limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Kilkudniowe

Dystans całkowity:19089.00 km (w terenie 2528.00 km; 13.24%)
Czas w ruchu:1177:00
Średnia prędkość:16.22 km/h
Maksymalna prędkość:62.50 km/h
Liczba aktywności:184
Średnio na aktywność:103.74 km i 6h 23m
Więcej statystyk

Garnek-Psary

Niedziela, 23 sierpnia 2015 | dodano: 24.08.2015


Link do pełnej galerii



Ostatni dzień objazdu województwa. Dziś jedziemy do oporu byle wylądować we własnym legowisku. Startujemy kilka minut po 8:00 i na początek długa, nudna prosta do Św. Anny. Jeszcze chłodnawo ale twardo jadę na krótko. Przez to tłukę na młynkach na blacie. Daje to taki efekt, że się rozgrzewam i przy okazji udaje się ten odcinek przelecieć szybko. Potwierdzamy się jedziemy dalej. Dziś dzień długich przelotów. Kolejny punkt to Koniecpol. Drogi trochę nam nie pasują i trzeba nieco kombinować. 2x dziś robimy skróty, które okazują się prowadzić terenem z lekkim piaskiem. Na szczęście większość udaje się przejechać. Prowadzenia raptem kilkaset metrów. W Koniecpolu trochę problemów z potwierdzeniem, bo to niedziela, dość wcześnie i nie wszystko jest otwarte. Powtórka jest potem w Szczekocinach. Szukamy tu miejsca obiadowego ale najbliższe jest jakieś 3 km albo pizza na miejscu. Pizzy mówimy stanowcze nie i z zapasem drożdżówek i innych kawałków jedzenia ruszamy w kolejny teren na Podlipie i Dąbrowice. To właśnie przed Podlipiem trzeba nam kawałek poprowadzić. Przed wjazdem tym terenem do lasu robimy postój karmieniowy, który wystarcza aż do konkretniejszego jedzenia. Od Podlipia ładny asfalt do Dąbrowicy, którego mój Garmin nie ma w bazie. Dziwne. Przed Łanami Wielkimi o mały figiel nie zjeżdżam do rowu. Zmęczenie i znużenie dają znać o sobie. Zjeżdżamy do lasu, wyciągam się na szyszkach i mrowisku i na moment urywa mi się film. Prezes powiedział potem, że jakieś 10min. przerwy mieliśmy. Pomaga i to bardzo. Mózg się resetuje i jazda idzie jakoś lepiej. Nawet przez chwilę ganiam króliczka. Docieramy w końcu do Żarnowca, gdzie znów problem z potwierdzeniem. Weekend nie jest dobrym okresem na zaliczenia. Jakoś się udaje. Spotykamy też krajana. Człowiek z Dąbrowy Górniczej jest tu na weselu. Też rowerzysta choć nie tym razem. Zainteresowały go nasze sakwy i chwilę porozmawialiśmy. Z Żarnowca kręcimy do Pilicy. Był też taki plan, że miał nas przechwycić Domino ale nadał, że mu padł rower. Po okolicach krążył za to Robredo i nawet próbowaliśmy się zjechać ale nie zgraliśmy się w czasie. Pomimo tego, że wystartował z domu później to w Pilicy był sporo przed nami. Potem jeszcze próbowaliśmy zjechać się w Kosmicznej Bazie ale też nie wyszło. Cóż, on na pusto jest nieporównywalnie szybszy od nas. W Pilicy robimy dłuższy postój na wciągnięcie GigaPizzy na dwóch. Przyjęła się doskonale. Zresztą nie pierwszy raz tam ten rarytas wciągamy więc wiadomo było, że będzie ok. Posileni kręcimy już bez kołowania prosto do Podzamcza i dalej na Niegowonice zaliczając tamtejszy wjazd i zjazd. W Niegowonicach znów trochę problemów z potwierdzeniem. Za to ostatni punkt do potwierdzenia to pewnik. Telefonicznie umawiamy się z Moniką, że najedziemy jej Bazę po stempelek. Dopadamy Bazy na chwilę przed pojawieniem się jej Dowódczyni więc staczamy się jeszcze do sklepu po tańsze od barszczu coś musująco-gazowanego na symboliczne oblanie zakończenia rajdu wokół województwa. Potem zasiadamy wygodnie i opowiadamy o tym jak nam szło. Monika wbija nam pieczątki. Potem tematy się rozszerzają i tak sobie konwersujemy aż robi się prawie 21:00. Wdziewamy dłuższe rękawy i żegnamy Kosmiczną Bazę i jej obsadę :-) Bez ociągania się lecimy w stronę centrum Dąbrowy Górniczej po drodze odbijając nieco tak, by przez Most Ucieczki wbić się na kierunek mola na Pogorii 3 i dalej na Zieloną. Tu sobie robimy ostatnie wspólne foto z ręki, żegnamy się i ruszamy w swoje strony. Kręcę już spokojnie bo robi się chłodniej i nogi nieco protestują przeciw zbyt intensywnemu pociskaniu. W domu ląduję sporo po 22:00 ale nim doszło do spania to jeszcze zmusiłem się do przeprowadzenia dekontaminacji sakw i odpalenia prania. I tak dzień następny będzie słabiutki bo od razu do pracy. Nie udało się pojechać tak, by był choć jeden dzień przerwy na regenerację.


