limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Kilkudniowe

Dystans całkowity:19089.00 km (w terenie 2528.00 km; 13.24%)
Czas w ruchu:1177:00
Średnia prędkość:16.22 km/h
Maksymalna prędkość:62.50 km/h
Liczba aktywności:184
Średnio na aktywność:103.74 km i 6h 23m
Więcej statystyk

Bieszczady 2017 - Góry Słonne

  • DST 77.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:08
  • VAVG 12.55km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 7 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017
Uczestnicy

Na ten dzień główny cel to przejechanie jednym z grzbietów Gór Słonnych a konkretnie na odcinku od Żłobka do Łobodzewa Dolnego. Aby tego dokonać musieliśmy najpierw dostać się do Żłobka. Kawał jazdy asfaltami z nielichą porcją wjazdów i zjazdów. Część już nam znana.

Na początku utrudniała nam pogoda. 2x musieliśmy przystanąć po drodze i poczekać aż przestanie padać. Potem raz zrobiliśmy przerwę by zjeść coś na gorąco by się rozgrzać i przed samym wjazdem na szlak stanęliśmy na dłuższą przerwę obiadową w samym Żłobku. Obiadek dał siły, które pozwoliły nam na wbicie się na szlak.

A lekko nie było. Początek to stroma droga gruntowa. Po deszczach pieruńsko śliska i wdarcie się na grań kosztowało nas sporo czasu i wysiłku. Jednak kiedy wychynęliśmy z lasu i naszym oczom ukazała się panorama cały ten wysiłek okazał się nieistotny. Po prostu warto było!

Szlak jednak dla rowerów przystosowany nie jest. Przynajmniej na razie nie w całości. Może tak 1/4 maksimum. Reszta to znów droga przez las, którą zwożą drewno więc ciągle wsiadanie, zsiadanie, bajora, błoto, koleiny na pół metra. Miejscami wąska ścieżka. Wyrypa. Ale widoki po drodze wynagradzają to wszystko.

W którymś momencie szlak przechodzi w wygodny, szeroki szuter. Ukazuje się panorama Ustrzyk Dolnych. A potem jest mega zjazd. Grzesiek zmierzył, że było go 3,5km. Bez dokręcania na zjeździe leciałem prawie 70km/h. Miodzio! Potem jeszcze całkiem ładny zjazd asfaltowy do Łobodzewa Dolnego. Piękna nagroda.

Resztę drogi robimy już asfaltami kierując się na zaporę w Solinie. Tam zasiadamy na chwilę na pstrąga i potem mozolnie wtaczamy się na kolejne podjazdy w Myczkowie, Polańczyku i Wołkowyi. Oczywiście ze zjazdów korzystamy również :-)





Link do pełnej galerii











Kategoria Kilkudniowe

Bieszczady 2017 - kółeczko niedoszłe

  • DST 13.00km
  • Teren 6.00km
  • Czas 01:59
  • VAVG 6.55km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 6 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017
Uczestnicy

Miało być ambitniej czyli do rezerwatu bobra niedaleko Uherców Mineralnych ale nas pogoda zgoniła na kwaterę.

Zaczęło się od wjazdu przez Rybne na Wierchy. Po drodze dwie ścianki: jedna asfaltowa i jedna szutrowa. Obie do wjechania jak jest sucho. Na Wierchach widzimy, że ciągnie duża chmura i grzmi. Chyba nas zgoni ale na razie walczymy. Zielonym szlakiem pieszym kierujemy się w stronę szlaków rowerowych, którymi mogliśmy się przedostać do Bereźnicy Wyżnej i zjechać do Średniej Wsi i dalej do celu.

Szlak jest rozdziabdziany przez maszyny zwożące drewno. Mało co da się pojechać. Większość to wypych lub sprowadzanie. Kiedy w końcu wydostajemy się z błota na polankę, z której jest zjazd do szkółki leśnej, zaczyna kapać. Do samej szkółki staczamy się już poubierani w deszczu. Tu pracownicy czekają aż przejdzie opad. Jest wesoło :-) Ze względu na pogodę pracy już nie będzie i wszyscy zwijają się do domu więc i nam pora w drogę bo nam inaczej zamkną drogę do lasu.

