wskazuje na to, że uda się bez problemu wykręcić 100 km. Nasz pierwszy cel to Głogów. Okazuje się jednak w czasie jazdy, że po drodze są różne atrakcje. Na wjeździe do Rudnej przyuważam tabliczkę informacyjną o pałacu Rudnej Starej. Zawracamy i zbaczamy nieco z trasy. Chwilę nam zajmuje szukanie obiektu i udaje się tylko dzięki pomocy mieszkańca miejscowości. Pałac jest ruiną, niestety. Do tego schowany w zagajniku naprzeciw stawu. Robię kilka zdjęć i wracamy na trasę docierając do Rudnej. Byliśmy przekonani, że to małe miasteczko z ładnym ratuszem ale nas, odpoczywających zagaduje Pani Radna i uświadamia, że Rudna jest wsią. Zaskakujące. Wspominamy o naszej wizycie w Starej Rudnej i słyszymy, nie pierwszy już raz, że konserwator zabytków nie wyraża zgody na żadne prace w obiekcie. Nawet zabezpieczenie tego co jeszcze jakoś wygląda jest niemożliwe. Przykre to i bardzo dziwne. Robimy sobie zdjęcie z nasza rozmówczynią i żegnamy ruszając w dalszą drogę. W gminie Grębocice zatrzymujemy się przy ruinach pałacu. Kiedyś musiała to być piękna budowla. Teraz to tylko pusta skorupa. Docieramy w końcu do Głogowa. Na wjeździe do miasta szukamy Fortu Gwiazda. W miejscu oznaczonym na mapie jest park i jedyne co może świadczyć o tym, że był tu fort, to fragment ceglanego muru. Przynajmniej tyle udaje nam się na szybko odkryć. Potem jedziemy do centrum pod zamek Piastowski gdzie się potwierdzamy i ruszamy w dalszą drogę. Po drodze podjeżdżamy pod pałacyk w Czernej. Tam tylko foto i jedziemy dalej do Bytomia Odrzańskiego. Robimy dłuższą przerwę na obiad by mieć siły na skok do Nowej Soli. Kolejno jedziemy pod muzeum (w remoncie), pod most zwodzony (ale nie udaje się trafić na jego podnoszenie) i do kościoła św. Antoniego, gdzie udaje nam się zdobyć potwierdzenie. Z Nowej Soli jedziemy już prosto na nocleg do Czarnej. Miejsce okazuje się bardzo spokojne, do tego stopnia, że nawet mamy spokój od komórek i internetu. Padamy szybko ale też i wstajemy wcześnie dnia następnego i wcześniej zaczynamy dzięki temu start.


Link do pełnej galerii


Uwolniwszy rowerki z niewoli...


... jedziemy...


... do, przez przypadek, Rudnej Starej.


W Rudnej zagaduje nas lokalna Pani Radna.


Zachodnia ściana Polski obfituje w akacje. Miejscami to całe lasy.


Kolejne ruiny.


Zamek w Głogowie.


Bytom Odrzański.


Nowa Sól.



Kategoria Kilkudniowe

Pęgów - Ścinawa czyli wszystko przez Maćka czyli porwanie

Wtorek, 3 czerwca 2014 | dodano: 05.06.2014

Deszczyk hałasował gdzieś do 7:00. Nim się zebraliśmy do startu zrobiła się mniej więcej 9:30 i ładna pogoda. Jedzie się całkiem dobrze i Uraz osiągamy dość szybko. Niestety nie udaje się tam potwierdzić bo na plebanii nikogo nie ma a zamek to ruina, zagrodzona zasiekami i nawet zdjęcie udaje się zrobić bardzo marne bo zza drzew. Dalej sprawnie toczymy się do Brzegu Dolnego. Tu potwierdzenie jest bezproblemowe bo pałac jest jednocześnie siedzibą urzędu gminy. Kolejny punkt na trasie to Lubiąż i tamtejszy klasztor. Decydujemy się na zwiedzanie, co zajmuje nam godzinkę ale warto pomimo tego, że większość budynku to ruina. Potem obiadek w przyklasztornej karczmie i ruszamy do Prochowa. Tutaj zamek też jest zrujnowany ale trwają prace remontowe. Teren oznaczony jako prywatny.
Focimy i Maciek dzwoni do kuzyna w Ścinawie i uprzedza go, że wpadniemy na kawę. Jedziemy prześcigając się co chwila z deszczem. Ostatecznie dopada nas w Ścinawie. Tam też rowerki idą do niewoli i zostajemy uprowadzeni przez Staszka do niego do domu. Gości nas przepysznym obiadem z własnej produkcji mięskiem i potem jeszcze śniadankiem. W sumie owo porwanie to błogosławieństwo bo uratowało nas od deszczu i pozwoliło zregenerować siły na dzień następny.


Link do pełnej galerii


Ruiny zamku w Urazie. Zza płota. Mało co widać ale podjeść trudno bo drutem wszystko owinięte jak do oblężenia.


Brzego Dolny. Zespół pałacowy. Obecnie siedziba lokalnych władz.


Tego dnia pogoda była dosyć uciążliwa. Podobnie jak poprzedniego.


Zespół poklasztorny w Lubiążu.


Aż trudno uwierzyć, że takie pomieszczenia kryją te zniszczone mury.


Zapiera dech.


Warto było wstąpić na zwiedzanie.


Ruiny kolejnego zamku. Tym razem już w remoncie. Prochowice - o ile mnie pamięć nie myli ;-)


Uprowadzenie :-]


Kategoria Kilkudniowe