Jednodniowe
Dystans całkowity: | 14139.00 km (w terenie 2741.00 km; 19.39%) |
Czas w ruchu: | 796:30 |
Średnia prędkość: | 17.75 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.60 km/h |
Liczba aktywności: | 127 |
Średnio na aktywność: | 111.33 km i 6h 16m |
Więcej statystyk |
Sztafeta ArcelorMittal Poland
-
DST
216.00km
-
Czas
11:14
-
VAVG
19.23km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Opis jak odespie :-) Ale impreza super!
Edit dnia następnego:
Odespałem. Choć rano wstałem jak na kacu.
Sobota pod znakiem Sztafety ArcelorMittal Poland na trasie Zdzieszowice-Kraków przez Ujazd, Gliwice, Świętochłowice, Chorzów, Katowice, Sosnowiec, Dąbrowę Górniczą, Olkusz i Skałę. Łącznie w planie 203 km. Wziąłem w niej udział razem z Marcinem na zaproszenie Dominika. W piątek wieczorem razem z rowerkami zostaliśmy dostarczeni na nocleg na Górze Świętej Anny. Po czterech godzinach snu zaczęły śpiewać, buczeć i tańczyć telefony ustawione na budzenie o 3:35. Jedzenie, mycie, ubieranie i pakowanie a po tym przygotowanie rowerków do jazdy i start o 4:45 by zdążyć na start spod zdzieszowickiej części koncernu ustalony na 5:00. Mokro, nieco siąpi deszczyk ale nikt się nie wycofuje.
Powitanie, krótki wstęp o zasadach jakie mają obowiązywać w sztafecie i ruszamy.
Pierwsza godzina jazdy jeszcze w ciemnościach i szarówce przed wschodem słońca.
Tempo ładne, równe. Jedziemy podzieleni na 3 grupy po kilkanaście osób. Pierwsza to charty na szosach. Po nich rusza grupa chartów na trekkingach i MTB. Również kilkanaście osób a za nimi samochód z bannerem informacyjnym dla kierowców, że przed sobą mają grupę rowerową. Znów odstęp 200 metrów i ruszamy my w 3 grupie. Za nami również samochód z info. W jednym z samochodów ratownicy w drugim serwis.
Z pierwszym etapem do Ujazdu rozprawiamy się sprawnie i szybko. Pewnie również dlatego, że mamy eskortę Policji na przedzie a to nieco temperuje narowistych kierowców. Poza tym ruch jest jeszcze niewielki.
Etap do Gliwic i przez Gliwice również przebiega pod obstawą Policji i przebiega sprawnie. Tempo dalej równe. Czasem grupy nieco się od siebie oddalają na tyle, że się nie widzimy ale zawsze potem gdzie się spotykamy.
Od Gliwic ruch już praktycznie w ruchu miejskim czyli światła, więcej samochodów itp. Jednak dalej jedziemy sprawnie. Od czasu do czasu kilkuminutowe postoje na łyk napoju, czy błyskawiczny serwis. W Gliwicach jesteśmy przed czasem. Dzwonię do Waldka z info, że sprawa toczy się szybciej niż w planach i żeby był gotowy na wcześniej.
Przez Zabrze i Rudę Śląską jedziemy do Świętochłowic gdzie dłuższy postój. Jesteśmy tu sporo przed czasem i osoby, które miały dołączyć trzeba o tym poinformować i zaczekać na nich. Jest okazja zregenerować siły. Przepakować kolejne racje żywnościowe.
Planowana trasa w locie ulega modyfikacjom ze względu np. na roboty drogowe. Tak więc w Świętochłowicach dogadane zostają zmiany w trasie przejazdu na odcinku do Sosnowca i kiedy lista obecności jest gotowa ruszamy dalej wciąż eskortowany przez Policję.
Przez przez park w Chorzowie jedziemy do Katowic pod "Spodek" i dalej przez Sokolską do Dąbrówki i dalej na Milowice skąd do kolejnej siedziby (po Świętochłowicach i Chorzowie) koncernu. Tam dołącza Waldek wraz z dwoma kolegami. Jedziemy do Dąbrowy Górniczej pod bramę główną Huty Katowice. Tradycyjne foto grupy i dłuższy postój z gorącym posiłkiem w "Jedenastce".
Za nami ponad 120km. Kondycja wciąż dobra ale zmęczenie daje o sobie znać. Wtrząchnąwszy zaserwowanego strogonowa rozciągam się na wschodzącej trawce i przymykam na chwilę oko. Ucieka 20 min. ale za to wraca sporo sił.
Ponowne sprawdzenie listy obecności i ruszamy dalej. Znów drobne modyfikacje trasy. Jedziemy drogą szybkiego ruchu nr 94 do Olkusza. Tu już nieco schodów bo zaczynają się pagórki ale wszystkie grupy walczą dzielnie.
Dłuższy popas energetyczny robimy w Olkuszu wraz z naradą czy modyfikujemy trasę.
Okazuje się, że nie i jedziemy do Skały. Nawiedzamy Bramę Krakowską, gdzie robimy znów postój regeneracyjny i zapada decyzja, że zamiast drogą pojedziemy wzdłuż Doliny Prądnika. Tutaj nieco strat ponoszą koledzy na szosach w postaci kapci. Tak więc postoje na zmiany bądź łatanie dętek. Niestety przy tej okazji jeden z kolegów, który pojechał po zapas miał kraksę z samochodem. Wbił się rowerem na wąskiej drodze pod samochód. Nie byłem świadkiem, więc nie wiem jak to w detalach wyglądało ale skończyło się uszkodzonym kaskiem i w efekcie rowerzysta zakończył wspólny przejazd z nami. Niestety wylądował w szpitalu. Podobno żadnych złamań ale domyślam się, że skoro kask uszkodzony to mógł mieć wstrząs mózgu i pewnie dlatego został na obserwacji. Mam nadzieję, że okaże się, iż nic mu nie jest i szybko opuści szpital.
Po tym zdarzeniu nieco ostrożnie ale ciągle z awariami u szosowców, docieramy do asfaltu i kierujemy się już prosto do Krakowa pod Hutę Sendzimira gdzie mamy zakończyć nasz przejazd. Docieramy już bez przygód trochę po godzinie 20:00.
Pożegnalne zdjęcia, dzielenie uczestników na grupy w zależności od tego, gdzie mają zostać odwiezieni i około 21:30 ruszamy w drogę powrotną. W ekspresowym tempie ląduję w Dąbrowie Górniczej pod Hutą Katowice wraz z dwoma uczestnikami sztafety gdzie czekamy aż dojadą nasze rowerki, które jadą wraz z grupą z Sosnowca najpierw do tamtego oddziału. Na rozmowie szybko biegnie czas i przed 23:00 mamy już nasze rumaki. Żegnamy się z kierowcą, pakujemy bagaże i ruszamy. Przy rondzie na Gołonogu żegnam się z ostatnim towarzyszem ze sztafety i przez Pogorię 3, Preczów i Sarnów docieram do domu nieco po północy. Padnięty totalnie. Na ostatnich 3 kilometrach ataki senności są już bardzo dokuczliwe a w domu padam jak ścięty i dopiero 6 godzin bitego snu wraca siły.