Zjeżdżamy do szlaku rowerowego na Bereźnicę ale dalej pada. Decydujemy się zjechać do bazy i dać sobie dziś na luz. Godzinę później robi się całkiem pogodnie. Cóż. Bywa i tak. Z buta deptamy na obiad i potem nad jedną z odnóg Soliny posiedzieć z browarkiem. Odbijemy sobie dnia następnego.


Link do pełnej galerii








Kategoria Kilkudniowe

Bieszczady 2017 - kółeczko na Lutowiska

  • DST 83.00km
  • Teren 70.00km
  • Czas 06:31
  • VAVG 12.74km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 5 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017
Uczestnicy

Dnia dzisiejszego znów zmienia się nieco skład. Dociera do nas Grzesiek. Z kolei Marcin jedzie z Moniką i Dominikiem w nieco inną trasę z noclegiem i zobaczymy się z nim dopiero jutro. Monika i Dominik opuszczają nas na dobre realizując własny plan.

Dziś w planie trasa długa ale niezbyt trudna. Jedziemy do Lutowisk. Początek asfaltami do przekroczenia Sanu i potem wbijamy w szlak rowerowy prowadzony szerokim, wygodnym duktem szutrowym z miejscami postojowymi i widokowymi. Biegnie północnymi zboczami grzbietu, który leży na północ od biegu Sanu.

Na wjeździe na sam szlak robimy chwilę przerwy konsumując nieco kalorii i podziwiając widoki. Na wjeździe na szuter wita nas znak "Uwaga! Niedźwiedzie" :-) Nie zrażeni tym poczynamy jazdę. Trasa jest bardzo dobrze przygotowana i jest się gdzie rozpędzić jak i gdzie powspinać. Wszystko to jednak bez zsiadania.

Do Lutowisk zataczamy się w porze zdatnej do konsumpcji obiadu. Tak też i czynimy. Obiadek smaczny, obfity daje sił na drogę powrotną. Tąże czynimy trasą wzdłuż rzeki San. Tu droga jest początkowo asfaltowa, by przejść bardzo kiepski asfalt i na koniec w szuter. Też zjazdy i podjazdy. Punkty widokowe i postojowe. Leci się wspaniale.

Przebiwszy się na nasz stronę Sanu usiłujemy się dostać do wsi Terka. Niestety trafiamy na szlak konny kończący się na łące. GPS, który nas wpuścił w ten kanał pozwala teraz z niego wybrnąć. Kierujemy się na szagę w stronę gdzie ma być jakaś droga. Na początek widzimy zaorane pole. Jak pole to i musi być dojazd. Z dojazdu też gdzieś dotrzemy. I tak bujając się po bezdrożach, łąkach i lasach podziwiamy widoki.

Ostatecznie udaje nam się dotrzeć do Terki po zaliczeniu kilku gleb, kozackiego zjazdu łąką i ufajdania błotem. Wracamy na asfalt i grzecznie staczamy się do bazy na kolejną, wieczorną integrację.




Link do pełnej galerii















Kategoria Kilkudniowe

Bieszczady 2017 - kółeczko na Łopienkę

  • DST 69.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:12
  • VAVG 13.27km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017
Uczestnicy

Plan na dziś był nieco spokojniejszy.

Robimy kółeczko w stronę Łopienki, dawnej wsi, po której została tylko tablica informacyjna i świątynia.

Początek jest asfaltowy ale szybko przechodzi w teren. Miejscami są nawet nuty wypychu. Do samej Łopienki mega zjazd. Marcin i Paweł polecieli na nim dość agresywnie. Spod cerkwi wracamy wygodną drogą szutrową do asfaltu ale korzystamy z niego tylko przez moment wbijając na równie wygodną szutrówkę wzdłuż Wetliny.

