limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Jednodniowe

Dystans całkowity:14139.00 km (w terenie 2741.00 km; 19.39%)
Czas w ruchu:796:30
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:68.60 km/h
Liczba aktywności:127
Średnio na aktywność:111.33 km i 6h 16m
Więcej statystyk

Szlak Zabytków Techniki - Kopalnia Srebra w Tarnowskich Górach

  • DST 119.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:53
  • VAVG 20.23km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 31 sierpnia 2013 | dodano: 02.09.2013
Uczestnicy

Dzień wycieczki klubowej do Tarnowskich Gór. Rozpoczęty serwisem urwanej dnia poprzedniego linki od przedniej przerzutki. Trochę więcej mi zeszło niż myślałem, bo się nie chciała wysypać urwana główka od linki i trzeba było manetkę nieco porozkręcać. Ruszam gdzieś około 8:25 czyli teoretycznie powinienem zdążyć na czas. Nie udaje się. Światła, roboty drogowe i targ w Będzinie kradną czas i na zbiórkę docieram ze 2-3 minuty po czasie razem z Prezesem, którego spotykam na zjeździe ze ślimaka.
Przedstartowe foto, żeby potem było wiadomo, czyich zwłok szukać i ruszamy.
Na początek czerwonym szlakiem w stronę Hali na Milowicach. Potem przez Czeladź do Wojkowic gdzie nieco "wertepimy" by zrobić mały postój przy Netto jeszcze po "naszej" stronie Brynicy. Potem przez Piekary Śląskie jedziemy do Kozłowej Góry gdzie odbijamy do Radzionkowa i dalej do celu.
Zwiedzanie zajmuje około 1,5h. Na początek krótkie wprowadzenie historyczne i potem już spacer i pływanie w kopalni. Miejscami trzeba się nieźle nazginać bo chodniki mierzone na 1,5m wzrostu ówczesnych górników są mocno za niskie dla niektórych. Najbardziej przechlapane ma Adrian - 198cm.
Wrażenia nieco inne niż z kopalni Guido ale też ciekawie. Znów mieliśmy szczęście do przewodnika, który bardzo ciekawie opowiadał o tym jak wyglądała praca w tym miejscu.
Aż trudno uwierzyć, że tak szybko minęła godzina w podziemiach.
Potem jeszcze szybki spacerek po skansenie maszyn parowych i jedziemy do Sztolni Czarnego Pstrąga. Tam tylko pieczątki (choć kiedyś miałem już okazję płynąć tą sztolnią) i potem uderzenie na rynek w Tarnowskich Górach gdzie zajadamy pyszny obiadek. Nazwy lokalu nie zapamiętałem ale trafię tam bez problemu przy następnej okazji :-)
Potem już tylko powrót. Na początek zahaczając o Bytom do Radzionkowa. Dalej Świerklaniec, Sączów, Nowa Wieś, Sadowie, Przeczyce, Wojkowice Kościelne, Pogoria 4. Przy pierwszej knajpie rozjeżdżamy się. Marcin, Adrian i ja zasiadamy jeszcze na izobronka ale nim się zrobiło ciemno ruszamy. Nieco pokapuje.
Przy budynkach RZGW żegnam się z chłopakami i przez Preczów i Sarnów jadę do domu. Do samego końca kropi.
Bardzo udany rowerowo dzień.

Link do pełnej galerii


Tradycyjne liczenie "zwłok" ;-)


Nieco zwiedzania na powierzchni.


I potem już na dole.


Ze światłem to niemal jak być u siebie w piwnicy.


A faktycznie górnicy tyle widzieli drzewiej przy pracy.


Niektóre korytarze były dość niskie.


Komora zawałowa. Aż korciło by tam trochę pomyszkować po zakamarkach :-)


Podobno jedyne miejsce na trasie wycieczkowej, gdzie jeszcze można zobaczyć jak wygląda ruda srebra i ołowiu.


Mały rejs "płaskodenkami".


Przekleństwo kopalni w Tarnowskich Górach - woda. Zżerała wszystko. I ciągle zalewała.


Krótki spacer po skansenie.


Wizyta na rynku w Tarnowskich Górach.


I liczbowe podsumowanie dnia.


Kategoria Jednodniowe

Piasek jest dla mięczaków

  • DST 126.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 07:02
  • VAVG 17.91km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 sierpnia 2013 | dodano: 25.08.2013
Uczestnicy

Dziś ustawka z podpuszczenia Olgi.
Kiedy dotarłem na górkę środulską przywitał mnie już niezły tłumek a kolejne egzemplarze jeszcze dojeżdżały. I jeszcze po drodze mieliśmy kilka sztuk zebrać.
Ruszamy na początek wertepkami jedziemy pod PKM (po drodze usiłując przebić się przez błocka na hałdzie) i potem na Kazimierz, gdzie zgarniamy Marcina.
Gdzieśmy to byli, to potem na śladzie z GPS-a można będzie podejrzeć ale ogólnie to było trochę po Kazimierzu Górniczym. Potem w Sławkowie krótki postój gdzie dołączają do nas kolejne osoby.
Potem mi już detale uciekają ale jest w końcu Bukowno, gdzie ekipa zażera się lodami. Stamtąd sklep, sesja łącznościowa i jedziemy nad zakole Sztoły. W Bukownie dołącza do nas Domino.
Z Bukowna przebijamy się fajnym szuterkiem do Olkusza. Na rynku dłuższy postój, modyfikacje trasy i pierwsze pożegnania.
Jedziemy do BIDY! Ale droga nie jest oczywiście najkrótsza. Fundujemy sobie ładny podjazd na wyjeździe a potem lasami uderzamy na Laski dalej do Bolesławia i tamtejszej BIDY. Po drodze używamy czerwonego szlaku pieszego, który jedziemy na GPS-a czyli jak się okazuje, na przestrzał przez las (no bo piasek na szlaku jest dla mięczaków ;-p ). Udaje się przebić.
W Bidzie wciągam kotlet farmera z dodatkami i powiem, że jestem mocno full.
Powrót prowadzi teraz Ola. Zagina ładnie. Czasem niektóre miejsca poznaję ale zdobyte od zupełnie nieznanej mi strony. Ciekawie.
Po drodze robi się po zachodzie słońca.
Za Maczkami dzielimy się. Frey, Robredo, Domino i ja jedziemy do Dąbrowy Górniczej. Reszta kręci na Sosnowiec.
W D. G. żegnamy Robredo i we trzech jedziemy gdzieś jeszcze usiąść na izotoniki.
Schodzi do 22:00. Żegnamy się i chłopaki do siebie a ja przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu. Po drodze focę księżyc i dym z Huty Katowice.
W domu coś koło 23:00. Super udana rowerowo niedziela. Dzięki wszystkim, którzy zrobili jej klimat.

Pełna galeria


Żeby było wiadomo czyich zwłok potem brakuje.


