Atak na "dwusetkę"
-
DST
206.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
11:06
-
VAVG
18.56km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jakiś czas już mnie męczyło żeby zrobić "dwusetkę" i w końcu się zmobilizowałem.
Pobudka wcześnie (4:00) by na luzach się przygotować i nafutrować. Wyruszyłem około 6:25 i jeszcze udało mi się wbić na górkę paralotniarzy w Górze Siewierskiej i ufocić wschód słońca. Potem już normalna jazda. Kierunek na początek: Woźniki. Dojechane mniej więcej w przewidywanym czasie. Kolejny cel: Przystajń. Trasy nie miałem zaplanowanej w detalach. Jedynie punkty pośrednie. Pomiędzy rzeźbiłem na bieżąco. Tak więc wypadły po drodze i lasy, i pola, i mnóstwo mniejszych i większych miejscowości. Z Przystajni prosto na Olesno. Docieram tam około 14:00. Pokręciłem się trochę w poszukiwaniu lokalu gastronomicznego, do którego dałoby się wbić z rowerkiem ale nic mi w oko nie wpadło. Tylko restauracja na rynku i pizzeria. Obydwie raczej bez odpowiedniego dla mnie zaplecza. Tak więc się zwinąłem stamtąd. Początkowo na Dobrodzień ale tak sobie wykalkulowałem, że dnia braknie i zmieniłem po drodze plan czyli kierunek na Lubliniec. Wioskami, lasami, polami dorzeźbiłem w końcu do celu. Po drodze trochę focenia. Poznęcałem się między innymi nad zachodem słońca. Naprawdę ładne kolorki były. W Lublińcu zasiadłem do solidnego obiadu w Chacie Wuja Toma. Żurek, kurczak w sosie pieczarkowym + dodatki, gorąca herbata i kawa. To był już ostatni dzwonek na solidną porcję kalorii. Odczuwałem zimno bardziej niż ono faktycznie oddziaływało czyli organizm był wyskrobany z resztek energii. Tego, co spożyłem w Chacie wystarczyło już do powrotu. Z Lublińca wyjechałem przed 17:30 czyli w ciemnościach. Na początek "11" do Tworogu. Potem trochę rzeźbienia na pamięć i Garmina w stronę Tarnowskich Gór. Z Tarnowskich Gór całkiem na Garmina. Tak mnie motał, że nie wiedziałem po ciemku gdzie jestem. Odnalazłem się dopiero w Kozłowej Górze. Stamtąd już bez pomocy trafiłem do domu.
Po drodze było różnie. Postraszyłem trochę po lasach sarenki i wiewiórki. Zirytowałem całą masę psów. Pokopałem sobie w piasku i błocie. Poślizgałem się na mokrych liściach. Chwilkę pomokłem w drodze do Przystajni. I całkiem sporo nasiłowałem się z wiatrem. W domu byłem o 21:55. Kawał dnia w siodle.
Ale w sumie uważam wyjazd za bardzo udany. Cel osiągnięty: ukręcona dwusetka. I to w listopadzie, dla mnie miesiącu niełatwym do jeżdżenia.
Link do pełnej galerii
Wschód słońca na górce paralotniarzy.
Postój futrunkowy w drodze do Woźnik.
Zabytkowy kościół w Woźnikach.
Podobno Psar w polskim kraju jest 13. Te nie są "moje".
Zabytkowy kościół w Boronowie.
Przejechałem też przez miejsce, gdzie szalało tornado.
Rezerwat cisa.
Las w drodze do Przystajni. Szkoda, że nie było słońca. Kolorki z pięknych byłyby obłędne.
Olesno.
Wysoka.
Takie tam po drodze...
Cienie się wydłużają a do Lublińca jeszcze trochę zostało.
Znęcanie się nad zachodem słońca.
Lubliniec.
Chata Wuja Toma.
Jeszcze nie w domu ale blisko coraz bliżej.
Te plamy w tle to malunek na bunkrze w Dobieszowicach. Biorąc pod uwagę trasę tego dnia to jestem rzut beretem od domu.
Kategoria Jednodniowe
komentarze
Gratuluję samozaparcia :-)
Pozdrawiam!