Cała impreza zorganizowana przez pracowników ArcelorMittal wypadła rewelacyjnie. Organizacja dopięta na ostatni guzik. Zawsze wiadomo było co się dzieje, gdzie kto jest, co robimy dalej. Zabezpieczenie grup pojazdami z serwisem i opieką medyczną jakkolwiek było "na wszelki wypadek" okazało się jednak potrzebne. Serwisant się nie nudził a i ratownikom w końcu przyszło popracować choć akurat w tym drugim przypadku zdecydowanie lepiej by było, gdyby nie musieli. Przeprowadzenie tak licznej grupy na tak długiej trasie to spore wyzwanie logistyczne, któremu organizatorzy sprostali na 6+. Bardzo się cieszę, że miałem okazję wziąć udział w tym wydarzeniu.
Link do galerii
Start w Zdzieszowicach. Dobrze widać tylko odblaski :-)
Nasz serwisant. Ujazd a on już ma robotę. A to ledwo około 20km ujechane.
Maciek strzela mi foto. Gliwice. Stacja benzynowa. Ostatnimi czasy jak się czyta wpisy na BS, bardzo często również służy za punkty obsługi rowerzystów :-)
Przedstartowe pozowanie w Świętochłowicach.
Takie bannery miały samochody eskorty. Kierowcom trzeba by jakiś medal wręczyć za cierpliwość. Jazda 11 godzin z prędkością w porywach do 40km/h a z reguły około 15-25km/h to jak 11 godzin stania w korku. Na dodatek poza eskortowaniem grup rowerowych jeszcze nas odwozili więc ich przebieg dzienny to chyba gdzieś koło 600 km albo i lepiej.
Chwilka na foto w Chorzowie.
Katowice. Jak dobywałem aparatu było jeszcze czerwone. W ogóle jazda przez miasta to była szarpanina. Gdyby nie eskortująca nas Policja to byłoby jeszcze gorzej. Również dzięki ich pomocy nasz przejazd przebiegał bardzo sprawnie.
Docieramy do Sosnowca.
Zabieramy kolejnych uczestników, foto i w drogę.
"Jedenastka". Tutaj ponad godzina przerwy. Czas na ciepły posiłek, drzemkę. Przegrupowanie i jedziemy dalej.
Potem długo długo trasa i za Olkuszem widoki.
Nasi jadą.
Popas przy Bramie Krakowskiej, końcowe foto i dalej Doliną Prądnika.
I po całym dniu kręcenia: Meta.
Zdjęcie przed bramą główną Huty Sendzimira.
Upakowane do transportu rowerki grupy wracającej do Sosnowca i Dąbrowy Górniczej.
Żabka, com to ją spotkał przy tamie na Pogorii 4. Przeniosłem na trawę bo na środku ścieżki zaparkowała.
Podsumowanie dnia. GPS zliczył 201 km od Góry Świętej Anny do bram Huty Sendzimira ale potem jeszcze musiałem wrócić spod Huty Katowice do domu i uzbierało się razem 216 km.
I na koniec mapka.
Kategoria Jednodniowe
Grudniowa Ustawka Oli czyli jak się robi setkę na mrozie
-
DST
102.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
05:43
-
VAVG
17.84km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wychodzi na to, że grudzień rowerowo to całkiem niezły miesiąc. Ola na forum Ghostbikers zwołała ustawkę z kierunkiem uderzeniowym na Trzebinię. Nie chciałem sobie tej imprezy odmawiać :-)
Wczesna pobudka, futrunek coby mieć siły kręcić na zimnie, smarowanie tego i owego w rowerku i w końcu start. Wyruszyłem 7:50 na miejsce zbiórki na górce środulskiej. Docieram tylko kilka minut spóźniony ale okazuje się, że nie ja jeden i nie aż tak bardzo. Skład zebrał się jak zwykle doborowy i wesoły :-) Doczekawszy się Haibike-a ruszamy.
Detali trasy nie będę opisywał bo potemu, że nie do końca wiedziałem gdzie jestem tyle, że było mi to zupełnie obojętne. Poza tym jest ślad z GPS-a (dla dociekliwych).
Za to opiszę JAK było :-) A było... eh... słów brakuje. Na pewno było zimno. U mnie na starcie -7. Dlatego też wszystko oszronione. Do tego było słonecznie, co powodowało, że oszronienie i światło robiły cuda. Z racji tego, że było zimno było też pieruńsko ślisko czego dowodem były gleby. Może nie jakiś urodzaj ale jednak całkiem niemało. Z efektowniejszych to ta Domina, który jak gwizdnął to mu trzeba było pomóc wstać i potem do końca akcji kulał i nawet chciał nas porzucić i wracać do domu. My, pod pozorem tego, że nie zostawiamy nikogo, namówiliśmy Domina by z nami jechał i odprowadzimy go. Ale jakoś tak się trasa zaczęła giąć to tu, to tam i w końcu cały dystans do Trzebini i nazad biedak zrobił z nami :-)
Drugą glebę już na trasie powrotnej zrobił Olo pod którym ustąpił lód na kałuży. Wyfiknąwszy się uglebił też Freya, który oprócz potłuczonego nadgarstka odniósł niejakie straty w sprzęcie.
Inne gleby były na tyle pospolite i na tyle niegroźne, że nawet ich wszystkich nie pamiętam. Mnie osobiście udało się tego elementu ustawki uniknąć ale to tylko dlatego, że kierowany urazem sprzed kilku dni, kiedy to skasowałem kask, trzymałem się od lodu tak daleko, jak tylko się dało.
Z atrakcji to Olowi się kapeć przytrafił. Żeby było śmieszniej, dosłownie kilkaset metrów wcześniej jechaliśmy obok siebie i mówił, że obecne oponki uważa za rewelacyjne. Od czerwca nie miał ani jednego kapcia pomimo tego, że na swoim ostrzaku gania z nami sporo po terenie. Chyba sobie wykrakał. Nadział się na kolec akacji. Serwis był oczywiście okazją by Loża Szyderców mogła potrenować.
Z moich strat to posiałem gdzieś magazynek z akumulatorami od lampki. Pewnie gdzieś wypadł po drodze i nawet tego nie zauważyłem.
Co jeszcze było? A wesoło było. Banany na twarzach do samego końca.
Było też pyszne żarełko w "Puchatku" (tak chyba się to miejsce nazywało) w Trzebini.
Było focenie po drodze. Nie tak dużo jak by warto było ale też i niemało. Oszroniony poranek i słoneczko robiły piękne scenerie. Nawet zwykłe krzaki przyciągały oko.