Jakoś nie było chętnych by sprawdzić czy to da się objechać :-p


Zwijamy PanaP na Kazimierzu.


Ktoś foci... Ktoś dywaguje nad tym, czy pora już odpowiednia na Radlerka...


Powiększamy skład w Sławkowie. Tak mnie naszło pytanie, czy Będzin jest jedynym miastem w Polsce, które ma własną kolonię?


Ładny widoczek?


A oni cisną. Jakby im za to płacili.


Tu poza foceniem to był też potworny smród.


Ola dostała delegację na Panienkę z Okienka :-]


Ekipa wykańcza lody w Bukownie.


Nad Sztołą zgarniamy Domina.


Przez spalony las jedziemy do Olkusza.


W Olkuszu zaczyna się knucie...


... nad trasą, która doprowadzi nas przez takie widoki...


... do BIDY.


Potem darcie się przez lasy i piaski.


By nocą wczesną dobić do granic naszych włości ;-)


Jeszcze tylko nocne jedno zdjęcie w drodze do Preczowa.


I odczyt zeznań GPS-a (który był się wyłączył kilka razy tego dnia) i licznika. Zeznania nieco różne ale wpisałem to z GPS-a. Po prawdzie to było gdzieś bliżej tych 130km ale nie bądźmy detalistami :-)


Kategoria Jednodniowe

Ustawka Oli - Mission Failure

  • DST 56.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 03:16
  • VAVG 17.14km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 sierpnia 2013 | dodano: 04.08.2013
Uczestnicy

Przynajmniej w moim przypadku :-/
Zaczęło się niemrawo. Na starcie lekko zmulony i z ćmiącą bańką ale pojechałem w nadziei, że jak się pokręci to przejdzie. Na górkę środulską docieram pierwszy (zupełnie jak nie ja). Reszta składu zjawia się wkrótce potem. W sumie jest nas 9 osób ale Wallace przyjechał się tylko przywitać i z nami nie jedzie. Się mu na forum u Ghostów oberwie.
Ruszamy po kwadransie akademickim i wszystko idzie pięknie i ładnie. Pogoda ok. Tempo ok. Postojów tyle ile trzeba by utrzymać poziom nawodnienia. Po drodze i asfalty i tereny, którymi docieramy do Jaworzna. A potem się zaczęły schody.
Na zjeździe Dominowi w przerzutkę wjeżdża Marcin. Hak urwany. Jednej śrubki w ogóle nie ma a druga uszkodzona. Domino odkręca przerzutkę, skraca łańcuch i na prawie ostrzaku jedzie dalej. Docieramy do cywilizacji i od życzliwego mieszkańca Jaworzna Ola wyprasza śrubki do mocowania haka. Domino znowu robi serwis i wraca do używania przerzutek. Jedziemy dalej.
Pojenie i po kawałku asfaltu wbijamy w teren. I to jaki. Na początek gruntówka, która przechodzi w łąkę. A potem już jeden ze stałych elementów ustawki czyli przedzieramy się "na czuja". Dalej przez łąkę a potem przez las. W końcu wypadamy na jakąś przecinkę ale co trochę trzeba zsiadać bo albo kłęby gałęzi albo sterczące pieńki. I tu przychodzi na mnie pora. W przerzutkę wklinowuje się kawałek gałęzi. Hak pogięty. Bez specjalnego rozczulania startuje kolejna akcja serwisowa. Wyjmuję tylne koło. Potem przednie. Przednim próbuję naprostować hak. Robię to z takim uczuciem, że hak pęka. Jeszcze jest nadzieja, że jak się to skręci to się utrzyma. Niestety. Przy dokręcaniu przerzutki hak trafia szlag na amen. Skracam łańcuch ale ujeżdżam tylko kawałek i spada wklinowując się między ramę a najmniejsze kółeczko z tyłu. Lekko wydłużam ale wygląda na to, że za dużo się nie uda uratować. Łańcuch układa się na 2 z przodu i 1 z tyłu. W terenie to jeszcze na młynkach da się jakoś jechać choć na równej szutrówce to max 22 km/h i potem już nie ma czym ciągnąć :-( Wypadamy na asfalt. I tu Robredo pokazuje co potrafi.
Wpiera rękę w mój plecak i zaczyna kręcić. W lekkim szoku obserwuję co się na liczniku wyświetla a tam kolejno: 28km/h, 30km/h, 32km/h, 35km/h. Gdyby nie znak "STOP" to pewnie by do 40 dobił. Dzięki niemu kawałek asfaltowy do Chełmka pokonujemy błyskawicznie. Jak nas reszta dogania to Domino stwierdza, że nie wie co się dzieje ale on musiał za nami blat wrzucić by nadążyć :-] Tyle pary w nogach ma Robredo.
Potem jest chamskie picie prawie-piwa na przystanku pod komendą Policji :-)
Dzwonię po brata żeby mnie zebrał, bo na 2/1 to ja sobie za daleko nie pojadę. Potem jedziemy pod pizzerię, gdzie czekam aż mnie zgarnie transport. Jakoś ochota na jedzenie przechodzi.
W końcu zjawia się powóz, ładuję rowerek na bagażnik i żegnam się z ekipą. W domu brat słusznie zauważył, że równie dobrze mógł z domu przywieźć mi drugi rowerek i mogłem kręcić dalej. Człowiek czasem jasno nie myśli. Ale będę trzymał ten pomysł w pamięci na ewentualne "zaś" :-)
Dzięki ekipie za wspólne kręcenie. Opornie dziś to szło. Jakieś fatum wisiało nad ustawką. Mam nadzieję, że Wam do końca już gładko się jechało.

Link do pełnej galerii


Niektórzy są pierwszy raz. Oni jeszcze nie wiedzą... :-)


Charakterystyczne dla Jaworzna miejsce :-)


Pierwsza akcja serwisowa Domina - ta ze skracaniem łańcucha.


Druga akcja serwisowa Domina - ta z powrotem do użytkowania przerzutek.


Chwila spokojnej jazdy.


Potem łąka.


Las.


Przecinka.


