limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Jednodniowe

Dystans całkowity:14139.00 km (w terenie 2741.00 km; 19.39%)
Czas w ruchu:796:30
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:68.60 km/h
Liczba aktywności:127
Średnio na aktywność:111.33 km i 6h 16m
Więcej statystyk

Obróć mapę albo FB to zło

  • DST 277.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 13:40
  • VAVG 20.27km/h
  • VMAX 59.90km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 czerwca 2015 | dodano: 06.06.2015
Uczestnicy

Dziś tylko mapa i galeria. Opis jutro.


Link do pełnej galerii


I komu tu wierzyć? GPS podsumował mnie na 277km. GPSies po wczytaniu śladu o km mniej. Dystans za Garminem.

Sprawcą soboty był Mariotruck. Zadzwonił do mnie jakoś w czwartek chyba i powiedział, że planuje dwusetkę w okolice Lublińca. Czy bym się pisał... No jak nie, jak tak :-) Zacząłem sobie już oglądać mapę i planować. Psychicznie nastawiłem się na to, że może uda się chłopaków (bo zakładałem, że Robredo też pojedzie) zaciągnąć jakoś do Bidy w Opolu. Tymczasem w piątek zadzwonił Mariusz ponownie i się pyta, czy sobie mapę oglądałem. No to mu mówię, że tak i chyba nawet coś już zacząłem podsuwać propozycje jak by tu jechać kiedy on mi mówi, żebym sobie mapę obrócił. Znaczy, że jak? No i się wydało, że Facebook to zło. Pod jego wpisem o tym, co planuje pojawiło się info, że jest "Chłosta", i że można by się spotkać na Rysiance. Że, eeee...  Zacząłem na szybko mapę oglądać i wyszło, że będzie grubo. Wyzwanie. Standardowo zestaw pytań o detale i plan na sobotę ustalony.
Startujemy spod Lidla w Sosnowcu niedaleko Stawików. Tym razem skład nieco liczniejszy bo kiedy nadjeżdżam na zbiórkę na miejscu już czeka Robredo i Paweł. Chwilę po mnie pojawia się Mariusz. Powitanie i bez ociągania ruszamy w drogę. Standardowa trasa do Porąbki przez Mysłowice, Imielin, Kęty. Pora wczesna więc jedzie się dobrze choć było kilka nerwowych momentów. Dalej przez Czernichów kierujemy się w stronę Rychwałdu i Rychwałdku. Tu pierwsze zmagania z podjazdami. Całkiem sympatyczne. Potem zjazd do Jeleśni skąd przez Spotonię Wielką kierujemy się w końcu do niebieskiego szlaku, którym to częściowo wypychamy i wnosimy się pod schronisko na Rysiance. Tam trafiamy na Monikę, Grześka i Marcina, którzy w niezłym czasie przeszli "Chłostę" czyli nocny marsz z Żywca. Dłuższą chwilę odpoczywamy pojąc się i karmiąc przy jednoczesnym podziwianiu widoków, a te piękne są. Można by tu bardzo długo siedzieć. Niestety mamy plan do wykonania a już trochę obsuwy się zrobiło przez to drapanie się po niebieskim szlaku. Nie doczekawszy się pozostałych znajomych, którzy depczą w "Chłoście" ruszamy w dalszą drogę. Zjeżdżamy czarnym szlakiem do Złatnej. W Ujsołach parkujemy przy stacji benzynowej i korzystamy z okazji do zjedzenia obiadku w przyległym barze. Niedrogo, smacznie. Bardzo trafione miejsce. Przez Rajczę i Milówkę ciągniemy do Węgierskiej Górki i dalej w stronę Szczyrku pokonując kilka niedużych ale ostrych podjazdów. Jest fajnie :-) Co prawda trochę słoneczko dopieka ale da się temu zaradzić odpowiednio się nawadniając, co też czynimy dość gęsto. W Szczyrku jesteśmy już dość późno i plan, by przebijać się żółtym szlakiem przez Karkoszczonkę do Brennej i dalej do Skoczowa, porzucamy. Kierujemy się na Bielsko-Białą. Stamtąd przez Goczałkowice jedziemy do Pszczyny. Zaczynają się komary co skutecznie zniechęca do postojów. Niebieskim szlakiem ciągniemy na północ na Kobiór i dalej do Tychów. Potem Murcki, Janina i lądujemy w Mysłowicach skąd do Sosnowca rzut beretem. Niedaleko Stawików żegnamy się. Mariusz jest już prawie w domu. Paweł z Robertem ciągną do Dąbrowy Górniczej. Ja przez Będzin do domu. Tym razem bez zaginania bo i tak już późno. Wyszła fajna jazda :-) Trochę zmachany dotarłem do domu ale najważniejsze, że nogi nie odmówiły posłuszeństwa.


Imielin


Pojawiają się górki :-) Te pierwsze, które trzeba minąć.


Jeden z postojów karmieniowych.


Porąbka.


Czyżby to gdzieś tam nam trzeba było dotrzeć? ;-)


Pierwsze zauważalne podjazdy.


Obserwatorium.


Tego nie będziemy wchodzić. Nie ma mowy.


Wnoszenie, wypych na niebieskim.


Schronisko na Rysiance i część "chłostowiczów" ;-)


Widoczki są o-błę-dne!


Robimy sobie pożegnalne foto z Moniką, Grześkiem i Marcinem a potem "mniodzio" zjazd.


Tamój gdzieś na horyzoncie byliśmy.


Daleko za Bielskiem.


Pszczynę osiągamy w okolicach zachodu słońca.

Potem już foto nie robiłem bo generalnie wszyscy mieliśmy tylko ochotę na to, by jak najszybciej dotrzeć do domu. Poza tym robiło się ciemno i szkoda było czasu na pozowanie do zdjęć. Dopiero potem na finiszu robię foto pomiarów z Garmina.


Kategoria Jednodniowe

Wyrypa prima sort

  • DST 200.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 10:59
  • VAVG 18.21km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 maja 2015 | dodano: 17.05.2015

Było epicko. Opis w poniedziałek.

Na początek mapka:


Potem link do pełnej galerii.

A teraz detale.