Ten... osioł... robił nam dziś za budzik. Razem z całą menażerią (tabunem owiec, kóz, perliczek, pawi i co tam jeszcze żyło), zaczął produkować hałas około 5:00.


Święta Anna.


Ładna prosta... do zjeżdżania. Jak trzeba tam się wciągnąć z sakwami to już nie jest tak różowo.


Radoszewice. Pałac prywatny więc tam nie będzie potwierdzenia. W zasięgu wzroku brak kościoła czy sklepu a potem na naszej drodze również ani tego, ani oznaczenia domu sołtysa.


Rynek w Koniecpolu.


Nakło. Myśleliśmy, że to z datą nad wejściem, to tamtejszy pałac. Prezes jednak uzyskuje info, że jesteśmy w błędzie i dostaje namiar.


Pałac w Nakle wygląda tak. Zajmuje się nim teraz fundacja, która powoli doprowadza budynek do świetności. Na poddaszu są pokoje dla gości. Dużo jeszcze pracy do finiszu ale najważniejsze, że sprawy toczą się w dobrą stronę.


Rynek w Szczekocinach. Byłby fajny, gdyby nie trasa przelotowa przecinająca go po przekątnej.


Kościół w Żarnowcu. Wygląda jakby swoje lata miał ale nie znalazłem żadnej tablicy informacyjnej. Kiedyś lenia przemogę i doczytam jego historię :-)


Siedzimy przed pizzerią na rynku w Pilicy i podziwiamy rynek w oczekiwaniu na pizzę.


Na horyzoncie znajome widoki.


Niby już blisko ale jak się wjedzie ze złego końca tego miasta, to do domu można jeszcze mieć ze 40km ;-)


Docieramy do Kosmicznej Bazy w Łośniu.


Ostatnie wspólne foto z Prezesem na tym wyjeździe na Zielonej. Tu się żegnamy i rozjeżdżamy.


Podsumowanie ostatniego dnia.


Kategoria Kilkudniowe

Pawełki-Garnek

Sobota, 22 sierpnia 2015 | dodano: 24.08.2015


Link do pełnej galerii

Start dziś nieźle obsunięty. Ruszamy coś koło 8:30. Może nawet później. Na dziś umówiliśmy się z Robredem i Mariotruckiem, że się gdzieś zjedziemy i kawałek pokręcimy razem. Po kilku sesjach łączności zjeżdżamy się w Przystajni. Dłuższą chwilę rozmawiamy, robimy szybkie foto i jednak razem nie pokręcimy. Chłopaki już byli w Parzymiechach a my dopiero tam mieliśmy pojechać. Poza tym Mario ma "dedlajana" i musi być w domu około 17:00-18:00, co wyklucza dłuższe błąkanie się po północy województwa. Obdarowuję ich mapami i żegnamy się. Dziś kolejny dzień walki z wiatrem. Do tego jeszcze długie, nudne proste. Na początku dnia jazda szła mi strasznie opornie. W którymś momencie wkurzyła mnie któraś z kolei długa prosta i zacząłem jechać mocno siłowo napierniczając młynkami ile tylko się dało. I tak praktycznie do końca dnia. Prezes w końcu nawet nie miał sił by mi się ogona trzymać. Dopiero po zachodzie słońca, kiedy mi nieco pary uszło, jechaliśmy mniej więcej równo. Po drodze do Mykanowa nieco nas pokapał drobny deszczyk. Dzięki Prezesowej udaje mam się dostać nocleg w Garnku, gdzie docieramy przed 21:00 już po zachodzie słońca. Piwo dowiozłem sobie zimne ale jak się okazało, mogłem się nie fatygować bo na miejscu wybór był na prawdę bogaty. Cóż, "na zaś" będzie wiadomo, że tam jest full-wypas w tej materii :-)


Nocleg.


A tuż obok obiekt ze szlaku architektury drewnianej. Zerknięty tylko przez płot.


Chyba jakiś pałac ale nieco zrujnowany.


Zjazd na rynku w Przystajni.


Starokrzepice.


Dominowe włości. A tu ani czerwonego dywanu, ani łuku triumfalnego, że o bufecie nie wspomnę. Porażka.


Danków.


W kierunku Mykanowa tęcza czyli pada :-/


Dzień z niezłym wynikiem dystansowym. Tempo podłe.


Kategoria Kilkudniowe

Kuźnia Raciborska-Pawełki

Piątek, 21 sierpnia 2015 | dodano: 24.08.2015


Link do pełnej galerii

Start dziś znów przed 8:00. Miało być cieplej ale trochę trwało nim temperatura skłoniła mnie do zrzucenia bluzy. Miało też mniej wiać. Może i wiało słabiej ale tylko odrobinkę. Na długich prostych przez otwarte pola była nieustanna walka i podła prędkość. Jednak szło nam lepiej niż wczoraj. Z punktów obowiązkowych przejechaliśmy przez: Rudy, Pilchowice, Sierakowice, Łącza, Chechło, Bycinę, Toszek, Dąbrówkę, Wielowieś, Potępę i Lubliniec. Udało się dziś zerknąć do kilku drewnianych kościółków, sfocić różne inne cuda typu zwierzaki, roślinki, widoczki i budowle. Dystansowo najlepiej jak do tej pory na objeździe. Minus taki, że ostatnie 9km w ciemnościach. Nocleg znów namierzony przez Prezesową a cel sprawnie osiągnięty dzięki nawigacji.


