Zderzenie z pociągiem...
-
DST
141.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
07:48
-
VAVG
18.08km/h
-
VMAX
58.80km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
... nie dostarcza tylu wrażeń, co ustawka Oli.
Tym razem na celowniku znalazło się Jezioro Pławniowice.
Na start spod zamku w Będzinie stawiam się punktualnie. Grono kameralne: Robredo, Edyta i Ola. W ostatniej chwili przed startem Robredo zostaje pilnie zawrócony do domu i pozostaje jechać nam w trójkę. Podejmujemy wyzwanie.
Na początek czerwonym szlakiem do Bytomia. Tym sposobem dowiaduję się o fajnej, niezbyt ruchliwej drodze, dla której już mam kilka zastosowań. Po drodze oczywiście piach, błoto, deszcz, wiatr - do wyboru, do koloru. Napęd po pół godzinie trzeszczy i jęczy mieląc tony piachu. Kiedy docieramy do Bytomia poświęcam bidon wody na choć powierzchowne mycie. Tam też pierwszy futrunek w piekarnie - pyszny sernik. Na rynku w Bytomiu przygotowują się do finału akcji Milki na najmilsze miasto (tak to chyba leciało). Dziewczyny wyściskują krówki tym samym zapewniając już zwycięstwo miastu.
Dalsza droga to też przygoda. Różne zawijasy losowane palcem na mapie i Garminem a także wizją lokalną w terenie (jazda obowiązkowa na czuja).
Terenu może nie jest za dużo ale za to jakościowo pierwszorzędny czyli stałe elementy ustawek Oli: błoto, piach, kałuże, skakanie przez tory, wypychanie, walka z wiatrem, deszczem, dzikie zjazdy.
Fiasko ponosimy w jednym miejscu. Mapa zeznaje, że można się czarnym szlakiem przedostać między Dzierżnem Małym i Dużym. Zeznania są fałszywe w 100%. Trochę czasu nam zajęło by się o tym przekonać. Przy okazji poznaliśmy rozmiar działek nad Dzierżnem Małym.
Trafiliśmy też fajną miejscówkę do obiadowania w Bycinie przy drodze nr 40.
Cel, czyli Jezioro Pławniowickie osiągamy około 17:00. Pogoda robi się super i nęci by się rozłożyć na dłuższą chwilę nad wodą. Niestety nas goni już powoli czas.
Rozpoczynamy powrót. Elementów terenowych już niewiele zaś asfaltami to raczej szybka jazda. Powrót częściowo po własnych śladach do Bytomia. Dalej "94" do Czeladzi. Droga, można by powiedzieć, pustawa. Trochę osobówek tylko. Dojeżdżamy sprawnie i szybko. W Czeladzi żegnam się z Edytą i Olą, które jadą jeszcze kawałek razem.
Sam przez Wojkowice i Strzyżowice (tak by dobić do 140km) wracam do domu. Robi się już chłodniej. Docieram do domu przed 22:00.
Niedziela rowerowo bardzo udana dzięki moim towarzyszkom. Było wesoło. Zresztą z nimi zawsze jest :-) Wypady w ich towarzystwie ładują akumulatory mnóstwem pozytywnej energii. Edyto, Olu - dzięki za wspólne kręcenie. Do następnego razu :-)
Galeria autorstwa Oli.
Link do pełnej galerii.
Kontrolne zdjęcie na granicy.
Wertepki.
W deszczu do Bytomia.
Ściskanie krówek.
W drodze do Mikulczyc.
I kolejna budowla ze szlaku zabytków architektury drewnianej.
A potem znowu trochę wertepków.
Po koncku asfaltu znowu wertepki :-)
Wygląda na to, że nie przebijemy się między Kanałem Gliwickim a Dzierżnem Małym za pomocą czarnego szlaku. Zeznania mapy są nieprawdziwe.
Kanał Gliwicki.
Element stały ustawki.
Obiadamy :-)
Pławniowice - zbiornik.
Dziewczyny knują trasę powrotną :-]
A pogoda zrobiła się super.
Pławniowice - pałac.
I powrót.
Zeznanie GPS-a w sprawie niedzieli.
Kategoria Jednodniowe
komentarze