Jakoś tak w czwartek zacząłem dzwonić po sprawdzonych wyrypowiczach czy by byli chętni na jednodniową szarżę w stronę Beskidu Małego. Wstępnie grono zapowiadało się liczne ale na starcie, pewnie przez pogodę, stawiliśmy się we trzech: Robredo, Mariotruck i ja. Nim jednak dotarłem na spotkanie przy kościele na Niwce zaliczyłem pierwszego technicznego fail-a. Gdzieś tak trochę za izbą wytrzeźwień, na zupełnie płaskim i równym odcinku jezdni usłyszałem trzaśnięcie. Rozejrzałem się wokół ale nic nie zauważyłem i pojechałem dalej. Po jakimś czasie usłyszałem znajome brzęczenie wskazujące na: a) poluzowany odblask na kole, b) pękniętą szprychę. Zjeżdżam na przystanek i odkrywam, że jest to opcja b) :-/ Dłuższą chwilę szarpię się z urwaną szprychą. Na Niwkę przybywam obsunięty około 10 min. Powitanie, chwila gadki w oczekiwaniu na ewentualnych pozostałych uczestników. W końcu ruszamy. W tamtą stronę, czyli w Beskid Mały, droga bez fantazji czyli Mysłowice, Imielin, Chełm Śląski, Oświęcim. Droga pusta bo pora jeszcze wczesna. Od Oświęcimia kręcimy na Kozy. Pogoda taka sobie. Pochmurno. W Zasolu rozpoczyna się deszczyk a chłopaki wdziewają ekstra warstwy. Ja mam już na sobie wszystko co mam więc tylko focę przebieranki. W Kozach jest już po deszczu i tam dopiero zaczynają się objawiać górki skryte za mgłą. Przed wjazdem robimy mały popas pojeniowo-karmieniowy i wbijamy na żółty szlak. Jedzie się fajnie. Po drodze pojedynczy turyści. Dojeżdżamy w końcu do czerwonego szlaku i robimy wypych do krzyża na Chrobaczej Łące. Tu chwila na wciągnięcie bananków i kilka foto a potem czerwonym jedziemy w stronę Przegibka. Nim tam docieramy zaczyna się dziać. Zamiast szlakiem niebieskim robimy zjazd zielonym o co nam w ogóle nie chodziło. Mario poleciał jak burza w efekcie zaliczając kapcia gdzieś po drodze. Za nim pojechał Robredo, który zaczął mieć problemy z tylnym hamulcem. Ja na samym końcu. Gdzieś po drodze zaliczam glebę. Wpadłem przednim kołem w dziurę i nim się zorientowałem, że jest źle rozpoczął się lot, w trakcie którego miałem jeszcze nanosekundę na zastanowienie czy walczyć z sytuacją czy po prostu poddać się wydarzeniom i liczyć na fartowne lądowanie. Z dotychczasowych doświadczeń w temacie gleb to zwykle walka kończyła się źle. Więc nim lot osiągnął apogeum zdecydowałem, że zobaczymy jak się potoczy i rymsnąłem o glebę. Coś chrupnęło. Leżę sobie, i tak się zastanawiam czy już wstać, czy jeszcze sobie poleżeć. W międzyczasie nawiązuję łączność z poszczególnymi częściami ciała z wołaniem o info jaki jest stan podzespołów. Wszystko gada, nic nie boli jakoś szczególnie. Wstaję. Łokieć trochę pobolewa ale sprawny czyli nie jest źle. Rower wygląda też jakby nie ucierpiał. Zjeżdżam dalej choć już teraz dużo ostrożniej. Po kilkuset metrach jednak coś mi nie pasuje. Mieliśmy na Przegibku wylądować a tymczasem jestem już dużo poniżej przełęczy. Staję. Telefonicznie ustalam z Robredo, że spotykamy się na Przegibku i zaczynam powrót zielonym po drodze porzucając go dla jakiejś nieoznaczonej leśnej przecinki, którą ostatecznie wybywam kilkaset metrów poniżej Przegibka. Wdrapuję się na górę i tam uważniej oglądam siebie i rower. Rower ok. U mnie podrapane okolice łokcia i opuchlizna + dziura w rękawie i ogólny uflej. Nie jest źle. Czekam aż chłopaki dojadą. Robi się pieruńsko zimno, tak zimno, że aż para idzie z ust. A tu ciuchy mokre. Oj! Wymarzłem nim chłopaki się zjawili. Siadamy przy "Gawrze" na małe conieco. Dychnąwszy wjeżdżamy "autostradą" na Magurkę i dalej grzbietem jedziemy na Czupel czasem robiąc szybkie postoje na foto. Po drodze sporo turystów pieszych i trochę rowerowych. Za Czuplem zjeżdżamy (o ile można to tak nazwać) niebieskim szlakiem do Czernichowa. Właściwie większość zjechał tylko Mario. My z Robredem spory kawałek sprowadzaliśmy. Ja niby na full-u ale to sprawy nie ułatwia jeśli nie ma się umiejętności na takie podłoże, a tych mi zdecydowanie brak. Ale i tak jazda Rzeźnikiem była łatwiejsza i przyjemniejsza niż Błękitnym. Trochę się jednak też hamowałem bo cały czas w głowie mi siedziało to, że na zadku mam wybitą jedną szprychę i trudno powiedzieć ile koło wytrzyma. Jakimś cudem wytrzymało. W Czernichowie jesteśmy już po 14:00. Plan wstępny był taki, że jedziemy na żółty szlak by wspiąć się nim do szlaku niebieskiego i w stronę przełęczy kocierskiej a stamtąd zielonym do targanickiej i zjechać do Andrychowa. Reszta powrotu miała być przez Zator, Chrzanów i Jaworzno. Jednak odpuszczamy. Może gdyby to była sobota, czyli w perspektywie następny dzień wolny, to byśmy się szarpnęli. Delikatnie, bez ciśnienia kręcimy więc drogę powrotną. Do tej roboty został zaprzęgnięty Garmin i wybrał nawet całkiem fajne, boczne drogi (nawet cmentarz!) i do Oświęcimia udaje się dojechać całkiem spokojnie. W Oświęcimiu po porannym spokoju i bezruchu ani śladu. Normalnie kociokwik. Uciekamy na boczne drogi jak tylko szybko się da ale i tak już ruch większy i szarżujących też sporo. W jednym momencie na Robreda o mało co nie wpada zarośnięty jak zwierzę rowerzysta, któremu fantazja kazała ściąć zakręt i jechać praktycznie pod prąd. Kręcimy wg gps-a na Gorzów a potem już dalej na czuja w stronę Jelenia i Jaworzna. Od Jaworzna prowadzi Mario i bezbłędnie lądujemy przy TTC i na Niwce. Tu decydujemy z Robredem, że odprowadzimy Mariusza do domu w usiłowaniu dobicia do 200km. Na Stawikach żegnamy się z Mariuszem i we dwóch jedziemy czerwonym szlakiem pod halę sportową na Milowicach i dalej do Czeladzi. Przed światłami na "94" żegnamy się. Robredo uderza na Dąbrowę Górniczą a ja przez Czeladź do Wojkowic. Tak sobie liczę, czy da radę bez większego naginania wyrobić 200km i ostatecznie odkładam decyzję aż nie dojadę pod Orlen w Wojkowicach. Tam budzik pokazuje 193km i jakieś grosze. Chyba się uda. Funduję sobie więc jeszcze kilka pagórków w Wojkowicach i Strzyżowicach zjeżdżając pod dom z wynikiem nieco ponad 200km. Zmordowany jak koń po westernie, sponiewierany, upodlony koncertowo. Chyba trzeba mi było takiej jazdy i dzięki chłopakom udało się ją uskutecznić.


