limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Kilkudniowe

Dystans całkowity:19089.00 km (w terenie 2528.00 km; 13.24%)
Czas w ruchu:1177:00
Średnia prędkość:16.22 km/h
Maksymalna prędkość:62.50 km/h
Liczba aktywności:184
Średnio na aktywność:103.74 km i 6h 23m
Więcej statystyk

DP Porąbka

Piątek, 29 sierpnia 2014 | dodano: 29.08.2014

+6 na termometrze. Niby podobnie jak wczoraj ale w powietrzu dużo więcej wilgoci i odczuwalnie sporo mniej co też i nogi zauważyły bo podawalność dużo słabsza. Nad polami mgiełki a nad tym wszystkim piękne słoneczko. Dziś start mocno poza krawędzią okna startowego - 6:24. Wszystko przez pakowanie. Dziś po pracy start w stronę Beskidu Małego i balast początkowy większy niż zwykle a co za tym idzie, pakowanie nieco dłuższe. Przejazd w miarę spokojny. Na Zielonej Policja urządziła dmuchanie ale mną nie byli zainteresowani. W centrum wyprzedza mnie jakiś biały kombiak jak na mój gust nieco za blisko i leci za nim wyrwana odruchowo "..urwa". Reszta drogi spokojna. Obsuwa na mecie: 8 min.

Po pracy jadę na Mec na spotkanie z Dominem i razem ruszamy w stronę Beskidu Małego. Kolejno przez Mysłowice, Imielin, Oświęcim, 
Po pracy ruszam na Mec, na spotkanie z Dominem i razem jedziemy w Beskid Mały do Porąbki kolejno przez Mysłowice, Imielin, Oświęcim i Kęty. Po drodze kilka razy wyprzedzamy kolumny samochodów. Niektóre pojazdy kilka razy :-) W Kętach motam się raz i raz GPS wpuszcza nas w kanał. Wg niego jest ścieżka. W terenie jest płot z drutem kolczastym. Generalnie fajna jazda choć po drodze, kiedy słońce chowa się za chmurami i temperatura spada o jakieś 2-3 stopnie nogi obniżają podawalność i z początkowej średniej 27km/h robi się ledwo 23. Finalnie wychodzi za dzień 22,2. Nienajgorzej. Na miejscu jesteśmy około 19:00. Zakupy i ostatni atak na podjazd do kwatery w szkole. Potem już integracja, gra zespołowa i ogólnie świetna zabawa.



Ślepemu źle ale technika wspomaga ;-) Jest drut.


Wynik za dzień.

Droga prosta i nudna. Jedyny plus to fakt, że nas nie dotyczyły korki :-)


Kategoria Praca, Kilkudniowe

Powrót - runda 2

  • DST 146.00km
  • Czas 07:00
  • VAVG 20.86km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 7 lipca 2014 | dodano: 07.07.2014
Uczestnicy

Dziś drugi dzień powrotu z Dęblina. Startuję kilkanaście minut przed 10:00 po uprzednim smarowaniu łańcucha i amorka. Jadę w kierunku Małogoszczy. Od razu zaczyna się akcja czyli podjazdy. Do Małogoszczy docieram w miarę sprawnie. Uzupełniwszy zapas płynów, co dziś było bardo częste, jadę do Oksy. Zaczyna się powoli robić opornie na jeździe. Tym razem nie dolegliwości ze strony nogi ale po prostu ogólne znużenie. Pierwszą wykładkę w lesie robię w Nagłowicach. Chwila w słoneczku nieco regeneruje siły. Tam też przyuważam tablicę kierującą do muzeum poświęconego Mikołajowi Rejowi. Podjeżdżam zobaczyć gdzie to i zrobić kilka foto. Kolejny cel to Sędziszów. Po drodze kolejne tankowanie płynów. Jedzie się dobrze ale temperatura drastycznie wzmaga zużycie. W Sędziszowie kilka foto i ruszam dalej czyli do Żarnowca. Po drodze focę jakieś ruinki przemysłowe. Chwilę potem zaczyna padać i nim zdążyło się rozkręcić chronię się na przystanku. Ponieważ zanosi się na to, że trochę deszczyk potrwa rozciągam się na ławeczce i jak mi się oko otwiera to już jest po deszczu. Jedzie się też lepiej. Szybko docieram do Żarnowca, gdzie robię kilka foto i gnam dalej czyli do Pilicy, gdzie czeka na mnie Prezes z osobą towarzyszącą. Staram się dociągnąć na miejsce jak najszybciej. Spotykamy się przy pizzerii gdzie poznaję Magdę. Zasiadamy do Giga pizzy i zaraz potem ruszamy przez Biskupice (miodzio podjazd) w stronę Podzamcza i dalej do Łaz. Tam dołącza do nas Aneta i we czworo jedziemy przez Chruszczobród do Wojkowic Kościelnych i dalej wzdłuż Pogorii 4 do Ratanic, gdzie zasiadamy do Radlerka w oczekiwaniu na panp. Chwilkę dychnąwszy ruszamy na Marianki gdzie przy "Pod Dębami" żegnam się i przez Preczów i Sarnów dociągam do domu.