Rudy. Cystersi.


Trochę terenu.


Rachowice.


Takich widoczków mieliśmy na objeździe mnóstwo. Było też sporo krowich pozostałości na asfaltach. Na szczęście nie trafiliśmy w żadne świeże ;-p


Poniszowice.


Zamek w Toszku.


Wielowieś.


Jeden z bardzo licznych inspektorów.


Krupski Młyn.


Zapadające nad Lublińcem ciemności.


Wynik nawet nienajgorszy jeśli chodzi o dystans. Rośnie szansa na wyrobienie się z objazdem do niedzieli.


Kategoria Kilkudniowe

Gorzyczki-Kuźnia Raciborska

Czwartek, 20 sierpnia 2015 | dodano: 24.08.2015


Link do pełnej galerii


Start ponownie obsunięty w stosunku do planu ale ruszamy wcześniej niż wczoraj. Na początek do Chałupek. Potwierdzenie uzyskujemy sprawnie. Podjeżdżamy jeszcze do mostu granicznego na foto i bez ociągania kręcimy dalej do Tworkowa. Tu dłuższą chwilę poświęcamy na wejście na teren ruin zamku. Trwają prace nad umocnieniem tego co jeszcze stoi i przygotowania do remontu wieży. Trzeba będzie tu wrócić za kilka lat i ocenić efekty. Dychnąwszy ruszamy do kolejnego punktu czyli do Krzanowic. Jedzie się opornie. Początkowo wiatr pomagał ale już na tym etapie był zmorą. Po potwierdzeniu zasiadamy na rynku i robimy karmienie. Ja zestawem firmowym w postaci bułka x2, cola, nektarynka x2. Na trochę to wystarcza ale nie na tyle ile normalnie powinno. Dociągamy do kolejnego punktu w Pietrowicach Wielkich. Jazda idzie cieniutko. Średnia podła. Na zjazdach nawet mocno kręcąc nie udaje się ciągnąć dłużej więcej jak 22-25km/h. Na dodatek było trzeba rano wystartować w polarowej kurtce. Potem nieco się ociepliło ale i tak cały dzień w bluzie z długim rękawem. Nie tak powinno wyglądać lato. W Raciborzu jesteśmy po 13. Tu konkretnie zamulamy. Marcin spotyka znajomego przodownika rowerowego, Pana Stanisława Żółcińskiego, i lądujemy na dłużej w oddziale PTTK. Potem zwiedzamy pobliskie muzeum. Na koniec zaś udajemy się do poleconej przez Panią w PTTK restauracji Swojskie Jadło. Wciągamy pyszny obiadek, który jednak przepaliliśmy znów wcześniej niż powinien był wystarczyć. Ale daje nam on dość sił by przez Nędzę osiągnąć Turze, gdzie jest kolejny punkt obowiązkowy. Tu zaczynamy nieco martwić się o nocleg. GPS pokazuje najbliższe noclegi ponad 10km dalej i to niekoniecznie w pożądanym kierunku. Ostatecznie jedziemy do Kuźni Raciborskiej bo stamtąd da się ruszyć w trzy kierunki. Prezes dostaje info od Prezesowej, że jest w Kuźni hotel. Nocleg, jak do tej pory, najdroższy ale opcje wymagają konkretnego kręcenia co w połączeniu z faktem, że minęła 20:00 i jest po zachodzie słońca, mocno zachęca nas do skorzystania z gościny hotelu Gracja.


Poranek ładny ale chłodny.


A za czasów mojej młodości... ;-p Pamiętam jak jechałem tędy do wtedy jeszcze Czechosłowacji. Trzepali autokar niemiłosiernie. Teraz... Ech... Na coś ta Unia jednak się przydaje.


"Samostrzał" na tle ruin zamku w Tworkowie.


I tak cały dzień. Nawet składając się do pozycji aerodynamicznej na zjazdach prędkości podłe :-(


Długi łuk w stronę Raciborza, pod górę, po otwartych polach, przy silnym wietrze. Z sakwami to mordęga.


Muzeum w Raciborzu, któreśmy sobie pozwolili zwiedzić. Naprzeciw jest oddział PTTK.


Miejsce godne polecenia jeśli chodzi o posiłek w Raciborzu.


Spotkany pod Urzędem Miejskim Radny, aktywista rowerowy, polecił nam drogę przez rezerwat utworzony na terenie dawnych stawów cysterskich. Wygodna, spokojna ścieżka pośród majestatycznych drzew. Niektóre z oznaczeniem "Pomnik Przyrody".


Jedno z owych drzew.


Turze. Tutaj kończy się spływ "na bele czym". Podobno niedługo ma też być baza noclegowa.


Dzień kończymy z wynikiem raczej słabym.