Jeszcze dobrze nie wystartowaliśmy a u mnie już problemy.


W okolicach Zasola chłopaki dokładają coś na deszcz.


Powoli ujawniają się góry.


Żółtym do góry ;-p


Wypych na Chrobaczą.


Krzyż się cały nie zmieścił w kadrze.




Przed pomyłkowym zjazdem zielonym szlakiem.


Na Przegibku oceniam dokładniej straty po glebie.


"Autostradą" na Magurkę.


Zrobił się całkiem pogodny dzień. Widoczki miodzio. Szkoda trochę, że nie ma czasu żeby sobie usiąść i popodziwiać tak z godzinkę, dwie albo i do nocy.




Czasem wsadzałem gębę do kadru żeby było widać, że też tam byłem ;-p


Przymiar. Mieściliśmy się więc wagi zrzucać nie trzeba.


Sprowadzanie niebieskim. Na foto nie widać ale jest tam stromo a kamienie są luźnie. Dla mnie nie do zjechania. Mario nie miał z tym problemów.


Takie widoczki uwielbiam.


Czernichów.


Rzeźbimy w stronę Gorzowa.


Rynek w Oświęcimiu.


W domu ląduję z wynikiem jak wyżej. Pierwsza "200" w tym roku. Może nie ostatnia.


Kategoria Jednodniowe, Szprycha

Klubowo

  • DST 86.00km
  • Teren 36.00km
  • Czas 04:59
  • VAVG 17.26km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 kwietnia 2015 | dodano: 12.04.2015
Uczestnicy

Wczorajszy dzień bardziej nadawał się do śmigania rowerkiem ale za to dziś było zacne towarzystwo złożone w dużej mierze z członków Cyklozy i kilku osób niestowarzyszonych acz jeżdżących z nami dość regularnie.
Na spotkanie pod fontanną przy PTTK jadę przez Wojkowice i Czeladź. Na wylocie z Wojkowic do Czeladzi przyuważam króliczka i szybko go doganiam. Rozczarowanie. Chyba nawet nie podjął walki. Szkoda. Z Czeladzi jadę na Milowice i dalej prosto pod fontannę. Na miejscu są już Dominik i Rysiek. Wkrótce potem zjawiają się pozostali uczestnicy. Robimy przedstartowe foto i ruszamy. Prowadzi Dominik. Na początek czerwonym szlakiem w stronę Trójkąta Trzech Cesarzy. Odkąd poprawili końcówkę szlaku jedzie się nim bardzo fajnie. Przedostajemy się mostem na drugi brzeg Przemszy (chyba Białej) i jedziemy w stronę Jaworzna. Trasa dla mnie zupełnie obca więc nie wiem dokładnie gdzie byłem. Kilka punktów po drodze znajomych: elektrownia, zbiorniki wodne. Przewodnictwo Dominika kończy się przy Geosferze gdzie tenże nas opuszcza. Kilka osób idzie pooglądać co też tam ciekawego jest. Potem ruszamy w stronę Bazy Nurków i robimy połówkę objazdu. Do tego momentu mamy na liczniku 2 kapcie i jedną glebę. Znad drugiego oczka "koparek" jedziemy na Sosinę. Tu dłuższa przerwa na gofry i lody. Doładowawszy akumulatory ruszamy w drogę powrotną. Celem jest Waldkowa działka, gdzie dotarłszy odprawiamy rytuały związane z grill-em czyli palenie mięsiwa, napoje dla dorosłych itp. Kiedy w wesołej atmosferze osiągamy zmierzch przychodzi pora ewakuować się do domów. Szybko też się dzielimy. Waldek ma działkę prawie pod domem więc on i jego sąsiedzi odpadają niemal natychmiast. Chwilę potem na centrum Sosnowca odbija Rysiek. W piątkę jedziemy do ronda niedaleko Placu Papieskiego gdzie na Dąbrowę Górniczą odbijają Olga i Rafał. We trójkę, Jadwiga, Grzesiek i ja jedziemy przez Plejadę w stronę Starego Będzina. Za przejazdem kolejowym przy Chemicznej żegnamy Grześka i we dwójkę, ścieżką rowerową jedziemy do nerki w Będzinie i na Zamkowe gdzie Jadwiga jest już u siebie (przy okazji sprzedaje mi cynk o kawiarni z pysznym sernikiem - sprawa do przetestowania). Żegnamy się i już solo ciągnę w stronę Łagiszy i dalej przez Sarnów do domu.
Dzisiejszy dzień bardzo fajnie spędzony. Co prawda pogoda za bardzo nie rozpieszczała i prognozowane temperatury się sprawdziły ale też i nie padało. Do jazdy warunki jak najbardziej dobre. Trochę wiatr miejscami przeszkadzał ale dało się go zwalczyć. Fajnie było się z niektórymi zobaczyć pierwszy raz od minionego roku. Nowe wydarzenia, nowe opowieści. To jest to!

Link do pełnej galerii


Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...


Początki czerwonego szlaku.