Link do pełnej galerii


Małogoszcz.


Muzeum Mikołaja Reja w Nagłowicach.


W drodze do Sędziszowa.


"Ciuchcia" w Sędziszowie.


Przemysłowa ruinka.


Pretekst do tego, by odpocząć.


Żarnowiec.


Rozgrzebana Pilica gdzie spotykam się z Magdą i Marcinem.


Eskorta...


... jak się patrzy :-)


Za chwilę skręt w Karsów czyli prawie jak w domu.


Zachód słońca nad Preczowem.


Wynik za dzień.


Kategoria Kilkudniowe

Powrót - runda 1

  • DST 178.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 09:24
  • VAVG 18.94km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 lipca 2014 | dodano: 07.07.2014

Po tym jak mi się noga wysypała w piątek wziąłem pod uwagę opcję,  że powrót będę robił na 2x. W sobotę przez pierwsze 30-40 km wydawało się,  że jest ok. Potem kontuzja znów się odezwała choć nie tak mocno jak dnia poprzedniego. To przesądziło sprawę i zdecydowałem, że lepiej jak pojadę sam spokojnie niż jak się wysypię chłopakom po drodze i rozwalę im taki ładny "miodzio z odrobiną rzeźni", jak to Mariusz zwykł mawiać.
I dobrze zrobiłem bo w praniu się okazało,  że początek dnia miałem całkiem nie do jazdy. Skrzętnie korzystałem z każdego pretekstu by chwilę pomarudzić. Pierwsza większa okazja to wjazd do parku w Czarnolesie, gdzie jest muzeum poświęcone Janowi Kochanowskiemu. Ja tylko kilka foto i jadę dalej. Kolejna okazja do zamarudzenia to foto pomnika żołnierza Batalionów Chłopskich. W Iłży z kolei okazję daje piec garncarski, ruiny zamku i obiad. Jadąc do Starachowic wymyślam sobie, że skrócę sobie przez las. Pakuję się w piach i tracę cenny czas.
Kolejny postój foceniowy odbywam przed Starachowicami focąc pomnik, rowerek i siebie. Potem usiłuję nieco się drzemnąć przy drodze. Nie wiem czy mi się oko zamknęło bo na zegarek nie spojrzałem ale od tego momentu zaczęła się dopiero jazda. Może znaczenie miało też i to, że w końcu zaczęła się akcja. Do tej pory droga bardzo często składała się z długich, płaskich,  nudnych prostych. Było tak nudno, że niewiele dawało nawet rozpędzanie się do 30 km/h. I tak dopadło mnie znużenie i senność.
Ze Starachowic kieruję się na Bodzentyn. W Tarczku rzuca mi się w oko tablica informacyjna o zabytkowym kościele. Skręca w lewo i po kilkuset metrach jestem przy budowli. Kilka foto i wracam na kurs. Przez Bodzentyn przelatuję zatrzymując się tylko na wbicie kursu do Daleszyc i kilka łyków resztek z bidona. Trochę korciło mnie by zatrzymać się przy ruinach zamku ale żal było wytracać pęd nabrany na zjeździe i zrezygnowałem.
W międzyczasie widoczki zrobiły się jak w górach. Na horyzoncie pojawiło się zauważalne większe wzniesienie. Tak sobie pomyślałem, że jakby byli ze mną Robert z Mariuszem to bym usłyszał: "Widzisz tą górkę? Za chwilę będziesz po drugiej stronie." I mieliby racje. Jak się okazało na mojej trasie był Świętokrzyski Park Narodowy a droga krajowa przebiegała po zboczu masywu Łysicy. Szczyt Łysicy znajduje się na wysokości 612 m n. p. m. Ja miałem w maximum podjazdu 408 m. A potem bajkowo dlugi zjazd świetnej jakości drogą.  Wystarczyło puścić klamki i 40 km/h zrobiło się samo :-)
W Św. Katarzynie robię zakupy na kolację bo w niedzielę to po 20:00 różnie może być ze sklepami a głodny nie zamierzam być. Osiągnąwszy Daleszyce załatwiam sobie nocleg w Podzamczu Chęcińskim i mając już wytyczoną metę ciągnę do niej bez większych przerw. Zatrzymuje mnie jedynie na chwilę drewniana kaplica w Dyminach, której strzelam kilka foto. Po drodze jeszcze pada kilka zdjęć w temacie spektaklu promieni słonecznych malujących po chmurach.
Nocleg osiągam ciut po 21:30 czyli jakieś pół godziny wcześniej niż zakładałem. Końcówka przejazdu szła mi bardzo dobrze. Zupełnie nie jak rano.

