limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Jednodniowe

Dystans całkowity:14139.00 km (w terenie 2741.00 km; 19.39%)
Czas w ruchu:796:30
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:68.60 km/h
Liczba aktywności:127
Średnio na aktywność:111.33 km i 6h 16m
Więcej statystyk

Wyry - Rekonstrukcja bitwy

  • DST 117.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 06:02
  • VAVG 19.39km/h
  • VMAX 43.70km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 maja 2014 | dodano: 24.05.2014
Uczestnicy

Dziś dzień rowerowo zużyty pierwsza klasa.
Zaczęło się od tego, że pojechałem Srebrną Strzałą do serwisu na przednim tylko hamulcu. Trochę się tej jazdy obawiałem bo w Będzinie w soboty i środy odbywa się targ więc można się spodziewać kociokwiku i nut szaleństwa z dużą dozą braku wyobraźni co może skutkować konieczną nagłego hamowania. Jednak udaje się dojechać bezkolizyjnie do celu. Tam od drzwi w myślach "krzyczę" Help! Hilfe! Pomocy! a w rzeczywistości przedstawiam sprawę jak jest. Do założenia nówka hamulec + linka. Operacja odbywa się od razu i jeszcze mam czas by się zebrać i jechać na zbiórkę na wyjazd na rekonstrukcję bitwy pod Wyrami. W międzyczasie jeszcze umawiam Błękitnego Rumaka na operację w poniedziałek - przeszczep napędu i suportu oraz przegląd. Potem dzwonię do Waldka żeby na mnie nie czekali, że spotkamy się na Muchowcu. Bez problemu dostaję się tamże ze sporym zapasem czasu i od razu przyuważam Maćka, co daje mi wskazówkę gdzie zakotwiczyła reszta grupy. Gdzieżby inaczej jak nie pod parasolami. Tamże pada też pierwszy radlerek. Wsiąkł jak woda. Jak wyjeżdżałem to termometr w słońcu pokazywał +36. Musiało być niewiele mniej faktycznie. Do tego powoli zbierało się na opady. Tak więc radlerek po 20 kilku km był jak najbardziej wskazany.
Śmiechy i rozmowy trwały dość długo ale przyszło w końcu udać się na zbiórkę właściwą. Podjeżdżamy, witamy się, wpisujemy na listę i ruszamy do celu. Teraz prowadzą koledzy z Katowic. Trochę terenem, trochę asfaltami docieramy do celu. Lekko przed rozpoczęciem inscenizacji ale już za późno by zająć dobre miejsce w pierwszym rzędzie obserwatorów. Objeżdżamy pole bitwy i udaje się ustawić w końcu tak by coś było widać. Rekonstrukcja trwała około godziny. Bardzo dobrze przygotowane wydarzenie. Po obu stronach brało udział po kilkudziesięciu rekonstruktorów. Ubrani w mundury z epoki. Z replikami broni i pojazdów (po stronie niemieckiej był czołg, po polskiej tankietka i dwa działa). Widowisko znakomite. Do tego cały czas komentowane zarówno w zakresie obecnej sytuacji na polu bitwy jak i w zakresie informacji na temat zastosowanego wyposażenia czy sposobów walki. Bardzo ciekawie to wyglądało.
Kiedy inscenizacja dobiega końca idziemy obejrzeć Rosomaka i potem chwila na odżywianie.
Żegnamy koleżanki i kolegów z Katowic i ruszamy na działkę do Teresy. Tam schodzi nam gdzieś do 19:00. Znów mnóstwo żartów, ognisko, grill i inne atrakcje (głównie w płynie). Kończymy ze względu na okrążające nas chmury. Ruszamy w delikatnym pokapywaniu. Sprawnie przemieszczamy się do Katowic po drodze rozbijając na grupki. Do Muchowca ciągniemy się za kolegami z Katowic, którzy przypadkiem mieli drogę w tym samym kierunku. Na Muchowcu znów zbieramy się w grupę ale już zaczynają się rozjazdy. Zostaje Rysiek bo on z Katowic a reszta rozjeżdża się tak by jak najwygodniej dojechać do domu. W Sosnowcu kolejne pożegnania i już tylko z Dominem i panemp jedziemy słusznym tempem pod molo na Pogorii 3 i zasiadamy przy kolejnych radlerach. Na Pogorii zadziwiająco pusto. Musiało tu solidne lać skoro tak przetrzebiło ludność. Zasiadamy nie w tej co zwykle wodopojni i znów ponad 30 min. rozmowy do czasu, kiedy to zamykają lokal. Żegnam się z Dominikiem i Marcinem i solo jadę przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu.
Pod koniec nieco się ochłodziło i trzeba mi było nieco wolniej jechać bo powyżej 25km/h robiło się zimno. Powrót do domu przebiegł jednak sprawnie.
Wspaniale wykorzystany dzień. Nie dość, że pojeździłem w towarzystwie licznego grona rowerowych znajomych to jeszcze razem byliśmy na ciekawym wydarzeniu. Z wypadu poza zmęczeniem przywieziona fura pozytywnej energii :-)

Link do pełnej galerii



Doganiam ekipę.


Nóweczka hamulec na tyle.


Ruszamy na Wyry.


Na miejscu już spore zgromadzenie.


Polskie rezerwy przed wprowadzeniem do walki.


Bitwa się rozwija.


Niemieckie wsparcie pancerne.


Zniszczony zostaje czołg.


Rusza polskie wsparcie z tankietką.


Ewakuacja rannych.


Niemcy ustępują z pola walki.


Nieco bardziej współcześnie - Rosomak.


Nieco kontrastowe zestawienie :-)


Jedziemy do Wilkowyj. Na horyzoncie ciekawie.


U Teresy na działce wygłupom nie było końca. Trochę trudno wytłumaczyć co robią Domino z Avacsem ;-)


Kiedy ruszamy do Katowic na horyzoncie taki oto widok. Chwilę potem zaczyna pokapywać. Niegroźnie na szczęście.


Rzucam rozkaz: "Paszcze do zdjęcia"!


Potem dużo jeżdżenia w rozbiciu by w końcu zjechać się na Muchowcu.


Finisz z wynikiem jak wyżej.

Dla zainteresowanych strona wydarzenia

oraz opis na Wikipedii


Kategoria Integracja BS, Jednodniowe, Hamulec, Serwis

O skutecznym kuszeniu

  • DST 129.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 08:13
  • VAVG 15.70km/h
  • VMAX 58.40km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 maja 2014 | dodano: 03.05.2014
Uczestnicy

Opis i foto jak odeśpię.