Pierwszy kapeć u Ryśka i nieco nieprofesjonalne, ale za to pełne zapału, szydzenie Marcina.


Tu to już nie wiem gdzie jestem. Bunkrów nie ma ale...


Popas połączony z tyczeniem marszruty.


Asfaltu też ciut było.


Tym razem kapeć u Staśka i szydzący palec Marcina.


Geosfera.


Baza nurków już blisko.


Jazda nieco przy krawędzi.


Ledwo ich widać...




Stąd odbijamy na Sosinę.


Sosina.


Potem długo, długo nic i "zamek" w Sosnowcu.


Wynik za dziś.


Kategoria Jednodniowe

Leśno Rajza + Chrzest Czarnego Rzeźnika

  • DST 145.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 07:11
  • VAVG 20.19km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 lutego 2015 | dodano: 22.02.2015
Uczestnicy

Mój dzisiejszy dzień rowerowy to sprawka Darka :-) Umówiwszy się na BS zjeżdżamy się w Świerklańcu mniej więcej o 8:40. Tu Darek próbuje jazdy na moim Sparku. Jednak czasu nie ma zbyt wiele a jeszcze są kolejni gracze do zgarnięcia więc ruszamy. Jeszcze w Świerklańcu spotykamy się z Wojtkiem i ruszamy dalej na spotkanie z Marcinem. Od momentu, kiedy prowadzenie przejął Darek zupełnie przestałem przejmować się tym gdzie jestem :-) Niektóre fragmenty drogi były mi znajome ale podjeżdżaliśmy do nich z kierunków mi nieznanych. Poza tym nieco moją orientację myliła zimowa szata. Po drodze różne atrakcje: pomnik pomordowanych przez hitlerowców, wodno-lodowe przeprawy przez las, szybkie pomykanie prostym jak stół asfaltem i spotkanie z ekipą Leśnej Rajzy. Od razu zaczynamy też rzeźbienie poważne w terenie. Jest dużo lodu, dużo śniegu, dużo wody, dużo wertepów jednym słowem teren w sam raz pod full-a. Maszynka przechodzi test bojowy i chrzest jednocześnie. Uflejana koncertowo sprawuje się rewelacyjnie. Miałem lęki wjeżdżając na lodowe połacie pokryte wodą ale nie było nawet jednego poważnego uślizgu. Nad wszystkim dało się zapanować. Jazda bajkowa choć może nie za szybka. Gdzie dokładnie byliśmy z Rajzą to na mapce będzie widać bo dla mnie te tereny są niemalże całkiem obce. Najważniejsze, że fajnie się jechało w super składzie. Po drodze najeżdżamy ośrodek wypoczynkowy, którego nazwy nie pomnę, a trąci PRL-em. Potem przebijamy się do lokalu jakby skonstruowanego specjalnie dla rowerzystów i zasiadamy tam do obiadku. Dla mnie czas był najwyższy bo rezerwa zaczynała się mocno kurczyć. Potem znów kawałki lodowo-wodne i żegnamy się z Rajzą we czterech ciągnąc w stronę Tworoga. Po drodze niewypięta gleba Wojtka ale na szczęście bez obrażeń. Z Wojtkiem i Marcinem żegnamy się nie wiem właściwie gdzie, bo dalej jestem wodzony przez Darka, w którego towarzystwie dość mocno przebijam 100km. Po drodze podjeżdżamy pod pałac i prywatną inicjatywę gospodarczą ;-) Tylko rzuty "okami" bo już robi się powoli ku ciemności. Odprowadzam Darka prawie pod dom (zupełnie nie podejrzewałem, że dnia dzisiejszego zahaczę o Zabrze :-]) i potem solo przez Bytom, Bobrowniki i Wojkowice dociągam do domu. Na krótkim popasie w Piekarach Śląskich zamaszystym kopniakiem przy wsiadaniu pozbywam się błotnika :-( Spełnił swoją rolę i grałby ją dalej ale niestety konstrukcja wytrzymałościowo najwyraźniej nieobliczona na takie nieczyste zagranie. Szkoda. Chyba jednak prowizorka z wetkniętą pod siodełko pustą butelką po wodzie mineralnej będzie musiała jednak chronić mój zadek od zachlapania. Rozwiązanie tańsze, łatwo wymienne i zupełnie niewrażliwe na żal po stracie ;-) Do domu docieram już lekko wypompowany. Kotwiczę na chwilę przy cukierni gdzie wydzielam sobie hojną nagrodę za dzisiejsze dokonania i po ostatnich 300m ląduję w domu. Tu tylko na szybko przecieram amorki z syfu odkładając resztę czyszczenia na jutro. Stopień wypompowania mam dość znaczny. W kolejności izobronik, małe conieco, gorący prysznic, gorąca herbata i wpis na BS :-) Dzień rowerowo wykorzystany na maksimum. Dzięki chłopaki za przyjęcie do towarzystwa. Super się z Wami jechało. Mam nadzieję, że nie ostatni raz.

Link do pełnej galerii


W Świerklańcu.


Pomnik pomordowanym.


Pierwsze starcie z lodem odpuszczamy. Jak się później okazało nic to nie dało.


Lód był nie do uniknięcia.


Tu już z Leśną Rajzą.


Kolega również chrzcił nowy rowerek w terenie :-)


Nic szczególnego ale ten widoczek oko me ściągnął.


Przymiarki do przeprawy przez Małą Panew (o ile rzek nie pomyliłem).


PRL ciągle żywy.


Chyba wszyscy ten pojazd obfotografowali. Napotkaliśmy go w miejscu naszego obiadu ("U Celiny"? dobrze pamiętam?).


Pożegnanie z Leśną Rajzą.


Skocur (przyjmując pieszczotliwe zdrobnienie noibasty) uflejany koncertowo. Na dojeździe to już i łańcuch piszczał jak się patrzy za smarowaniem.


Dzień wykończony na takim oto wyniku.

I jeszcze 2 foto, które uczynił Darek.

Full w świeżym kamuflażu.


