Kilkudniowe
Dystans całkowity: | 19089.00 km (w terenie 2528.00 km; 13.24%) |
Czas w ruchu: | 1177:00 |
Średnia prędkość: | 16.22 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.50 km/h |
Liczba aktywności: | 184 |
Średnio na aktywność: | 103.74 km i 6h 23m |
Więcej statystyk |
Roztocze - Bełżec
-
DST
68.00km
-
Czas
04:01
-
VAVG
16.93km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś w planie wyjazd do Bełżca. Wybieramy się niespiesznie startując o 9:00. Jedziemy najkrótszą drogą do Tomaszowa Lubelskiego. Tu trochę kręcimy się po mieście poświęcając chwilę na zwiedzenie drewnianego kościoła. Jak Andrzej mówił, że jedziemy coś takiego zwiedzić, to sobie wyobrażałem małą budowlę w stylu góralskim. Tymczasem zajeżdżając przed cel lekko mi szczęka opadła. Kościół robi bardzo imponujące wrażenie z zewnątrz. Wnętrze jeszcze tylko ten efekt powiększa. Tego nie da się opowiedzieć ani oddać zdjęciami. Takie miejsca trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy i poczuć ich atmosferę. Z kościoła jedziemy na mały postój przy ciastkarni, gdzie Krzysiek wciąga obowiązkową kawusię. Do Bełżca jedziemy wzdłuż ruchliwej "17". Na szczęście jest szerokie pobocze i dodatkowo dziś nie jeżdżą TIR-y. Na tym odcinku jest do pokonania kilka łagodnych pagórków. Udaje się to zrobić dość sprawnie. Niestety jakiś kilometr przed pomnikiem obozu w Bełżcu Darek zalicza upadek na przejeździe kolejowym. Dosyć dotkliwie się potłukł i po tym, jak doszedł do siebie, zdecydował się od razu na powrót. Paweł z Januszem towarzyszą mu. Ja z Andrzejem, Krzyśkiem i drugim Pawłem zwiedzamy miejsce, które kiedyś było obozem zagłady i przylegające do niego muzeum. Strażnik Muzeum opowiada nam o tym miejscu i jest to opowieść o mocno upiornej stronie ludzkiej natury, jaka objawiła się w trakcie Drugiej Wojny Światowej. Tym mrocznym akcentem kończymy nasz pobyt na Roztoczu. Jeszcze tylko doganiamy naszych zasiadając na obiedzie w Tomaszowie Lubelskim a potem spokojnie wracamy na kwaterę. Oglądamy walkę Mai Włoszczowskiej o medal w wyścigu MTB. Troszkę brakło do złotego ale walka była naprawdę bardzo ostra i srebro ma wcale nie mniejszą wagę. Być może będzie miała jeszcze szansę na następnej Olimpiadzie. Potem z Pawłem jedziemy na wieżę widokową trafiając akurat na moment, kiedy można podziwiać z niej zachód słońca nad Krasnobrodem. Robimy nieco zdjęć i przez sanatorium i zalew wracamy na kwaterę. Rezygnuję z powrotu o własnych kołach do domu. Powodów jest wiele. Przede wszystkim zmęczenie kilkudniowym śmiganiem i lekkie osłabienie czwartkową niedyspozycją. Poza tym też trochę obawiam się jazdy ponad 300km tylko z jednym sprawnym hamulcem na obciążonym rowerze. Gdyby drugi się wysypał to jestem ugotowany. A poza tym jest wolne miejsce. Marcin, który wracał dziś rano, zabrał jeden rower więcej i zwolniło się miejsce na mój. Tak więc skorzystałem z okazji i dosiadłem się do Darka i Pawła. Jak się w trakcie powrotu okazało, była to trafiona decyzja bo po 13:00 zaczęło padać i deszcz utrzymywał się aż do wieczora. Darek podrzucił mnie pod same drzwi ratując przed kompletnym przemoczeniem. Poniedziałkowy poranek też nie był suchy.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe
Roztocze - Zwierzyniec i Szczebrzeszyn
-
DST
74.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
04:13
-
VAVG