Link do pełnej galerii


Czarnolas. Muzeum Jana Kochanowskiego.


Zwoleń.


Ślady po II Wojnie Światowej.


Piec garncarski.


Iłża.


Regeneracja przed Starachowicami :-)


Wreszcie zaczyna się akcja.


Widok z Łysicy.


Łysica za plecami.


Daleszyce.


Malowanie światłem po chmurach.


Kaplica w Dyminach.


Do domu coraz bliżej.


Kategoria Kilkudniowe

Regeneracyjnie w pobliżu Dęblina

Sobota, 5 lipca 2014 | dodano: 05.07.2014
Uczestnicy

Dziś jazda rekreacyjna. Na początek odsypiamy wczorajsze szaleństwa. Potem solidne śniadanie i startujemy. Kierunek generalnie na Kalwarię ale nie do samego miasta. Nim wyjeżdżamy z Dęblina Mariusz zauważa znak wskazujący drogę do cmentarza sprzed II Wojny Świagowej. Kilka zdjęć i potem ruszamy w obranym kierunku trzymając się generalnie wałów Wisły gdzie tylko się dało. Bocznymi drogami docieramy w końcu do Świerża Górnego i przeprawiamy się promem na drugi (wschodni) brzeg rzeki i nieco od niego odbijamy by spróbować coś nowego zobaczyć. Udaje się. Na początek przy drodze w Maciejowicach fotografujemy pomnik upamiętniający bitwę dowodzoną i wygraną przez Tadeusza Kościuszkę. Potem sugerowani nazwą miejscowości Podzamcze szukamy oczywiście zamku. Znajdujemy ruinki nieopodal siedziby nadleśnictwa. Kilka foto i toczymy się dalej. Potem już tylko jazda i kilka przypadkowych foto w locie. Po drodze trochę terenu, trochę walki z wiatrem i wracamy w końcu do Dęblina. Na końcu jeszcze dokręcanie do 100 i potem już tylko relaks.

Link do pełnej galerii


Cmentarz wojskowy Balonna w Dęblinie.


Gdzieś po drodze wzdłuż zachodniego brzegu Wisły.

Miał być skrót do schodków ale nie wyszło ;-)


Co jakiś czas udawało się podjechać nad sam brzeg Wisły.