I zagadka: ilu rowerzystów trzeba do połatania dętki. Pytanie podstępne. Odpowiedź we wpisie u Darka


Kategoria Integracja BS, Jednodniowe

Z Olkuszem do Tarnowskich Gór + rzeźnickie trio

  • DST 133.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 06:17
  • VAVG 21.17km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 sierpnia 2014 | dodano: 10.08.2014

Pomysł na dzisiejszy rowerowy dzień również sprzedał mi Robredo. Wczoraj wspomniał, że ekipa z Olkusza wybiera się do Tarnowskich Gór i będzie można do nich dołączyć przy molo na Pogorii 3 około 9:00. Kusząca propozycja. Zastrzegam się jednak, że mogę się nie pozbierać na tą godzinę ale będę próbował.
Prawie się udało. Niestety rano trochę dłużej zeszło mi na obdrapywaniu z grubszego błota Błękitnego Rumaka i smarowanie jego łańcucha i amorka. Startuję tak, że znów nie trafię idealnie na 9:00, a miałem szczery zamiar być na kilkanaście minut wcześniej. Ze świateł z Gródkowa do Łagiszy dzwonię do Roberta czy już ruszyli. Mówi, że nie muszę cisnąć bo tu start się nieco obsunie. Mimo tego zapewnienia nie daję sobie na luz i na miejsce docieram jakoś tak 9:08-9:10. Sporo rowerzystów ale ja szukam znajomych. Szybko wypatruję Olgę, Domina, Andrzeja, Ola, Robreda. Powitanie, pogaduchy i ruszamy. Na początek wzdłuż Pogorii 3 na Piekło i stamtąd wzdłuż Pogorii 4 (asfaltem) do Wojkowic Kościelnych. Po drodze dwie awarie. Jedna u Ola w postaci kapcia i u kogoś jeszcze z tyłu chyba coś podobnego. Pechowcy serwisują reszta odpoczywa. Potem przez światła w Wojkowicach jedziemy na Marcinków i dalej do Przeczyc i w stronę drogi Siewierz-Tarnowskie Góry. Proponuję pojechać bocznymi równoległymi i tak też czynimy. Po drodze wjeżdżamy na teren dawnej jednostki wojskowej w Mierzęcicach. Teraz to już tylko kilka ruin obranych ze wszystkiego co dało się wykorzystać. Na chwilkę podjeżdżamy pod ogrodzenie lotniska w Pyrzowicach i akurat udaje się zobaczyć lądowanie.
Wracamy na trasę i przez Przeczyce jedziemy do Ożarowic. Tu niestety jeden z uczestników na szosie ma pecha przecinając oponę w poprzek. Nie bardzo jest z tym co zrobić a zapasowej opony nikt nie ma. Pechowiec wraca autobusem. My dalej jedziemy w stronę Miasteczka Śląskiego - Brynicy i w Świerklańcu wracamy na drogę "78" , którą to docieramy w końcu do miejsca docelowego. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy pałacu w Nakle Śląskim. Jest możliwość zwiedzania ale nas nieco goni czas więc nikt się nie decyduje.
W Tarnowskich Górach Robert, Dominik i ja odłączamy się od grupy. Zjadamy objadek w sprawdzonej mecie i ruszamy asfaltami ("11") do Bytomia. Teraz tempo mamy dość konkretne i Bytom osiągamy dość szybko z jednym tylko postojem na izotoniki i dopompowanie kół.
Z Bytomia "79" ruszamy na Chorzów. Na estakadzie zjeżdżamy z trasy i kierujemy się trochę "na czuja" w stronę Siemianowic Śląskich. Idzie dobrze i miasto przelatujemy bez stania wbijając w końcu w teren do Czeladzi. Po drodze Robredo stwierdza, że mu Endomondo nie zastartowało i brakuje mu do setki jakieś 30 km. Trzeba dogiąć. Proponuję przejazd przez Sosnowiec ale Domino mocno krytykuje pomysł narzekając na liczbę świateł po drodze. Mówię "będzie pan zadowolony" i zaczynam ciągnąć chłopaków wertepami. Na początek wzdłuż Brynicy do Milowic gdzie po pierwsze stwierdzam kapcia na przodzie i go łatam wyszydzony profesjonalnie przez Domina i amatorsko ale z uczuciem przez Robreda, po drugie koło hali sportowej wbijamy na czerwony szlak wiodący do Trójkąta Trzech Cesarzy i podążamy nim na Stawiki i dalej porzucając go na drodze do Mysłowic. Tu zaginamy w stronę Dańdówki gdzie ponownie wbijamy w teren i kręcimy wzdłuż "S1" kolejno przebijając się przerz Klimontów, Zagórze (obok mojej fabryki), przecinamy szlak na Kazimierz i wylatujemy w Dąbrowie Górniczej na Starocmentarnej. Stąd już prosta droga na molo przy Pogorii 3 gdzie to zasiadamy do pewłnowartościowych izotoników. Trochę odpoczywania i rozmów aż Robredo zwija się do domu. Nie skusił się na podjechanie do Freya i Jagiryby, do których dołączyli Olga i Olo, i którzy właśnie zabierają się do odpalania grilla. Jedziemy tam we dwóch z Dominem.
Jak zwykle jest wesoło. Żarty, taplanie w wodzie (Domino utrzymywał, że pływa), Jagaryba pływała na 100%, na Freya nie zwróciłem uwagi ale chyba też mu wychodziło pływanie. My z Olem nie zbliżaliśmy się do wody. Czas leciał szybko i doczekaliśmy wszyscy wschodu księżyca. Trochę prób sfocenia tegoż faktu ze skutkiem raczej miernym ze względu na mikrość sprzętu fotograficznego. Kiedy robi się już dość ciemno Olga rusza do domu. Jakieś 30 min. później ja również decyduję się na powrót. Żegnam się z ekipią, która ani myślał się zwijać i kręcę w stronę Piekła, potem wzdłuż Pogorii 4 do Preczowa i dalej przez Sarnów do domu. W Preczowie nieco odcina mi zasilania i ratuję się resztką coli (która tak dzisiaj jak i wczoraj trzymała nas na chodzie).
W domu jestem po 22:00. Porządnie wyciorany, upaprany błotem i zdecydowanie śpiący. Weekend rowerowo bardzo pozytywny :-) Dobrze, że jutro do pracy to choć nogi trochę odpoczną.


Link do pełnej galerii


Olkusz + my zbieramy się do startu na molo.


Wesołe kręcenie na rondzie niedaleko "13".


Spóźnione szydzenie po glebie.


Olowe ostre zrobiło "pst" i trzeba mu było się zabrać za serwis.


Teren jednostki wojskowej w Mierzęcicach.