Do kompletu ukręciłem dziś kolejną setkę kilometrów, która sprawiła, że przeskoczyłem w tym roku 14 tys. km. A rok się jeszcze nie skończył. O ile mnie jakaś choroba nie położy to pewnie coś pod setkę jeszcze dorzucę :-)
Warto było dziś się ruszyć na rowerek. Mimo mrozu to był dobry dzień do jeżdżenia. A już w takim towarzystwie to grzechem byłoby nie pojechać.
Wracając do domu na Zielonej spotkałem jeszcze Wallace-a. Był w połowie objazdu. Jak plan zrobił to też mu ładny dystansik musiał dziś wyjść. Pogadaliśmy trochę ale nie za długo bo wiadomo, człowiek stygnie jak się nie rusza. Dowiedziałem się przy okazji, że Mariotruck reanimował swój rowerek więc może spotkamy się jutro na jakiejś ustawce o ile się pozbieram :-) Pożyczyliśmy sobie dobrego nowego roku i każdy z nas pognał w swoją stronę.
Dojechałem już za ciemności zahaczając jeszcze po drodze o sklep.
Link do galerii
Na miejsce zbiórki przybywam równo z Olą. A potem jeszcze czekamy na resztę zapowiedzianych uczestników.
Lodołamacz :-)
Co jakiś czas chwila postoju dla sfocenia czegoś lub po prostu podziwiania widoków.
Gleba Domino.
Widoczki były bajkowe.
Bajkowe.
Terena wyglądał między innymi tak.
Nie. To nie jest podziwianie cudownego obrazu w kaplicy. To uważne studiowanie menu.
A tu już poposiłkowe knowania jak by tu nas jeszcze upodlić w terenie.
Balaton w Trzebini. Darowałem sobie wjazd na ten kawał lodowiska.
O dziwo, wyglebił Olo... poza tym lodem :-)
Teren wyglądał też tak. Trochę nawet miejscami rozmokło.
A tu full-squad. Moje foto niestety z krzokami bo mi brakło słupków by ustawić aparat a statywik gdzieś zakopany w sakwie był.
Gleba Ola i Freya. Olo już na nogach ale Frey jeszcze się próbuje zorientować co się właściwie stało :-)
Teren wyglądał też tak. Ścieżka wokół tej wody na dole to niezła jazda. Miejscami jest może metr do urwiska i to przy zakrętach. Ale widoki cudne.
Squad szczerzy się na żądanie :-)
Olowy kapeć i trening Loży Szyderców :-)
Ostatnie momenty ekipy razem. Jeszcze kawałek i zaczęliśmy się rozjeżdżać.
Zachód słońca zastał mnie na Pogorii 3.
I podsumowanie dnia wg GPS-a.
Kategoria Jednodniowe
Zamach na Strzelce Opolskie
-
DST
90.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
05:15
-
VAVG
17.14km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zamachnąłem się. Porządnie. I nieskutecznie. Zamach był na to, by zrobić rundkę do Strzelec Opolskich. Po dystansie widać od razu, że zamach zakończył się niepowodzeniem. Fiasko zamachowi zgotował północny wiatr.
Do zamachu próbowałem znaleźć współzamachowców. Chętni byli ale większość nieczasowa bo w niewoli czyli w pracy. Jedyna wolna Ola długo się zastanawiała aż w końcu prognozy na dziś i wczorajszy wieczorny opad deszczu oraz planowana na jutro dłuższa ustawka sprawiły, że zdecydowała jednak odpuścić. I po prawdzie, to nie wiem czy nie była to słuszna decyzja. Jutro się okaże, czy moje nogi nie powiedzą mi grzecznie sp...adaj gdy zaproponuję im udział w zimowej ustawce. Się okaże.
Tak więc do zamachu przystąpiłem sam. Wystartowałem nieco po 8:30. Pogoda była wredna. Momentami nawet coś tam śladowo kapało (co widać też na foto jeśli przyjrzeć się mojemu kaskowi). Cały czas wiało z kierunku głównie północnego choć czasem miałem też wrażenie, że i z zachodniego. Generalnie wiało. Na zjeździe z Góry Siewierskiej do Twardowic, gdzie normalnie to się 50 km/h bez specjalnego napinania robi, ledwo jakieś 33 km/h udało mi się wycisnąć. Tak wiało! I do tego jeszcze leciał jakiś taki drobny śnieżek. Ciął po gębie strasznie.
Tak więc już się wyjaśniło, że rozruch rozpocząłem od wspinaczki pod Górę Siewierską i dalej pod Twardowice. Stamtąd pojechałem przez Siemonię i Sączów, gdzie pierwszy raz wbiłem w teren. Potem teren występował jeszcze kilka razy. Za Niezdarą wbiłem w las i ciągnąłem tamtędy aż do Miasteczka Śląskiego. Tam moment postoju na wciągnięcie pierwszej, nieco nierównej, ścieżki czekolady. Deficyt energetyczny zaczął się objawiać dużo wcześniej niż podejrzewałem, że może wystąpić. Spodziewałem się, że nie tak szybko to się stanie z powodu byczo wielkiego śniadania. Niestety walka z wiaterkiem i temperaturą zrobiły swoje.
Przebijam się przez Miasteczko, zrobiwszy kilka foto kolejnego kościółka ze szlaku zabytków drewnianych i wbijam w teren ciągnąc do Tworoga zielonym szlakiem (który gdzieś mi się po drodze zresztą zawierusza).
Tworóg osiągam nieco przed południem. W chwili gdy robiłem zdjęcie kościoła zegar wybijał południe. W tym samym czasie GPS powiedział, że do Strzelec Opolskich są jeszcze 33 km. Niby niedaleko. Do 15:00 bym dał spokojnie radę. Ale. Miałbym potem jeszcze jakąś godzinę dnia a to zdecydowanie za mało by wrócić o jakiejś sensownej porze do domu. Ze Strzelec do mnie to minimum 50km. Jazda po nocy mi się nie uśmiechała wziąwszy pod uwagę wiejący wiatr i temperaturę. Decyduję, że czas zaginać trasę do domu. Sprawdzam co jest mniej więcej na południe, południowy-wschód i wybór kolejnego punktu pada na Zbrosławice. Ruszam.
W Miedarach chwila przerwy na sesję komunikacyjną z Olą. Opowiadam jej o warunkach, na jakie nadziałem się w drodze by ułatwić jej decyzję na jaki wariant przejażdżki się zdecydować. I odradzam pomysł wzięcia udziału w Masie Krytycznej w Bytomiu. Nie wiem w końcu na co się zdecydowała ale swoje powiedziałem :-) Jeszcze tylko kilka słów na temat jutrzejszej ustawki i kończymy sesję. Rzeźbię dalej.
Po drodze dłuższy postój na wciągnięcie 0,5 litra gorącej herbatki z sokiem malinowym oraz tym razem dwóch ścieżek czekolady.
GPS jakimiś tajnymi, bocznymi uliczkami przepycha mnie przez Zbrosławice. Po drodze chciał mnie jeszcze w teren wpuścić i nawet się skusiłem, ale po 100 metrach dałem spokój. Błocko momentalnie oblepiło błotniki i amorek. Jeszcze drugie 100 m i musiałbym wszystko pozdejmować żeby koła się w ogóle kręciły. Wracam na asfalt.
