A zaczęło się tak niewinnie - GUIDO
-
DST
106.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
05:33
-
VAVG
19.10km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niewinnie i na dodatek mało obiecująco. Właściwie to bardzo nieobiecująco.
Na dziś została zaplanowana wycieczka Cyklozy do kopalni węgla kamiennego "Guido" w Zabrzu. Wycieczka z cyklu Szlak Zabytków Techniki.
Start zaplanowany tradycyjnie spod fontanny przy siedzibie PTTK w Sosnowcu tym razem na godzinę 8:00.
Pogoda taka sobie, ni za ciepło, ni za sucho. Ruszamy. Przez Dąbrówkę jedziemy do Katowic na spotkanie z Teresą przy Cinema City i potem jeszcze z Ryśkiem przy parku w Chorzowie.
Stamtąd już w komplecie uderzamy w stronę Zabrza ale z racji tego, że udało się wypracować w trakcie jazdy zapas czasowy poza planowanymi punktami zajeżdżamy także do skansenu górniczego, gdzie jednak udaje nam się obejrzeć tylko ekspozycję pojazdów militarnych a wcześniej zahaczamy o dworzec kolejowy w Rudzie Śląskiej Chebziu.
Sama wizyta w kopalni "Guido" zajmuje nam ponad 3 godziny. Zwiedzamy 2 poziomy z super przewodnikiem. Opowiada bardzo ciekawie o kopalni, pracy w niej, historii wszystko to okraszając typowym, śląskim humorem. Atrakcji mnóstwo: przejażdżka kolejką podwieszaną, spacerek w ścianie o wysokości coś ponad metr, praca urządzeń wydobywczych i niezły spacerek podziemiami. Warto się tam wybrać by nabrać pojęcia o tym, jak jest w kopalni choć to tylko muzeum.
Zakończywszy wizytę w Guido ruszamy jeszcze pod jeden z szybów ale niestety niedostępny bez wcześniejszego uzgodnienia więc oglądamy go tylko z zewnątrz a niektórzy próbują wody wydobywanej w tym szybie. Tam też się dzielimy. Teresa, Darek i Andrzej wracają prosto na Katowice i dalej Mysłowice. My postanawiamy nieco pozaginać.
I tu dzień robi się jeszcze bardziej pokręcony bo powrót zaplanowaliśmy tak, że do 18:00 jedziemy na północ (jak się da) a potem skręcamy w prawo. Nie do końca wyszło. Bunkrów nie było ale...
Podmokłym lasem objeżdżamy kąpielisko i wypadamy na skrzyżowaniu leśnych dróżek. Że ja wiodłem grupę to wybrałem coś, co mi się wydawało, że będzie ok a zgadzało się z kierunkiem. Okazało się, że na początek było mokro, potem bagno (i prowadzenie rowerków), potem łąka, potem objazdy. Nie ma jednak tego złego itp. i lądujemy w końcu w Bytomiu na rynku. Tu chwila oddechu, czas na lody włoskie i inne formy kalorii. A dychnąwszy wiodę dalej grupę do Piekar Śląskich skąd przez Brzozowice terenem przebijamy się do Wojkowic i zakotwiczamy pod Netto na moment pojenia.
Z drogi przyuważają nas Jagaryba i Frey. Głośnie powitania i wzajemne wypytywanie co też porabiamy. My swoje, oni, że na dni Bobrowni. My, że na jakie dni. I tak wychodzi w końcu, że dwóch z naszej grupy odłącza się i jedzie prosto do Sosnowca (Adrian i Rysiek z Zagórza) a my (Rysiek z Katowic, Marcin vel Prezes, Marcin 3 i ja) z Jagą i Freyem jedziemy zobaczyć co to te dni.