Kategoria Kilkudniowe

Zwardoń-Gorzyczki

Środa, 19 sierpnia 2015 | dodano: 24.08.2015


Link do pełnej galerii


Na dziś start planowaliśmy na 8:00. Obsuwa wyniosła prawie godzinę. Pogoda odmieniła się na lepsze. Trochę wysokich chmurek, dużo błękitu i słoneczko. Niestety też był i wiatr, z którym przyszło nam szarpać się, mniej lub więcej, przez cały dzień. Pierwszy etap prowadzi do Jaworzynki i styku trzech granic. Tu się focimy i potwierdzamy. Mając za sobą już kilka podjazdów i zjazdów ruszamy do Istebnej po kolejny stempelek. Kolejna seria hopek nim nam się udaje dotrzeć do tej miejscowości. Dalej nie jest jakoś szczególnie inaczej bo jedziemy na Przełęcz Kubalonkę i dalej do Wisły. Tu potwierdzenie i jedna z wielu przerw karmieniowo-pojeniowych. Przerzucamy się na ścieżkę wzdłuż Wisły w kierunku Ustronia. Tu zaliczam awarię, której oznaki pojawiały się już od dwóch dni. Konkretnie to urwała mi się linka od tylnej przerzutki. Jak już nie pierwszy raz przy manetce. Obeznajomiony z tematem rozprawiam się z usterką i jedziemy dalej po potwierdzenia. Powoli robi się obiadowo ale założenie jest takie, że jemy po kolejnym obowiązkowym potwierdzeniu czyli w Cieszynie. Trochę szarpania z wiatrem i jesteśmy u celu. W PTTK Prezes dostaje cynk o dobrym miejscu na obiad i jedziemy je sprawdzić. Obiadek jest smaczny i, co bardzo ważne, porcja jest zdecydowanie gabarytowo obliczona na wygłodniałego rowerzystę :-) Dzień nieubłaganie ucieka więc zakosy po mieście ograniczamy do minimum i toczymy się dalej do Zebrzydowic. Z potwierdzeniem nie ma problemu. Kolejny punkt to Godów. Zarówno Garmin jak i trasa odznaki prowadzą przez Jastrzębie-Zdrój. My chcemy oszczędzić trochę czasu więc ścinamy przez Marklowice Dolne w Czechach. Potwierdzenie robimy w Gołkowicach. W obowiązkowym Godowie wszystko pozamykane i za potwierdzeniem będzie chyba tylko paragon ze sklepu naprzeciw kościoła. Jedziemy już prosto na nocleg do Gorzyczek po drodze robiąc szybkie foto kolejnego drewnianego kościółka. Przed samym noclegiem pod koła rzuca nam się kot-samobójca. Cudem go nie rozjeżdżamy i chyba dzięki temu udaje nam się wkręcić na nocleg.


Dzisiejsze chmurki o wiele bardziej optymistyczne.


Widoczki po drodze.


Ochodzita.


Deptamy do Jaworzynki.


Na Trójstyku. Na pierwszym planie słupek polski. Ja stoję przy czeskim a w lewo schodki na mostek do słowackiego. Ogólnie miejsce na biwak i nic z atmosfery granicy.


Strona słowacka.


Chwilę temu gdzieś tam byliśmy...


A za momencik zjazd do Wisły :-)


Ciekawe czy Krzychu22 planuje start?


Się mi spsuło. Co prawda, nie od tego końca ale awarię tak najłatwiej unaocznić.


Cieszyn.


Micha w Cieszynie. Niedrogo, dużo i smacznie.


Kaczyce.


Po powrocie z przelotu przez terytorium czeskie Prezes dokonuje znaleziska. Pewnie zgubił któryś z naszych jadących ratować Zaolzie ;-) Pieniążek datowany na 1939.


Gołkowice.


W Godowie nie udaje się potwierdzić bo już późno dość jest. Chwilę tylko przysiadamy na onej ławeczce by się posilić.


Słoneczko opada.


A my kończymy z takim wynikiem.


Kategoria Kilkudniowe, LinkaP

Porąbka-Zwardoń

Wtorek, 18 sierpnia 2015 | dodano: 24.08.2015


Link do pełnej galerii

Planowany na 7:00 start trochę nam się obsunął co jednak wyszło na dobre bo wcześniej i tak byśmy się nie potwierdzili i nie skorzystałbym z apteki. Potem robimy sobie nadprogramowy wjazd na Górę Żar. Zjazd miodzio :-) Potem trzeba nam było dostać się do Rychwałdu. Poszło łatwo. Dopiero dalej była niejaka szarpanina z podjazdami do Rychwałdku, który leżał nam na drodze do Jeleśni. Tym razem robimy ten łagodniejszy zjazd w tamtą stronę. Dotarłszy do Jeleśni zaczyna nam się ssanie choć dopiero minęło południe. Szybko potwierdzamy się i decydujemy na konsumpcję obiadu w karczmie. Trochę też pomogły w decyzji nadciągające chmury, wyglądające na mocno burzowe. Na obiadku schodzi ponad godzina ale w tym czasie nie spada ani kropla. Jedziemy dalej. Kolejny cel to Węgierska Górka. Po drodze znów niezłe podjazdy ale jest też i nagroda w postaci bardzo długiego zjazdu w stronę Węgierskiej Górki. Potwierdzamy się ponownie i jedziemy do naszego dziś ostatniego punktu obowiązkowego czyli do Zwardonia. Po drodze mamy też okazję na zdobycie nadprogramowych kilku potwierdzeń więc kajecik ze stempelkami jest dość bogaty. Kotwiczymy na noc w Zwardoniu dość wcześnie ale należy nam się. Ponad setka po górach z sakwami. Poza tym do następnego punktu jest za daleko by odciągnąć za dnia. Garmin pokazuje ponad 1800m przewyższeń.