Pod tym sklepem rok temu chroniliśmy się przed ulewą. Nie sądziłem, że tu jeszcze zawitam. Świerże Górne.


Promujemy się na wschodni brzeg.


Trening siłowy.


Maciejowice.


Ruiny w Podzamczu.


Trochę na wesoło.


Trochę w piachu.


Kategoria Kilkudniowe

Uderzenie na Dęblin

Piątek, 4 lipca 2014 | dodano: 04.07.2014
Uczestnicy

Dzisiejszy wyjazd byl już planowany przez Mariusza jeszcze nim pojechałem na szlak Odry. Ostatni tydzień to ustalanie detali i w czwartek przed północą startuję na spotkanie z Mariuszem i Robertem na parkingu przy Pogorii 4 od strony Wojkowic Kościelnych.  To pierwsze kilkanaście km tego wyjazdu. Bez większego odwlekania ruszamy w drogę. Pierwszy punkt pośredni to Siewierz. Droga znana więc docieramy bez problemu. Kolejny pukt pośredni to Poręba. Ciemno, zimno i jazda za kreską na gps-ie. Kolejne miejscowości znikają w ciemności: Włodowice, Lelów, Koniecpol. Przed Koniecpolem zaczyna męczyć mnie brak snu.  W Koniecpolu próbuję drzemnąć się na przystanku ale nic z tego nie wychodzi. Robi się jasno i jazda zaczyna się robić przyjemnjejsza. Dalej kręcimy przez Włoszczową, Łopuszno, Końskie,  Ruski Bród, Szydłowiec, Skaryszew, Pionki do Dęblina. Sen męczy mnie wielokrotnie i w końcu doprowadzam do tego, że zalegamy na łące. Ile minut udało się drzemnąć to nie wiem ale robię się bardziej do jazdy. Obiad jemy w Skaryszewie pod postacią pizzy. Po 250 kilometrze siada mi lewa noga. Boli w oklicach kolana. Jazda robi się ślimacza do czasu aż Mariusz obdziela mnie ibupromami. Pomaga i znowu ruszamy dalej. Jednak tempo już nie to. Średnia spada z 23 km/h do ostatecznie 22,7 km/h. Jak dla mnie to i tak wartość rewelacyjnie wysoka jak na ten dystans i to z sakwami. Podejrzewam jednak, że chłopaki sami wykęciliby o wiele wyższą bo widać było u nich zapas mocy i nie doskwierał im tak brak snu. Na mecie focimy się na wjeździe przy tablicy z nazwą miasta. Potem jedziemy pod bardziej charakterystyczny punkt czyli pomnik przed Wyższą Szkołą Oficerską Sił Powietrznych. Ostatnie kilometry to dojazd do rodziny Mariusza.
Trochę refleksji mi się po tym rajdzie urodziło. Po pierwsze: nigdy więcej aż do następnego razu ;-p Po drugie: koniecznie się wyspać. Po trzecie: bez sakw. Niby to wszytko wiedziałem przed wyjazdem a jednak popełniłem te błędy. Ale w ogólnym rozrachunku: apetyt rośnie :-)


Link do pełnej galerii


Pierwsze niewyraźne zdjęcia z Koniecpola.


Witamy w końcu słoneczko.


Widzisz ten kościół na górce? Za chwilę tam będziemy.


I za chwilę jesteśmy.


Robi się przyjemnie ciepło.


Czasem dziwne rzeczy przyciągają uwagę :-)


Radom objeżdżamy bokiem.


Opactwo. Mariusz mówi, że to już rzut beretem.


Potem blachy, że to już Dęblin.


Dęblin zdecydowanie.


Pod szkołą lotników było tyle.


A jak padła komenda, że na dziś koniec jeżdżenia, to tyle.