Odespałem. 10 godzin wystarczyło :-)
Sobota zaczęła się w czwartek info od Jagiryby, że ma pomysła na to by zamiast na Zagłębiowską Masę Krytyczną wybrać się na pojeżdżenie między innymi doliną Białej Przemszy, obrzeżami Pustyni Błędowskiej i ogólnie, gdzie oczy i koła poniosą.  Co by nie powiedzieć o wydarzeniu typu ZMK to jednak propozycja Jadwigi była dużo bardziej kusząca i zadeklarowałem swój udział.
Tymczasem udało mi się przebimbać nierowerowo cały 1 Maja, gdzie to pogoda do jeżdżenia była wręcz idealna. Również 2 maja, który był już nie taki super ale jeszcze nienajgorszy, przebimbałem nierowerowo.
3 Maja w prognozach zapowiadał się nędznie jednak na wstawaniu poza tym, że było raczej chłodno to jeszcze sucho. Dzwoni Prezes i pyta czy się wybieram, bo u niego pada. Mówię mu, że u mnie sucho i jadę. Śniadanko, przygotowania i nagle za oknem rozkręca się deszcz. Opadają mnie wątpliwości i dzwonię do Jadwigi pytam czy impreza aktualna bo pogoda się sypie. W odpowiedzi słyszę, że prognoza jest znakomita bo może być tylko lepiej. Na takie podsumowanie sprawy nie dało się w sumie powiedzieć nic. Ruszam. Po 4 km w butach radośnie mokro i nieradośnie zimno ale im dalej tym bardziej sucho. Zbiórka ustalona była na parkingu pod Expo Silesia. Kiedy zajeżdżam Jadwiga już czeka. Chwilę po mnie zjawia się Prezes. Wesoło jest od razu. Czekamy jeszcze chwilę i łączymy się z innymi, którzy zapowiadali się na wyjazd ale okazuje się, że przyjdzie nam jechać we trójkę bo ludzie albo poimprezowi albo złamali się pod wpływem pogody.
Ruszamy w stronę Strzemieszyc by po drodze odbić w coś, co na mapie zostało oznaczone jako szlak. I tak już zaczynamy się bujać tu i tam. Jest trochę skakania przez tory, przedzierania się przez krzaki i rowy. W końcu udaje nam się znów wybrnąć na w miarę dobrą drogę gruntową, którą jedziemy do Sławkowa. Po drodze focimy miejsce, gdzie wg mapy ma być cmentarz choleryczny. Jednak nie ma żadnych widocznych jego śladów i orientacja jest tylko przybliżona na podstawie wodnego oczka zaznaczonego w pobliżu. Jedziemy dalej i wjeżdżamy do miasta niebieskim szlakiem napotykając ludzi z białymi i czerwonymi balonikami. Jaga strzela im foto. Na rynku napotykamy festyn. Jest orkiestra strażacka, chyba włodarze miasta, kramy, ławki z parasolami. Pomimo raczej słabej pogody zapowiada się, że trochę będzie się tu działo. Kręcimy się chwilkę focąc. Jadwiga załatwia sobie kotylion na okazję święta. Potem podjeżdżamy pod ruiny zamku w Sławkowie. Stamtąd kręcimy w stronę starego cmentarza żydowskiego i dalej do Krzykawki pod Dworek. Niestety dziś zamknięty i focimy go tylko z za płotu. Wygląda ładnie.
Czerwonym szlakiem wzdłuż Białej Przemszy przebijamy się pod młyn Freya (obecnie mała hydroelektrownia). Dalej wertepkami jedziemy docieramy do Łazów Błędowskich skąd kierujemy się do Chechła korzystając po drodze z czerwonego szlaku, który już kilka razy obiecywałem sobie omijać bo piachy tam niemożebne. Zawsze jednak jakoś zapomina mi się, żeby tam nie wjeżdżać. Było wesoło i jechało się nawet nieźle. W Chechle przystanek obok wielbłąda i jedziemy na punkt widokowy na Pustynię Błędowską gdzie robimy mały popas karmieniowy. Nie trwa on jednak długo bo nieco pizga więc zbieramy się w dalszą drogę. Niebieskim szlakiem kręcimy w stronę Kluczy Po drodze na chwilę odbijamy pod cmentarz wojskowy z okresu Pierwszej Wojny Światowej.
W Kluczach wjeżdżamy na punkt widokowy na Czubatce. Po drodze mam wrażenie, że w kołach jakoś miękko. Po sfoceniu panoramy, niestety nieco zamglonej, macam koła i okazuje się, że na przodzie jest miękko. Wymieniam dętkę bo gdzieś po drodze przód musiałem przebić. Zjeżdżamy do miniętej wcześniej restauracji i zasiadamy do obiadu. Bardzo już pora była i obiad wciągamy błyskawicznie. Zagrzawszy się, nabrawszy energii jedziemy m. in. czerwonym szlakiem pod zamek w Rabsztynie. Po drodze zahaczając o "Pazurek" (nie pamiętam teraz tylko czy to rezerwat czy park krajobrazowy). Skałki są w każdym bądź razie bardzo urokliwe. Trochę szkoda, że nie było słońca bo prześwity światła poprzez liście drzew dawałyby z pewnością piękny widok. Cóż. Trzeba będzie kiedyś przyjechać w to miejsce przy lepszej pogodzie. A do Kluczy wpaść na browarka Jurajskiego :-) Innymi słowy są powody by tam znów kiedyś pokręcić.
Pod Rabszytnem jesteśmy już dość późno. Na dodatek mży, jak to już było kilka razy po drodze. Jednak nie powstrzymuje to nas od focenia naszej obecności u wrót tejże budowli :-) Potem zjazd do asfaltu i ciśniemy do Olkusza. Na rynku kilka szybkich foto i rozpoczynamy odwrót do Bukowna i dalej przez Jaworzno (Sosina) do Sosnowca. Z Marcinem żegnamy się niedaleko szpitala na Zagórzu (on jest już prawie w domu). Z Jadwigą jedziemy przez Środulę, obok dworca Stary Będzin na ścieżkę rowerową przy Małobądzkiej i nią na Zamkowe, gdzie żegnamy się. Dalej już solo kręcę przez Grodzie i Gródków do domu. W domu znacznie po 22:00 zrąbany jak koń po westernie ale bardzo zadowolony. Ustawka pełną gębą z pełnym wachlarzem rażenia: deszcze, piaski, lasy, błota, widoki, super towarzysze podróży, ciekawe miejsca. Zupełnie nie żałuję, że nie wybrałem się na Masę. Bez dwóch zdań warto było się skusić na propozycję Jadwigi.


Dziś kameralnie.


Pierwsze rowy.


Pierwsze krzaki i podejścia.


Zdobyczny kotylion Jadwigi i sławkowskie uroczystości.


Cmentarz żydowski w Sławkowie.




Dworek w Krzykawce.


Młyn Freya. Jednak nie tego, z którym jeździmy.


Bród na Centuri przy czerwonym szlaku do Chechła.


Chwila oddechu na punkcie widokowym.


Zagadka dla Ola: co to za obiekt?


Cmentarz wojenny.


Punkt widokowy w Kluczach.


Tuśmy obiadali. Smacznie i niedrogo.


A jednak rezerwat.






"Pułapka na słonie" ;-) A tak na dobrą sprawę, to diabli wiedzą co. Czasem w środku lasu nadziewaliśmy się na różne dziwne budowle.


Rabsztyn. Sporo się tam zmienia.


Kołatamy do zamku bram.


"Feldmarszałek" Piłsudski. Wg Prezesa.


Małe zagięcie po Olkuszu.


Potem było już dużo jeżdżenia w mżawce i ciemnościach czyli warunkach do focenia mało zdatnych. Dla mnie zakończone z takim oto wynikiem.