I koniec normalnej jazdy u mnie :-/


Ekipa jeszcze szama a ja już zapakowany do powrotu :-( Wrócili jakoś przed 22:00. I podobno dalej było wesoło. W każdym bądź razie Edyta nie była wstanie się od śmiechu powstrzymać, jak ją wypytywałem co tam jeszcze zmalowali po drodze ;-)


Kategoria Jednodniowe

Kolejna epicka ustawka Oli

  • DST 170.00km
  • Teren 70.00km
  • Czas 08:00
  • VAVG 21.25km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 lipca 2013 | dodano: 21.07.2013

Temat pojawił się w piątek po południu choć zanosiło się na to, że w tym tygodniu Ola ustawki żadnej nie zwoła.
Start z górki środulskiej o 10:00. Cel: w temacie pisało "nie wiem gdzie" :-)
Ze względu na fakt, że GPS już mocno niedomaga poprzez nieustanne wyłączanie się czasem nawet na całkiem prostej drodze zniżam się do zamontowania licznika. Nówka nieśmigana kupiona ze 3-4 lata temu. Jedyny mankament, to wyżarta od leżenia bateria a zapasu brak.
Sobotę zaczynam więc od wcześniejszego startu w stronę Kauflanda w Będzinie w celu nabycia zasilania do tegoż licznika. Do tego miejsca 9km. Potem już licznik zabiera się do pracy i odmierza kolejno kilometry do górki środulskiej, gdzie już czeka Ola, Robredo i Adrian. Po mnie zjawia się jeszcze Domino. Czekamy do kwadransa ale chętnych więcej brak. Pewnie wystraszyły niektórych uwagi moje i Domina w temacie zabrania czołówek (bo po 22:00 jest już ciemno) i ciuchów (bo jest już chłodno). Ruszamy.
Na początek Nikiszowiec. Kilka fotek. Zakup napojów i jedziemy dalej w stronę lasów murckowskich. Tempo cały czas wysokie. Na asfaltach utrzymuje się w okolicach 30km/h. Kiedy zaczynają się odcinki terenowe jest nieco wolniej ale poniżej 20 km/h spada tylko na bardzo krótkich odcinkach. Tak to przeciętnie 24-27.
Tak sobie kręcimy, pędzimy i w końcu lądujemy na Paprocanach. Co niektórzy z nas robią się powoli głodni i trzeba by w końcu pomyśleć o miejscu tankowania paszy. Pszczyna wydaje się być całkiem w porządku miejscem do tego celu. Jedziemy. Dojeżdżamy. Zasiadamy. Zajadamy. Niestety porcje nie te co w Bidzie i zmuszony zostaję do zamówienia drugiego dania. Dopiero kiedy kończę ruszamy dalej.
Rozpoczyna się jazda obowiązkowa "na czuja". Tzn. niby mapa jest ale generalnie to jedziemy na północ. Kończy się to w jednym miejscu przedzieraniem się przez chaszcze i niestety odwrót po swoich śladach. Potem okazało się, że i tak byśmy "na krechę" nie przeszli bo po drodze była jakaś rzeczka.
Rzeźbiąc lasami dojeżdżamy w końcu do Katowic. Przebijamy się do centrum i tam potem na Dąbrówkę. Plan był taki by na Stawikach wylecieć ale mi się droga pomerdała i w efekcie do Sosnowca wjeżdżamy przy Realu. Przed Egzotarium żegnamy się z Adrianem, który uderza do siebie a my przez centrum Sosnowca jedziemy w stronę Makro odprowadzić Olę. Potem we trzech jedziemy do centrum Dąbrowy Górniczej. Robredo narzeka, że mu brakuje jeszcze 7 km do 150 i będzie chyba musiał do Będzina skoczyć żeby dokręcić. Nieśmiało rzucam propozycję by na Pogorię 3 podjechać na jeszcze jeden napój. Domino stwierdza, że ich namówiłem i turlamy się tamże. Zasiadamy na chwilę przy zimnych butelkach napoju chmielowo-lemoniadowego. Chwila rozmów i opróżniwszy pojemniki żegnamy się. Chłopaki wracają do D. G. a ja wzdłuż Pogorii 3 w stronę Pogorii 4. Stamtąd przez Preczów i Sarnów do domu.
Jeszcze jeden bardzo udany dzień na rowerku w ekstra ekipie. Tradycyjnie się działo: terapie pokrzywami, błotne spa, kopanie w piasku, jazda "na czuja", niezłe żarełko i wszystko to w doborowym towarzystwie czyli tak, jak na ustawce być powinno :-)

Link do pełnej galerii


Dziś kameralnie.


Docieramy do Nikiszowca.


Zaczynają się lasy murckowskie. I tak szybko się nie chcą skończyć ;-)


Moment, którego powinien obawiać się każdy, kto bierze udział w ustawce z Olą. Ola wyjmuje mapę ;-p


Robredo przymierza się do tego by zmienić środek transportu. Tylko gabaryty jak na niego trochę nie te.


Mykamy sobie gdzieś po Tychach.


By dotrzeć w końcu do Paprocan.


Gdzie namawiamy Olę by pozowała "na Titanica" :-)


Po drodze do Pszczyny trzeba pokonać różne przeszkody.




Osiągamy Pszczynę. Głodni.


Nfutrowani najeżdżamy zaporę w Goczałkowicach i rozpoczynamy powrót.


Powrót przebiegał raczej w ekspresowym tempie i focenia po drodze za wiele nie było. Tu jedno z ostatnich foto przy Pogorii 4. Coś koło 22:00.


Stan licznika od Kauflanda w Będzinie do powrotu do domu. Do tego jeszcze +9km, których licznik nie zarejestrował bo był bez baterii. Łącznie 170km przejechane za dzień.


Kategoria Jednodniowe

Do Paryża i do BIDY

  • DST 121.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 06:41
  • VAVG 18.10km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 lipca 2013 | dodano: 14.07.2013
Uczestnicy