Wiaterek, zimny bo zimny, jednak zrobił coś dobrego. Przesunął chmury i słoneczko ładnie wydobyło kolory z otoczenia. I nawet troszkę grzało. Ten fakt oraz to, że wiaterek miałem w plecy (a na plecach wdzianą przed Boruszowicami wiatróweczkę) sprawiły, że jechało się całkiem nieźle. Jeśli tylko nie występował dłuższy postój to nie było opcji by zmarznąć. No może trochę gębę owiało.
Dalej moje koła przetoczyły się kolejno przez Tarnowskie Góry (Repty), Radzionków, Kozłową Górę, Dobieszowice, Rogoźnik i Strzyżowice by w końcu dowieźć mnie do domu. Po drodze jeszcze foto różne. Stanie na przejeździe kolejowym i sesja łącznościowa tym razem z Marcinem. Szybka, bo nie chciałem wpieniać kierowców :-) Stanąłem na poboczu na długim prostym zjeździe gdzie dało się przycisnąć a wszyscy dawali po hamplach bo z daleka było widać moją kamizelkę ;-)
Ogólnie pomimo wrednego wiatru to jechało się nieźle. Za to w domu od razu atak na gorącą michę bo jednak kręcenie w takich warunkach zabiera sporo sił. W trakcie jak ładowały się foto do galerii ucinam jeszcze dodatkowo drzemkę. No dał mi ten dzień nieco w kość. Trochę szkoda tych Strzelec Opolskich ale czasem lepiej nie giąć by nie przegiąć. Będzie jeszcze okazja je popełnić.
Link do pełnej galerii z dziś
Na zdjęciu widać i pogodę jaką miałem na starcie i coś, co bardzo mnie zaskoczyło. Całkiem niedawno jeszcze tego nie było. Jechałem akurat od drugiej strony i sobie pomyślałem, że temu to się jazda skończyła ciekawie. Dopiero jak minąłem pojazd to się okazało, że to reklama. Jak dla mnie - skuteczna :-)
Nie wiem kiedy ten daszek ustawili (to w Niezdarze) ale chyba też całkiem niedawno bo go nie pamiętam. Oj zmieniają mi się okolice, zmieniają...
Las w drodze do Miasteczka Śląskiego. Na kasku wspomniane ślady opadów.
Drewniany kościółek w Miasteczku Śląskim.
Zielony szlak z Miasteczka Śląskiego do Tworoga, który mi się potem gdzieś posiał.
Do Tworoga docieram jak w westernie, w samo południe.
Miejsce, w którym zrezygnowałem z terenu zaproponowanego przez GPS-a. Bagno straszne. Choć by mi nieźle drogę skróciło. Ale miałem już dość wrażeń na dziś.
Oooooorła cieńńńń...
Prawie jak hodowla jemioły. Ciekawe czy da się nią też tak upalić, jak ziołem? ;-)
Aleja grozy. Wyobraźcie sobie: szklaneczka, tracicie panowanie nad kierownicą, z przeciwka ciśnie 30-tonowy TIR. A tu nie ma gdzie spieprzać...
Jeszcze ociupinka terenu w drodze do Zbrosławic.
A to już chyba centrum Zbrosławic. Tak mniemam po kebabie i po tym, że za plecami miałem jeszcze Żabkę i Biedronkę oraz chyba jakiś bank.
A tu jakoś nie mam żadnego komentarza :-)
Rozglądałem się za tą kopalnią ale ja chyba jednak mocno ślepawy jestem bom nie dostrzegł. Albo może widziałem tylko nie wiedziałem, że widzę.
A tu ładnie światełko kościół podkreśliło. W ogóle o zachodzie to jakoś tak zwykłe rzeczy magiczniej wyglądają.
Skoro czekamy na pociąg, to sobie foto strzelę.
I na koniec podsumowanie dnia wg Garmina.
Kategoria Jednodniowe
A w kasku jeździ się po to, że...
-
DST
110.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
07:13
-
VAVG
15.24km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś bajka o tym, po co jeździ się na rowerze w kasku. Nim jednak dojdziemy do tego punktu to trzeba zacząć od tego, że na forum Gostbikers umówiłem się z Mariotruckiem na kółeczko w zarysach obejmujące Pogorię 4, Siewierz, Zawiercie, Myszków, Koziegłowy, Cynków, Pogoria 4. Trochę to potem inaczej wyszło ale nie był to plan jakiś super sztywny, raczej punkty wyznaczające mniej więcej kierunek. Umówiliśmy się na 8:30 obok budynku RZGW przy Pogorii 4.
Wyjechałem o 8:00 i na miejsca dotarłem w 20 minut. Pozostały czas do startu zajęły mi widoczki w postaci chmur, które też uwieczniłem kilkoma foto.
W międzyczasie nadciągnął Mario. Mówił, że nadział się po drodze na sakramencki lód. Ruszamy. Nie ujechaliśmy kilometra, kiedy to wykonuję konkretną glebę. Na prostej drodze nieco się rozpędziliśmy i wjechaliśmy na odcinek pokryty lodem. Lekki ruch kierownicą i leżę. Podczas upadku solidnie przydzwoniłem czerepem o asfalt. Zbieram się na nogi i czas na ocenę strat. Film mi się nie urwał czyli nie jest tragicznie. Zdejmuję kask. Pęknięty. Konkretnie. Gdyby nie skorupka to baniak miałbym nieźle obity. Do kompletu jeszcze niewielka dziura na rękawie kurtki i nieco pogięty prawy pedał. Mogło być gorzej.
Jedziemy dalej. Omijamy oblodzony kawałek trawą. Potem już ścieżka mokra i bez lodu. Jedziemy w stronę Siewierza ścieżką rowerową i potem odbijamy w stronę Zawiercia na zielony szlak. Głównie rozmoczony ale jest też i trochę lodu. W paru miejscach z buta by obejść rozlewiska i cieki wodne. Do samego Zawiercia nie dojeżdżamy. Lasami, szlakami kierujemy się w stronę Myszkowa. Po drodze zaliczam drugą glebę ale tym razem bez strat. Wjechałem w kałużę i w ostatniej chwili zdążyłem tylko zakomunikować coś w stylu: "O! Lód". Kółko przednie ujechało i znowu wykładka. Po tym, to już każdą większą kałużę traktowałem dość podejrzliwie czy nie ma jakiejś pułapki. Raz czy dwa coś tam było ale udało się przebyć bez problemów.
Jedziemy do Myszkowa. Gdzie się da to bocznymi drogami. Do samego Myszkowa wjeżdżamy szlakiem żółtym. Miasto przejeżdżamy czerwonym. Potem rzeźbienie wertepami i asfaltami w stronę Koziegłów. Do samych Koziegłów nie dojeżdżamy. Przez Koziegłówki jedziemy do Rzeniszowa i dalej do Cynkowa by terenem przebić się do Strąkowa i dalej do Mierzęcic, Targoszyc i Toporowic. Stamtąd do Dąbia, przez Chrobakowe pod szklarnie. Dalej przez Sarnów z małym postojem na tankowanie i dalej prosto do Będzina. Pod zamkiem robimy końcowe foto i Mario jedzie myć rowerek a ja przez Zamkowe i lasek grodziecki wracam do siebie.