Link do pełnej galerii


Kategoria Jednodniowe

Ustawki

  • DST 100.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 05:34
  • VAVG 17.96km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 kwietnia 2014 | dodano: 21.04.2014
Uczestnicy

Sobota i niedziela kompletnie przebimbane i nierowerowe. Głównie z powodu niechcenia. Wieczorem dostaję sms-a od Waldka, że jutro poświąteczna ustawka na palenie tłuszczyku. Ja tam lubię swój tłuszczyk i specjalnie na jego spalaniu mi nie zależało ale pojeździć? Czemu nie? Dopytałem skąd i o której start. 10:00. Niwecka w Sosnowcu. Odpisałem, że jak w stanę, to będę. Wstałem. 7:00 czyli niby czasu w pip na pośniadanie i przygotowanie do startu a jak zwykle wychodzi start ze spóźnienia. Forma jakaś nie taka i do kompletu jeszcze wiaterek z kierunku przeszkadzającego więc jedzie się tak średnio sprawnie. Przez Sarnów, Preczów, Zieloną, Dąbrowę Górniczą, Mec na Dańdówkę. Koło kościoła zatrzymuje mnie ryk spod kiosku. To Waldek i Rysiek wyzwalają reakcję ściągnięcia klamek. Witamy się i chwilę tolerując odgłosy mszy z pobliskiego kościoła czekamy na info od reszty umówionych ustawkowiczów. Okazuje się, że Marcin Nieprezes trochę źle zrozumiał miejsce ustawki i spotkamy go po drodze. Jedziemy kupić brykiet na grilla i ruszamy do celu Nr1 czyli na Sosinę. Po drodze dołącza Marcin Nieprezes i kawałek dalej Marek. Potem po drodze zgarniamy jeszcze Marcina (ani prezesa ani nieprezesa) i jedziemy w końcu do celu. Tam chwila na lody włoskie dla zainteresowanych oraz fotograficzne polowanie na smoka a potem kręcimy w stronę Bazy Nurków tam kilka postojów głównie na focenie i jedziemy dalej do Ciężkowic gdzie usiłujemy zakupić kiełbaskę na grilla. Udaje się jednak tylko zdobyć browarki. Z tą zdobyczą jedziemy ponownie na Sosinę tyle, że inną drogą. Na miejscu czeka już Marcin Prezes z tatą. Waldek z Ryskiem i Prezesem jadą szukać kiełbasek a my zabieramy się za odpalanie grilla, pogaduchy i browarka. Czas przyjemnie płynie. Pojawia się kiełbaska. Jemy. Dalej gadamy. Czas płynie. Gdzieś po drodze odezwała się Jadwiga, że proponuje ustawkę na Piernikarki. Sesja łączonościowa i wstępnie umawiamy się na Sosinie ale nam udaje się dotrzeć sporo wcześniej i jesteśmy już w trakcie konsumpcji jak oni docierają dopiero na Piernikarki. My kończymy mięsko i ruszamy w ich stronę. Znaleźli fajną metę gdzie już płonie ognisko. Chwila nawoływań i zaczynają się tak przynajmniej ze 2 godziny wesoło spędzone przy ognisku. W końcu robi się po 18:00 i powoli ruszamy w drogę powrotną. Jest wesoło. Już na starcie gleba Prezesa. Potem razem z Jadwigą i Prezesem zostaję chwilę w tyle by zbadać czemuż to opona trze o ramę (wychodzi na to, że chyba pękła ośka z tyłu) i w efekcie grupa się od nas odrywa. Zaczyna się radosne błąkanie się po lesie zakończone naszym lądowaniem na Pętli Stare Maczki. Sesja łączności pozwala ustalić, że reszta jest na Euroterminalu i łata kapcia. Ciśniemy w ich stronę czarnym szlakiem i dopełniamy jeszcze jeden punkt programu - skakanie przez tory - jednocześnie nadziewając się na przelatującą resztę grupy. Razem jedziemy jeszcze kawałek by w końcu się podzielić. Z Ryskiem, Waldkiem, Marcinem Nieprezesem i Markiem jedziemy mniej więcej taką samą trasą na Dańdówkę. Po drodze Waldek podprowadza nas pod "zamek" w Sosnowcu :-) Na Dańdówce żegnamy się z Markiem i Waldkiem i we trzech ciśniemy w stronę centrum. Niedaleko ZUS-u żegnamy się z Marcinem i we dwóch z Ryśkiem jedziemy do Milowic. Tu Rysiek odbija w stronę Katowic a ja Czeladzi. Dalej już solo przez Wojkowice i Strzyżowice doginam do setki.
Bardzo udana rowerowo niedziela. Jeżdżenia może nie jakoś masakrycznie dużo ale za to w zupełności wynagrodzone przez spotkanie starych, rowerowych znajomych i spędzenie z nimi kilku godzin na świetnej zabawie. Do tego dopisała pogoda. Letnie wdzianko zupełnie wystarczyło. Udało mi się nawet nieco przypalić górne i dolne końcówki. Przy lądowaniu w bazie termometr pokazywał +10 ale wrażenie miałem jakby było znacznie cieplej. Tym dwoma łączonymi ustawkami (Waldka na Sosinę i Bazę Nurków oraz Jadwigi na Piernikarki) chyba na dobre uruchamiamy coweekendowe ustawki. Już w piątek jedziemy na forty w Krakowie by potem dołączyć do rajdu do Trzebini. Potem długi weekend majowy, gdzie też już kilka propozycji się skrystalizowało. I tak pewnie będzie już co tydzień.


Zaczynamy wspólne jeżdżenie od sfocenia murali.


Potem rozpoczynamy przebijanie się na Sosinę.


Gdzie też i w końcu docieramy.


Przerwa na włoskie.


Foto-polowanie na smoka.


I przeskok w żwawym tempie na Bazę Nurków.


Gdzie też trochę focimy objeżdżając zalany kamieniołom.


Woda ma cudny kolor z góry.


Część dzika.


Trochę wygłupów przy okazji :-)


Potem szybka wizyta u koników.


A potem grillowanie nad Sosiną.


Ognisko przy Piernikarkach.


Prezesowa gleba i Szyderca przy pracy.


Potem trochę jeżdżenia i pożegnania.


Waldek prowadzi nas pod sosnowiecki "zamek".


Potem jeżdżenie, pożegnania, jeżdżenie, pożegnania, jeżdżenie, pożegnanie i solowe dokręcanie zakończone z takim, oto wynikiem.

Link do pełnej galerii

Ślad z GPS-a jutro.

EDIT:
Ślad przy innej okazji jak mi się nie zapomni :-)
Za to dodaję panoramkę z Bazy.