17.55km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczorajszy dzień nieco mnie osłabił i dziś delikatnie zaczynałem kręcenie by zbadać swoje możliwości. Nie było najgorzej ale do ideału daleko. Dziś jedziemy od samego początku niezlotowo. Startujemy później i spokojnie kręcimy asfaltem do Zwierzyńca. Robimy foto w kaplicy na wodzie a potem kierujemy się na szlak Green Velo do Szczebrzeszyna. Jest nim wygodna ścieżka rowerowa oddzielona od jezdni, którą gna się bardzo szybko i wygodnie prawie do samego Szczebrzeszyna. W mieście jesteśmy trochę dłużej. Z Pawłem jedziemy poszukać kółek do przerzutki i znalazłszy je zatrzymujemy się w parku by Paweł mógł zrobić serwis. Potem szukamy reszty naszych i razem jedziemy do Topólczy po drodze zatrzymując się przy drewnianym chrząszczu nad źródełkiem wykonując pamiątkowe foto. Dalej asfaltem kręcimy powrót do Zwierzyńca gdzie zasiadamy do wcześniejszego obiadu. Trochę obawiałem się jak mi się on przyjmie ale dzień postu o wodzie sprawił, że zapotrzebowanie na paliwo było konkretne i posiłek przyjął się dobrze. Kilka dni jeżdżenia z rzędu nieco już nadwątliło siły i objawia się to tym, że pojawia się u nas lekkie rozleniwienie. Nie chce się kręcić. Przenosimy się pod browar i pozwalamy sobie na odrobinę przyjemności testując lokalne produkty. Jako, że rozleniwienie dopadło w końcu i mnie zrywam się do jazdy i pociągam za sobą Darka. Jedziemy na żółty szlak do Florianki. Reszta ekipy trochę bardziej niemrawo rusza za nami. Przez Park Narodowy jedzie się bardzo fajnie. Jest ciepło. Drzewa rzucają cień. Droga szeroka i dość równa mimo, że gruntowa. Jest też sporo innych turystów i to nie tylko ze zlotu. Po drodze fotografuję drzewo z hubami, przy którym podczas mojej poprzedniej bytności w tym miejscu dziewczyny przymierzały kapelusze :-) Drzewko nieco już ucierpiało przez te 3 lata. Pewnie niedługo zawali się całkowicie. Z Darkiem dopadamy asfaltu w Górecku Starym i bez większego gięcia kręcimy do Krasnobrodu. Nieco przeszkadza mi w jeździe to, że nie mam już tylnego hamulca i jest trochę ryzyko, że w razie jakiejś niespodziewanej sytuacji mogę nie zatrzymać się w porę. Padł był dwa dni wcześniej, podczas tego nieszczęsnego przedzierania się w deszczu przez las. W Krasnobrodzie robimy zakupy, Darek sprawdza jak otwarty jest sklep, w którym mają też trochę rowerowych akcesoriów i wracamy na kwaterę. W sumie przyjemnie przekręcony dzień bez specjalnej walki.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe
Roztocze - Zwierzyniec i pogodowa katastrofa
-
DST
57.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
04:10
-
VAVG
13.68km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano mało optymistycznie: pochmurno, chłodno, lekkie pokapywanie przed startem. Ruszamy na dłuższą trasę przez Zwierzyniec i Szczebrzeszyn. Od razu w teren. Niestety bardzo szybko zaczyna padać. Ubieramy się szybko i jedziemy dalej ale wygląda na to, że raczej nie przestanie a wręcz przeciwnie, rozpędzi się. Cyklozą toczymy się generalnie w przodzie by nie marnować energii poświęconej na wjazd na pagórki i skorzystać z dynamicznych zjazdów, choć te robią się niebezpieczne, śliskie. Jednak do asfaltu docieramy bez problemów. Tu czekamy aż grupa się zjedzie, co trwa dość długo. Klubem odrywamy się i jedziemy swoim tempem i nieco inną trasą. Ostatecznie znów wbijamy w teren dzieląc się między sobą. Na końcu jadę tylko z Darkiem. GPS wyrzuca nas na niebieski szlak przez Park Narodowy. Początek nie jest jeszcze tragiczny ale potem widzę znajome drzewko na polanie a potem zaczyna się żywy piach. Sporo dało się pojechać ale były też i miejsca, gdzie trzeba było się przepchnąć. Kiedy po ciężkiej walce wybywamy na asfalt między Obroczą a Zwierzyńcem stwierdzam, że znów mam kapcia. Darek jedzie do chłopaków a ja się łatam. Poklejoną dętkę wywalam do kosza, drugą, niepewną zakładam i pompuję. Trzyma. Jadę do Zwierzyńca. W mieście znów czuję, że gdzieś na krawężniku dobiło. Puszcza. Dotaczam się do chłopaków, którzy zasiedli w "Młynie" i zjadamy obiad. Na wyjściu kapcia mam już konkretnego. Paweł jedzie