Piękna ścieżka, z miejscami widokowymi i postojowymi prowadzi nas zjazdami i podjazdami w stronę Kalnicy gdzie wracamy na asfalt. Przez Przysłup jedziemy do Cisnej na obiadek w Siekierezadzie.

Nafutrowani zaczynamy wjazd do Jabłonek i zjazd do Baligrodu. Do bazy wracamy tym razem asfaltem zaliczając po drodze niezły wjazd. Na jego szczycie widzimy z naszej prawej strony ciemne chmury. Kiedy zaczynamy się staczać do bazy pojawiają się pierwsze krople. Zjazd jest jednak tak stromy i długi, że jesteśmy przed deszczem na kwaterze. Tego dnia udaje mi się poprawić rekord prędkości bez dokręcania.




Link do pełnej galerii
















Kategoria Kilkudniowe

Bieszczady 2017 - Kółeczko na Baligród

  • DST 54.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:04
  • VAVG 8.90km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017
Uczestnicy

Dojazd dał nam popalić więc dziś dłużej odpoczywamy. To jeden z powodów późnego startu. Drugi to taki, że ma jeszcze dojechać uzupełnienie ekipy. Rano wyruszyli samochodem Marcin, Paweł i Janusz. Dotarli bez przygód i szybko uruchomili się do startu z nami.

Ruszamy na początek szlakami rowerowymi w stronę Baligrodu. Najpierw wspinaczka na rozgrzewkę a potem miodzio zjazd. Jest gdzie sprawdzić hamulce :-)

W Baligrodzie próbujemy zjeść obiad ale jeden lokal zamknięty a w drugim przygotowania do imprezy. Polecono nam jednak miejsce, gdzie możemy zjeść rybkę więc toczymy się asfaltem w stronę Hoczwi po drodze zajeżdżając do wskazanego miejsca.

Posileni kręcimy do Średniej Wsi, gdzie zaczyna się ta cięższa część dnia :-)

Pierwsza próba wjazdu w teren kończy się niepowodzeniem. Lokalsi podpowiadają drugie miejsce. Tomek w którymś momencie stwierdził, że chyba złośliwe nas tam skierowali. Fakt, że droga lekka nie była. Dużo wypychu. Sporo miejsc zrytych przez maszyny zwożące ścięte drewno. Ostatecznie droga nam się gdzieś gubi. Przedzieramy się przez las śladem dawno nieużywanego duktu kierując się wskazaniami GPS-a. Po ciężkiej walce, pięknych widokach i mega zjeździe po trawiastej łące staczamy się do Żernicy Wyżnej.

Tu objawia się kapeć u Witka. Serwis zajął nam godzinę i 4 dętki. Ale było wesoło. Ruszamy już przy zachodzącym słońcu dalej na GPS-a. Robimy kilka zakosów znów z wypychem i dużą ilością błota by już w ciemnościach wybyć na drogę do Bereźnicy Wyżnej. Wtaczamy się na znajomy punkt i robimy zjazd do bazy. Stopień wykończenia - poważny. Ratuje sprawę zapas zimnych izotoników i wody rozmownej w lodówce :-)



Link do pełnej galerii








Kategoria Kilkudniowe

Bieszczady 2017 - dojazdu dzień drugi

  • DST 169.00km
  • Czas 10:08
  • VAVG 16.68km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 2 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017

Drugi dzień dojazdu rozpoczynamy nieco później niż pierwszy. Zmęczenie materiału. Jeden z Tomków oznajmia nam, że jednak zrezygnuje z jazdy w Bieszczady. Nie czuje się na siłach. Ma opcję dotarcia do rodziny kilkadziesiąt kilometrów od naszego noclegu. Przykro nam ale za trzeźwe ocenienie własnych sił należy się szacunek. Lepiej odpuścić za wcześnie niż za późno. Kawałek jedziemy jeszcze razem. Żegnamy się dopiero w Gromniku. Dalej kręcimy w szóstkę.