Miało być, że z nocnego jeżdżenia po Katowicach od razu pojadę na kolejną ustawkę zwołaną przez Olę. Jednak sobota była tak nędzna pod względem pogody, że w efekcie nie pojechałem (choć może gdyby na forum ktoś się wcześniej zdecydował to by to inaczej wyglądało). Tak więc w niedzielę rano nie było najmniejszych przeciwwskazań by stawić się na starcie tego eventu.
Nim jednak do tego doszło zabrałem się za zmianę laćka na tyle Błękitnego Rumaka. Obecny z terenowego zamienił się w slicka, który zupełnie nie radził sobie na piasku i błocie. Tak więc na tył poszła zwijka, która w zeszłym roku tylko troszkę popracowała w drodze nad morze. Przy okazji wymieniam też kolejną pękniętą szprychę. Do kompletu jeszcze pobieżne czyszczenie i smarowanie.
Na starcie stawiam się lekko spóźniony ale jeszcze w kwadransie studenckim. Czeka już zacne grono - Ola i jej ofiary :-)
Ruszamy na początek na Sosinę. Lekko zaczynam wątpić czy dam radę po moim wczorajszym struciu bo od razu ekipa poczyna sobie bardzo śmiało i nawet pod górki ciśnie po 40km/h. "Grubo" - myślę sobie ale póki daję radę to jadę. Najwyżej odpadnę gdzieś po drodze.
Na szczęście na terenowych odcinkach tempo robi się do przyjęcia i tak już bujamy się różnymi wertepkami. Na Sosinie pierwsze przygody. Koniecznie chcemy jechać niebieskim szlakiem pieszym. Okazuje się, może kiedyś i coś takiego było ale teraz bez maczety do tego nie podchodź. Dzięki Robredo udaje się wybrnąć z krzaków na niebieski rowerowy i jakoś dalej się toczymy. Docieramy w końcu do Bukowna gdzie najeżdżamy znajomą cukiernio-lodziarnię. Tam dla każdego coś miłego.
Dalej niebieskim szlakiem przebijamy się w stronę naszego celu czyli do Paryża. Po drodze różności terenowe typu piaski, bajora, błota i wszelakie inne wertepki. Zabawa przednia. Gratuluję sobie decyzji zmiany laćka na tyle bo bez niego jazda byłaby przechlapana.
Osiągnięcie Paryża zostaje uczczone wesołą sesją foto. Jednakże poza samym faktem istnienia Paryża wiele tam nie ma. Zakosami wracamy znów do Bukowna (częściowo po sowich, rozjeżdżonych przez quady, śladach) i dalej jedziemy do Bolesławia i do BIDY.
BIDA w Bolesławiu to jedna z karczm o tej samej nazwie. Taki kombajn żywieniowy przy drodze. Wszyscy, co mieli okazję tam jeść, straszyli mnie, że porcje nie do przeżarcia. Postanowiłem legendę sprawdzić. Zamawiam żurek i ziemniaczki zasmażane na boczku ze zsiadłym mlekiem. Powiem tak: porcje szczodre, jedzonko dobre. Po wciągnięciu jednego i drugiego czuję się pełny na full. Jednakże mnie lepiej ubierać jak żywić i po prostu jestem zadowolony, że udało mi się najeść :-)
Jako, że robi się już pora raczej późna bez kombinowania wracamy w nasze strony. Na początek serwisówką wzdłuż drogi "94", potem przez Strzemieszyce do Dąbrowy Górniczej. Tempo zacne i zawiązuje się ładnie spalanie wciągniętego obiadku.
W grupie dojeżdżamy pod Silesia Expo w Sosnowcu i tu się żegnamy rozjeżdżając w różnych kierunkach. Toczę się przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu.
Po drodze cały dzień wkurzał mnie nieco GPS. Wyłączył się co najmniej kilkanaście razy. Pewnie jakiś 2-3 km może nawet uciekły z pomiaru ale akurat nad tym specjalnie jakoś nie boleję tylko nad tym, że coś jest nie tak. Na początek założę nowe akumulatory bo obecne już trochę mają i może być tak, że urządzenie stwierdza za niskie napięcie (choć przy ładowaniu niby wszystko ok). Jak to nie będzie to, to czarny scenariusz jest taki, że GPS siada :-(
Poza tym super dzień na rowerze.

Link do pełnej galerii


Ola i jej ofiary :-)


Pierwsze starcie z terenem.


Starcie pierwsze trwa. Szlak niebieski pieszy na Sosinie. Ten pod maczetę.


Potem długo za dużo się działo by focić aż do cukierni w Bukownie. Chwila zadumy nad lodami i kawą. Jakieś 40 min. wystarczyło ;-)


Potem były elementy pustynne czyli "z buta" i wypych.


Było przekraczanie akwenów wodnych o zerowym znaczeniu strategicznym.


I inne przeszkody terenowe, które jednak nie powstrzymały nas przed osiągnięciem Paryża.


Potem długo nic i wreszcie BIDA.


I "bidne" porcje.


Potem znowu długo nic i pożegnania w Sosnowcu.


I zeznanie padającego GPS-a na temat niedzieli.


Kategoria Jednodniowe

Zderzenie z pociągiem...

  • DST 141.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 07:48
  • VAVG 18.08km/h
  • VMAX 58.80km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 czerwca 2013 | dodano: 30.06.2013
Uczestnicy

... nie dostarcza tylu wrażeń, co ustawka Oli.
Tym razem na celowniku znalazło się Jezioro Pławniowice.
Na start spod zamku w Będzinie stawiam się punktualnie. Grono kameralne: Robredo, Edyta i Ola. W ostatniej chwili przed startem Robredo zostaje pilnie zawrócony do domu i pozostaje jechać nam w trójkę. Podejmujemy wyzwanie.
Na początek czerwonym szlakiem do Bytomia. Tym sposobem dowiaduję się o fajnej, niezbyt ruchliwej drodze, dla której już mam kilka zastosowań. Po drodze oczywiście piach, błoto, deszcz, wiatr - do wyboru, do koloru. Napęd po pół godzinie trzeszczy i jęczy mieląc tony piachu. Kiedy docieramy do Bytomia poświęcam bidon wody na choć powierzchowne mycie. Tam też pierwszy futrunek w piekarnie - pyszny sernik. Na rynku w Bytomiu przygotowują się do finału akcji Milki na najmilsze miasto (tak to chyba leciało). Dziewczyny wyściskują krówki tym samym zapewniając już zwycięstwo miastu.
Dalsza droga to też przygoda. Różne zawijasy losowane palcem na mapie i Garminem a także wizją lokalną w terenie (jazda obowiązkowa na czuja).
Terenu może nie jest za dużo ale za to jakościowo pierwszorzędny czyli stałe elementy ustawek Oli: błoto, piach, kałuże, skakanie przez tory, wypychanie, walka z wiatrem, deszczem, dzikie zjazdy.
Fiasko ponosimy w jednym miejscu. Mapa zeznaje, że można się czarnym szlakiem przedostać między Dzierżnem Małym i Dużym. Zeznania są fałszywe w 100%. Trochę czasu nam zajęło by się o tym przekonać. Przy okazji poznaliśmy rozmiar działek nad Dzierżnem Małym.
Trafiliśmy też fajną miejscówkę do obiadowania w Bycinie przy drodze nr 40.
Cel, czyli Jezioro Pławniowickie osiągamy około 17:00. Pogoda robi się super i nęci by się rozłożyć na dłuższą chwilę nad wodą. Niestety nas goni już powoli czas.
Rozpoczynamy powrót. Elementów terenowych już niewiele zaś asfaltami to raczej szybka jazda. Powrót częściowo po własnych śladach do Bytomia. Dalej "94" do Czeladzi. Droga, można by powiedzieć, pustawa. Trochę osobówek tylko. Dojeżdżamy sprawnie i szybko. W Czeladzi żegnam się z Edytą i Olą, które jadą jeszcze kawałek razem.
Sam przez Wojkowice i Strzyżowice (tak by dobić do 140km) wracam do domu. Robi się już chłodniej. Docieram do domu przed 22:00.
Niedziela rowerowo bardzo udana dzięki moim towarzyszkom. Było wesoło. Zresztą z nimi zawsze jest :-) Wypady w ich towarzystwie ładują akumulatory mnóstwem pozytywnej energii. Edyto, Olu - dzięki za wspólne kręcenie. Do następnego razu :-)


Galeria autorstwa Oli.

Link do pełnej galerii.


Kontrolne zdjęcie na granicy.


Wertepki.


W deszczu do Bytomia.


Ściskanie krówek.


W drodze do Mikulczyc.


I kolejna budowla ze szlaku zabytków architektury drewnianej.


A potem znowu trochę wertepków.