do sklepu załatwić mi nowe dętki a ja w międzyczasie rozbieram kółko. Nowa kiszka ląduje w kole, zapas pod siodełkiem. Można jechać. Na chwilę przestało padać jak się serwisowałem ale potem znów zaczęło. Dopóki nie minęliśmy Obroczy jeszcze kapało ale potem pojawiło się słoneczko i zrobiło się nawet całkiem ładnie. My byliśmy już jednak mocno przemoczeni i zmarznięci i ochota do jeżdżenia przeszła zupełnie. Wracamy do Krasnobrodu. Szybkie zakupy (w tym papieru do suszenia butów) i zjazd na kwaterę. Plan na dziś poległ całkowicie przez pogodę. Na dodatek wieczorem coś mnie jeszcze do kompletu struło i skończyło się tym, że najpierw sobie długo posiedziałem w łazience a potem cały następny dzień przespałem.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe
Roztocze - Szumy na Tanwi i Puszcza Solska
-
DST
100.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
06:23
-
VAVG
15.67km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś również bierzemy udział w wycieczce zlotowej. Poranek jeszcze niezbyt ciepły. Startuję w bluzie ale szybko trzeba ją zdjąć bo teren wymagający i jest okazja się rozgrzać. Dziś niemało piasku po drodze jednak dopóki ktoś drogi nie zablokuje to da się jechać. Po poprzednich wycieczkach kilka osób chyba zrezygnowało z jeżdżenia w grupie bo mimo trudniejszych warunków terenowych jedziemy sprawnie. Choć i tak z Pawłem i Darkiem wypuszczaliśmy się czasem na nieco szybsze kręcenie przodem. Przerwę dłuższą robimy w Narolu. Tu też całkiem smaczny obiadek w "Narolskich Smakach". Potem kręcimy w stronę Szumów na Tanwi. Po drodze nieco zostaję w tyle by pomóc szukać zagubionych okularów (niestety bez efektu) i potem gonię grupę. Na asfalcie orientuję się, że mam kapcia. Znów przód. Znów puściła łatka. Klejony zapas też nie trzyma. Ewidentnie klej zwietrzał. Coraz bardziej potrzebuję nowych dętek bo tym co mam nie mogę ufać. Udaje mi się jednak jakoś połatać i gonię asfaltem w stronę Szumów. Zjeżdżam się z grupą przy parkingu i dalej kręcimy razem. Wpadamy na długą prostą w Puszczy Solskiej. Zostaję nieco w tyle by potem móc się rozpędzić. Sukcesywnie mijam kolejne osoby aż docieram do czoła z przewodnikiem. Pytam Pawła czy jeszcze ktoś z naszych jest na przodzie. Są. Paweł i Darek. I kilka innych osób również. Podkręcam tempo i zaczynam gonić. Zabawa w króliczka. Jak się okazało, dziś za niego robił Paweł i szło mu tak dobrze, że nie dał się dogonić. Ale sama pogoń przez las była piękna. Spotykamy się przy kamieniu upamiętniającym wspólne polowanie Króla Stefana Batorego, Hetmana Jana Zamojskiego i Jana Kochanowskiego a potem robimy postój na polanie za rzeką gdzie też ma obóz grupa ze spływu kajakowego. Po przerwie i pogaduchach ruszamy dalej Puszczą w stronę Oseredka, Ciotuszy Starej i dalej do Krasnobrodu. Kręcę spokojnie na końcu nieco zmachany zabawą w króliczka. Zagaduję do zamykającego grupę i okazuje się, że to również użytkownik BS - Kierowca Roweru. Kręcimy razem na końcu zamykając stawkę i, jakże by inaczej, rozmawiamy na tematy okołorowerowe. Tomek opuszcza nas już na samym końcu spiesząc się na pociąg do domu. Z kolei mnie na finiszu znów puszcza łatka i zmuszony jestem do klejenia. Mocno mnie już wkurza ta seria a nowych dętek wciąż nie mam za to łatek już zero. Koniecznie muszę pokleić zapas. Na kwaterę docieram ostatni. Przyjechał też z Radomia Marcin. Kilka dni z nami pobryka po okolicy choć na rajdzie się nie rejestruje.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe
Roztocze - Komarów-Krynice
-
DST
100.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
06:36
-
VAVG
15.15km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzień na starcie średnio optymistyczny. Dywan chmur. Niezbyt ciepło.