Trasa jest mało finezyjna. Wybieramy asfalt i główne drogi by szybko dotrzeć do celu. Łatwo nie jest. Po drodze jest całkiem sporo podjazdów i ciągle wzrasta wysokość.

Za Krosnem robi się zator ale poboczem można rowerkami śmignąć. Na zjeździe jakaś ślepawa "kierowniczka" bezrefleksyjnie skręca w prawo potrącając Witka. Dojeżdżam na miejsce jak już się pozbierał. Na szczęście bez złamań i otarć ale przednie koło ma zdeformowane. Ludzie okazali się nie na poziomie i nawet nie zaoferowali jakiejś rekompensaty, nie mówiąc już o pomocy. Zmyli się tak szybko jak tylko mogli. Gdybyśmy wezwali Policję to by się nam plan podróży posypał kompletnie. Zabieram się za centrowanie koła za pomocą ołówka. Idzie mozolnie ale udaje się doprowadzić koło do stanu używalności i jedziemy dalej.

Jedziemy w parach. Tomek poleciał przodem bo nas nieco wyprzedzał i nie wiedział o kolizji. Podczas serwisu goni go Maciek. Kilka minut później ruszają za nimi Monika i Dominik. Nie ma sensu by stali bezproduktywnie. My ruszamy zaraz po tym, jak udało się okiełznać problem.

Górki, pagórki, ścianki i spory ruch. Dzień ucieka. Gdzieś między Zagórzem i Leskiem zachodzi słońce. W Hoczwi jest już całkiem ciemno a my mamy przed sobą najgorsze podjazdy w liczbie bardzo mnogiej. Zmęczenie sprawia, że wleczemy się niemiłosiernie. Po zachodzie słońca jest dość zimno.

Meldujemy się na noclegu nieco przed północą. Reszta dojechała niewiele wcześniej od nas czyli można powiedzieć, że podgoniliśmy nieco. Właściwie, to nawet udało nam się jakoś Monikę i Dominika wyprzedzić w którymś momencie ale odeszli mnie i Witkowi jak bawiłem się z wymianą baterii w latarce.




Link do pełnej galerii








Kategoria Kilkudniowe, Z trzecim kołem

Bieszczady 2017 - dojazdu dzień pierwszy

  • DST 186.00km
  • Czas 10:40
  • VAVG 17.44km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017
Uczestnicy

Powrót w Bieszczady. Kolejny. Tym razem w dużo liczniejszym gronie. Na starcie poza Maćkiem i mną stają też: Monika, Dominik, Witek, dwóch Tomków i odprowadzający Marcin.

Planowany na 7:00 start obsunął się na nieco przed 8:00. Robimy przedstartowe foto z klubową flagą i ruszamy. Prowadzi Marcin w stronę Mysłowic i Imielina. W Imielinie korkowato. Mieliśmy jechać przez Oświęcim ale ruch na drodze sprawił, że ścinamy wcześniej w stronę Krakowa ostatecznie wbijając na wały Wisły. Sam Kraków jednak omijamy by nie tracić czasu na przebijanie się przez korki, światła i inne cudowne ułatwienia miejskie.

Gdzieś po drodze, ale jeszcze przed Skawiną, do szału zaczyna mnie doprowadzać kwadratura obu kół full-a. Wczoraj odebranego rowerka nie miałem okazji dobrze objeździć na asfalcie i dopiero dziś poczułem, że coś z oponami jest nie tak. Jakbym jechał na kanciastych kołach. Zatrzymuję się by spróbować poprawić ułożenie tylnej. Spuszczam nieco powietrza ale nie udaje się tego wyprostować. Przy pompowaniu wyrywam wentyl z dętki. Zaczyna się nieszczególnie. Zakładam zapas i jedziemy dalej. W Skawinie szybki wjazd do sklepu rowerowego. Kupuję dwie Kendy 2,10 i dwie zapasowe dętki. Przy pomocy Dominika i Tomka szybko przekładamy oponki. Zdjęte zwijam i przyczepiam do przyczepki.