Po koncku asfaltu znowu wertepki :-)




Wygląda na to, że nie przebijemy się między Kanałem Gliwickim a Dzierżnem Małym za pomocą czarnego szlaku. Zeznania mapy są nieprawdziwe.


Kanał Gliwicki.


Element stały ustawki.


Obiadamy :-)


Pławniowice - zbiornik.


Dziewczyny knują trasę powrotną :-]


A pogoda zrobiła się super.


Pławniowice - pałac.


I powrót.


Zeznanie GPS-a w sprawie niedzieli.


Kategoria Jednodniowe

A zaczęło się tak niewinnie - GUIDO

  • DST 106.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:33
  • VAVG 19.10km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 czerwca 2013 | dodano: 29.06.2013
Uczestnicy

Niewinnie i na dodatek mało obiecująco. Właściwie to bardzo nieobiecująco.
Na dziś została zaplanowana wycieczka Cyklozy do kopalni węgla kamiennego "Guido" w Zabrzu. Wycieczka z cyklu Szlak Zabytków Techniki.
Start zaplanowany tradycyjnie spod fontanny przy siedzibie PTTK w Sosnowcu tym razem na godzinę 8:00.
Pogoda taka sobie, ni za ciepło, ni za sucho. Ruszamy. Przez Dąbrówkę jedziemy do Katowic na spotkanie z Teresą przy Cinema City i potem jeszcze z Ryśkiem przy parku w Chorzowie.
Stamtąd już w komplecie uderzamy w stronę Zabrza ale z racji tego, że udało się wypracować w trakcie jazdy zapas czasowy poza planowanymi punktami zajeżdżamy także do skansenu górniczego, gdzie jednak udaje nam się obejrzeć tylko ekspozycję pojazdów militarnych a wcześniej zahaczamy o dworzec kolejowy w Rudzie Śląskiej Chebziu.
Sama wizyta w kopalni "Guido" zajmuje nam ponad 3 godziny. Zwiedzamy 2 poziomy z super przewodnikiem. Opowiada bardzo ciekawie o kopalni, pracy w niej, historii wszystko to okraszając typowym, śląskim humorem. Atrakcji mnóstwo: przejażdżka kolejką podwieszaną, spacerek w ścianie o wysokości coś ponad metr, praca urządzeń wydobywczych i niezły spacerek podziemiami. Warto się tam wybrać by nabrać pojęcia o tym, jak jest w kopalni choć to tylko muzeum.
Zakończywszy wizytę w Guido ruszamy jeszcze pod jeden z szybów ale niestety niedostępny bez wcześniejszego uzgodnienia więc oglądamy go tylko z zewnątrz a niektórzy próbują wody wydobywanej w tym szybie. Tam też się dzielimy. Teresa, Darek i Andrzej wracają prosto na Katowice i dalej Mysłowice. My postanawiamy nieco pozaginać.
I tu dzień robi się jeszcze bardziej pokręcony bo powrót zaplanowaliśmy tak, że do 18:00 jedziemy na północ (jak się da) a potem skręcamy w prawo. Nie do końca wyszło. Bunkrów nie było ale...
Podmokłym lasem objeżdżamy kąpielisko i wypadamy na skrzyżowaniu leśnych dróżek. Że ja wiodłem grupę to wybrałem coś, co mi się wydawało, że będzie ok a zgadzało się z kierunkiem. Okazało się, że na początek było mokro, potem bagno (i prowadzenie rowerków), potem łąka, potem objazdy. Nie ma jednak tego złego itp. i lądujemy w końcu w Bytomiu na rynku. Tu chwila oddechu, czas na lody włoskie i inne formy kalorii. A dychnąwszy wiodę dalej grupę do Piekar Śląskich skąd przez Brzozowice terenem przebijamy się do Wojkowic i zakotwiczamy pod Netto na moment pojenia.
Z drogi przyuważają nas Jagaryba i Frey. Głośnie powitania i wzajemne wypytywanie co też porabiamy. My swoje, oni, że na dni Bobrowni. My, że na jakie dni. I tak wychodzi w końcu, że dwóch z naszej grupy odłącza się i jedzie prosto do Sosnowca (Adrian i Rysiek z Zagórza) a my (Rysiek z Katowic, Marcin vel Prezes, Marcin 3 i ja) z Jagą i Freyem jedziemy zobaczyć co to te dni.
Na miejscu już koncert. Kupa narodu. Łapiemy się za piwo i wesołe gadki rozkręcają się na dobre. W międzyczasie zjawia się jeszcze Włodek z Ghostów wraz z rodziną. Czas wesoło biegnie, padają kolejne browarki. Grająca ekipa zamienia się na Wilki. Zapada ciemność. Po 22:00, jak Wilki robią bis-a, zwijamy się w drogę. Rysiek z Katowic uderza na Michałkowice i dalej do siebie a my w czwórkę (bo Marcin 3 wcześniej, jeszcze za dnia, też pojechał) zaczynamy giąć powrót w ciemnościach (a obiecywałem sobie, że już nie będę po nocy jeździł zwłaszcza w terenie - no nie da się z takimi ludźmi). Na początek do Rogoźnika. Jaga mówi, że chce nad zbiornik. Jedziemy. Potem mówi, że na wapiennik obok cmentarza w Strzyżowicach. Jedziemy. Widok na roźświetlone miasta Zagłębia obłędny. Potem jedziemy na górkę paralotniarzy w Górze Siewierskiej.
Po drodze jedni trzeźwieją (Frey - zaczyna gadać o polityce), inni ulegają trunkom (ja - wychodzi prawie na to, że zaczynam rozumieć kobiety co, oczywiście, jest możliwością niemożliwą), a inni chrzanią bez opamiętania niezależnie od stanu upojenia lub jego braku (Prezes).
Późny dzionek (lub wczesna nocka - zależnie od punktu siedzenia), szybko się rozwija dalej. Zjeżdżamy w końcu do Strzyżowic i dalej do mojej wiochy. Przy domu żegnam się z Jagą, Freyem i Gozdim. Oni jeszcze rzeźbią do domu (jak okrężnie to się pewnie dopiero jutro najwcześniej dowiem).
Dzień pełen wrażeń. W Katowicach udało nam się zmoknąć solidnie. Po wyjściu z kopalni środek lata (może nie upalny ale przyjemny), kilka ciekawych miejsc odwiedzonych. I najważniejsze: dzień spędzony wśród wspaniałych ludzi, przy których czas płynął błyskawicznie na świetnej zabawie.
Mapka i zdjęcia pewnie dopiero w poniedziałek bo dziś już jest jutro a jutro ustawka Oli czyli kolejna wyrypa. Tak więc czas tylko coś wszamać, wpis i spać by uzyskać "tomność" dostatecznie wcześnie by nie przegapić rowerowo niedzieli.


Link do pełnej galerii


Grupa startowa nieliczna ale zdeterminowana. Pomimo deszczu jedziemy twardo.