Mimo tego startuję "na krótko". W miarę kręcenia robi się cieplej a
pogoda poprawia się. Początek jedziemy zwartą grupą. W którymś momencie
nieco przelatujemy planowany skręt i zaczyna się improwizacja. Przed
Komarowem jesteśmy już rozsypani na wiele grup, które usiłują dotrzeć na
własną rękę pod kościół. My robimy w swoim gronie walkę z lasem,
łąkami, pokrzywami itp.czyli norma. Dowiaduję się też, że mamy ze sobą
jednego nadprogramowego towarzysza, który urwał się przez przypadek
swoim rodzicom z grupy. Jednak daje spokojnie radę i bezpiecznie dociera
z nami do Komarowa, gdzie dołącza do swoich. Tam znów peleton zbieram
się do kupy. Rusza jednak wcześniej niż my a z nim Paweł, którego
widzimy potem dopiero na kwaterze. Grupa skraca przejazd odpuszczając
kopiec upamiętniający bitwę pod Komarowem a my jednak będziemy próbowali
tam dotrzeć. Udaje się choć robimy to nieco zakosami. Potem
kontynuujemy punkt po punkcie realizację trasy. Miejscami jest dość
wymagająca a to z powodu podjazdów, a to z powodu terenu. Ogólnie
okolice nie są wysokie biorąc wartość nad poziomem morza (między 200 a
350-370 metrów) ale są okolice gdzie trzeba te 150m podjechać na dość
krótki odcinku. Z kolei jak się trafi na trasę wzdłuż garbu lub doliny
to kilometrami jedzie się po niemal płaskim terenie. Po drodze dołącza
do nas dwóch sąsiadów z gliwickiego klubu Huzy, którzy również padli ofiarą
małego zamieszania przy rozpadzie grupy. Dołączają do nas i razem
jedziemy trasę aż do Krynic. Po drodze przetaczając się śladami grupy
głównej. W Krynicach mieliśmy coś zjeść ale do dyspozycji była tylko
pizza więc rezygnujemy i wbijamy na czerwony szlak, który był w planie
wycieczki. Oj! Wytrzęsło nas dziś nieźle! Po drodze natykamy się na
innych uczestników zlotu, którzy trasę robili samodzielnie. Ostatecznie
spotykamy naszych przewodników w Krasnobrodzie. Grupa rozjechała im się
już jakiś czas temu. My w pięciu jedziemy nad zalew zjeść spóźniony
obiad i potem na odprawę. W końcu udaje mi się zarejestrować. Nogi
nieco się zregenerowały po dojeździe czyli jest szansa na to, że będę
miał siły na powrót do domu o własnych kołach.
Link do pełnej galerii
Pomnik przy kościele.
Kategoria Kilkudniowe
Roztocze - do Zamościa
-
DST
75.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
04:37
-
VAVG
16.25km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Starty zlotowych wycieczek zaplanowane były na 8:30. Ruszamy z Krzyśkiem do biura zlotu żebym się jeszcze zarejestrował. Niestety już pozamykane bo Komandor Zlotu dziś prowadzi przejazd. Kręcę na start. Całkiem spora grupa się zebrała. Dobrze się jedzie za kimś, bo nie trzeba kontrolować drogi i można się oddać podziwianiu widoków i pogaduchom ze znajomymi :-) Liczebność grupy sprawia, że toczymy się raczej powoli. Sprzyja temu trasa, która biegnie w dużej części drogami leśnymi i polnymi. Większość łatwo przejezdna. Trafił się tylko jeden odcinek z piaskiem, który częściowo musiałem przejść bo po prostu w takiej gromadzie co rusz komuś przydarzyło się utknąć zmuszając tym samym resztę do zsiadania. Część osób nie bardzo chyba wiedziała na jaki teren się wybiera bo mieli zdecydowanie zbyt szosowe ogumienie. Zresztą po kilku dniach jazdy po Roztoczu doszedłem do wniosku, że to jest idealny teren pod FatBike-a. Jak się takiego rowerka dopracuję to Roztocze będzie pierwszym kierunkiem, który obiorę by go przetestować :-] Po drodze mamy dłuższy postój przy kaplicy św. Romana. Potem zgrabnie wtaczamy się do Zamościa i zostawiwszy rowerki pod nadzorem ruszamy na piesze zwiedzanie