95 km ciszy i spokoju w drodze. Ledwo się człowiek do miasta zbliżył a tu zaraz się na drodze chamy pojawiły. Jeżdżą mocno przeginając z prędkością. Wyprzedzają na ciągłych i przed przejściami dla pieszych. Trąbią bez opamiętania. Niektórym chyba na nerwy podziałały te święta. Choć trzeba też przyznać, że byli kulturalni kierowcy i to całkiem sporo. Niestety ci gorsi zawsze robią opinię ogółowi.
Co do dnia, to był na rowerowanie całkiem w porządku. Co prawda na starcie coś tam kapnęło ale było za to ciepło. +5 stopni. Potem nawet słoneczko wychodziło i wiaterek jakoś nie dawał się we znaki. Po południu pogoda nieco się pogorszyła. Nadciągnęły chmury i pojawił się chłodny wiatr, który momentami nieźle nas spowalniał. Generalnie jednak jak na grudzień było całkiem ok.
Fajnie się jechało z Mariuszem. Postoje tylko te niezbędne na pojenie, wciągnięcie ścieżki czekolady czy inne czynności techniczne (oraz moje gleby). Spontaniczna jazda z wybieranymi w locie drogami. Tempo w sam raz. Bardzo się cieszę, że udało nam się razem to kółeczko popełnić :-) I zleciał ten czas bardzo szybko.
Plan na jutro: zakupić nową skorupkę. Obecna dołączy do pierwszej ku pamięci i przestrodze.
Galeria z dziś
Chronologiczne to na początku było focenie chmurek nad Pogorią 4.
Potem nadciągnął Mariusz i ruszyliśmy po przywitaniu.
Potem wyszła mi kasacja kasku :-/
Kasacja odbyła się w takich oto okolicznościach przyrody przy prędkości gdzieś ciut ponad 20km/h.
Potem długo, długo jazda aż do tego miejsca, gdzie do kolekcji dołączyłem drugą glebę :-/
Takich miejsc po drodze jeszcze trochę było. Niektóre dało się przebyć na kołach. Tutaj to akurat żółty szlak do Myszkowa.
Podjeżdżamy do Kozichgłówek.
Sanktuarium w Kozichgłówkach. Niestety nie zapamiętałem czyje.
Już blisko domu. Podjazd pod Targoszyce.
Końcowa fota niedaleko zamku w Będzinie.
Podsumowanie trasy wg GPS-a
Kategoria Jednodniowe
Opowieść z obrazkami o tym, jak niektórzy przedawkowali święta
-
DST
102.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
05:47
-
VAVG
17.64km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jakoś nigdzie nie mogłem się doczytać o jakiejś ustawce na pierwszy dzień świąt więc sam ze sobą się ustawiłem, że wstanę rano i spróbuję uderzyć do Koszęcina.
Ustawka się udała :-p Wstałem rano i uderzyłem. Skutecznie.
Na początek wspinaczka do Siewierskiej Góry i dalej kierunek na lotnisko w Pyrzowicach. Objeżdżam je od wschodu zatrzymując się na chwilę jakby przypadkiem coś lądowało lub startowało to bym sfocił. Niestety wiało nudą i chłodem więc ruszam dalej. Teraz kolejny punkt to Strąków gdzie docieram po nieco terenowym kawałku leśnym. W Strąkowie obieram kierunek na Cynków i tu ponownie jest spory kawałek po oblodzonym terenie. Kiedy wybywam na asfalty robię zwrot w stronę Woźnik. Ładną, czystą jezdnią docieram na rynek i teraz zwrot w stronę wmordewindu czyli na zachód. Zaczynają się tereny mniej mi znane i wspomagam się mapą (by mieć obraz w skali makro) i GPS-em (by mieć obraz w skali "gdzie-ja-jestem"). Jazda idzie sprawnie. Postoje głównie na focenie, wciągnięcie ścieżki czekolady lub wyrównanie ciśnienia płynów.
W okolicach Piasku dziwnie mi tylne koło rzuca. Zjeżdżam na bok, kluczyk do szprych i po kilku minutach jest o niebo lepiej. Na wertepach nie było czuć, że coś jest nie tak ale na równej drodze od razu takie coś wychodzi.
Jadę dalej. Z mojego postoju serwisowego widziałem po lewej samochód na poboczu ale, że daleko to nie zwróciłem na niego uwagi specjalnej. Dopiero jak podjechałem, to okazało się, że ktoś już zdążył przedawkować święta. Te będą go kosztować trochę więcej niż przewidywał. Chwilę dalej, tym razem po prawej, leży w lesie martwy dzik. Pewnie go jakiś samochód trzepnął. Szkoda borostwora :-(
Do Koszęcina wiele się nie dzieje. Droga prosta, równa. Czasem tylko jakaś blaszanka gna jak szalona. Kierowcy to chyba strasznie mało bystre plemię. Żaden jeszcze nie odkrył chyba, że przed śmiercią nawet najszybszą furą nie uciekną.
W Koszęcinie robię zwrot na kierunek Tworóg ale w planie mam odbicie w Brusieku. Po drodze napotykam drewniany kościółek szlaku zabytków drewnianych. Robię kilka foto i jadę dalej.
Docieram do Brusieka, gdzie kolejny drewniany kościółek ze szlaku zabytków drewnianych. Znów kilka foto. Obok kościoła szopka z drewnianymi figurami. Też kilka foto i wbijam w teren w kierunku Mikołeska.
Super się jedzie lasami. Miejscami lód, miejscami kałuże i błoto ale w sumie jest przyjemnie. Zadziwiająco zielono.
Docieram w końcu do Boruszowic. Powoli zaczynają mi się ścieżki w czekoladzie kończyć tak więc i trasę czas powoli zapętlić do domu. Bez większego kluczenia jadę do Tarnowskich Gór i potem dalej przez Świerklaniec, Dobieszowice, Rogoźnik i Strzyżowice do siebie.
Docieram jeszcze "za jasności". Robię coś, czego już dawno nie robiłem, tzn. czyszczę rowerek. Może nie jakoś super dokładnie ale sporo syfu udaje się zmyć póki jeszcze nie przyschnął.
Ogólnie zadowolony jestem z dzisiejszego rowerowania. Całkiem dobre warunki do jazdy. Na jutro jakiś spokojniejszy dystansik. Może też w okolicy jakaś ustaweczka się wyłoni...
Link do galeryi z dzisiaj
Zaglądam czy zdjęcie wyszło. Wiecie, w trakcie jazdy to nie zawsze się uda :-)
Woźniki. Niby miasto a wymarłe jak wszystko do tej pory po drodze.
