limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Roztocze - Bełżec

Sobota, 20 sierpnia 2016 | dodano: 22.08.2016
Uczestnicy

Dziś w planie wyjazd do Bełżca. Wybieramy się niespiesznie startując o 9:00. Jedziemy najkrótszą drogą do Tomaszowa Lubelskiego. Tu trochę kręcimy się po mieście poświęcając chwilę na zwiedzenie drewnianego kościoła. Jak Andrzej mówił, że jedziemy coś takiego zwiedzić, to sobie wyobrażałem małą budowlę w stylu góralskim. Tymczasem zajeżdżając przed cel lekko mi szczęka opadła. Kościół robi bardzo imponujące wrażenie z zewnątrz. Wnętrze jeszcze tylko ten efekt powiększa. Tego nie da się opowiedzieć ani oddać zdjęciami. Takie miejsca trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy i poczuć ich atmosferę. Z kościoła jedziemy na mały postój przy ciastkarni, gdzie Krzysiek wciąga obowiązkową kawusię. Do Bełżca jedziemy wzdłuż ruchliwej "17". Na szczęście jest szerokie pobocze i dodatkowo dziś nie jeżdżą TIR-y. Na tym odcinku jest do pokonania kilka łagodnych pagórków. Udaje się to zrobić dość sprawnie. Niestety jakiś kilometr przed pomnikiem obozu w Bełżcu Darek zalicza upadek na przejeździe kolejowym. Dosyć dotkliwie się potłukł i po tym, jak doszedł do siebie, zdecydował się od razu na powrót. Paweł z Januszem towarzyszą mu. Ja z Andrzejem, Krzyśkiem i drugim Pawłem zwiedzamy miejsce, które kiedyś było obozem zagłady i przylegające do niego muzeum. Strażnik Muzeum opowiada nam o tym miejscu i jest to opowieść o mocno upiornej stronie ludzkiej natury, jaka objawiła się w trakcie Drugiej Wojny Światowej. Tym mrocznym akcentem kończymy nasz pobyt na Roztoczu. Jeszcze tylko doganiamy naszych zasiadając na obiedzie w Tomaszowie Lubelskim a potem spokojnie wracamy na kwaterę. Oglądamy walkę Mai Włoszczowskiej o medal w wyścigu MTB. Troszkę brakło do złotego ale walka była naprawdę bardzo ostra i srebro ma wcale nie mniejszą wagę. Być może będzie miała jeszcze szansę na następnej Olimpiadzie. Potem z Pawłem jedziemy na wieżę widokową trafiając akurat na moment, kiedy można podziwiać z niej zachód słońca nad Krasnobrodem. Robimy nieco zdjęć i przez sanatorium i zalew wracamy na kwaterę. Rezygnuję z powrotu o własnych kołach do domu. Powodów jest wiele. Przede wszystkim zmęczenie kilkudniowym śmiganiem i lekkie osłabienie czwartkową niedyspozycją. Poza tym też trochę obawiam się jazdy ponad 300km tylko z jednym sprawnym hamulcem na obciążonym rowerze. Gdyby drugi się wysypał to jestem ugotowany. A poza tym jest wolne miejsce. Marcin, który wracał dziś rano, zabrał jeden rower więcej i zwolniło się miejsce na mój. Tak więc skorzystałem z okazji i dosiadłem się do Darka i Pawła. Jak się w trakcie powrotu okazało, była to trafiona decyzja bo po 13:00 zaczęło padać i deszcz utrzymywał się aż do wieczora. Darek podrzucił mnie pod same drzwi ratując przed kompletnym przemoczeniem. Poniedziałkowy poranek też nie był suchy.



Link do pełnej galerii










Kategoria Kilkudniowe


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!