Rzut oka na pas startowy. Udało się trafić na lądowanie.


Profesjonalne szydzenie z kolejnego kapcia.


Tarnowskie Góry.


Tu się żegnamy z ekipą z Olkusza uprzedni wciągnąwszy obiadek.


Chłopaki się "kompresują".


Potem dużo jeżdżenia, krótka nasiadówa w knajpie nieopodal mola na izobronkach i lądujemy na grillu Jagiryby i Freya.


Potem było znęcanie się nad księżycem. Podobno super zresztą.


Znęcanie takie sobie bo i sprzęt niezbyt zaawansowany.


Nowoczesne grillowanie przy użyciu smartphone-ów.


Domino stwierdza, że to będzie jego zdjęcie profilowe.


Podsumowanie dnia w cyferkach.


Kategoria Jednodniowe

Kameralnie, z nutami rzeźni i mnóstwem miodzia do Pszczyny

  • DST 157.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 07:53
  • VAVG 19.92km/h
  • VMAX 48.20km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 sierpnia 2014 | dodano: 09.08.2014

Wczoraj Robredo telefoniczne przekazał mi info, że jest plan na pokręcenie do Pszczyny. Start z Sosnowca-Pogoni o 11:30. Jak dla mnie bomba. I pośpię i pojeżdżę. 
Wtałem z zapasem czasu na jedzenie, pakowanie i inne czynności przedstartowe. Nie wziąłem tylko poprawki na to, że sprzęt może niedomagać. Wyprowadzając Błękitnego Rumaka mam wrażenie, że tył coś za miękki. Przeprowadzam badanie organoleptyczne za pomocą macania i czarny scenariusz staje się faktem. Decyzja jest szybka. Akcja może już nie tak bardzo. Wymieniając dętkę dzwonię do Roberta, że mam obsuwę i wstępnie umawiamy się, że będę ich gonił a gdybym nie dogonił to poczekają na mnie przy giełdzie w Mysłowicach. Ruszam jakieś 20 minut spóźniony i nie udaje mi się ekipy dogonić. Zdzwaniamy się ponownie. Czekają przy giełdzie a ja dopiero na wysokości cmentarza na Pogoni :-/
 Tracę trochę czasu na światłach w Sosnowcu. Około 12:00 w końcu widzę kilku rowerzystów na przystanku. Swoi. Ze znajomych są Marlena i Robredo. Z nowych twarzy poznaję Ewę. Szybkie powitanie i od razu ruszamy. Dziś kameralnie. Tylko nasza czwórka.
W tym miejscu też okazuje się, że znany jest tylko punkt docelowy czyli Pszczyna. Trasy nie ma jednak nikt obeznanej w detalach i istnieją tylko mgliste jej zarysy. Będzie ciekawie. Odpalam nawigowanie na Garminie, Robredo na smartphonie i ruszamy. Motanie i miąchanie zaczyna się niemal od razu i towarzyszy nam do samego końca wyjazdu. Właściwe planowanie i nawigowanie były całkowitą katastrofą co pozwoliło nam się dobrze bawić i sporo najeździć :-] Było sporo długich odcinków terenowych. Niektóre tablice miejscowości pojawiały się zadziwiająco często. Podobnie z drogowskazami. Ile zbędnych kółek udało nam się zrobić, to nie wiem bo nie oglądałem jeszcze śladu, ale na pewno niejedno. Generalnie jednak cel osiągamy. Może nie tą drogą, co sobie wyobrażaliśmy ale jednak. Zasiadamy w pizzerii, którą kiedyś sprzedał Dominowi i mnie Rysiek. Tym razem próbuję inną potrawę i jestem bardzo zadowolony z wyboru. Do tego jeszcze pszeniczny izotonik. Pstrykamy kilka foto upamiętniających nasz pobyt w tymże mieście i ruszamy w drogę powrotną. Trochę na GPS-a, trochę z pamięci udaje mi się dociągnąć nas do Tychów w miarę bez kluczenia. Potem jednak się motam i robimy nieco extra objazdów. Mysłowice trochę nam się ciągną i podobno jechaliśmy autostradą. Jakoś przeoczyłem oznaczenia oznajmiające ten fakt. Jak na autostradę to ruch tam był nędzny i po mojemu to nie była autostrada ;-) A nawet jeśli była, to trudno. Już i tak jest po fakcie.
Mysłowice są chyba najbardziej pagórkowatym odcinkiem naszej dzisiejszej wycieczki. Kiedy dobijamy do Sosnowca jesteśmy już praktycznie w domu. Pierwsza opuszcza nas Ewa. Na Ludwiku odbija do siebie. Z Robertem eskortujemy Marlenę do Będzina. Opuszcza nas na światłach przy stadionie skręcając na Syberkę.
 Z Robredem jadę do Dąbrowy Górniczej. Na Mydlicach robimy jeszcze kółeczko podjazdowe i w końcu żegnamy się. Robert jest już w domu. Ja mam jeszcze nieco do ukręcenia. Jadę w stronę Górniczej i zjeżdżam do ronda w centrum miasta skąd chcę dotrzeć pod molo na Pogorii 3. Udaje się to choć próbował mnie przyblokować pociąg wywołując opuszczenie szlabanu. Objeżdżam bokiem pod Mostem Ucieczki.
Nad plażą jestem już po zachodzie słońca. Dojadam ostatniego batona i z tym zapasem sił ruszam wzdłuż Pogorii 3 na Pogorię 4 i dalej przez Preczów i Sarnów do domu.
Po drodze chyba znów mieliśmy okazję pojeździć po krawędzi burzy. Ciemne chmury dość często pojawiały się na horyzoncie ale ewentualne deszcze nie trafiy w nas. Mieliśmy bardzo fajną pogodę.
Nie obyło się też bez awarii. Poza moim przedstartowym kapciem, tegoż złapał Robredo. Dziura konkretna bo widać było ją gołym okiem a syk ulatującego powietrza był bardzo dobrze słyszalny. Robert robi szybką wymianę. Potem jeszcze było wjechanie w kufer. Dość z uczuciem zatrzymałem się na skrzyżowaniu bo był ustąp a z niezbyt dużej odległości nadjeżdzał samochód. Marlena akurat odwróćiła głowę sprawdzić czy jest wolne i wjechała w mój bagażnik. Nieco sobie kolano stłukła i do końca przejazdu już je odczuwała ale dała radę.
 W ogóle to było dużo fajnego jeżdżenia. Sporo wesołości. Ogólnie super spędzona sobota. Jak to Ewa mówiła a Robredo potem powtarzał: "Jest rower, jest zabawa". Było jej sporo.
 Foto i mapka jak tylko będzie chwila. Dziś jeszcze tylko mycie i spać by spróbować zdążyć jutro pod Molo na Pogorii 3. Podobno będzie tam ekipa, która jedzie z Okusza do Tarnowskich Gór. Mam nadzieję, że uda się wypocząć i zdążyć na oznaczoną godzinę.