Kategoria Jednodniowe

Ustawka Klubowa Na Dolomity

  • DST 101.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 05:24
  • VAVG 18.70km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 marca 2014 | dodano: 23.03.2014

Dziś ustawka klubowa planowana. Zjawiam się na miejscu ciut przed umówioną godziną. Część składu już czeka ale jeszcze inni mają dojechać. Kiedy są już wszyscy robimy zbiorowe (w moim wykonaniu krzywe) zdjęcie żeby potem było wiadomo czyich zwłok w razie czego szukać i potem ruszamy.
Na początek na czerwony szlak na Milowice. Dalej wzdłuż Brynicy ku czeladzkim Strusiom i dalej znów na czerwony szlak by "przekroczyć  granicę" na Brynicy. Przedostajemy się na Przełajkę i dalej rzeźbimy czerwonym szlakiem do Michałkowic. Tu wracamy na asfalty i jedziemy kolejno przez Dąbrówkę Wielką do Brzezin Śląskich i Piekar Śląskich. Gdzie się da staram się prowadzić ekipę bokami ale część drogi jednak wychodzi asfaltem dość ruchliwym. Jednak chyba z powodu, że to niedziela i stosunkowo wczesna pora ruch jeszcze nieduży. Udaje się sprawnie przebić przez Piekary do Kozłowej Góry i dalej do Radzionkowa. Stamtąd już prosta droga do celu. Robimy rundkę po rezerwacie Segiet. Wbijamy na dolomitową górkę ale żaden z nas nie czuł się na siłach zjeżdżać (a tym bardziej podjeżdżać). Czynimy tylko kilka foto i jedziemy dalej pod stok narciarski. Fachowym okiem ekipa jednoznacznie dochodzi do wniosku, że górka na Środuli jest większa. Potem zwijamy się. Tą samą drogą do Radzionkowa z postojem przy Lidlu dla uzupełnienia zapasów paliwa i wciągnięcia nieco tegoż. Rozkręca się deszczyk, który w różnym stopniu intensywności, towarzyszy nam dość długo bo do Rogoźnika gdzie też przysiadamy na dłuższą chwilę w "Barze Karmnik Nad Jeziorem". Z Krzyśkiem wciągamy po roladce z kluskami i modrą kapustą + dodatkowe płyny (ja herbatka i cola a Krzysiek kawa i bezalkoholowe gratisowe piwko). Dalej prze Rogoźnik jedziemy do Wojkowic. Tam postanawiam nieco drogę pozaginać, żeby pokazać chłopakom nieco inne niż te główne drogi więc przez różne zakamarki docieramy do terenów dawnej KWK "Jowisz". Przedzieramy się przez nie dalej w stronę Czeladzi i odbijamy po drodze do Grodźca przy okazji przejeżdżając obok stalowej, nitowanej wieży ciśnień. Obecnie to już raczej ruinka, a szkoda bo dość charakterystyczny obiekt i można by go jakoś wykorzystać jako lokalną atrakcję. Dalej gnąc tu i tam wyprowadzam skład na ścieżkę rowerową z Grodźca do Będzina, którą to docieramy do osiedla Zamkowego i klucząc jego uliczkami i chodnikami objawiamy się przy nerce będzińskiej. Objazd kończymy pod Zamkiem w Będzinie zbiorowym foto (by liczba zwłok się zgadzała z tą na starcie). Chwilkę dłuższą jeszcze pogaduchy nim się rozjeżdżamy.
Dalej już solo kręcę przez cmentarz, obok Teatru Dzieci Zagłębia i mostek na Czarnej Przemszy w stronę targu. Stamtąd już standard przez Łagiszę i Sarnów do domu. Po drodze znów rozkręca się drobny deszczyk.
Dzień bardzo udany. Pogoda nieco się sypała choć na starcie nawet nam nadzieję zrobiła objawiając na trochę słoneczko (nad Milowicami i Czeladzią). Potem jednak się zachmurzyło a od Radzionkowa sporo padało. Na szczęście niegroźnie. Ekipa dzisiejsza to starzy, ustawkowi wyjadacze więc wiadomo było, że będzie można giąć trasę i ciorać  towarzystwo bez obaw, że ktoś nie da rady albo będzie jęczał. Andrzej, Paweł, Maciek, Krzysiek, Stasiek dzięki za wspólny dzień rowerowy. Miejmy nadzieję, że tym wypadem zachęcimy pozostałych z klubu do udziału w kolejnej ustawce :-)


Link do pełnej galerii


Krzywe liczenie zwłok. Chciałem zrobić ładne zdjęcie z fontanny ale nie za bardzo dało się spojrzeć w ekran czy wszystko ok i takie są efekty. Ale kto jest widać.


Jedziemy wzdłuż granicy do Czeladzi.


Paweł rzuca tekst: "Robią chmury". W pierwszej chwili nie załapałem o co chodzi. Ale rzut oka w stronę Łagiszy i już mamy winnego dzisiejszej pogody.


Osiągamy Dąbrówkę Wielką.


Potem Piekary Śląskie.


I ciśniemy z Kozłowej Góry do Radzionkowa.


By w końcu osiągnąć cel czyli dolomity i rezerwat Segiet, gdzie w jednym miejscu nadziewamy się na urodzaj tych oto stworzonek.


Zdążały one żabki do tegoż między innymi stawiku.


Z dołu robi wrażenie.


Z góry również.


Albo mi się wydawało, albo Darek (djk71) kiedyś napisał coś w sensie takim, że da się to rowerem podjechać. Uwierzę jak zobaczę. Z dołu wygląda to na nie do wjechania. Do zjazdu już bardziej ale trzeba by brązowe spodnie włożyć.


Chłopaki stwierdzili, że toto mniejsze od Środuli. Miarki w oku nie mam. Może i mniejsze. Albo otoczenie sprawia wrażenie, że wydaje się mniejsze.


Krótka przerwa w drodze z Wymysłowa do Rogoźnika.


Wieża ciśnień w Grodźcu. Niestety zaniedbana i w zaśmieconym otoczeniu. Szkoda. Kilka ławeczek, jakieś tablice informacyjne i nieco porządku a byłby fajny punkt dla rowerzystów do odwiedzania.


Finisz w Będzinie.


I GPS-owe podsumowanie dnia.


Kategoria Jednodniowe

Ustawka Avacsa

  • DST 182.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 09:04
  • VAVG 20.07km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 marca 2014 | dodano: 01.03.2014