Kategoria Kilkudniowe

Kleszczów -Psary

  • DST 140.00km
  • Czas 06:30
  • VAVG 21.54km/h
  • VMAX 54.10km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 17 czerwca 2014 | dodano: 17.06.2014

Dziś ostatni dzień naszej podróży po Polsce. Zbieranie się na koła szło mi dziś wyjątkowo opornie i ruszamy dopiero około 9:30. Pierwszy cel to Wola Jedlińska gdzie wjeżdżamy na "42" i ciągniemy nią do Radomska. Jesteśmy cały czas w kontakcie z Prezesem, który około 6:00 rano wystartował z Sosnowca by nas przechwycić po drodze. W Radomsku wbijamy ponownie na "91" i jedziemy nią w stronę Częstochowy. Ze względu na budowę ronda na wjeździe na trasę ruch jest na niej raczej skromny. Na granicy województw śląskiego i łódzkiego wita nas Marcin. Uwieczniamy ten moment na zdjęciu i ruszamy dalej tym razem prowadzeni przez Prezesa. Wkrótce zjeżdżamy z krajówki i przez Garnek, Św. Annę, Janów jedziemy do Żarek. Po drodze kilka postojów na potwierdzenia, pojenie bądź karmienie. Gdzieś między Złotym Potokiem a Czatachową znika mi z oczu Paweł i jeszcze nie pojawiają się Maciek z Marcinem więc skręcam w lewo na szlak w stronę ruin zamku Ostrężnik. Ruin nie znajduję ale za to robię fajne kółeczko po ścieżkach, które ładnie podnoszą ciśnienie podjazdami i zjazdami. Niemrawy dla mnie do tej pory dzień nabiera w końcu nieco kolorów. Z resztą ekipy spotykam się wkrótce i jedziemy dalej razem. W Żarkach Prezes rusza do przodu poszukać paszopodajni. Ruszam za nim ale gdzieś mi znika z oczu. Że byłem ładnie rozpędzony to skorzystałem z impetu i poleciałem dalej do Myszkowa. Dzwoni Prezes. Ustalamy, że skoro oni już zasiedli do jadełka, to zjedzą a ja polecę sobie dalej do Siewierza i tam wszamam obiadek. Droga na rynek poleciała błyskawicznie. Zamawiam obiadek i zjadam go a chłopaków jeszcze nie ma. Przenoszę się na ławeczkę i czekam. W końcu są. Chwila oddechu dla nich i jedziemy dalej. Obok zamku skręcamy na most na Czarnej Przemszy i jedziemy w stronę Wojkowic Kościelnych i dalej na Pogorię 4. Po drodze spotykamy Marka z córkami. Młodsza w przyczepce, starsza na rowerze. Choć nie ma chyba jeszcze 10 lat to bez problemu utrzymuje prędkość sporo powyżej 20 km/h. W takim składzie dojeżdżamy do knajpy na Ratanicach gdzie zasiadamy na dłuższą chwilę. Paweł się pożywia, my radlerkujemy i wszyscy rozmawiamy. Tak sobie czas płynie. Kiedy robi się prawie 19:00 opuszczamy lokal i ruszamy w stronę Marianek. Kawałek dalej żegnam się z Mackiem, Pawłem i Marcinem i solo kręcę przez Preczów i Sarnów do domu. Na końcówce doginam do 140 km.

Link do pełnej galerii


Pierwsze kilometry w toku.


Po drodze do Radomska mijamy drewniany kościółek. Podjechałem od frontu doczytać co i jak z nim ale nie było żadnej tablicy informacyjnej. Albo nie dość dokładnie szukałem.


Radomsko przelatujemy bez postojów i focenia. Dopiero jak spotykamy Prezesa, to uwieczniamy moment. Tak się złożyło, że na granicy województw. Spory dystans człowiek wykręcił żeby nas powitać.


Święta Anna - sanktuarium.


Tu robił coś Jan Kiepura. Tylko nie pamiętam co.


Efekt mojego zaginania.


Odnajdujemy się w Siewierzu.


A po drodze na Pogorię 4 spotykamy jeszcze Marka z córkami.