A tu jest bajka o takim, co przedawkował święta. Ewentualnie "miszcz" kierownicy nieucieka, bo już się nie da.
Niestety święta świętami ale życie nie zawsze toczy się dalej. Tym razem borostwór miał pecha.
Kilometrów przybywa...
Drewniany kościółek zabytkowy w Koszęcinie.
Może ja niebywały w świecie jestem ale takie znaki widzę pierwszy raz, tzn. te czarne łapy. Widzieliście gdzieś to już wcześniej?
Drewniany kościółek w Brusieku.
I szopka tuż obok.
Info dla tych, co nie wiedzą jak wygląda ścieżka czekolady. Wygląda tak. Trochę nierówna ale to wciąż ścieżka.
Pałacyk w Nakle Śląskim. Jak jechaliśmy z Marcinem nad morze, to był jeszcze w rusztowaniach. Teraz wygląda trochę lepiej.
Zbiornik Kozłowa Góra i rozmoknięty wał. Jazda po nim to masakra.
SPD-y i neopreny. Ha! Nie ma szans żeby dały radę przy takich warunkach w terenie. A trekkingi i stuptuty się sprawdziły. Ufajdane ale w butach sucho. Choć stopy i tak poczuły chłód. Ale przynajmniej nie przemokły.
Podsumowanie trasy wg GPS-a :-)
Kategoria Jednodniowe
Ustawka pod wezwaniem Oli
-
DST
79.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
05:05
-
VAVG
15.54km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na forum Ghostbikers Ola zwołała ustawkę w okolice Krzeszowic. Pierwsze moje podejście było takie, że na miejsce dojadę o własnych kołach ale po wczorajszej "dwusetce" stwierdziłem, że to już by było mocne kozaczenie i wprosiłem się do transportu :-)
Akcja zawiązała się pod będzińskim Zamkiem gdzie zebraliśmy się do kompletu. Skład to prowodyrka Ola, Edyta, Wallace, Frey, Domino i ja. Na miejscu miał być jeszcze Mario. Rozbieramy rowerki z kół, pakujemy je do pojazdów, potem pakujemy siebie i ruszamy do miejsca startu.
Podróż przebiegła bardzo wesoło. Na miejscu składanie rowerków, ostatnie czynności przedstartowe i ruszamy. I od razu z grubej rury. Błoto, skakanie przez drzewa, przedzieranie się przez krzaki czyli, jak to Mario chyba powiedział, jak u Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi a potem napięcie rośnie.
Po drodze udaje mi się zaliczyć pokazową glebę, której widokiem cieszę oko Domina. Było to ładne salto przez kierę zakończone lądowaniem na plecach. Straty niewielkie. Gdzieś, jakoś udało mi się walnąć w piszczel. Później zmuszony byłem nieco zablokować sączącą się krew. Operacja okazała się skuteczna o tyle, że jucha przestała cieknąć i ból zniknął.
Potem było też wesoło. Błota, wypychanie, karkołomne zjazdy, śmiganie po łąkach i lasach. Ogólnie czad. Strasznie mi się takie coś podoba. Zwłaszcza, jak ktoś prowadzi a dzisiejsze przewodnikowanie zawdzięczamy Mario, który czekając na nas w Rudawie miał czas wymyślić plan jak nas wpuścić w maliny. Trzeba przyznać, że stanął na wysokości zadania. Potem jeszcze pomogła mu trochę Ola i wyszła z tego radosna improwizacja :-)
Po drodze dłuższa przerwa futrunkowa przy jakimś sklepie. A potem już powrót do pojazdów bynajmniej nie taką znowu prostą drogą.
Kiedy wylądowaliśmy przy pojazdach z podsumowania wyszło, że ogólnie były trzy gleby. Mnóstwo błota na wszystkim. Roześmiane od ucha do ucha gęby.
Już po zachodzie słońca rozbrajamy ponownie rowerki i pakujemy je do samochodów. Tym razem Mario wraca z nami.
Wspólny wypad kończymy pod Castoramą w Sosnowcu. Tu składamy dwukółki. Ola jedzie do siebie, Wallace do siebie. Reszta składu jeszcze przez chwilę razem. Potem Frey z Domino odbijają na Dąbrowę Górniczą. We trójkę, Edyta, Mario i ja, jedziemy do Decathlonu. Tu żegnamy się z Mario, który gna do Będzina a ja odprowadzam Edytę do domu. Żegnam się i prościutko przez Czeladź i Wojkowice jadę do siebie.
Dzisiejszy dzionek, to kolejny rewelacyjny wypad w gronie ludzi o tym samym poczuciu humoru i pasji. Nic, tylko życzyć sobie kolejnych takich :-)
A potem się zobaczy co z tego wyjdzie jak poskładamy :-)
Mario już na nas czeka.
Pierwsze wprawki w terenie.
A potem to już na całego.
Ale jest wesoło.
Dla odmiany trochę cywilizacji.
Ale nie na długo. Mario z Olą knują jak tu nas w kanał wpuścić.
I udaje im się koncertowo.
Dalsze podejścia do tego, jak by sobie drogę ubarwić.
Kółko dyskusyjne przy kawie na środku drogi. Tak też jest dobrze.
Wypych z pieśnią na ustach. Dla informacji: to jest zielony szlak rowerowy.
Końcóweczka zajefajnego zjazdu.
Przez łąki... przez pola...
Jeszcze jeden rower więcej do spakowania? Żaden problem.
Link do pełnej galerii
Kategoria Jednodniowe
Atak na "dwusetkę"
-
DST
206.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
11:06
-
VAVG
18.56km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jakiś czas już mnie męczyło żeby zrobić "dwusetkę" i w końcu się zmobilizowałem.
Pobudka wcześnie (4:00) by na luzach się przygotować i nafutrować. Wyruszyłem około 6:25 i jeszcze udało mi się wbić na górkę paralotniarzy w Górze Siewierskiej i ufocić wschód słońca. Potem już normalna jazda. Kierunek na początek: Woźniki. Dojechane mniej więcej w przewidywanym czasie. Kolejny cel: Przystajń. Trasy nie miałem zaplanowanej w detalach. Jedynie punkty pośrednie. Pomiędzy rzeźbiłem na bieżąco. Tak więc wypadły po drodze i lasy, i pola, i mnóstwo mniejszych i większych miejscowości. Z Przystajni prosto na Olesno. Docieram tam około 14:00. Pokręciłem się trochę w poszukiwaniu lokalu gastronomicznego, do którego dałoby się wbić z rowerkiem ale nic mi w oko nie wpadło. Tylko restauracja na rynku i pizzeria. Obydwie raczej bez odpowiedniego dla mnie zaplecza. Tak więc się zwinąłem stamtąd. Początkowo na Dobrodzień ale tak sobie wykalkulowałem, że dnia braknie i zmieniłem po drodze plan czyli kierunek na Lubliniec. Wioskami, lasami, polami dorzeźbiłem w końcu do celu. Po drodze trochę focenia. Poznęcałem się między innymi nad zachodem słońca. Naprawdę ładne kolorki były. W Lublińcu zasiadłem do solidnego obiadu w Chacie Wuja Toma. Żurek, kurczak w sosie pieczarkowym + dodatki, gorąca herbata i kawa. To był już ostatni dzwonek na solidną porcję kalorii. Odczuwałem zimno bardziej niż ono faktycznie oddziaływało czyli organizm był wyskrobany z resztek energii. Tego, co spożyłem w Chacie wystarczyło już do powrotu. Z Lublińca wyjechałem przed 17:30 czyli w ciemnościach. Na początek "11" do Tworogu. Potem trochę rzeźbienia na pamięć i Garmina w stronę Tarnowskich Gór. Z Tarnowskich Gór całkiem na Garmina. Tak mnie motał, że nie wiedziałem po ciemku gdzie jestem. Odnalazłem się dopiero w Kozłowej Górze. Stamtąd już bez pomocy trafiłem do domu.