Link do pełnej galerii


Się jedzie :-)


Się serwisuje :-|


Się foci widoki.


Dalej się foci widoki.



Się nabiera wyglądu "pro".


Się foci prawie u celu.


Się foci u celu.


Się foci w nieśmiertelnym miejscu u celu.


Się kończy dzień przy takim wyniku.


Kategoria Jednodniowe

Regeneracyjnie z Ghostbikers

  • DST 96.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:03
  • VAVG 19.01km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 lipca 2014 | dodano: 20.07.2014
Uczestnicy

Dobrze było spotkać wczoraj Robreda bo dzięki temu dotarło do mnie info, że dziś jest spokojna objazdówka Ghostbikers na Sosinę i Sławków. Wstałem odpowiednio wcześniej ale znów nic to nie dało i na pierwsze miejsce zbiórki, czyli pod zamek w Będzinie, nie miałem szans zdążyć. Robert do mnie dzwonił stamtąd czy dojadę a ja jeszcze byłem w domu i kończyłem pobieżne czyszczenie i smarowanie Błękitnego Rumaka. Zapowiedziałem się, że dotrę na drugie miejsce zbiórki czyli na górkę środulską.
Ruszam 11:20 i pomimo wczorajszej rzeźni z delikatnymi nutkami miodzia dość żwawo kręcę w stronę Będzina i dalej do Sosnowca.
Na miejscu już całkiem spora grupka a ja wcale nie jestem jeszcze ostatni. Kiedy Prezes Ghostbikersów daje w końcu sygnał do startu jest nas dziewiętnaścioro, co widać na jednym z pierwszych zdjęć (chyba, że się w liczeniu pomyliłem).
Jak to zwykle bywa, gdy ktoś prowadzi, zupełnie nie przejmowałem się tym, którędy jedziemy. W każdym bądź razie były znajome miejsca czyli dywanowy mostek, Sosina, baza nurków z wjazdem na urwisko i grupowym foto, potem znów Sosina i objazd jej dookoła. Potem długa i nudna prosta do Bukowna, gdzie lwia część składu skusiła się na lody w sławnej (przynajmniej w naszym gronie) cukierni.
Po uzupełnieniu zapasów płynów wszelakich przenosimy się szybko do Sławkowa. Po drodze udaje się spreparować foto gleby niemalże wyszydzonej przez Domina. Wcześniej też była gleba ale nie zdążyłem jej uwiecznić a Domino wyszydzić. W Austerii zasiadamy do obiadku. Najwyższa już pora bo jest po 17:00. Serwuję sobie złocistego izotonika do żurku i fileta drobiowego grillowanego w białym winie wraz z dodatkami oraz gorącą herbatkę. Tego mi było trzeba. Troszkę nam schodzi bo zrobiliśmy nalot na karczmę w licznej grupie i niektórzy musieli się wykazać cierpliwością bo zamówione dania wymagały jednak trochę przygotowań. Ale nam to niespecjalnie przeszkadzało bo był pretekst posiedzieć i nic nie robić. W międzyczasie robi się nieco chłodniej i kiedy ruszamy już w drogę powrotną kręci się o wiele lepiej.
Tym razem bez gięcia i kombinowania wzdłuż trasy serwisówką i potem prosto do Dąbrowy Górniczej.
W Dąbrowie Górniczej powoli zaczynamy się rozjeżdżać. Na początek 4 osoby odbijają na Zagórze. Potem 3 na Mydlice. W 9 osób docieramy do mola przy Pogorii 3 gdzie żegna się z nami Adam a my zasiadamy na izotonika w towarzystwie Freya, który był już wrócił z wypadu nad morze i właściwie to nas zauważył. Tu nam czas wesoło płynie na pogaduchach. Przed zachodem słońca jednak większość się rozjeżdża i zostajemy we trzech: Domino, Frey i ja. Siedzimy prawie do 22:00 nim decydujemy się w końcu ruszyć do domu. Solo jadę przez Zieloną, Preczów i Sarnów do domu. Zaskakuje mnie odcinek w ciemnościach na mojej wiosce. Na kilkuset metrach nie działają latarnie. Na szczęście sytuację ratuje czołówka zainstalowana na kasku jeszcze podczas nasiadówy przy Pogorii 3.
Generalnie bardzo fajny dzionek. Kilometrowo może nie imponujący ale tu chodziło by trochę pojeździć, trochę się pobyczyć i w ogóle przyjemnie spędzić niedzielę w wesołym gronie. Sukces założeń dnia dzisiejszego 100%.



Link do pełnej galerii


Bodycount.


Po pierwszej glebie za dywanowym mostkiem. Na szczęście w piasku więc bezstratnie. Może tylko z nieco porysowaną dumą ;-)


Chłopaki się uwzięli z foceniem kierowniczki wycieczki...


... to i ja zooma odpaliłem.


Potem grupowe nad przepaścią. Wszyscy wyszli z tego cało.


Z nudów Wojtek wyciska rowerki. Czekamy aż skończy się podziwianie drugiego zbiornika bazy nurków.


Po tym jak omal nie umarliśmy z nudów ciągnąc prostą do Bukowna, skład raczy się nagrodą w postaci lodów.


Do Sławkowa kilka fajnych górek.


Preparowanie wyszydzonej gleby. Niestety ja za szybko pstryknąłem, Domino nie zdążył wyciągnąć palca a ofiara potem już nie współpracowała. Ale bez opisu to wygląda to tak, jakby była solidna gleba i Domino zaraz ją miał profesjonalnie wyszydzić. I tej wersji się trzymajmy.