Uczesanie w stylu "Kask Rowerowy" :-)


Powiedziałem Prezesowi jak zjeżdżaliśmy z "91", że jak w domu będę miał na liczniku 170 km to mu dam w zęby. Chyba wziął sobie to do serca. Było "tylko" 140 ;-)


Kategoria Kilkudniowe

Krośniewice - Kleszczów

  • DST 137.00km
  • Czas 06:57
  • VAVG 19.71km/h
  • VMAX 36.80km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 czerwca 2014 | dodano: 16.06.2014

Dziś całkiem niezłe warunki od samego rana. Najeżdżam ścianę płaczu i potem jedziemy na rynek Krośniewic zrobić pożegnalne foto z Krzyśkiem, który jedzie do Kutna na pociąg. Niestety brakło mu jednego dnia urlopu więcej by wrócić z nami na własnych kołach. My kręcimy dalej "91" do Łęczycy, gdzie focimy się na zamku i dalej do Ozorkowa. Przejazd to już tylko kręcenie na dojechanie do domu więc żadnego zwiedzania. "91" ciągniemy do Zgierza gdzie porzucamy krajówkę i ścinamy bokami, niestety ruchliwymi j dziurawymi, do Konstantynowa Łódzkiego. Potem jeszcze raz ścinamy do Pabianic. Celem tych manewrów było ominięcie centrum Łodzi. W Pabianicach zjadamy obiadek w Restauracji Kiosk. Smaczny i za bardzo przystępną cenę. Po posiłku ruszamy dalej do Bełchatowa drogą 485. Mniej więcej w połowie tego odcinka dopada mnie kryzys, którego zażegnanie jest możliwe tylko w jeden sposób. Zjeżdżam na pobocze i rozkładam się w słoneczku na trawce i zamykam na chwilę oko. Trwało to może 3 min. ale po tej przerwie jedzie się o niebo lepiej. W Bełchatowie jesteśmy przed 18:00. Trochę czasu nam schodzi na zakupach i poszukiwaniu noclegu. Tenże znajdujemy w Kleszczowie. Do wykręcenia pozostaje nam jeszcze ponad 20 km. Końcówka to długi odcinek po komfortowej ścieżce rowerowej. Potem jeszcze tylko zakupy i meldujemy się na kwaterze.


Link do pełnej galerii


Ostatnie wspólne foto z Krzyśkiem na tym wyjeździe. Tu się żegnamy i on odbija do Kutna a my dalej "91" w stronę Łodzi.


Zamek w Łęczycy.


Tuśmy obiadali. Mieli takie same, podstępne talerze jak w pizzerii w Szczecinie. Niby nałożone niewiele a w trakcie jedzenia okazywało się, że dno jest zadziwiająco głęboko.


Cockpit view ;-)


Ścieżka rowerowa do Kleszczowa. Ładnych kilka kilometrów.


A na horyzoncie Bełhatów.


Kategoria Kilkudniowe

Toruń - Krośniewice

  • DST 109.00km
  • Czas 05:27
  • VAVG 20.00km/h
  • VMAX 36.80km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 czerwca 2014 | dodano: 15.06.2014

Start dziś opóźniony. Daje się we znaki zmęczenie materiału obawiające się potrzebą dłuższego snu. Zwłaszcza po takim dniu jak wczoraj. Na początek jedziemy do centrum, gdzie chłopaki się potwierdzają, Krzysiek załatwia sprawę espresso a wszyscy robią foto. Uporawszy się z tym wracamy na właściwy brzeg Wisły i "91" dalej ciągniemy w kierunku domu. Po jakichś 40 km znów czuję bicie tylnego koła. Oględziny ujawniają znany już i zlikwidowany w Słubicach problem czyli uszkodzona opona. Robię przekładkę przód na tył i tył na przód, i jadę dalej. Paweł daje mi znać, że zakotwiczyli w zjeździe 3 km dalej. Kiedy tam docieram już szamają. Dołączam się do procederu. Posileni kontynuujemy walkę z kilometrami. Przez Włocławek jedziemy ścieżką rowerową. Szeroka, wygodna tylko z jednym mankamentem - za dużo miejsc gdzie trzeba sobie włączać "zielone". Bardzo to uprzykrza i spowalnia podróż. Za miastem ścieżka wiedzie lasem. Jedziemy nią razem z Krzyśkiem ale w końcu ją porzucamy i wracamy na pobocze "91". Wyboje ścieżki są bardzo przykre podczas jazdy tak obładowanymi rowerkami. Dzień jest generalnie pogodny i słoneczny ale niezbyt ciepły. Na szczęście wiaterek sprzyja i kilometry uciekają. Przed Krośniewicami zatrzymujemy się i szukamy noclegu. 3 próby nieudane ale udaje się znaleźć nocleg w samym centrum miasta. Nie kombinujemy i korzystamy z dostępnej opcji. Po drodze jeszcze tylko rzutem na taśmę wpadamy do Polomarketu na szybkie zakupy.