W Katowicach dołącza do nas Teresa. Przy parku chorzowskim Rysiek.


Po drodze podjeżdżamy pod kompleks "Sztygarka". Dowiadujemy się, że w przyszłym roku ma być zrobione wejście na wieżę.


Również po drodze zaliczamy dworzec kolejowy w Rudzie Śląskiej Chebziu.


Przed samą kopalnią podjeżdżamy jeszcze do skansenu górniczego "Królowa Luiza". Skansen zamknięty ale udaje się obejrzeć kolekcję (sprawnych) pojazdów wojskowych.


A potem już kopalnia "Guido".


Jedziemy na szychta.




Górniczy kalkulator i nasz przewodnik, który tłumaczy jak się go używa.




A tak kiedyś koniki do kopalni były spuszczane.


Trzeba być mocnym psychicznie żeby przerobić 25 lat w takim miejscu.


Rowerowa czołóweczka w kopalni też się sprawdziła :-)


Czarne złoto.


Wysoki nie jestem a musiałem tam się nieźle zginać by nie wadzić kaskiem o strop.


Tu przewodnika nie było słychać bo pracowały uruchomione urządzenia.


Wieziemy się na ścianę.


Fedrowanie. Wersja nowoczesna.


I koniec szychty.


Przy szybie "Maciej" żegnamy się z Teresą, Darkiem i Andrzejem. Oni w stronę Katowic, my Bytomia.


W Bytomiu chwila przerwy. Jutro finał akcji Milki.


A potem już dni Bobrownik. Scena na stadionie.


Fajnie się siedziało i gadało :-)


Aże się noc zrobiła i Wilki zaczęły wyć ;-)


Co nie powstrzymało nas od dalszego jeżdżenia, które zawiodło nas na górkę paralotniarzy w Górze Siewierskiej.


Skąd ja już prosto do domu, a ekipa jeszcze coś tam wyczyniała :-)


W liczbach tak mi się dzień skończył.


Kategoria Jednodniowe

Cyklozy Szlaku Techniki ciąg dalszy przez gliwickie Huzy wodzony

  • DST 165.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 08:43
  • VAVG 18.93km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 maja 2013 | dodano: 25.05.2013

Dziś tylko parametry rowerowego dnia. Opis jutro, jak odeśpię.

Odespane. Czas wpis uzupełnić :-)

Na początek mapka:



Sobota stanęła pod znakiem klubowej wycieczki Cyklozy Sosnowiec do Rud. Wycieczka z cyklu Szlak Zabytków Techniki. Tym razem muzeum kolei wąskotorowej.
Marcin załatwił nam super przewodników z Turystycznego Klubu Kolarskiego PTTK im. Władysława Huzy w Gliwicach w osobach Prezesa tegoż Klubu czyli Alfreda i jednego z klubowiczów czyli Artura. Dzięki ich znajomości miasta i okolic poza samym muzeum była okazja zobaczyć kilka innych miejsc wartych uwagi oraz przewieźć się szlakami i duktami leśnymi po lasach i polach.
Dla mnie zaczęło się od wyjazdu z domu do Gliwic. Rowerkiem. Reszta ekipy sposobami różnymi (głównie koleją) dotarła do celu. Spotykamy się pod dworcem kolejowym kilka minut po 9:00. Zajeżdżając widzę już Alfreda i Artura oraz Edytę, która właśnie się z nimi witała. Kilka minut rozmowy i z dworca wyłania się reszta dzisiejszego składu pod wodzą Prezesa Cyklozy :-) Powitania. Wstępne słowo i ruszamy.
Po kilku kilometrach po mieście funduję sobie glebę, a właściwie to asfalt. Na skręcie gdzieś mi się albo omsknęło koło na krawężniku, albo za mocno ściągnąłem klamkę od przedniego hamulca i robię salto przez kierę nakrywając się rowerem. Szybko się zbieram na nogi i robię ocenę strat. Dziura na rękawie kurtki, dziura na nogawce. Złamań brak. Można jazdę kontynuować. Punkt obowiązkowy programu wykonany czyli wycieczka już na 100% będzie udana :-)
Prowadzenie przez Alfreda i asekurowany na końcu przez Artura sprawnie przebijamy się przez miasto i zaczynamy przedzierać się przez ścieżki leśne.
Pierwszym miejscem, które najeżdżamy jest rezerwat "Las Dąbrowa". Małe kółeczko po tymże lesie, objaśniające słowo Alfreda na temat charakteru lasu i kilka foto na przewróconym drzewie. Jedziemy dalej.
Kolejny przystanek robimy przy obelisku upamiętniającym pomordowanych więźniów obozu. Obelisk jest niekompletny. Jego część znajduje się w Muzeum w Gliwicach. Na fali "rozliczania" się z komunizmem komuś nie spodobała się gwiazda na obelisku i ją strącił. Prawdopodobnie gdyby nie interwencja rowerzysty z kluby "Huzy" to skończyłaby na złomowisku. Osobiście nie rozumiem tej manii niszczenia pomników i obelisków. TO JEST historia. Lepsza, gorsza ale historia i nic jej nie zmieni. Pomnik powinien pozostać. Zwłaszcza, że niektóre z nich, mimo symboli "znienawidzonego" ustroju, upamiętniają zdarzenia, które oprócz tego, że były związane z polityką upamiętniają także ludzkie tragedie, których nie powinno się zapominać.
Podążając dalej szlakami leśnymi wypatrujemy krzyża leśniczego. W końcu udaje się go znaleźć. Jest to pamiątka wystawiona przez księcia raciborskiego w miejscu zamordowania leśniczego z jego lasów. Kto ciekaw historii tego krzyża, niech namówi Alfreda na wycieczkę w to miejsce :-) Na pewno wtedy ją usłyszy.
Podążając dalej leśnymi duktami mijamy kilka bunkrów. Alfred objaśnia nam ich przeznaczenie. Kto ciekaw to? Niech pyta Alfreda :-)
Chwila wytchnienia wypada nam w Łączy. Izotoniki, małe co nieco. I dalej w drogę.
Poprzez lasy jedziemy na miejsce gdzie kiedyś stała leśniczówka. Tam chwila zdjęć na foto i kierujemy się do leśniczówki w Starej Kuźni. Niestety nie było czasu by umówić się z leśniczym więc obiekt oglądamy tylko z zewnątrz. Za to robimy małe kółeczko ścieżką edukacyjną i wspinamy się do ambony myśliwskiej :-)
Stamtąd kierujemy się do Kotlarni. Przy kopalni piasku robimy chwilę postoju na sesję fotograficzną przy starych parowozach. Imponujące maszyny i chyba niedawno odnawiane, bo nie wyglądają na zniszczone.
Przychodzi czas by poważnie zająć się uzupełnieniem braków energetycznych. Koledzy z Gliwic zachwalają restaurację "Złoty Bażant". Skoro zachwalają to jedziemy sprawdzić. Jak się okazuje, zachwalają jak najbardziej słusznie. Solidny, dwudaniowy obiad z izotonikami za naprawdę przyzwoite pieniądze.
Nafutrowani ponownie zagłębiamy się w lasy. Początkowo kręcenie idzie delikatnie bo kolana obijają się o pełne brzuchy ;-) ale w końcu się rozkręcamy docierając do kapliczki św. Marii Magdaleny. Tu Alfred opowiada o fantastycznych i rzeczywistych historiach dotyczących tego miejsca (m. in. związanymi z pożarami okolicznych lasów). Po detale odsyłam do Alfreda :-)
Wiedzeni dalej przez kolegów z Gliwic docieramy do klasztoru Cystersów w Rudach Wielkich. Tam chwila postoju. Pieczątkowanie książeczek. Zdjęcia i pod groźbą deszczu (coś zaczęło pokropywać), jedziemy do głównego celu dzisiejszej wycieczki czyli muzeum kolejki wąskotorowej w Rudach.
Alfred zmuszony zostaje do wykonania serwisu przebitej dętki i wraz z Arturem zostają na stacji muzeum. My korzystamy z okazji i odbywamy mały przejazd kolejką uprzednio sfociwszy zgromadzone w muzeum okazy. Trochę szkoda, że nasza wycieczka nie miała miejsce w niedzielę bo byłaby okazja przejechać składem ciągnionym przez parowóz. No cóż, nie zawsze się udaje.
Dzień powoli się kończy. Spada też temperatura. Kierujemy się ponownie w stronę Gliwic zahaczając o jeszcze jeden lokal gastronomiczny. Sensację wzbudza hamburger zamówiony przez sobowtóra Marcina :-) Przy okazji posiłku Artur wykonuje akcję serwisową na przebitej dętce.
Ostatnie miejsce postoju robimy na wspólne foto przy przydrożnej kapliczce i potem już bez przerw jedziemy pod dworzec kolejowy w Gliwicach. Tu następują pożegnania. Edyta z Maćkiem wracają samochodem do Sosnowca. Koledzy z Gliwic dają nam wskazówki jak najlepiej wystartować w stronę Zabrza i żegnają się z nami. W sześciu jedziemy przez Zabrze do Bytomia. Tam z kolei ja żegnam się z chłopakami, którzy dalej jadą razem do Czeladzi a ja solo przez Piekary Śląskie, Dobieszowice, Rogoźnik i Strzyżowice do domu. Docieram nieco przed 23:00 totalnie wypompowany ale zadowolony z dzisiejszego rowerowego dnia.