Dzień dzisiejszy był efektem czwartkowych namawiań Ryśka na wspólny wypad na Masę Krytyczną do Mikołowa. Nie zdecydowałem się z powodu głównie lenia. Jednak udało nam się umówić na wspólne, sobotnie kręcenie. Celem miały być Goczałkowice.
Rozesłałem wieści do tych, których podejrzewałem, że mogą być chętni na popełnienie 100km++.
Dziś start uczyniłem o 7:35 by zjawić się pod zamkiem w Będzinie nieco przed 8:00. Na miejscu czekał już Domino. Na wesołych pogaduchach zeszło nam więcej niż przysłowiowy kwadrans akademicki ale mimo tego nikt więcej do składu nie dołączył. Ruszamy więc na Muchowiec, na spotkanie z Ryśkiem. Przez Sosnowiec i Szopienice, obok dawne fabryki Kosmy docieramy do celu z minutą poślizgu po naszym kwadransie akademickim. Powitania i Domino zaczyna ciąg dzisiejszych robótek techniczny przy rowerach odkręcając tylny hamulec by sprawdzić co też tam tak trze i hałasuje. Okazuje się, że z klocków zostały mu już tylko blaszki i sprężynka i to one wydają dziwne dźwięki. Domino jednak stwierdza, że to też się dotrze i w końcu przestanie wyć. Przestało, jak się okazało później.
Nim do tego jednak doszło ruszamy w stronę hałdy na Kostuchnie, na którą też się wdrapujemy częściowo podprowadzając. Szybkie rzuty "okami", wyrównanie oddechu i wracamy na właściwy szlak czyli dalej lasami do Lędzin. Osiągnąwszy Lędziny obieramy kurs na Tychy. Potem Piasek i w końcu niespodziewanie nieco wyskakujemy przy parku obok pałacu w Pszyczynie. Jest już pora, która znakomicie nadaje się na zużycie w celach gastronomicznych. Rysiek prowadzi nas do  pizzerii zachwalając jakość potraw. Rozpoczynają się testy. My z Ryśkiem raczymy się spagetti a Domino wybiera danie firmowe. Jedzonko bardzo dobre. Kolejna meta dodana do listy qlinarnych przystani wartych grzechu.
Zapomniałem jeszcze napisać, co to się wydarzyło nim dotarliśmy do Pszczyny. Mianowicie gdzie po drodze w lasach Rysiek wqrzył się w końcu, że mu coś strzela przy pedale i wziął i go rozkręcił. Potem skręcił. Luzy lekkie znikły ale strzelanie nie ustało. Po kolejnych oględzinach doszedł do wniosku, że pada but pod SPD :-/ Z tym nic się nie da zrobić więc jedziemy.
Nim zasiedliśmy do posiłku realizuję jeden z punktów każdej udanej ustawki czyli glebę. Wychodząc z zakrętu wjeżdżam przednim kołem na niski krawężnik z granitu i ślizgam się na nim jak na lodzie. Byłbym się może wybronił przed upadkiem ale na drodze stanęła mi ściana. Skończyło się padem na plecy. Straty niewielkie bo tylko nieco przeszlifowany lewy róg. Na szczęście glebka przy małej prędkości.
Po obiadku ruszamy żwawo na zaporę w Goczałkowicach. Tam uradzamy, że objedziemy zbiornik od południa, do Strumienia. Tak też czynimy w równie żwawym tempie. Rysiek zaczyna powoli tracić wiarę w swoje siły. My z Dominem wiemy jednak swoje i pokładamy, jak się później okazało uzasadnioną, wiarę w jego siły.
Robi się trochę późno a miejsce, w którym się objawiamy zmusza nas do rozpoczęcia powrotu "81". Przez większość drogi pobocze jest dość szerokie i równe. Jedzie się bezpiecznie. Jedynie w Żorach wąsko przez kawałek. Przy użyciu "81" dobijamy już w ciemnościach kolejno do Łazisk Górnych. Tu już bokami jedziemy do Mikołowa i dalej bokami do Katowic. Nieco za tablicą z nazwą miasta stwierdzam, że mam coś miękko w kołach. Zatrzymuję się na poboczu i okazuje się że mam flaczka na przodzie. Przy czołówce czynię serwis a chłopaki fotografują i szydzą. Czyli norma. W oponie znajduję kawałek drucika (wyglądający jak połówka spinacza). Wymiana dętki na wczoraj połataną i jedziemy dalej. Tu już Rysiek teren zna więc sprawnie prowadzi naszą trójkę do centrum Katowic. Zażyczyliśmy sobie doprowadzenia do jakiegoś McDonalds-a gdzie by można z rowerkami i lądujemy na dworcu kolejowym. Kawka i 2 "czisy" ratują mi zasilanie, które jakieś 10km wcześniej dawało już znaki, że ssanie idzie już z rezerwy.
Pod dworcem żegnamy Ryśka i we dwóch jedziemy przez Pętlę Słoneczną i Plac Alfreda do Siemianowic Śląskich. Na drugim rondzie odbijamy w prawo na teren do Czeladzi i wypadamy niedaleko Strusi tamże. Dojeżdżając do świateł widzimy "króliczka". Jak tylko zrobiło się zielone zaczynamy pościg. Chwilę trwało nim dogoniliśmy mrugającą lampkę ale okazało się, że to nikt znajomy więc wyprzedzamy i swoim tempem ciągniemy do nerki w Będzinie. Zatrzymujemy się naprzeciw zamku. Po chwili rozmowy żegnamy się. Domino uderza na Dąbrowę Górniczą.
Ja rzeźbię na Łagiszę i decyduję się pociągnąć dalej do Sarnowa i do Psar. Wstępnie miałem wracać przez Gródków ale to droga na lotnisko i dość ruchliwa a co za tym idzie bogata w świrów za kółkiem. Nie potrzeba mi już wrażeń więc wolę nieco nadłożyć ale jechać w miarę spokojnie. Tak też udaje mi się dobrnąć do domu.
Rysiek, ustaweczka wyszła super. Jak mówiliśmy z Dominem, więcej wiary w swoje możliwości. Fakt, że wydawało Ci się, że masz dość nie oznacza jeszcze, że nie możesz zdobyć się na więcej. I jak się sam przekonałeś na mecie. Można. A czasem nie ma po prostu wyboru. Mam nadzieję, że Cię nie zraziło to chwilowe zachwianie wiary w siebie ;-P
Dominik, dzięki, że się zjawiłeś. Było wesoło. Końcóweczka powrotu dzięki Tobie nie była smętna.
Na jutro jest wstępny plan z Mariotruckiem do Myszkowa na spotkanie cyklozowców sosnowieckich ale zobaczymy jak nogi będą się opowiadać rano.

Link do pełnej galerii



Spotkanie z Ryśkiem i pierwszy serwis.


Potem hałda.


Czarny czy zielony? W końcu nie pamiętam już jakim jechaliśmy.


Singielek. Ciekawy. Obok Paprocan.


Niedaleko tych szyszek Rysiek robi serwis pedałka.


Przepiękny zestaw znaków :-) Aż mnie kusiło by sobie taki ukraść ;-p


Dobijamy do Pszczyny.


Tum roga przytarł na onym gzymsie a poniżej ślad żem opony pozostawił.


Miejsce spożycia obiadku.


A z zapory kuszą góry. Wydają się o rzut mokrym beretem z wiatrem. Ehhh.... mieć więcej czasu.


W drodze do "81"


Sesja łączności i teoria grafów w praktyce ;-)


Po moim serwisie i ich wyszydzeniu ;-)


Podsumowanie jeżdżenia.



Kategoria Integracja BS, Jednodniowe

Poraj - Ustawka Wojtka

  • DST 142.00km
  • Czas 06:35
  • VAVG 21.57km/h
  • VMAX 56.50km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 lutego 2014 | dodano: 08.02.2014
Uczestnicy