Po drodze było różnie. Postraszyłem trochę po lasach sarenki i wiewiórki. Zirytowałem całą masę psów. Pokopałem sobie w piasku i błocie. Poślizgałem się na mokrych liściach. Chwilkę pomokłem w drodze do Przystajni. I całkiem sporo nasiłowałem się z wiatrem. W domu byłem o 21:55. Kawał dnia w siodle.
Ale w sumie uważam wyjazd za bardzo udany. Cel osiągnięty: ukręcona dwusetka. I to w listopadzie, dla mnie miesiącu niełatwym do jeżdżenia.
Link do pełnej galerii
Wschód słońca na górce paralotniarzy.
Postój futrunkowy w drodze do Woźnik.
Zabytkowy kościół w Woźnikach.
Podobno Psar w polskim kraju jest 13. Te nie są "moje".
Zabytkowy kościół w Boronowie.
Przejechałem też przez miejsce, gdzie szalało tornado.
Rezerwat cisa.
Las w drodze do Przystajni. Szkoda, że nie było słońca. Kolorki z pięknych byłyby obłędne.
Olesno.
Wysoka.
Takie tam po drodze...
Cienie się wydłużają a do Lublińca jeszcze trochę zostało.
Znęcanie się nad zachodem słońca.
Lubliniec.
Chata Wuja Toma.
Jeszcze nie w domu ale blisko coraz bliżej.
Te plamy w tle to malunek na bunkrze w Dobieszowicach. Biorąc pod uwagę trasę tego dnia to jestem rzut beretem od domu.
Kategoria Jednodniowe
Rybnik oficjalnie
-
DST
169.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
08:14
-
VAVG
20.53km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś oficjalna klubowa wycieczka do Rybnika.
Dzień rozpoczął się mało optymistycznie. Pochmurno, mokro. Zanim dotarłem na miejsce zbiórki ze dwa razy zdążyło popadać. Na szczęście nie na tyle mocno, by mnie zniechęcić do dalszej jazdy.
Pod fontanną zastaję trzech odważnych, którzy też nie dali się pogodzie wystraszyć. Gdyby nie oni, to pewnie by się wyjazd nie odbył. A tak, jak się stawił ktoś poza organizatorem, to nie wypadało się wycofać :-)
Czekaliśmy jeszcze na Marcina i Jego Tatę, którzy wystartowali z poślizgiem bo u nich akurat padało. W końcu jednak ruszamy.
Trasa niemal identyczna jak ta, którą odbyłem tydzień wcześniej z Edytą i Jackiem. Zwiedzania wiele nie było, trochę tylko focenia.
Na początek Kalwaria Panewnicka gdzie zrobiliśmy kilka minut postoju.
Kolejna przerwa przy drewnianym kościółku z XVI w. w Paniowych. Niestety zamknięty więc tylko kilka foto z zewnątrz.
Jedziemy dalej do Chudowa. Tu również tylko chwila na zdjęcia. Zamek można zwiedzać ale dopiero od 11:00. My byliśmy o godzinę wcześniej i pogoda zdecydowanie nie kwalifikowała się do czekania na otwarcie.
Przejeżdżamy przez Knurów bez zatrzymywania. Po drodze co jakiś czas coś tam kapnie ale na tyle nieznacznie, że jedziemy dalej.
Postój robimy przy drewnianym kościółku w Wilczej. Otwarty ale akurat odbywa się tam pogrzeb więc tylko foto i przeczekawszy chwilowy mocniejszy opad pod okapem, jedziemy dalej.
Potem kawałek po lasach i wyjeżdżamy przy zalewie rybnickim. Ścieżką wzdłuż zbiornika jedziemy na molo, gdzie robimy foto i dalej do centrum na rynek wszamać obiadek.
Na rynku tańce i przyśpiewy ludowe towarzyszą nam w trakcie posiłku.
Odpocząwszy ruszamy w drogę powrotną. Teraz wersja trasy nieco bardziej wymagająca. Trochę lasów i całkiem sporo podjazdów. Było się gdzie zmęczyć. Postój robimy m. in. przy drewnianym kościół w Palowicach, na rynku w Mikołowie a doraźnie po większych podjazdach i w miarę potrzeb na tankowanie.
Dojeżdżamy do Sosnowca nieco po 18:30 czyli wcześniej niż zakładaliśmy ale to pewnie dlatego, że grupa nieliczna i zrywna.
Pogoda, która początkowo wyglądała bardzo nieciekawie z końcem dnia wygląda bardzo dobrze. Warto było się niewystraszyć i pojechać.
Od lewej: ja, Paweł, Adrian, Marcin, Tata Marcina, Dominik czyli 6 niewystraszonych pogodą.
Panewniki.
Pierwsza przerwa serwisowa - kapeć w rowerze Taty Marcina. Druga była później - smarowanie łańcuchów - w drodze z Rybnika.
Kościół drewniany XVI w. w Paniowych.
Zamek w Chudowie.
Kościół w Wilczej.
Długo, długo nic i od razu na molo w Rybniku.
Zbieramy się do powrotu po obiadku.
Spotykamy siostrę "dziewczyny" Andiego.
Kościół w Palowicach. Również zabytkowy. I również zamknięty.
Wyrywam trochę do przodu i robię ekipie zdjęcia na podjeździe.
I jeszcze jeden z licznych podjazdów drogi powrotnej.
Link do pełnej galerii
Kategoria Jednodniowe
Test trasy do Rybnika
-
DST
169.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
08:40
-
VAVG
19.50km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś dzień na przejechanie trasy do Rybnika na sobotnią wycieczkę CYKLOZY Sosnowiec.
Wyjechałem na styk i na miejsce, czyli pod fontannę przy PTTK w Sosnowcu, dotarłem ciut po 7:00. Na miejscu była już Edyta i był też Jacek. Wbiłem trasę, którą zaplanowałem wstępnie i ruszyliśmy.
Na początek do Katowic i dalej w stronę Panewnik. O tak wczesnej porze na ulicach pusto więc jechało się całkiem fajnie.