Kręcimy przez zaporę w Porąbce na wjazd na Górę Żar.


Wjazd nam trochę zajął.


Widoczki zacne, jak zawsze, choć dziś trochę zamglone.


Poziom wody wszędzie niski.


Rychwałd.


Dychnięcie i foto w drodze do Rychwałdku. Ten wariant jest chyba bardziej stromy :-]


Tu zajadamy obiadek.


Chmurki nad górami wyglądają srogo.




Początek zjazdu do Zwardonia. Dalej było kozacko. A już płyty przebijają wszystko. Strach hamować i strach puścić klamki.


Jak na szarpaninę po górach i z sakwami to chyba nienajgorszy wynik za dzień.


Kategoria Kilkudniowe

Psary-Porąbka

Poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | dodano: 24.08.2015

Link do pełnej galerii

Dziś pierwszy dzień objazdu województwa śląskiego z Prezesem. Ruszam z domu na mocnym poślizgu czasowym - 6:35. Na miejsce zbiórki docieram spóźniony prawie o studencki kwadrans. Szybkie foto na tle DorJan-a i kulamy się w stronę Jaworzna zaliczając po drodze nieco terenu. W Jaworznie zaczynają nękać nas deszcze. Trochę czasu marnujemy czekając aż osłabną. Potwierdzamy się w bibliotece. Nieco moknąc kierujemy się na kolejny punkt obowiązkowy - Bieruń. GPS wyrzuca nas na ruchliwą drogę do Oświęcimia. Ponieważ ruch TIR-ów nam nie pasuje uciekamy na boczne drogi. Potwierdzeni jedziemy do Miedźnej. Po drodze trafia nam się kilka kościołów ze szlaku architektury drewnianej. Kilka z nich już miałem okazję widzieć ale były też takie, które najechałem pierwszy raz. Część zamknięta na głucho. Kilka da się sfocić przez kratę lub przeszklone drzwi co też czynię. W Grzawie i Ćwiklicy podjeżdżamy pod kościółki spoza listy obowiązkowej. W drodze do Pszczyny rozkręca się deszczyk. Po potwierdzeniu zasiadamy w sprawdzonej mecie do obiadku. Tu przeginam. Spagetti wyciągam bez problemu ale kurczaka z makaronem odpuszczam w połowie. Starzeję się. Deszcz w międzyczasie ustaje i robi się cieplej. Przez Goczałkowice-Zdrój, jedziemy do Starej Wsi gdzie tylko focimy z zewnątrz drewniany kościół. Dalej mamy na drodze Wilamowice, w których nie udaje nam się potwierdzić bo jest już po 18:00. Robimy foto przy kościele. Ja wyciągam trochę kasy z bankomatu by mieć kwit na potwierdzenie ;-p Dzwonię też za noclegiem. Udaje się zarezerwować tenże w sprawdzonej mecie w Porąbce. Spokojnie kręcimy do celu. Jeszcze tylko zakupy na kolację i śniadanie i gnamy na kwaterę gdzie natychmiast zapodaję sobie izibronka. Jest bosko. Dzień nawet udany pomimo pogody. Udało się dojechać do zamierzonego celu bez szczególnego napinania. Jutro akcja górska. Może nawet popełnimy nadprogramowo sakwowo Górę Żar.


Startowe przy DorJan-ie.


Namaczany rynek w Jaworznie.


Focimy się w Bieruniu.


Wnętrze drewnianego kościółka w Bieruniu.


Drewniany kościół w Miedźnej.


Grzawa.


Rzeźba nad wejściem do kościoła w Ćwiklicach.


Pałac w Pszczynie od zadniej strony.


Kościół w Starej Wsi.


Rzut oka na góry w trakcie dojazdu do centrum Porąbki.


Podsumowanie dnia po zakotwiczeniu na noclegu.


Kategoria Kilkudniowe

Rajd Kraków-Trzebinia i do domu

  • DST 101.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:16
  • VAVG 19.18km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 kwietnia 2015 | dodano: 26.04.2015
Uczestnicy