Na miejscu już koncert. Kupa narodu. Łapiemy się za piwo i wesołe gadki rozkręcają się na dobre. W międzyczasie zjawia się jeszcze Włodek z Ghostów wraz z rodziną. Czas wesoło biegnie, padają kolejne browarki. Grająca ekipa zamienia się na Wilki. Zapada ciemność. Po 22:00, jak Wilki robią bis-a, zwijamy się w drogę. Rysiek z Katowic uderza na Michałkowice i dalej do siebie a my w czwórkę (bo Marcin 3 wcześniej, jeszcze za dnia, też pojechał) zaczynamy giąć powrót w ciemnościach (a obiecywałem sobie, że już nie będę po nocy jeździł zwłaszcza w terenie - no nie da się z takimi ludźmi). Na początek do Rogoźnika. Jaga mówi, że chce nad zbiornik. Jedziemy. Potem mówi, że na wapiennik obok cmentarza w Strzyżowicach. Jedziemy. Widok na roźświetlone miasta Zagłębia obłędny. Potem jedziemy na górkę paralotniarzy w Górze Siewierskiej.
Po drodze jedni trzeźwieją (Frey - zaczyna gadać o polityce), inni ulegają trunkom (ja - wychodzi prawie na to, że zaczynam rozumieć kobiety co, oczywiście, jest możliwością niemożliwą), a inni chrzanią bez opamiętania niezależnie od stanu upojenia lub jego braku (Prezes).
Późny dzionek (lub wczesna nocka - zależnie od punktu siedzenia), szybko się rozwija dalej. Zjeżdżamy w końcu do Strzyżowic i dalej do mojej wiochy. Przy domu żegnam się z Jagą, Freyem i Gozdim. Oni jeszcze rzeźbią do domu (jak okrężnie to się pewnie dopiero jutro najwcześniej dowiem).
Dzień pełen wrażeń. W Katowicach udało nam się zmoknąć solidnie. Po wyjściu z kopalni środek lata (może nie upalny ale przyjemny), kilka ciekawych miejsc odwiedzonych. I najważniejsze: dzień spędzony wśród wspaniałych ludzi, przy których czas płynął błyskawicznie na świetnej zabawie.
Mapka i zdjęcia pewnie dopiero w poniedziałek bo dziś już jest jutro a jutro ustawka Oli czyli kolejna wyrypa. Tak więc czas tylko coś wszamać, wpis i spać by uzyskać "tomność" dostatecznie wcześnie by nie przegapić rowerowo niedzieli.
Link do pełnej galerii
Grupa startowa nieliczna ale zdeterminowana. Pomimo deszczu jedziemy twardo.
W Katowicach dołącza do nas Teresa. Przy parku chorzowskim Rysiek.
Po drodze podjeżdżamy pod kompleks "Sztygarka". Dowiadujemy się, że w przyszłym roku ma być zrobione wejście na wieżę.
Również po drodze zaliczamy dworzec kolejowy w Rudzie Śląskiej Chebziu.
Przed samą kopalnią podjeżdżamy jeszcze do skansenu górniczego "Królowa Luiza". Skansen zamknięty ale udaje się obejrzeć kolekcję (sprawnych) pojazdów wojskowych.
A potem już kopalnia "Guido".
Jedziemy na szychta.
Górniczy kalkulator i nasz przewodnik, który tłumaczy jak się go używa.
A tak kiedyś koniki do kopalni były spuszczane.
Trzeba być mocnym psychicznie żeby przerobić 25 lat w takim miejscu.
Rowerowa czołóweczka w kopalni też się sprawdziła :-)
Czarne złoto.
Wysoki nie jestem a musiałem tam się nieźle zginać by nie wadzić kaskiem o strop.
Tu przewodnika nie było słychać bo pracowały uruchomione urządzenia.
Wieziemy się na ścianę.
Fedrowanie. Wersja nowoczesna.
I koniec szychty.
Przy szybie "Maciej" żegnamy się z Teresą, Darkiem i Andrzejem. Oni w stronę Katowic, my Bytomia.
W Bytomiu chwila przerwy. Jutro finał akcji Milki.
A potem już dni Bobrownik. Scena na stadionie.
Fajnie się siedziało i gadało :-)
Aże się noc zrobiła i Wilki zaczęły wyć ;-)
Co nie powstrzymało nas od dalszego jeżdżenia, które zawiodło nas na górkę paralotniarzy w Górze Siewierskiej.
Skąd ja już prosto do domu, a ekipa jeszcze coś tam wyczyniała :-)
W liczbach tak mi się dzień skończył.
Kategoria Jednodniowe
komentarze