miasta. Nasza przewodniczka bardzo ciekawie opowiada zarówno o samym mieście jak i historii regionu i Polski, które złożyły się na kształt Zamościa. Odwiedzamy wszystkie rynki w mieście, synagogę, fragmenty fortyfikacji, katedrę a nawet zaułki. Blisko 2 godziny mijają błyskawicznie a mimo tego udaje nam się zobaczyć całkiem sporo atrakcji. Dodatkowo dziś na rynku odbywają się pokazy skoków na motorach i zlot starych pojazdów. Zmęczeni spacerem szukamy okazji do zjedzenia obiadu. Ostatecznie zasiadamy w jednym z lokali przy rynku kątem oka przypatrując się fruwającym w powietrzu motorom. Podczas obiadu dogania nas już drugi przelotny deszczyk (pierwszy zagonił nas do synagogi). Ze względu na długoweekendowy najazd gości przeciąga się obsługa klientów i nie udaje nam się zdążyć na wspólny odjazd grupy. Wracamy we własnym gronie starając trzymać się zaplanowanej trasy. Nieco zmachani lądujemy na kwaterze przed 19:00. Od razu zaczynamy uzupełniać izotonikami braki i znów nie udaje mi się zarejestrować. Może jutro...
Link do pełnej galerii
Zbieramy się przed startem do Zamościa.
Nad źródełkiem.
Zamość.
Kategoria Kilkudniowe
Na Roztocze dzień 2
-
DST
156.00km
-
Czas
08:14
-
VAVG
18.95km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ruszam trochę później niż planowałem ale dobrze się spało i tak jakoś nie paliłem się do startu. Ostatecznie ruszam grubo po 8:00. Po niecałych 4km zatrzymuję się na zakupy (bułki, batony, woda). Ruszam dalej i za skrzyżowaniem zastanawiam się jak chłopakom idzie jazda autostradami. Zadzwonię. I tu niespodzianka. Nie mam telefonu. Przekopuję bagaż, plecak. Musiał zostać w zajeździe. Wracam. Jest. Leży na półce, tam gdzie go zostawiłem. Z punktu wyjścia ruszam ponownie o 9:00. Pierwsze 8km to pusty przebieg. Jedzie mi się dziś opornie. Temperatura również niespecjalna choć jakby nieco cieplej niż wczoraj. Jednak mimo tego jadę dziś ubrany na długo bo odczuwam przechłodzenie mięśni nóg. Możliwe, że to jest powodem zamulania. Do Stalowej Woli dotaczam się w tragicznym czasie. Przebijam się przez miasto ścieżką rowerową. Gdzieś na wylocie orientuję się, że mam kapcia na przodzie. Łatanie zajmuje mi sporo czasu. Założony zapas puszczał powietrze. Samoprzylepne łatki nie przetrwały próby czasu i muszę kleić podstawową dętkę. To kolejna rzecz, którą zawaliłem przed wyjazdem. Po drodze dziś kilka rzek do przekroczenia. Z większych to Wisła i San ale były też liczne mniejsze. Po przekroczeniu Sanu pojawił się gruby, niezbyt gęsty ale denerwujący deszcz. Nie ubieram się przeciwdeszczowo bo nie ma takiej potrzeby ale jedzie się średnio przyjemnie. Po drodze regularne sesje łącznościowe z Krzyśkiem, który przewodzi naszej grupie na zlocie. Oni już są na miejscu. Szacuję, że 18:00 to będzie bardzo dobry czas jak dojadę. Kręcę mozolnie dalej. Tereny robią się spokojniejsze, bardziej odludne. Jest więcej lasów a same miejscowości są niewielkie i często bez żadnego sklepu więc muszę uważać na zaopatrzenie. Dziś drugi dzień bez obiadu. Planowałem przystanąć w tym celu w Zwierzyńcu kojarząc tam dobrą metę do tego celu ale Krzysiek mówi, żebym jechał od razu do celu bo jest grill. Odcinek ze Zwierzyńca do Krasnobrodu jechał mi się już bardzo opornie. Na dokładkę wjeżdżam do miasta naokoło nieświadom skrótu, który oszczędziłby mi ze 2-3 km. Ekipa jest już na miejscu. Rozwieszony baner jasno wskazuje gdzie stacjonujemy. Zostawiam bagaże i robię jeszcze małe kółeczko po zakupy. Potem można się już spokojnie rozpakować, umyć i uzupełnić braki izotonikami. Jutro jeżdżenie w ramach zlotu.