Snu dziś niewiele. Osobiście odpadłem coś koło 2:00 ale najwytrwalsi walczyli chyba do 4:00. Mimo tego wstaję około 6:30 wyspany i tylko z nieznacznym łupaniem pod czaszką ;-) Od razu śniadanie: 3/4 paczki musli i litr mleka. Jak się okazało, wystarczyło prawie do 12:00. Od samego rana czyste niebo i bardzo ciepło. Fajnie, bo będzie można jechać na krótko. Mamy sporo czasu do startu więc nie ma pośpiechu. Fort opuszczamy, zgodnie z założeniem, o 9:00 (o dziwo). Niestety zaraz okazuje się, że jest kapeć. U Tomka. Ofiara zajmuje się naprawą a Loża Szyderców rozgrzewa palce i zaraz potem profesjonalnie szydzi, co uwieczniam na foto. Potem już bez komplikacji turlamy się na miejsce startu rajdu na Błoniach. Tłumy nieprzebrane. Udaje się jeszcze załapać na numer startowy. Potem trochę kręcenia się za napojami i kiedy ogłoszony zostaje start, ruszamy. Na początku potężny zator na zakręcie. Ponad 2 tys. osób. Nie ma siły żeby to wszystko płynnie ruszyło :-) Z Pawłem zostajemy z tyłu i czekam aż się rozluźni. Monika i Tomek też. Dołączamy do nich i razem z jeszcze kilkoma osobami nieco objeżdżamy żeby włączyć się do peletonu jadącego już z jakąś normalną prędkością. Ale i tak jest całkiem gęsto i trzeba uważać by komuś w plecy nie wjechać. Za autostradą robi się luźniej bo wcześniejsze podjazdy nieco spowolniły mniej wyjeżdżonych. Teraz już można jechać swoim tempem. Obawiałem się, że wypakowany plecak będzie mi nieco przeszkadzał. Okazało się, że nie jest źle i całą drogę jechało się bardzo dobrze. Przed Puszczą Dulowską wypaliło się śniadanie i przystaję na poboczu coś wszamać. Przy okazji focę członków naszej ekipy, przynajmniej tych, których się doczekałem. Chwilę w grupce odpoczywamy i potem znów kręcenie tym razem pod osłoną drzew. Jedzie się równie dobrze jak asfaltem. Na kilka km przed metą na chwilę przystaję przy grupce, w której dziewczyna zaliczyła upadek. Poobdzierane ramię ale na szczęście nic więcej. Zostawiam opatrunek i bandaż i jadę dalej do mety gdzie rozsiadam się przy stanowisku zliczania uczestników i robię foto "naszym" oraz co bardziej egzotycznym uczestnikom rajdu. Wszystkich się nie doczekałem. Niektórzy też odbili w inne miejsca. Przed 15:00 dociągam do pałacu w Młoszowej, gdzie odbywa się oficjalne zakończenie rajdu, dzielą grochówką, konkursują i losują rowerki. W cieniu drzew odpoczywamy, posilamy się i czekamy na wynik losowania. Potem odczekawszy aż większość uczestników odjedzie ruszamy i my w stronę Trzebini i potem na terenowe odcinki w stronę Sosiny i dalej do Sosnowca. Po drodze "nasza" grupa urywa się Prezesowej, Prezesowi i mnie lecąc asfaltem do domu. My wertepkami na Sosinę. Po drodze dognała nas ekipa z Dąbrowy Górniczej i jakoś tak wyszło, że jedziemy razem, nieco spokojniej, do samego Sosnowca. Na Zagórzu żegnamy się. Stąd już solo, swoim tempem, wyprzedzając "Dąbrowiaków" lecę przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu.


Link do pełnej galerii


Przedstartowe liczenie.


Postartowy, profesjonalnie wyszydzony serwis.


Docieramy na Błonia a tam ćma rowerzystów.


Ryśkowa szprychówka po oficjalnym przyjęciu do Loży.


Mój numerek startowy.


Rajd rusza i od razu zator.


Kierowcy mieli dziś ciężkie życie rano w Krakowie zanim ta masa się przewaliła przez miasto. Jeden wielki korek.


Ja przeżuwam a ekipa wyciska pod górkę.


Jedyne zdjęcie z przelotu przez Puszczę. Cały czas kogoś wyprzedzałem i trochę było potrzeba rąk do majstrowania przy manetkach i klamkach.


Liczenie tych, co dojechali.


Starzy znajomi też się pokazali ale nie wszystkich udało się w tej masie spotkać.


"Poziomka".


Nawet takie szkraby pędziły w rajdzie.


Mono.


Tandem.


Pod pałacem czarno od rowerzystów.


Kolejny znajomy, którego udało się spotkać na rajdzie.


Terenowo z Trzebini w stronę Sosiny.


Nasi się posiali, to jedziemy z Dąbrową. Prezes prowadzi bokami.


Podsumowanie dnia. Sporo było spacerowego marudzenia, więc średnia podła ale jeżdżenie było fajne :-)


Kategoria Kilkudniowe

To samo co wczoraj tylko w innym gatunku :-)

  • DST 122.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 06:12
  • VAVG 19.68km/h
  • VMAX 57.70km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 sierpnia 2014 | dodano: 31.08.2014
Uczestnicy