Link do pełnej galerii


Na początek jedziemy na stare miasto. Chłopaki się potwierdzają. Krzysiek załatwia sprawę espresso. Wszyscy focimy.


A potem zaczyna się żmudne rzeźbienie "91".


Albo coś nowego albo rok temu byłem zbyt zmęczony, kiedy tamtędy przejeżdżałem.


Gdzieś przy trasie nowe wcielenie Buddy Jedzącego ;-)


Regulacja ruchu na drodze krajowej.


Spora część zdjęć z drogi powrotnej to właśnie "dzieła" tego typu - blacha z nazwą gminu, powiatu, województwa lub czymś podobnym.


Kategoria Kilkudniowe

Gniew - Toruń

  • DST 124.00km
  • Czas 05:42
  • VAVG 21.75km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 czerwca 2014 | dodano: 14.06.2014

Zbieramy się prawie sprawnie ale pogoda sprawia, że początkowy impet zanika. Krótka ulewa przesuwa nam start i ruszamy dopiero po 10:00 dokonawszy uprzednio smarowania. Jedziemy na gniewski zamek. Z roku na rok wygląda coraz okazalej. Teraz ma już przeszklony dziedziniec i nową posadzkę. Prace rekonstrukcyjne chyba jeszcze trwają bo nie wszystkie okna są wykończone. Potem podjeżdżamy jeszcze pod Biedronkę po zapas drożdżówek i innych takich na drogę. Wreszcie rozpoczyna się nasza walka z trasą i pogodą. Wciąż podjazdy i zjazdy oraz wiatr. Na wjeździe do Nowego zatrzymujemy się na stacji benzynowej gdzie robimy pierwsze przebieranki. W trakcie jazdy jest jeszcze jako tako ale chwila postoju i robi się nieprzyjemnie chłodno. Z Nowego jedziemy dalej "91" przez Warlubie i Dragacz do Grudziądza. Tam przerzucamy się na "55" w stronę Stolna. Na wyjeździe z miasta zatrzymujemy się w karczmie Czarci Młyn, gdzie rok temu z Pawłem mieliśmy okazję już się stołować. Poza obiadkiem dzieje się mały serwis u Maćka i potem u mnie w temacie regulacji konusów. Przy okazji obiadu przeczekujemy rzęsisty deszcz. Potem już jest tylko jazda do Stolna gdzie wracamy na "91". Bez większych postojów i po walce z terenem i aurą dociągamy wreszcie do tablicy z nazwą miasta, gdzie uskuteczniamy wspólne foto. Potem przebijamy się przez miasto do dworca kolejowego, gdzie Krzysiek sprawdza jak wygląda sprawa powrotu pociągiem do Sosnowca. Zakupuje bilet na pociąg z Kutna w poniedziałek. Potem szukamy noclegu. Kilka telefonów i info, że brak miejsc. Nawet w Domu Turysty PTTK pełno. Znajdujemy kwaterę jakieś 5 km od dworca. To niemal jak na miejscu. Zakupy w Biedronce i jedziemy się kwaterować.



Link do pełnej galerii


Krótka wizyta na zamku w Gniewie.


Z roku na rok zamek wygląda coraz lepiej.


Pogoda na starcie nieco dwuznaczna.


Rynek w Nowem. Rok temu jak byliśmy tu z Pawłem to panował tropikalny żar. Dziś chłodnawo.