Link do pełnej galerii
Stalowa Wola.
Kurzyna Średnia.
Biłgoraj.
Kategoria Kilkudniowe
Na Roztocze dzień 1
-
DST
216.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
11:13
-
VAVG
19.26km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś ruszam rowerkiem na zlot PTTK na Roztoczu. Planowałem jechać wcześnie (5:00-6:00) ale poranek był mglisty i chłodny i ostatecznie ruszam 7:01. Słonecznie ale chłodno. Jadę na krótko. Początek oporny. Po 3km postój na zakupy w piekarni. Potem na Pogorii 4 przerwa na wszamanie części zakupów. Jedzie się całkiem nieźle. Na Antoniowie trafia się króliczek więc jest okazja nieco podgonić. Po 21km słyszę niezbyt głośny trzask i od razu zaczynam podejrzewać, że pękła szprycha. Staję. Sprawdzam. Niestety tak. Foto dokumentalne i kręcę dalej. Jakoś to będzie. Nie rzuca za bardzo zadkiem więc powinienem dojechać. Dłuższą przerwę na odpoczynek i karmienie robię na rynku w Wolbromiu. Aż szkoda, że ruch w takich miasteczkach przepuszczany jest przez takie miejsca. Odechciewa się tam siedzieć w tym hałasie. Kręcę mozolnie dalej. Widoki bajkowe. Obiad zamierzam zjeść w Pińczowie i kiedy tam docieram robię rekonesans co do możliwości. Tracę ponad 20 min. by się przekonać, że restauracja w hotelu nie ma wejścia z zewnątrz więc pewnie dla gości tylko. Jadłodajnia na rynku nie ma za bardzo warunków by usiąść na zewnątrz i mieć oko na rower. Poza tym jest przy bardzo ruchliwej drodze. Z kolei gastronomia przy jeziorze to pizzeria. Potem jeszcze na wylocie przyuważam kolejną jadłodajnię ale też przy głównej drodze. Rezygnuję z obiadu i jadę dalej. Kiedy osiągam spokojniejszą drogę i kawałek lasu zjeżdżam na bok i wciągam resztę kanapek, którą przygotowałem sobie przed startem. Po drodze dwa "resety". Droga momentami była bardzo nużąca i mózg wyłączał się z pracy. Wtedy zjeżdżałem na bok, rozciągałem się na trawce bądź ściernisku i na chwilę przymykałem oczy. 3-5 min. takiej przerwy i od razu jechało się lepiej. Dziś wypadły one po około 60 i 120 kilometrze. W okolicach Osieku zaczynam rozglądać się za noclegiem bo już powoli robi się wieczór. Gotów jestem trochę dojechać do spania ale okazuje się, że w okolicy albo wszystko zajęte albo nie chcą przed długim weekendem brać jednej osoby na jeden nocleg. Skoro tak to ubieram się na ciepło i ruszam dalej z zamiarem dokręcenia po nocy do Krasnobrodu. Dojadę skonany ale przynajmniej nie będę marnował czasu. Jest już ciemno i zrobiło się mocno chłodniej. W czasie jazdy jest wręcz zimno. Ubieram nawet jeszcze przeciwdeszczówkę by się ochronić przed wiatrem ale mój entuzjazm dla jazdy nocnej gwałtownie spada. Kiedy przy "79" dostrzegam szyld zajazdu "Pod Dębami" i info o noclegach nie waham się ani chwili i skręcam na podjazd. Jest nocleg więc płacę, pakuję się do pokoju i wbijam pod ciepły prysznic. Ostatecznie nawet nienajgorzej dziś poszło. Jednak jak sobie przypominam, że chciałem do Krasnobrodu jednym pociągnięciem z sakwami dojechać to dochodzę do wniosku, że przeceniłem nieco swoje siły. Może na full-u i gdybym wystartował o północy... Ale to byłaby mordercza jazda.
Link do pełnej galerii
Wolbrom.
Książ Wielki.
Szydłów.