Rozpoczęta wczoraj po powrocie integracja zakończyła się dziś dla mnie coś koło 1:00. Chłopaki zmęczyli się jakieś półtorej godziny później. Z tego też powodu ogólnie pobudka później (poza Tomkiem, który już koło 6:00 był na nogach - co ta praca z człowiekiem robi...).
Od razu zapowiedziałem, że ja będę godzinę jadł. Conajmniej. Porcja płatków, półtorej konserwy z ćwiartką chlebka, litr mleka, duży zielony ogórek, kawcia i słoiczek marynowanych pieczarek miały mi zapewnić paliwo na planowany powrót. Łącznie z pakowaniem i pobieżnym smarowaniem zeszło nam do 12:00. Trasa powrotna była mojego pomysłu i zakładała na początek wjazd na przełęcz kocierską. Stamtąd zjazd do Andrychowa i dalej przez Zator, Chrzanów i Jaworzno do Kazimierza Górniczego. Po drodze jedna sporo się pozmieniało ze względów różnych. I tak pierwszy odpadł pan_p, który od wczoraj usiłował namówić nas na wjazd na Czupel. W końcu po drodze do Łękawicy zawraca i rusza by pomysł swój zrealizować. We czterech: Waldek, Tomek, Dominik i ja, jedziemy zwalczyć przełęcz. Miodzio wjazd. Jednak jakieś pół kilometra od hotelu robimy sobie przerwę na poboczu bo Domino stwierdził, że jaj nie czuje a bez jaj nie ma jazdy. W sumie miał chłopak rację bo i my też skorzystaliśmy na odzyskanie czucia ;-)
Potem z Tomkiem szybciutko przeskakujemy przełęcz i robimy błyskawiczny zjazd. Już raz miałem okazję tędy zjeżdżać ale dziś to było coś innego bo na zadnim kole dwie sakwy, które sprawiały, że po puszczeniu Dźwigni Tchórza rowerek natychmiast leciał 50km/h i ciągle przyspieszał. Niestety trzeba było się hamować bo zakręty tam raczej dość ciasne na takowy zaprzęg. Ładne składanie się w wirażach odpada przy osakwionym kole. Za duże ryzyko, że się koło rozsypie pod przeciążeniem. Ale i tak zjazd miodzio. Do samego Andrychowa powyżej 35km/h. Czad! Tu się kompresujemy czekając chwilę na Domina i Waldka, którzy podjechali pod hotel podziwiać widoki. Potem kierujemy się na Zator jednocześnie rozglądając się za okazją do obiadu. Jedna próba po drodze kończy się fiaskiem i decydujemy, że jemy w Zatorze. Po drodze na horyzoncie coraz bardziej w oczy rzucają się chmurki w barwie ołowianej. Dojeżdżając do Zatoru jezdnie mamy już dość solidnie zlane a w powietrzu zamierający opad. Zakotwiczamy w restauracji na rynku. Tu dopiero orientuję się skąd mi ta nazwa wydawała się znajoma. Rok wcześniej w tym mieście był jeden z punktów do zaliczenia oznaki Szlaku Wiślanego. Dopiero jak zobaczyłem kościół, to trybiki wskoczyły na swoje miejsce.
Wciągamy obiadek (u mnie to: czerwony barszczyk z uszkami, karp po zatorsku z dodatkami, izobronik w ilości nielegalnej i herbatka). Nim nie usiadłem do stołu, to wydawało mi się, że nie jestem głodny. Jednak obiadek wszedł bardzo sprawnie. Po tymże postoju kontynuujemy jazdę kierując się do Chrzanowa. Przejazd sprawny i na miejscu jesteśmy po 18:00. Tu Tomek chyba dostał wezwanie, do przyspieszenia powrotu więc odbiera z mojej sakwy część balastu jaką dla niego wiozłem i żegna się. W końcu mógł też przejść z trybu kręcenia "ekono mode" na "turbo" i rozwinąć normalną dla siebie prędkość przelotową ;-)
My rzeźbimy do Jaworzna. Na niebie coraz mniej ciekawie. Jezdnie mokre. Na 9 km przed Jaworznem Waldek stwierdza, że on już pojedzie sobie wolniej prosto do domu. Wspomniał coś też o jakimś barze po drodze ale nie drążyliśmy tematu. Po upewnienie się, że jest pewny co do swojej decyzji, we dwóch z Dominem ruszamy prosto do Dąbrowy Górniczej. Przez Jaworzno. Tomek: tu jest rynek w trójkącie. Jest foto. Tu też rozkręca się deszczyk, który jeszcze ignorujemy. Deszczyk miał nam to olewanie ewidentnie za złe i zamienia się w ulewę. Parkujemy na przystanku autobusowym w oczekiwaniu aż się uspokoi do etapu deszczyku. Nawiązuję też łączność z Marcinem. Jest 7 km od centrum Jaworzna. Jednak nie czekamy na niego bo on potem i tak inaczej pojedzie niż my więc nie ma sensu tracić czasu.
Robi się ciemno ale ciśniemy ile się da, a da się całkiem sporo pomimo już niezłych rozlewisk po drodze. Kilka przelatujemy z rozpędu nabierając w niektórych wody w buty. Ma to ten plus, że potem już człowiek nie kombinuje tylko tnie na krechę przez wszystko co na drodze i tym samym oszczędza czas.
Burzę doganiamy ponownie już na krawędzi Sosnowca. Znów ratujemy się przystankiem. Tym razem opad trwa znacznie dłużej. Przychodzi też info od Tomka, że dotarł do domu przed 20:00 i przed burzą przebijając się fajnymi rowerowymi autostradami w terenie. My czekamy aż znów będzie tylko padało. Kiedy to następuje ratuję żabkę, która usiłowała przekicać na drugą stronę jezdni i  ruszamy dalej. Udaje się przez Kazimierz dotrzeć do Dąbrowy Górniczej. Obawiając się, że pod mostem na Starocmentarnej może być wody ciut dużo skręcamy do przejścia podziemnego. Będąc w trakcie korzystania z budowli tejże nabieram podejrzenia, że znów zaczęło lać. Na wylocie okazuje się, że się nie pomyliłem i bębnienie po daszku było faktycznie opadem. Tu też odzywa mi się ssanie. Wciągam resztki słodkich zapasów. Doczekawszy się zelżenia opadu jedziemy pod kwadrat Domina, gdzie się żegnamy. Solo ciągnę pod molo na Pogorii 3. Knajpy pozamykane, żywego ducha. Cała ścieżka dla mnie. Korzystam z niej do Świątyni Grillowania, gdzie przeskakuję pod tamę na Pogorii 4 i dalej przez Preczów i Sarnów jadę do domu. Nie udało mi się dogonić czwarty raz burzy ale jej sygnały świetlne docierały do mnie praktycznie z każdego kierunku, w który spojrzałem (Antoniów, Ujejsce, Strzyżowice).
Lądowanie kończę równo o 22:00. Trochę czasu zajmuje mi rozminowanie sakw i ciepły prysznic. Potem już wpis. Foto i mapki w poniedziałek.