Jakoś tak w czwartek Wojtek dał mi znać, że szykuje się ustawka na Poraj. Jedynie co mnie interesowało, to gdzie i o której zbiórka :-) Info dostałem i sobota była już rowerowo zaplanowana.
Trochę się grzebałem ze startem i na zbiórkę wpadłem kilka minut po 10:00. Na miejscu był już Wojtek i Grzegorz czyli starzy, ustawkowi wyjadacze. Info było skierowane też do innych ale nikt więcej się nie zjawił więc zwyczajowo odczekawszy jeszcze kilka minut ruszyliśmy. Na początek na Zieloną i dalej pod molo na Pogorii 3. Stamtąd kierujemy się na Ząbkowice. Przy przekraczaniu E75 niewiele brakło a jakiś idiota trafiłby Wojtka. Wjechał ewidentnie na czerwonym i to nieźle rozpędzony. Dobrze, że tradycyjnie nie ufaliśmy "kierownikom" w blachosmrodach bo inaczej byłaby tragedia. Pozostali kierowcy też byli mocno zdziwieni tą akcją. Dalej już bez takich sytuacji. Jedziemy przez Chruszczobród do Zawiercia. Stamtąd plan wstępny zakładał przez Myszków do Poraja ale kiedy dopytałem o powrót i padła odpowiedź, że potem powrót ten kawałek tą samą trasą to zasugerowałem, że może by jednak inną trasą i zrobić kółeczko. Chłopaki pochylili się nad smartfonami i wydumali, że przez Włodowice pojedziemy do Mirowa i potem do Bobolic. Tak też czynimy. Przy zamkach nieco focenia i ruszamy dalej do Niegowej i Żarek. Powoli zaczyna mi się włączać ssanie i zaczynam sygnalizować, że warto by coś zjeść. Przez Ostrów dobijamy do Poraja. Na wjeździe przyuważam gospodę Jaś i Małgosia czy coś w tym stylu. Zajeżdżamy, Grzegorz robi zwiad i decydujemy się zasiąść do obiadu. Każdy zamawia co mu tam fantazja podyktowała. Wszystko wygląda apetycznie i co do mojej porcji, to mogę powiedzieć, że też takie jest. Przydał się ten obiadek w drodze bo powrót to jeszcze kawał drogi. W międzyczasie robi się zachód słońca, którego resztki pstrykamy na zaporze. Potem już generalnie tylko jazda.
Kolejno Koziegłowy, Koziegłówki, Mysłów, Osiek, Pińczyce i prosto do Siewierza. Na rynku chwila przerwy. Wojtek robi sesję łącznościową, Grzesiek wykańcza resztę herbaty z termosu a ja pstrykam kilka foto. Stamtąd jedziemy na Pogorię 4 ale omijamy szlak rowerowy obawiając się, że przy tych warunkach może być rozmiękły i rzeźbimy asfaltami. Na asfalcie wzdłuż Pogorii 4 pustki. Dociągamy do RZGW i tam się żegnam z chłopakami. Oni cisną do Będzina a ja prosto przez Preczów i Sarnów do domu. O mało co kilometr od domu nie rozjeżdżam jakiegoś gamonia, który nagle zdecydował się przejść na drugą stronę nawet się nie rozglądając. Na dodatek szedł wzdłuż ulicy nie po chodniku. Coś tam chyba mu się z gęby wyrwało ale że koło niego śmignąłem raczej wartko nie dosłyszałem i niespecjalnie mi na tym zależało. Chciałem już dobić do domu i ogrzać się oraz złapać za zimnego radlerka :-)
Dzisiejszy dzień bardzo pięknie zużyty. Mnóstwo konkretnego jeżdżenia w świetnym towarzystwie i w ciekawe miejsca. Do tego dopisała pogoda. Praktycznie cały dzień słoneczko ładnie operowało.
Wojtek, dzięki za info i zaproszenie do wspólnego jeżdżenia.
Jutro jakieś małe regeneracyjne 30km.


Galeria FERU z naszego wyjazdu


Link do mojej pełnej galerii


Na zamarzniętej Pogorii 3 ludzie łowią ryby. Z dzieckiem.  Mam wrażenie, że niezbyt to rozsądne.


Za Zawierciem dochodzę do wniosku, że my jednak nie jesteśmy hardcorami jeżdżąc na rowerkach w lutym. Siedzieli tam dość długo.


Tu by się mandat chyba należał.


Po drodze zatrzymujemy się przy cmentarzu z okresu pierwszej wojny światowej w Kotowicach.


Gdzie też udaje mi się sfocić "zięcioła" ;-)


Ekologiczny stojak na rower produkcji Grzegorza.


Wygląda na to, że Mirów niedługo może skończyć podobnie jak Bobolice.


A Bobolice wyglądają tak.


Przystajemy na chwilę przed Żarkami gdzie focę czary czynione przez słoneczko.


Resztki zachodu słońca nad Porajem.


I my tamże. Miało być my i zachód słońca nad Porajem ale Feru pokazał "ok" i zachód poszedł się...


Nie mogłem się oprzeć by zrobić foto. Mocna deklaracja ;-)


Koziegłówki już po ciemq.


Siewierz.


Feru i jego "latarnie".


"W locie" na Pogorii 4.


Moje podsumowanie dzisiejszego dnia po lądowaniu.


Kategoria Jednodniowe

Z Klubem w deszczu

  • DST 103.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 18.34km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 lutego 2014 | dodano: 02.02.2014
Uczestnicy

Nie ma to jak się upodlić w doborowym towarzystwie :-)
W piątek dostałem info od Waldka, że szykuje się rowerowa niedziela w składzie głównie klubowym + sympatycy z zakończeniem grillowym. W ogóle mnie nie trzeba było namawiać. Zastrzegłem się jedynie, że 9:30 jako godzina zbiórki to jakiś chory pomysł i że będę się starał zdążyć na czas ale jednak jest wielce prawdopodobne, że nawet kwadrans akademicki może okazać się za mało jeśli chodzi o moje ewentualne spóźnienie.
Jak podejrzewałem, spóźnienie miałem murowane już na starcie. Ruszam 9:10. Przez Wojkowice i Czeladź do Sosnowca (przez Milowice). Wpadam na kilka minut przed 10:00 pod fontannę przy PTTK. Skład sosnowiecki już w komplecie. Cykam na szybko foto i ruszamy do Mysłowic, gdzie mieliśmy się spotkać z Darkiem i Pawłem. Staje się to przy stacji BP, niemal naszym standardowym miejscu zbiórek w Mysłowicach. Stąd ruszamy do Imielina.
Po drodze udziela się zauważalnie deszczyk. Stopniowo nasiąkamy. Jednak humory są wodoodporne i dziarsko jedziemy dalej. Celem było objechanie Dziećkowic ale teren odpadł po tym, jak przekonaliśmy się, że jest straszne bagno. Robimy objazd asfaltowy. Deszczyk sobie popyla a my jedziemy. Po drodze różne akcje w wykonaniu "kierowników". Wyprzedzanie przy kiepskiej widoczności na zakrętach. Wyprzedzanie na podwójnej ciągłej i bezsensowne trąbienie. Ogólnie trafiło nam się dziś po drodze trochę blachosmrodowego bydła. Niektórzy wręcz groźni nie tylko dla rowerzystów. Ostatnio jakoś w ogóle dużo takich akcji. Chyba pomysł kierowania każdego kierowcy przed kursem na badania psychologiczne nie jest taki całkiem bez sensu. Niektórzy nie powinni nigdy prowadzić samochodu.
Dobijamy do Chełmka i robimy zwrot do Jaworzna. Powoli deszczyk daje się we znaki i wysysa coraz bardziej siły. W Jaworznie robimy chwilę postoju przed skokiem do Niwki gdzie żegnamy się z Darkiem i Pawłem, którzy jadą do Mysłowic.
My ciśniemy do Waldka na działkę. Zastrzegam się, że ja będę się szybko zwijał bo w butach zrobiło mi się już nieciekawie i przy słabym tempie, jakie mieliśmy do tej pory, zaczynam marznąć. Na działce chłopaki rozpalają grilla. Ja robię poprawki przy tylnym hamulcu, który gdzieś po drodze się stracił. Oględziny wykazały, że zeżarte klocki. Ściągam nieco linkę i jakieś hamowanie na tyle znów się pojawia. Niemniej klocki już czas zakupić bo to co zostało lada dzień się zetrze.
Zakończywszy serwis żegnam się z towarzystwem, które jeszcze pewnie jakiś czas będzie walczyć z paleniem kiełbasy :-) Niestety mam jeszcze do przejechania prawie 20km a już prawie 16:00.
Ruszam w stronę Zagórza i dalej Dąbrowy Górniczej. Po drodze mam kilka podjazdów i utrzymując raczej intensywne tempo kręcenia w końcu się rozgrzewam. W okolicach mola przy Pogorii 3 jest na tyle dobrze, że decyduję się zrobić kółeczko po bieżni. Dziś, pewnie z racji tego, że niedziela całkiem sporo narodu. Rundka przebiega jednak szybko i sprawnie. Zakończywszy kółeczko jadę przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu. Po drodze tylko mały przystanek we wsiowym Lewiatanie. Na miejscu pranie wszystkiego: ciuchów, butów, plecaka. Wróciłem nieźle zrąbany ale bardzo zadowolony :-) Konkretnie zużyta niedziela :-]

Link do pełnej galerii


Skład sosnowiecki.