Kategoria Kilkudniowe, Szprycha
Lubomierz - Psary
-
DST
161.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
07:45
-
VAVG
20.77km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota była nierowerowa choć nie do końca leniwa. Do rana zostały zużyte w większości zapasy napojów integracyjnych a zaopatrzenie miało już w planach wesele więc musieliśmy sami zadbać o swoje potrzeby. Z Michałem schodzimy 2km (i 400m w dół) do sklepu. Pakujemy po 4 czteropaki do plecaków, do tego trochę innych napojów i każdy po 2 5-cio litrowe baniaki wody i wdrapujemy się z powrotem do bacówki. Do zachodu słońca dzień przepędzamy na leniwym utrzymywaniu się w stanie błogim. Nieco przed zachodem krótki spacerek na Jasień podziwiać zachód słońca i panoramę. Jest co podziwiać. Na horyzoncie burza w okolicach Babiej Góry. Szeroka panorama Beskidu Wyspowego. Zachód słońca. Chyba z godzinę napawamy się widokami.
W niedzielę mieliśmy wracać. My z Michałem wcześniej rowerkami, reszta ekipy zejść do samochodów. Plany rozwaliła nam pogoda. W nocy przeszła pierwsza fala burzy. Nad ranem druga, po której wstaliśmy z Michałem śledzić ruch chmur. Nie było czego śledzić bo nad nami wisiał równy, szary dywan, który czasem nawet zakrywał całą polanę. Falami deszcz utrzymywał się tak, jak ICM zapowiadał czyli do 13:00. Dla nas to była potężna strata czasu ale nie było sensu się wcześniej ruszać. Poczekaliśmy chwilę by nieco wody spłynęło z drogi i po pożegnaniu rozpoczynamy zejście. Gdyby było sucho to może nawet całe byłoby do zjechania a tak to pozostało nam tylko nóżka za nóżką schodzić. Na szczęście udało się bez poślizgu ale w butach znów było... drastycznie. Na dole zostawiamy znów część bagażu do zapakowania do samochodu i na pusto ruszamy w drogę powrotną zahaczywszy na moment o sklep. Tym razem kręcimy asfaltami i to głównymi drogami. Najpierw kierujemy się na Mszanę Dolną. Idzie mi ciężko właściwie ponad 30 pierwszych km to marudziłem Michałowi, że mnie spanie bierze. Droga była stosunkowo płaska i prosta. Po prostu nudna. Plus taki, że się rozpogodziło a drogi wyschły. Za Jordanowem zjeżdżamy do karczmy na obiad. Mniej więcej od tego momentu zaczyna mi się jechać lepiej. Może też dlatego, że "28" ma po drodze kilka fajnych podjazdów i zjazdów a sama jezdnia jest równa i ładnie wyprofilowana. Średnia szybko nam rośnie a kilometrów na liczniku przybywa. Trzymamy się "28" aż do Zatoru. Tu jakiś zator. Zmiana organizacji ruchu i musimy mały objazd robić. Usłyszeliśmy jakieś głośne zapowiedzi więc podejrzewam, że była chyba w centrum jakaś impreza masowa i stąd objazd. Przerzucamy się na "44" do Oświęcimia i ciągniemy równo ku zachodzącemu słońcu. Temperatura w sam raz, nogi podają rewelacyjnie. Niestety w domu już na 100% będziemy późno. Z Oświęcimia jedziemy już oklepaną drogą przez Imielin do Mysłowic. U Michała czekają już moje graty więc podjeżdżam razem z nim. Zapinam karimatę, śpiwór i mini plecaczek z ciuchami, żegnam się i już wolniej kręcę do domu. Im bliżej tym oporniej. Jeszcze Sosnowiec i Będzin przejeżdżam w miarę sprawnie ale przed Łagiszą staję na przystanku by wciągnąć nieco kalorii. Potem ostatni skok w stronę świateł na "86" i "913" prosto do domu. Jest już zdrowo po 23:00 ale od razu wrzucam wszystko do prania a sam włażę pod prysznic. Kładę się spać już w poniedziałek. Oj! Ciężki to będzie dzień. Na pewno nie raz mnie połamie spanie. Ale warto było! Niby tylko 3 dni ale wyrypa pierwszorzędna. Zaś sam pobyt na bacówce to bardzo klimatyczne wydarzenie. Dostałem otwarte zaproszenie i nie omieszkam skorzystać. Cisza i spokój jakie tam panują warte są partyzanckich warunków. Tam inaczej płynie czas i rzeczywistość ma zupełnie inne barwy. Ale teraz czas na regenerację. Na pociechę zostaje kilka zdjęć.