Link do pełnej galerii



Ruszamy na początek delikatnie.


Most w remoncie więc praktykujemy kładkę.


Pierwsze starcie z podjazdem na Kocierz.


Jezioro Żywieckie.


Gdzieś po drodze w locie na przełęcz pstryknięte w czasie jazdy.


Waldek dociska.


Może dlatego, że tu nie mieszkam, to mi się takie widoczki ani trochę nie nudzą.


Przerwa na "oddrętwienie".


Z przełęczy było dużo akcji w postaci zjazdu i samej jazdy. Tu restauracja na rynku w Zatorze gdzieśmy obiadali.


Chrzanów. Tu Tomek włącza tryb "turbo".


Jaworzno. Dopiero zaczyna pokapywać. Ulewa była kilka kilometrów dalej.


Sosnowiec. Kolejna nasiadów na przystanku. Deszcz był ciepły i nie przeszkadzał termicznie ale potężnie ograniczał widoczność.


Widok z przejścia podziemnego.


Foto żabulca niedaleko siedziby RZGiW przy Pogorii 4. Fajna z mordy bestia :-)


Dzień w liczbach.



Kategoria Kilkudniowe

Duuuuuużo rzeźni pływającej w miodziu

  • DST 103.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 05:46
  • VAVG 17.86km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 sierpnia 2014 | dodano: 30.08.2014
Uczestnicy

Start dziś miał być o 7:30 ale się obsunął do 8:00 głównie przeze mnie. Na początek bez kombinowania jedziemy asfaltami do Bielska-Białej przez Kobiernice i Kozy. Dotarcie do miasta zajęło nam niecałą godzinę. Pod dworcem spotykamy się z Waldkiem i Marcinem, którzy przyjechali pociągiem. Niedługo potem zjawiają się Mariusz z Pawłem. Wspólnie ruszamy do Porąbki przebijając się przez Przełęcz Przegibek. Na kwaterze Marcin i Waldek zostawiają nieco balastu i ruszamy w stronę ruin zamku Wołek. Paweł z Waldkiem i Marcinem  robią wizytację lokacji. Dalej mamy kawałek offroadwy w poszukiwaniu niebieskiego szlaku. Krzaki, błoto, strumienie czyli bardzo rzeźnicki kawałek,  na którym Tomek zalicza kapcia. Wydostawszy się niebieskim szlakiem na asfalt z kolei Mariusz stwierdza, że coś ma nie tak z tylną przerzutką. Okazuje się,  że urwała się linka. Ratuję sytuację zapasową a Tomek z Mariuszem robią serwis. Kolejny punkt zwrotny to kamieniołom w Kozach. Wspinam się z Waldkiem na punkt widokowy nad jeziorkiem i focimy. Potem zjeżdżamy do centrum Koz. Waldek zalicza kapcia. Pora już mocno zdatna do konsumpcji obiadu więc obieramy kierunek na Kobiernice w poszukiwaniu zdatnego do tego celu miejsca. Obiadek jemy w zajeździe przy Lukoilu. Ze względu na porę rezygnujemy z pomysłu wjazdu na Chrobaczą Łąkę i jedziemy do Kobiernic, gdzie Paweł i Mariusz odbijają na północ do domu. My jedziemy do Andrychowa, gdzie skręcamy na Targanice i dalej na Przełęcz Targanicką. Wjazd dość wymagający ale potem jest nagroda w postaci pięknego zjazdu do centrum Porąbki. Zakupy w Lewiatanie i wracamy na kwaterę by praktykować nieco integracji.
Pięknie zużyty rowerowo dzień.

Link do pełnej galerii



"Kupimy" się pod dworcem w Bielsku.


Potem długi wjazd i Przegibek.


Miodzio zjazd i kręcimy na kwaterę by Marcin z Waldkiem mogli zostawić trochę balastu.


Dalej wjeżdżamy pod ruiny zamku.


A potem zaczyna się rzeźnia :-) Wypych przez krzaki.


Zjazd w błotku.


Wypych w błotku.




Pierwsze udokumentowane chodzenie w powietrzu.


Profesjonalne wyszydzenie kapcia u Tomka.


Profesjonalne wyszydzenie zerwanej linki u Mariusza. Niestety brak dokumentacji i szydzenia z kapcia Waldka :-/


Kamieniołom. Nie zauważyliśmy z Waldkiem, że chłopaki zjechali nad wodę i pocisnęliśmy na górę.


Ale za to mają stamtąd foto.


Potem było obiad, pożegnanie, Andrychów i wjazd na Przełęcz Targanicką. Zabił mnie Tomek. Ja kręcę już 1/1 a on mi tekst, że musi na moment stanąć bo mu nie chce z blatu zrzucić. A brakowało do przełęczy może z 200m. Normalnie robot.


Potem miodziowy zjazd do Porąbki, zakupy, powrót na kwaterę i integracja. Tu podsumowanie w liczbach.



Kategoria Kilkudniowe