Gdzieś z tyło po prawej hotel w Rokitkach, gdzie nocowaliśmy rok temu robiąc trasę wzdłuż Wisły.


Stare miasto w Grudziądzu. Tym razem tam nie jedziemy. Miasto jest tylko punktem przelotowym, gdzie wbijamy na "55".


W sprawdzonej karczmie zjadamy obiadek i przeczekujemy niezbyt mocny ale niezbyt krótki deszczyk.


Chełmża miga tylko na horyzoncie.


Naszym celem jest Toruń.


Kategoria Kilkudniowe

Strzepcz - Gniew

  • DST 127.00km
  • Czas 06:41
  • VAVG 19.00km/h
  • VMAX 47.30km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 13 czerwca 2014 | dodano: 13.06.2014

Dzień zaczął się mało optymistycznie czyli od deszczu. Na szczęście krótki i przelotny. Opuszczamy kwaterę w Strzepczu i ruszamy do Przodkowa. To jeszcze ciągle teren Szwajcarii Kaszubskiej więc droga to nieustanne podjazdy i zjazdy. Towarzyszy nam wiaterek, choć już nie tak silny jak dnia poprzedniego, i szybko sunące chmury. Tutaj przez chwilę rozważamy pomysł ścięcia trasy i rozpoczęcie powrotu do domu ale Maciek mówi, że być tak blisko Neptuna i nie podjechać... A kolejna okazja będzie nie wiadomo kiedy. Jedziemy więc dalej wg planu do Gdańska. Po drodze Paweł zauważa znak kierujący do muzeum Volkswagena. Że to niemal po drodze decydujemy się podjechać. Z Maćkiem podziwiamy kolekcję. Robi wrażenie. Samochody wszystkie sprawne, wyglądają jakby właśnie wyjechały z salonu. Wizytę jednak czas kończyć. Wracamy na szlak wytyczony przez gps-a. Jak się spodziewałem w Gdańsku ruch pieroński ale jakoś udaje się dotrzeć do celu i wykonać foto dokumentujące osiągnięcie kolejnego punktu na trasie. Potem bocznymi, dość dziurawymi (i na pewno nie odwiedzanymi przez turystów) drogami kierujemy się poza miasto. Na wyjeździe jesteśmy zmuszeni przeczekać krótkotrwałą ulewę na przystanku autobusowym. Aż za Pruszcz Gdański jedziemy mokrą "91". Średnia przyjemność. Dalej jest już raczej sucho. Sprawnie dojeżdżamy do Pszczółek, gdzie wstępnie planowaliśmy zrobić nocleg. Jednak jest na tyle wcześnie, że zamiast tego zjadamy obiad i jedziemy dalej trasą. Pobocze szerokie, droga ładnie wyprofilowana więc kilometrów szybko przybywa. Za Tczewem, w którym robimy tylko krótki postój na zakup napojów, zaczynamy szukać kwatery. Pierwszy telefon i już wiemy, że przyjdzie nam dociągnąć do Gniewu. Od naszej pozycji to jeszcze ponad 20 km. Szacowany czas przybycia do celu to 21:30. Kilometry powoli nawijają się na koła i przy zachodzącym słońcu wjeżdżamy na ostatni podjazd do Gniewu. Szybko odnajdujemy sklep i robimy zakupy na kolację i śniadanie. Zbieram się szukać adresu docelowego ale okazuje się, że jest on tuż obok sklepu czyli trafiliśmy idealnie.


Link do pełnej galerii


Dzień zaczął się mało optymistycznie.


Potem się jednak poprawiło.


Garbusy i nie tylko w muzeum Volkswagena w Pępowie.


Potem docieramy do Gdańska.


Opuszczając miasto znów przypadkowo unikamy ulewy kryjąc się pod wiatą przystankową.


Obiadek w Pszczółkach.


Mijamy "łuki triumfalne" przelatując przez Tczew.


Podziwiając zachód słońca "wpadamy w Gniew" ;-)


Kategoria Kilkudniowe