Zaplanowaną trasę wspomagałem też śladem przejazdu, który zrobiliśmy w zeszłym roku z Jackiem. Dzięki temu nieco dystans się skrócił a szlak zrobił się atrakcyjniejszy.
Po drodze będą 2 kościółki drewniane, zamek w Chudowie, objazd Zalewu Rybnickiego, potem kolejny kościółek.
Na rynku wszamaliśmy obiadek i troszkę dychnęliśmy przed powrotem.
Łącznie całe kółeczko wyniosło nieco ponad 130 km.
Powrót mieliśmy z małymi problemami technicznymi. Edycie dwa razy zerwał się łańcuch na podjazdach. Musieliśmy za każdym razem wywalić po ogniwie żeby skuć łańcuch ponownie. Po drugiej usterce jechaliśmy dość zachowawczo by nie trzeba było trzeci raz powtarzać tej operacji. Udało się do Sosnowca dojechać bez dalszych problemów.
Edyto, Jacku dzięki, że się wybraliście. Było mi raźniej i weselej. Dobrze mi się z Wami jechało.
Link do pełnej galerii
Kategoria Jednodniowe
Majówka z CYKLOZĄ (Sosnowiec-Lipowiec-Tenczynek-Sosnowiec)
-
DST
137.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
06:55
-
VAVG
19.81km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
To się nazywa dzień rowerowy.
Pod patronatem naszego klubu odbyła się wycieczka na zamek Lipowiec i Tenczynek.
Na starcie stawiło się ponad 20 osób. Była liczna reprezentacja Będzińskiego Klubu Rowerowego GHOSTBIKERS, było kilka osób z klubu m. in. jego Prezes Marcin, Paweł i inni. Byli także rowerzyści niezrzeszeni a na głodzie jeżdżenia, nasi znajomi z bikestats.pl: Tomek, Damian, Rysiek, Filip.
W ekipie nie zabrakło nawet 3-letniego, mamy nadzieję, przyszłego rowerzysty, który tą wycieczkę odbył na foteliku.
Trasa przejazdu w śladzie z GPS-a.
Start, po grupowym zdjęciu pod fontanną przy siedzibie Oddziału PTTK w Sosnowcu, kilka minut po 8:00. Asfaltami i drogami gruntowymi najpierw na zamek Lipowiec. Po drodze różne przygody: zaliczony kapeć sprawnie zlikwidowany dzięki Tomkowi. Kilka razy "grupa wyrywna" siłą rozpędu pognała inaczej niż było trzeba jechać i trzeba było uskuteczniać wzajemne poszukiwania. Czasem też ogonek peletonu trzeba było naprowadzać na grupę. Ale generalnie jechaliśmy w zwartej grupie.
Temperatura stopniowo wzrastała i po drodze standardowo robiliśmy naloty na sklepy spożywcze w celu uzupełnienia strat w nawadnianiu i/lub futrunku.
Do Lipowca dojechaliśmy w komplecie. Tam rodzina z najmłodszym uczestnikiem zdecydowała się zakończyć wspólną jazdę z nami. W sumie się im nie dziwię. Tempo bywało miejscami dość ostre a fotelik z 3-latkiem jednak swoje waży i nie da się pomykać tak, jak "pustym" rowerem. Poza tym powrót to było mniej więcej 2x tyle km co do Lipowca. Fajnie, mimo wszystko, że choć tyle z nami jechali. Młody, przyszły rowerzysta, na koniec wspólnej jazdy setnie nas ubawił. Kto był, to wie o czym mówię, a kto nie był, się nie dowie chyba, że zacznie brać udział w naszych wyjazdach :-)
Z Lipowca mój niezawodny Garmin wpuścił nas w ulicę Stromą. Była taka nie tylko z nazwy. To był pierwszy z dzisiejszych solidnych podjazdów. Udało mi się go wyrzeźbić bez zsiadania. W ogóle albo sprzyja mi taka pogoda jak dziś albo miałem ten dzień wyjątkowo dobry. Nogi podawały jak się patrzy, napowietrzanie generalnie też dawało radę.
Wdrapawszy się na wysokości chwilę nimi powędrowaliśmy aż do żółtego szlaku pieszego. Tam dość wymagający zjazd po piasku, korzeniach i suchych liściach.
Przyszło nam dłuższą chwilę czekać na resztę grupy bo zjazd okazał się morderczy dla sprzętu. Dwie osoby zaliczyły kapcia (w tym Olo na ostrym kole).
Kiedy grupa była już w komplecie pognaliśmy do cywilizacji uzupełnić wyzerowane rezerwy cieczy i futrunku. Załatwiwszy tą sprawę obraliśmy kurs na sławne Kopuły. Tym razem udało się zrobić zdjęcia z innej perspektywy oraz sesję przy "kasku". Spod Kopuł jedziemy pod zamek Tenczynek. Tym razem wjazdem asfaltowym. Też nielicha wspinaczka, którą udało mi się wjechać.
Dłuższa chwila popasu w tymże miejscu. Standardowo foto i w końcu zjazd do Kopuł i potem odbicie na niebieski szlak w Puszczy Dulowskiej. Tutaj ładny sprincik ciągnięty przez ekipę GHOSTBIKERS. Nie ostatni zresztą :-)
Z Puszczy wpadamy na chwilę pod Pałac w Miłoszowej. Sesja foto i jedziemy dalej. Był jeszcze po drodze Balaton w Trzebini. Była Sosina. Przed Sosiną zaczęło pokapywać ale trzeba było znowu uzupełnić ciecze, a w niektórych przypadkach i kalorie. Stąd znowu tempo raczej sportowe. Niestety nie udało się uniknąć przemoknięcia. Nawet szukanie osłony w betonowych rurach nie pomogło.
Po drodze od Trzebini grupa zaczęła się powoli rozpadać. Dwóch kolegów odłączyło się w Jaworznie ze względu na defekt sprzętu, który sprawiał, że jeden z nich nie był w stanie dorównać z tempem.
Za Sosiną pojedyncze osoby i grupki, smagane deszczem, odbijały w kierunkach dla nich dogodnych. Wraz z grupą GHOSTBIKERSÓW pojechałem do Będzina, gdzie w "Wisience" pożegnałem się z nimi i podziękowałem za udział w wycieczce.
Stamtąd ścieżką rowerową do Będzina, przez Osiedle Zamkowe do Grodźca i dalej przez Gródków do siebie.
Nie wiem co sądzą inni ale dla mnie ten wyjazd był rewelacyjny. Były okazje pojeździć w zróżnicowanym terenie, w towarzystwie sympatycznych ludzi. Odwiedziliśmy fajne miejsca. Pogoda generalnie sprzyjała. To jest po prostu to, co rowerzyści lubią najbardziej.
Przedstartowa lista obecności.
Zamek Lipowiec
Kopuły.
Tenczynek.
Miłoszowa. Obowiązkowe zdjęcie w bramie.
Futrunek na Sosinie.
Link do pełnej galerii
Kategoria Jednodniowe