W Skawinie żegna się z nami Marcin. Objazdami wraca do domu. My dalej za Garminem robimy objazd Krakowa. Kierujemy się na Świątniki Górne gdzie docieramy o takiej porze, że akurat można zjeść obiad. Robi się leniwie ale walczymy z tym dzielnie ruszając w dalszą drogę.

Optymistyczny plan zakładał dotarcie do Jasła jednak teren, bagaż i ciepły dzień sprawiają, że na taki wynik nie ma szans. Szacuję, że Zakliczyn będzie tym punktem, na którym zakończymy jazdę. Nocleg rezerwujemy ostatecznie w Zawadzie Lanckorońskiej, jakieś 2-3km od Zakliczyna.

Docieramy do mety dnia dzisiejszego już w ciemnościach zwalczając ostatni, dość stromy wjazd.


Link do pełnej galerii







Kategoria Kilkudniowe, Opona, Z trzecim kołem

Powrót na czas

  • DST 101.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 04:32
  • VAVG 22.28km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 października 2016 | dodano: 02.10.2016

Dziś już bez śmigania w górach tylko powrót do domu. Planowaliśmy ruszyć o 9:00 i prawie się udało. Wyciągamy rowerki do smarowania tego i owego kiedy to odkrywam, że mam miękko w przodzie :-/ Rozbieram kółko i okazuje się, że w oponie utkwiła drobna drzazga. W sumie grzebanie serwisowe obsunęło nam start o jakieś 40 min.

Janusz żegna się z nami jeszcze przy kwaterze i realizuje swój plan. My we czterech staczamy się do ścieżki wzdłuż Wisły i kręcimy nią do Skoczowa. Reszta powrotu nudna jak flaki z olejem bo jedziemy poboczem (gdzie było) "81". Początek nawet spokojny ale im bliżej 14:00 tym więcej samochodów jechało w tą samą stronę co my.

Za Żorami robimy mały postój karmieniowy by podładować nieco akumulatory. Nawet sprawnie nam jazda szła ale też i o to się staraliśmy świadomi tego, że w prognozach są jakoweś deszcz w okolicach godziny 17:00. Bez przygód docieramy do Katowic. Jedziemy na Trzy Stawy gdzie do siebie odbija Michał.

We trzech kręcimy na Roździeń i na sosnowieckie Stawiki. Tam przy stadionie żegnam się z Przemkiem i Krzyśkiem i solo kręcę czerwonym szlakiem do Milowic i dalej standardowo przez Czeladź i Wojkowice do domu. Udaje się bez gięcia przekroczyć "stówkę". Na finiszu dogoniło mnie kilka niegroźnych kropelek. Potem troszkę kropiło ale jakichś wielkich ulew nie było. Niestety prognoza zapowiada mokrą nocy i możliwe, że mokry poniedziałek. Nieco liczę się z tym, że jutro może wejść w użycie zbiorkom :-(


Z powrotu dziś tylko 2 zdjęcia bo cała droga wyglądała jak ta na pierwszym.


Drugie to podsumowanie dnia.


Kategoria Kilkudniowe

Coś skromnie

  • DST 58.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:04
  • VAVG 11.45km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 października 2016 | dodano: 02.10.2016
Uczestnicy

Poranek ciężki po wieczornych bojach. Wstaję mocno struty ale rozruch udaje się zrobić na czas. Jedziemy do centrum Ustronia spotkać się z resztą ekipy, która miała się doturlać pociągiem na górskie kręcenie. Ostatecznie przytoczyło się czterech sprawdzonych wyrypowiczów: Paweł, Marek, Janusz i Krzysiek. Szybkie zakupy prowiantu i napojów a potem zaczynamy asfaltowy wjazd na Równicę by szybko znaleźć się wyżej.

Startowałem z poważnym bólem głowy ale wysiłek kręcenia podjazdu skutecznie wyleczył mnie z osłabienia. Wciągam trochę kalorii i ruszamy już terenowo czyli na początek szlakiem niebieskim. Trochę nam się potem po drodze pogubił i by go ponownie złapać robimy ostry wypych. Szlak jest nawet całkiem niezły do jazdy. Niewiele miejsc jest na tyle trudnych by trzeba było prowadzić czy pchać.