Link do pełnej galerii
Połowa dnia to patrzenie jak pada deszcz. Zadziwiające. W dobrym towarzystwie to całkiem fascynujące zajęcie :-)
Nie fikaj do Czerwonego Kapturka.
Jak to było w grece? Panta rhei?
W końcu się jednak wypogadza.
Tu szamamy obiadek.
Po drodze foto raczej mało bo skupialiśmy się na tym, by równo i jak najszybciej jechać do domu.
Przed Oświęcimiem zachodzi nam słońce.
Jechało się fajnie choć szkoda, że finisz tak późno.
Kategoria Kilkudniowe
Psary - Lubomierz
-
DST
157.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
10:39
-
VAVG
14.74km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niby po urlopie ale w piątek znów skorzystałem z dobrodziejstwa dnia wolnego i na zaproszenie Michała wybrałem się z nim na rowerku do Lubomierza na bacówkę. Umówiliśmy się na BP w Mysłowicach o 7:45 ale udało mi się przykręcić chwilkę wcześniej. Zostawiamy u jego brata nieco bagażu, który pojedzie samochodem i wjedzie na górę razem z zaopatrzeniem a my już na lekko włączamy na Garminie opcję "kolarstwo górskie" i wklepujemy za punkt docelowy Mszanę Dolną. Jako, że prowadzi nas kreska to niespecjalnie zwracamy uwagę na to gdzie jesteśmy (co czasem kończy się małą improwizacją) i kręcimy sporo rozmawiając przez wioski i lasy wybywając niespodziewanie przy kamieniołomie w Libiążu. Pierwsze foto wyjazdu i ciśniemy dalej. Pogoda niezła choć spodziewamy się, że może nas gdzieś zlać po drodze bo prognoza nie chciała być innego zdania w tej materii. Jedzie się dobrze i sprawnie. Obiad jemy w Biertowicach pozwalając sobie na izotonik przy okazji. Za Jasienicą Garmin wrzuca nas na szlak czerwony pieszy. Początek to ostry wjazd po płytach. Obserwujemy zmieniające się niebo i nasłuchujemy grzmotów ale wygląda na to, że wszystko to po drugiej stronie grzbietu i nam się upiecze na sucho. Nie upiekło się. Gdzieś po drodze zaczyna kapać. Kończy się jazda bo szlak gęsto poprzecinany dołami ze stojącą wodą a świeżo spadająca sprawia, że cała reszta robi się śliska. Ponad godzina prowadzenia, wypychania i ślizgania. Namakamy od strony butów dość mocno. Gdzieś po drodze urywam tylny błotnik. Mocowanie było w takim patencie, że właściwie była to tylko kwestia czasu. Próbując podjechać kawałek bardziej płaski nagle tracę przyczepność i ratując się zeskokiem łamię nadwątlone już wcześniej mocowanie. Demontuję resztkę mocowania ze sztycy i trzema opaskami przytwierdzam błotnik pod podsiodłówką z dętką. Trzyma się lepiej niż oryginał. Dobrze, że nie wyrzuciłem bo jeszcze potem się przydał. Ze szlaku schodzimy przy "S7" na południe od Myślenic. Zakupy w sklepie i teraz trzymamy się drogi by nadrobić nieco straconego czasu. Jedziemy do Mszany Dolnej i jeszcze kawałek dalej asfaltem do Łętowego. Po drodze dociera do nas info, że źródełko wyschło na górze i nie ma wody. Zabieramy kilka butelek wody mineralnej i zaczynamy ostateczny podjazd. Z Łętowego wchodzimy na zielony szlak pieszy i jednocześnie czerwony rowerowy. To drugie oznaczenie to jakiś dowcipniś musiał zrobić bo po deszczu nie ma mowy by tam wjechać rowerem. A i na sucho tylko kawałki bo im wyżej tym bardziej wąsko, stromo i gęsto od drzew i krzaków. My prawie całość wypychamy. Na miejscu jesteśmy już po zachodzie słońca. Dzień intensywny ale bardzo fajnie spędzony. Nawet to, że mam w butach bagienko jakoś nie martwi. Zresztą przy odpalonej kozie do rana wszystko jest suche. Jak dociera zaopatrzenie można ze spokojem ducha zabrać się za integrację.
Link do pełnej galerii
Kamieniołom.
Śniadanie z widokiem.
Przebijamy się przez Wisłę.
Deszcz wywabił smoka.
Finalny wypych.
Rozliczenie z dniem.
Kategoria Kilkudniowe