W trakcie solowej podróży do Gliwic przyuważam w Bytomiu na garażach graffiti.


Dzisiejsza ekipa śmiganiowa.


Rezerwa "Las Dąbrowa".


Obelisk. Jednak ludzie pamiętają.


Początkowo krzyża szukaliśmy w innym miejscu. Ale w końcu się znalazł.


Trochę szkoda, że nie serwują tu normalnych obiadów tylko "gotowce" ale miejsce na izotonika bardzo w sam raz :-)


Cisza i spokój.


Leśniczówka.


Lokomotywy w Kotlarni.


"Złoty Bażant".


Kapliczka św. Marii Magdaleny.


Klasztor Cystersów.


Teren muzeum kolei wąskotorowej w Rudach.


TO jest hamburger :-)


Początek końca - pożegnania.


Mój rowerowy dzień w liczbach.

Link do pełnej galerii.


Kategoria Jednodniowe

Ustawka Oli czyli żal nie być, strach jechać :-)

  • DST 112.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 07:18
  • VAVG 15.34km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 maja 2013 | dodano: 12.05.2013

I stało się. Ola ponownie zwołała ustawkę. Tym razem pod gastronomicznym wezwaniem.
Przybywam niemal punktualnie na miejsce zbiórki, czyli górkę środulską i przez chwilę mam wrażenie, że jestem pierwszy ale to tylko dziewczyny, Edyta i Ola, zmyślnie ukryły się za jakimś drzewkiem. Szybko odpowiadam na zawołanie i już się witamy. W chwilę potem przybywa jeszcze Domino. Wesołe rozmowy i kilka minut dla spóźnialskich. Jednak nikt się więcej nie zjawia. Może to przez pogodę bo jakaś taka mżaweczka nieco się objawia. Nas to jednak nie zniechęca i ruszamy. Plan jest taki, że żółty szlak. Na początku usiłował nam się ukryć ale w końcu za pomocą mapy i GPS-a został przyszpilony, uchwycony i zmuszony do prowadzenia naszej czwórki do celu. Później jeszcze korzystaliśmy wymiennie ze szlaków: niebieskiego, czarnego, chyba zielonego konnego i czerwonego. W użyciu były również dukty leśne nie oznaczone na mapie czy GPS-ie a także zupełne bezdroża czyli przełaje. Ogólnie jazda super niezależnie od tego czy trafiło się błoto, piach, czy równy dukt leśny. Asfalty owszem, również były, ale jakoś tak niechętnie stosowane przez Olę i Edytę (przez tą drugą szczególnie po pewnym zdarzeniu na trasie, o którym my wiemy a Ona może napisze, albo i nie, jeśli uzna za stosowne). Mieliśmy okazję w każdym bądź razie porządnie się uflogać co też radośnie czyniliśmy.
Dotarłszy do Bukowna parkujemy przy pizzerii. Wygląda mało okazale ale moi towarzysze zapewniają, że to nie pomyłka i jesteśmy w dobrym miejscu. Niestety miejsce okazuje się zarezerwowane i nici z zachwalanych smakołyków. Ale jest jeszcze druga część gastronomicznego tytułu ustawki i tam trafiamy w dziesiątkę. Pyszne lody i równie doskonały deser, którego słowami nie ma co opisywać. Trzeba tam po prostu pojechać i spróbować. Warto.
Zaczęty od deseru posiłek trzeba było uzupełnić elementem podstawowym ale nie mogliśmy tego dokonać w Bukownie bo wszystkie lokale zarezerwowane. Tak więc udajemy się do Olkusza (jakoś zadziwiająco szybko tam lądujemy). Przy okazji przeprowadzamy inspekcję prac budowlanych na rynku. Trwają. Tyle można powiedzieć.
Z pewnego źródła w Bukownie dowiadujemy się, gdzie w Olkuszu jest dobra pizzeria. Szukamy. Raz mijamy ją nieświadomi, że to obiekt, którego szukamy. Ale rozpytywanie nielicznych przechodniów ponownie kieruje nas w jej kierunku i tam w końcu parkujemy na zainstalowanie podstawy do deseru.
Lokalizacja jak najbardziej trafiona. Może nie jakoś super tanio ale za to zdecydowanie bardzo smacznie. I można się było z rowerkami tam zapakować. Troszkę nam tu schodzi.
A potem powracamy na szlaki. Znów jest piasek, błoto, lasy czyli wszystko, czego nam do szczęścia trzeba. I tak sobie lecimy, od czasu do czasu przeskakując większe (niektóre naprawdę całkiem spore) lub mniejsze błotka i bajora.
Po drodze dziewczyny pokazują Domino i mnie jak się można dobrze bawić przebywając takie miejsca ;-)
Od czasu do czasu, kiedy robimy minutkę postoju, zaczyna się jakieś pokapywanie. Wystarczy jednak, że się ruszymy i robi się od razu ok. Tak więc praktycznie cały czas jesteśmy w ruchu.
Dzień miło i szybko płynie ku wieczorowi. Kilometrów przybywa ale i my zbliżamy się nieuchronnie do końca wspólnego objazdu. Docieramy do Pogorii 4 koło Piekła i tam się dzielimy. Domino odprowadza Olę, ja jadę z Edytą za park na Zielonej i na przecięciu ścieżki z drogą do Łagiszy żegnamy się. Dalej sam przez Sarnów wracam do domu mocno zmarnowany ale za to zadowolony, że niedziela tak wesoło spędzona.
Dzięki ekipie za wspólne kręcenie. Warto było. Kto się wybierał a wystraszył pogody niech żałuje bo jest czego. I do następnej ustawki Oli. Pewnie znowu będą stałe elementy obowiązkowe czyli: brodzenie, chlapanie, przedzieranie się i inne takie :-)