Czas jednak ucieka i kiedy docieramy do Telesforówki jest dość późno. Robimy przerwę na załadowanie sobie trochę ciepłych kalorii w postaci żurków, pierogów, łazanek i różnych innych dobroci. Posileni kręcimy żółtym szlakiem w stronę Salmopolu. Tu już było sporo miejsc nie do pojechania. Nie dość, że stromo to korzenie, luźne kamienie. Nawet pchać było ciężko.

Regularnie wyprzedzali nas piesi kijkarze, którzy to mieli tu jakieś zawody na całkiem kozackich dystansach. Kiedy w końcu wydostajemy się na asfalt Janusz decyduje się na zjazd do Wisły a my zataczamy się pod Biały Krzyż by chwilę dychnąć i podjąć próbę walki z czerwonym szlakiem by potem przerzucić się na żółty do Cienkowa.

Jednak kiedy tylko podjechaliśmy do początku czerwonego rezygnujemy. Nie ma szans by zrobić plan przed zachodem słońca bo na pieszo to jest 4 godziny. Licząc wypychy to by nam zajęło przynajmniej 2 a do zachodu było gdzieś około 1,5h. Zjeżdżamy też do Wisły korzystając z dobrodziejstwa nowego asfaltu przy rozpuszczonych klamkach :-)

W Wiśle Marek z Pawłem żegnają się i jadą na pociąg do Goleszowa. Krzysiek miał w planie zostać z nami i wracać rowerem dnia następnego a Janusz, który w ogóle zjawił się zupełnie spontanicznie, postanawia również zostać. Wracamy ścieżką do Ustronia, zakupy i już nieco delikatniejsza integracja.


Link do pełnej galerii



Widoczki z Równicy cudne ale czasu na kontemplację wiele nie było.


Wypychamy się w poszukiwaniu niebieskiego szlaku.


Mimo, że dnia wiele nie zostało jednak czasem przystajemy podziwiać widoki. W końcu po to góry są.


Przy Telesforówce ćma dzieciaków (zuchy) i ludzi w ogóle. Ale zjeść się udaje.




Tu niełatwo było się wygrzebać z żółtego szlaku.


Dystansowo szału nie ma ale zmęczenie materiału konkretne i całkiem zadowalające.


Kategoria Kilkudniowe

Dojazd i (dez)integracja

  • DST 102.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:21
  • VAVG 19.07km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 września 2016 | dodano: 02.10.2016

W piątek wziąłem urlop by spokojnie dojechać do Ustronia razem z Michałem i Przemkiem na weekend w górach. Spotykamy się pod fontanną przy PTTK-u o 12:00 i od razu ruszamy w drogę bo nikt się nie zapowiadał, że chce jechać z nami. Kręcimy trasę przez Tychy, Goczałkowice i Skoczów. Trochę nam trasę pokrzyżowały przebudowy torów, które wiązały się z przekopaniem kilku leśnych duktów głębokimi rowami w miejscach, gdzie były wcześniej wygodne przejazdy. Było całkiem sporo terenu włącznie z eksploracjami o różnym stopniu sukcesu. Pogoda dopisywała cały dzień. Było cieplutko, słonecznie. Cały dzień jazdy "na krótko". Dotaczamy się do Ustronia w całkiem niezłym czasie. Jesteśmy w centrum kilka minut po 17:00. Jedziemy się zakwaterować, potem na zakupy i potem zaczęła się (dez)integracja.


Link do pełnej galerii



Tu był fajny przejazd przez tory. Teraz jest głęboki rów :-(


W Goczałkowicach pierwszy dobry widok na góry :-)


Ścieżka wzdłuż Wisły. Trochę nudna trasa ale przynajmniej prosta i szybka do celu.



Kategoria Kilkudniowe