W komplecie z Darkiem i Pawłem.


Chwila przerwy przy Dziećkowicach.


Trochę terenowo.


Ekipa wykonuje polecenie "Na most!" i "Paszcze do zdjęcia!"


Przez chwilę mieliśmy wrażenie, że nam się droga pomerdała i wylądowaliśmy w Chinach ;-)


Dychamy w Jaworznie.


Hm... podobno "singielek" przed Fashion House.


Jest i gleba. Wszystko przez ten słup. No i Szyderca przy pracy, oczywiście.


Zimowy wypas rowerów u Waldka.


Niezaimpregnowane buty poddały się jakiś czas temu. Teraz mokro, zimno i nieprzyjemnie.


Grillowanko :-)


Stawik w parku na Zielonej. Jeszcze niedawno ludzie śmigali tu po lodzie.


Wynik za dzień.


Kategoria Jednodniowe

Ustawka Ola - Bibiela

  • DST 100.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:02
  • VAVG 19.87km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 listopada 2013 | dodano: 02.11.2013
Uczestnicy

O dzisiejszej ustawce powiadomiła mnie Jagaryba w czwartek. Tak więc nie pozostało nic innego jak się pojawić. Zresztą po niejeżdżonym piątku ochota była :-)
Na starcie +10. Wyruszam znów mocno na krawędzi ale udaje się pod Zamek w Będzinie dotrzeć niemal punktualnie. Tam już czeka spory tłumek i jeszcze nie wszyscy są tak więc zapowiada się świetnie. Powitania, pierwsze foto i w końcu ruszamy.
Na początek po moich włościach czyli przez Gródków i Psary w stronę Góry Siewierskiej i dalej przez Twardowice do Nowej Wsi. Przeskakujemy na północ od drogi Tarnowskie Góry - Siewierz i zaczynamy focenie od wapiennika. Potem jedziemy na sesję do opuszczonej stołówki tylko nie wiem czy już w Pyrzowicach czy jeszcze w Mierzęcicach. Jakoś mi umknęła tablica miejscowości.
Po sesji foto przebijamy się w stronę celu głównego czyli do dawnej kopalni rudy żelaza w Bibieli. Teren przeplata się z asfaltami jak cały czas od momentu startu. W końcu trafiamy na miejsce gdzie odbywa się dłuższe focenie zarówno resztek zabudowań jak i wyrobisk rudy, które obecnie zamieniły się w wodne stawy.
Miało być jeszcze na tapecie Miasteczko Śląskie ale obsuwa w czasie sprawiła, że nie było szans dotrzeć na umówione spotkanie o ustalonej porze.
Z małymi zawijasami jedziemy do Świerklańca. Tam, w znajomej już cukierni, opychamy się różnymi ciastami i gorącymi napojami - znów "ćwiarteczkę" sernika miałem okazję wciągnąć :-]
To jeszcze nie koniec atrakcji. W Świerklańcu podjeżdżamy pod Ruinę Romantyczną. Pierwszy raz o czymś takim słyszałem ale Olo, nasz ekspert od ciekawostek, miał to na mapie więc się przebijamy. I faktycznie ruina jest. Ruina wieży. Nie wiem czy była tak wybudowana czy się posypała ze starości ale jest. Oczywiście sesja foto. Wesoła :-)
Atrakcje kolejne to bunkier niedaleko boiska w Wymysłowie. Chwilę tam poświęcamy na foto.
Zaczyna powoli robić się szarówka a jest jeszcze jeden cel do osiągnięcia na dziś - Olo nazwał to szamotownią. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Dopiero jak dojechaliśmy na miejsce, to się okazało, że ruinki są mi znane. W Rogoźniku przy głównej drodze. Trudno ominąć. Tu już robi się coraz bardziej szaro.
Jedziemy w stronę Wojkowic, gdzie jeszcze mieliśmy to i owo zobaczyć ale zaczęło kropić. Miało to się przekształcić podobno w większy deszcz. Fakt ten, oraz to, że zaczęło robić się coraz ciemniej i zdjęcia raczej by i tak były marne, sprawiły, że ruszyliśmy w stronę Będzina.
Obok stacji benzynowej na granicy Wojkowic i Grodźca zaczynają się pierwsze pożegnania. Kolejne w Grodźcu (które przegapiam bom się trochę wyrwał pod górkę). W czwórkę dojeżdżamy do nerki w Będzinie gdzie żegnam się z moimi towarzyszami dzisiejszego dnia rowerowego i ruszam w stronę Łagiszy i dalej przez Sarnów do domu po drodze z szybkim wjazdem do wsiowego Lewiatana.
Dzień bardzo udany. Naprawdę niezła pogoda jak na listopad. Liczne grono uczestników w większości znanych mi z innych wyjazdów. Fajne miejscówki najechane. Trochę awarii technicznych, na szczęście skutecznie usuniętych. Były też i pół-gleby. W sumie się działo.

Link do pełnej galerii


Dziś Edyta robiła "body count" :-)


Chwila oddechu po małej rozgrzewce asfaltowo-terenowej.


Olo i kilka ofiar z jego ustawki :-)


Wbijamy do Twardowic.


Wapiennik.


Stołówka.


Powiększamy na chwilę skład.


Tak mi jakoś oko zawisło na tym kawałku lasu. W realu były ładne kolorki. Na zdjęciu takie sobie :-/


I u celu. Bibiela. Ruiny oczywiście trzeba było wykorzystać.


W czym też niejedna osoba pomagała. Tu Wojtek i Jadwiga :-)


Olga. Jak ona się za aparat złapie, to człowiek ma dużo czasu :-)


Jedno z zalanych wyrobisk.


Było mnóstwo śmiechu przy robieniu zbiorowego foto :-)


Domino próbuje podjazdu. Palec przygotowany do szydzenia na wypadek gleby. Skończyło się jednak tylko na tym, że nie wbił się na górę. Ale gotowość była pełna.


Za to pół-gleba Olgi od razu stała się świetnym przerywnikiem do zrobienia foto kolejnego z zalanych wyrobisk.


Prostowanie przerzutki.


Romantyczna Ruina w Świerklańcu.


Jest bunkier, jest zabawa :-)


Przeskakujemy nad autostradą w drodze do Rogoźnika. Powoli się ściemnia. Aparat nie wyrabia przy dynamicznych zdjęciach. A tu naprawdę z sercem ludzie atakowali podjazd.


Dla mnie to ruina. Dla innych poligon do fotografowania :-)


Pierwsze pożegnania.