Link do pełnej galerii


Przedstartowe pogaduchy.


Przełaje.


Ten maz na zdjęciu to Domino. Taki był szybki w śmiganiu przez brody.


Ola knująca gdzie by tu nas przepuścić :-)


Reklamujemy cukiernię w Bukownie.


Przeskok do Olkusza.


Micha :-)


Piasek, kamienie...


A oni jadą i focą.


Można było górkę objechać, tylko po co? :-]


Chwila dla reportera.


Domino forsuje kolejne bajoro.


Asfalty też były.


A tu się Oli wyskoczyło z butów. Nie całkiem planowo ;-)


Ustawkowa wersja "Kopciuszka" :-p


Siedziba patriotów.


Dobrze jest. Jeszcze tylko te krzory i stromizna, i jesteśmy na czerwonym szlaku.


Trzebiesławice za nami. Tuśmy na podjeździe z Dominem troszkę szybciej sobie pokręcili. Jakoś tak dobrze szło.


Pożegnanie na Piekle.


Podsumowanie dnia.


I jeszcze mapka z teren naszej akcji dzisiejszej.


Kategoria Jednodniowe

PTTK Cykloza w Browarze w Tychach

  • DST 114.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 06:03
  • VAVG 18.84km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 maja 2013 | dodano: 11.05.2013

Dziś planowa wycieczka klubu PTTK Cykloza Sosnowiec z cyklu Szlakiem Zabytków Techniki do browaru w Tychach.
Prognozy pogody takie sobie. Jak się okazało na dojeździe do Sosnowca na spotkanie z resztą składu popadało. Dojeżdżam nieco na styk przez kociokwik obok targu w Będzinie. Dziś tam istny Dzień Sądu czyli kto może to jedzie kupować.
Grupa szybko formuje się pod fontanną na Placu Ćwierka. Robimy foto i ruszamy. Na początek delikatnie w stronę Janiny. Potem tempo nieco podkręcamy i przez lasy murckowskie przebijamy się do Tychów. Łapiemy przy okazji nieco błotka ale na razie jeszcze niegroźnie. Pod browarem meldujemy się jakieś 30 min. przed czasem. Upychamy rowerki za ogrodzeniem, kupujemy bilety i uciekamy przed deszczykiem na zwiedzanie. Cały obchód zajmuje trochę czasu. Nasz przewodnik dokładnie opowiada nam o procesie powstawania piwa oraz o historii browaru. Dobrze się go słucha i czas szybko leci. Na koniec jeszcze film i ostatni punkt zwiedzania: degustacja produkcji :-) Nie jestem miłośnikiem Tyskiego ale to podane ze świeżego udoju to zupełnie inny trunek niż to, co jest w butelkach i puszkach. Gdyby nie fakt, że jesteśmy rowerkami to pewnie na jednym by się nie skończyło. I tak nieco naginając normy ruszamy dalej. Koncepcje się mnożą ale w końcu docieramy pod zbiornik Paprocany. Tam też wprowadzamy ciepły posiłek.
Dalej droga wiedzie na Wyry i Mikołów. Po drodze znów lasy i tu błotka łapiemy znacznie więcej. Ale nikomu to jakoś nie przeszkadza i jedziemy twardo.
Dalej droga już właściwie standardowa. Pod pracą Tomka chwila postoju. Potem wbijamy na ścieżkę rowerową i się nią toczymy spory kawałek. Pętelkę zamykamy pod Szybem Wilsona i jedziemy pod siedzibę PTTK w Sosnowcu. W międzyczasie kilka osób zdążyło się już z nami pożegnać. Pod fontanną ostatnie pożegnania i już solo jadę przez Milowice, Czeladź, Grodziec i Gródków do domu. Słońce, które dziś za chmurami się kryło, zachodzi i jest średnio przyjemnie. Właściwie, to robi się zimno i jazda idzie opornie.
Pomimo takiej sobie pogody wycieczka udała się rewelacyjnie. Za 2 tygodnie ciąg dalszy Szlaku Techniki. Zaś jutro ustawka Oli w okolice Bukowna. Znowu będzie się działo :-)



Link do pełnej galerii


Pierwszy przystanek: Galeria Szyb Wilson. Formy przestrzenne?


Podejrzewam, że to miał być Pegaz.


Zwierzaczek napotkany po drodze.


Pasażer na gapę, który zabrał się gdzieś po drodze w lasach murckowskich. Przymusowo zakończył podróż na kasztanie przy browarze.


Początek zwiedzania browaru.


Cały teren i budynki ładnie zadbane. Podejrzewam, że większość z nich jest pod opieką konserwatora zabytków. W końcu początki browaru datowane są na początek XVII wieku.


Kontrast.


PIWO!!!


Tak to się kiedyś robiło.


Niestety na rozlewni zdjęć robić nie wolno a szkoda, bo robi wrażenie. Za to gablotkę sfocić można.




Chyba najstarszy budynek na terenie browaru.


Pamiętacie takie butelki?


Degustacja. Aż żal, że trzeba na jednym poprzestać.


Żegnamy browar i dalej w drogę. To jeszcze nie koniec wycieczki.


Podciągamy pod Paprocany.


Potem jedziemy do Mikołowa - jeden z podjazdów.


Był pomysł by skorzystać z fontanny i umyć rowerki ale w końcu zdecydowaliśmy bydła nie robić ;-)


Zbliżamy się do domu.


Im bliżej domu tym jakoś lżej się jedzie.


A tak wyglądała w podsumowaniu moja rowerowa sobota.


Kategoria Jednodniowe