W Grodźcu znów pożegnania, które mi umykają. Tutaj resztka składu, który jechał prosto do Będzina. Aparat już całkiem nie wyrabiał dynamicznych zdjęć :-(


I mój wynik za dzień dzisiejszy.


Kategoria Jednodniowe

Zakończenie sezonu. Tym razem klubowe. Mysłowice

  • DST 101.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 05:43
  • VAVG 17.67km/h
  • VMAX 45.70km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 października 2013 | dodano: 26.10.2013
Uczestnicy

Dziś klubowe zakończenie sezonu.
Na początek jadę przez Wojkowice, Czeladź i Sosnowiec-Milowice na zbiórkę pod fontanną przy PTTK. Na miejscu już całkiem liczna grupa. Jak już wszyscy się zebrali po drodze to nas ponad dwudziestka była. Nim do tego jednak doszło to na początek jedziemy na stację BP w Mysłowicach gdzie oczekują nas już Andrzej, Darek i Paweł. Dziś robimy objazd po Mysłowicach i okolicach a oni będą naszymi przewodnikami.
Na początek jedziemy na Trójkąt Trzech Cesarzy zobaczyć jak to miejsce wygląda od strony Mysłowic.
Potem to już nie wiem do końca gdzie byłem ale było mi to zupełnie obojętne ponieważ ktoś prowadził :-) Niektóre miejsca były mi już znajome ale czasem dostawaliśmy się do nich od zaskakujących dla mnie kierunków. Objazd wyszedł bardzo fajnie. Podjechaliśmy do cmentarza z okresu końca II wojny światowej. Podjechaliśmy pod piec do wytopu cynku. Poza tym było jeżdżenie szlakiem czerwonym. Piękna, jesienna pogoda. Wyjątkowo ciepło.
Akcja jeżdżenia zajęła nam gdzieś do 14:00. Wróciliśmy pod fontannę, gdzie zakończyła się część oficjalna. Potem pojechaliśmy na działkę do klubowego kolegi, obieżyświata naszego, Waldka odprawić rytuał przypalania kiełbasek (wursztu?), kaszanki (krupnioka) i innych (głównie mięsnych) przysmaków podlewanych pewnym napojem izotonicznym. Były wesołe rozmowy, chłopaki trochę pokopali piłkę. I tak dzionek zamienił się w noc.
Pożegnałem się z wszystkim nieco po 18:00 i ruszyłem przez Zagórze i centrum Dąbrowy Górniczej pod molo na Pogorii 3. Tam fajnie pusto. Włączam czołówkę na max i robię szybkie kółeczko po bieżni. Potem przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu.
Bardzo udany rowerowo dzionek.

Link do pełnej galerii


Liczymy się przed startem.


Na BP "ludzie zza rzeki" obejmują przewodnictwo.


Trójkąt Trzech Cesarzy od strony Mysłowic.


Piłką się nie interesuję. Nie wiem którzy kibice kogo popierają ale podobają mi się takie malunki. Niestety inne w okolicy były w wymowie podobne ale określić je jako "mało ambitne" to mocna przesada.


Mały popas na zrzucenie zbędnych warstw izolacji. W tle masz nadajnika "Kosztowy".


Leśny cmentarz.


Piec do wytopu cynku.


Było trochę fajnych odcinków w terenie.


Była okazja powspominać dzieciństwo ;-)


A potem już najazd na Waldkową działkę.


"Haratanie w gałę".


I wesołe rozmowy "do nocy".


I dzień kończę z takim oto wynikiem.


Kategoria Jednodniowe

Zakończenie w Chudowie i powrót na pół-ostrym

  • DST 88.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:59
  • VAVG 22.09km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 października 2013 | dodano: 20.10.2013
Uczestnicy

Dziś klubowy wyjazd do Chudowa na zakończenie sezonu rowerowego (przyznajmy uczciwie, każda okazja do spędu fanatyków rowerowania jest dobra) PTTK.
Ponieważ piątek był nierowerowy a wynikiem tego również sobota na dziś rano pozostało mi nieco poczyścić i posmarować rowerek. Z tego też powodu na miejsce zbiórki pod fontanną wpadam na 1 minutę przed końcem kwadransa akademickiego. Ekipa już ustawiona do foto. Dostawiam swój aparat na nowym statywiku i chwilę potem ruszamy.
Droga już znana. Na początek na Muchowiec gdzie zgarniamy Ryśka i potem na Panewniki, gdzie pod Bazyliką dołącza do nas Teresa. Teraz już w pełnym składzie jedziemy dalej. Po drodze trochę terenu, trochę asfaltu. Pogoda dopisuje. Po drodze wyprzedzamy się nawzajem z grupą z Katowic, którą spotykamy potem na miejscu.
W Chudowie jesteśmy dość wcześnie ale już nie jako pierwsi. A kolejnych rowerzystów przybywa. Potem są konkursy różnorakie, palenie kiełbasy, okolicznościowy tort, dużo gadania o sprawach głównie rowerowych. Serwisy i inne takie.
Około 14:00 rozpoczynamy odwrót. Jedziemy przez Zabrze, Świętochłowice, Rudę Śląską. Tutaj rozlatuje mi się przerzutka. Nie udaje się ściągnąć wsparcia w postaci transportu i ekipa namawia mnie na zrobienie singla. Pozostaje to, albo kombinowanie z dojazdem. Robię singla i ustawiam przełożenie 3/6. Trochę nie na pagórki po drodze ale ciężko było wymierzyć ogniwa by pasowały lepiej na inny. Ruszamy. Myślałem, że będę się w ogonie wlókł a tu niespodzianka. Ruszanie oporne ale jak już się rozbujałem to nawet pod górki nieźle się dało cisnąć.
Tyle, że suport jęczał jak potępiony. To samo było na Roztoczu jak pocisnąłem mocniej na podjazdach i po piasku czyli zdechł. Kaseta już też na ostatkach więc powoli godzę się z myślą o wizycie w serwisie i wymianie tych elementów plus reklamacja rozsypanej przerzutki. Tak na oko to nawet 1k km nie zrobiła. Musiała mieć jakiś "wrodzony" feler.
W Świętochłowicach żegnam się z ekipą, która dalej uderza na Chorzów a ja na Bytom i dalej przez Piekary Śląskie i Wojkowice do domu. Myślałem, że będę musiał robić wypych w kilku miejscach ale udało się jednak wjechać nie zrywając łańcucha (choć miejscami na stojąco i przy niemożebnym jazgocie suportu).
Nawet udało mi się podbić nieco średnią (o 1 km/h).
W sumie bardzo udany rowerowo dzień pomimo awarii. Nim musiałem robić przerzutkę były jeszcze 2 kapcie i gleba w ekipie. Potem jak już rozmawiałem z domu z Marcinem, to mi powiedział, że jeszcze jeden kapeć się trafił i kolejna gleba. Tak więc wycieczka w pełni udana :-)

Link do pełnej galerii


Tradycyjne Body Count.


Jedziemy na Muchowiec.


Jedziemy na Panewniki.


"Ostrzaki" dwa dzielnie przebijają się przez błota :-)


Pierwsza pana.


Jedziemy dalej.


Rzut beretem od Chudowa.


Prezesowi też uszedł luft.


Rychu w konkursie.


Teresa w konkursie.


My w Chudowie.


Na tym obrazku jest coś nie tak.


Ekipa w swoją stronę a ja na Bytom.


Wynik za dzień.


Kategoria Jednodniowe