Potem jest Austeria, obiad i krzynka wypoczynku przed startem :-)


Potem ciągniemy już prosto do D. G. Kilka nowych osób zrobiło tym wypadem swoje życiówki. Cóż, jeśli się nie zniechęcą, to rychło będą miały okazję podbić wynik :-)


Dla mnie jeżdżenie kończy się przy takim wyniku. Niewiele do setki brakło ale ze względu na porę darowałem sobie dokrętki.


Kategoria GPS-, Jednodniowe

Koledze Nie Pomożesz?

  • DST 137.00km
  • Teren 70.00km
  • Czas 07:27
  • VAVG 18.39km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 lipca 2014 | dodano: 19.07.2014

Karma nad tym wyjazdem miała swą błogosławioną pieczę :-)
Dowiedziałem się, że coś będzie się działo od Maćka. Powiedział mi, że Domino sprzedał mu info o wypadzie w sobotę. Z detali wynikało, że zbiórka o 10:00 na molo przy Pogorii 3. Więcej wiedzieć nie musiałem. I w sumie dobrze, że nie wiedziałem bo pewnie bym nie pojechał. Rano wstałem dość wcześnie ale znów grzebanie przedstartowe spowodowało, że wyjechałem 9:45. Zero szans na dotarcie na start na 10:00. Dzwonię do Domina stojąc na światłach z Gródkowa do Łagiszy, że jestem jeszcze daleko i jak będę dojeżdżał to drynkę żeby mi podał kierunek, w którym mam ich ścigać. Spotykam ich na Zielonej. Rozpoznaję, że to ta grupa tylko dzięki temu, że jechał w niej Domino. Przyklejam się na końcu i jedziemy sobie całkiem żwawo w stronę Pogorii 4. Okazuje się, że impreza jest pod szyldem Rowerowej Dąbrowy (albo Dąbrowy Rowerowej - ciągle nie potrafię ich rozróżnić, w każdym bądź razie ta, w której dowodzi Pan Brzost). Nieco entuzjazm opadł ale co? Wracać? Bez sensu. Poza tym w razie czego z Dominem się oderwiemy i wykręcimy coś ciekawego. Początek mało ciekawy bo przejazd wzdłuż Pogorii 4 do Wojkowic Kościelnych. Miejsca, gdzie dawniej była kopalnia piasku, obstawione przez tłumy ludzi. Jedziemy dalej do Podwarpia i tu zaczyna się robić ciekawie bo wpadamy w teren. Generalnie celem wypadu jest źródło Centurii. Mało mi to mówi ale trasa okazała się bardzo fajna. Dużo terenu, boczne drogi. Do tego kameralne, ośmioosobowe grono i wszyscy dość wyjeżdżeni więc też i tempo całkiem nienajgorsze biorąc pod uwagę, żeśmy dziś niezły kawał piachu zryli. Przypomniał mi się wyjazd pod dowództwem Oli i Edyty na Roztocze. Nim osiągamy samo źródło jest przeprawa przez rzeczkę. Bardzo przyjemna, chłodna woda. Chwilę w niej brodzimy by dać stopom ciut ochłody. Do samego źródła trzeba zejść po stromej skarpie piaskowej ale na dole całkiem urokliwy zakątek. Jadący z nami botanik objaśnia, że w tym miejscu występuje pewna roślinka (niestety nie pamiętam nazwy choć ją wymieniał), której nie ma nigdzie w Polsce (mądrze to się mówi endemiczna). Woda ze źródła musi być bardzo czysta, bo taplają się w niej drobne żyjątka (znów nie zapamiętałem ich nazwy), które są czymś w rodzaju papierka lakmusowego czystości wody. Ktoś tam nawet mówił, że woda smaczna więc chyba próbował.
Ze źródeł jedziemy do Grabowej, gdzie przy sklepie robimy dłuższy postój pojeniowy. Upał konkretny i skrzętnie korzystaliśmy z okazji do uzupełnienia płynów i prowiantu (choć bardziej tego pierwszego) bo sporo trasy przebiegało terenem. Z Grabowej rozpoczynamy powrót. Jest jeszcze trochę terenu na którym najpierw Domino popełnia glebę (tej nie widziałem) a potem powtarza wyczyn Radek (to obfocone i wyszydzone profesjonalnie). Na szczęście obydwie w piasku więc lądowania miękkie i bezstratne.
Na powrocie odłączamy się we trzech: Domino, Radek i ja bo ekipa ciśnie asfaltem do Ząbkowic i dalej w stronę Antoniowa i Pogorii 4 a my wolimy wertepki i wbijamy na czarny szlak. Kilometrowo jest tak sobie bo niecałe 80 więc kombinujemy jakby tu pozaginać. Domino proponuje skoczyć na lody do Siewierza. Ale na razie jedziemy do Chruszczobrodu. Tu Radek już decyduje odbić na Pogorię 4 choć pokazujemy mu, żeby ciął w teren i z nami do Siewierza. Polną drogą ładnie ścinamy do asfaltu na Siewierz i wkrótce potem lądujemy na rynku wciągając duże lody włoskie. Potem przenosimy się pod żabkę by uzupełnić płyny. Przelawszy wodę do bidonów szukamy na rynku ławki w cieniu ale wszystkie zajęte więc z zimnymi radlerkami jedziemy pod zamek i siadamy w cieniu. Nim jeszcze otwarliśmy puszki w naszą stronę skręca rowerzysta. Jakoś tak dziwnie znajomy się wydaje. Robredo. No to już wiadomo, że będzie ciekawie.
Dzielimy się z nim zimnymi radlerkami i rozpoczyna się dwustronny quiz. Skąd? Dokąd? Ile km-ów? Okazuje się, że Robert robi dziś dwusetkę. Jak nas spotkał, to miał coś koło 140. Od słowa do słowa i decydujemy się mu pomóc zagiąć do tych 200 by nie musiał na siłę kombinować. Różne propozycje padają, wśród nich Świerklaniec. W końcu staje na tym, że jedziemy przez las do Zendka i objeżdżamy lotnisko a potem do Nowej Wsi i Twardowic. A potem się zobaczy. Jedzie się w lesie bardzo fajnie bo słońce tak nie daje popalić i droga w miarę dobra. Przy lotnisku dla mnie niespodzianka. Ogrodzony nowy kawałek terenu w miejscu, gdzie budują nowy pas startowy. Objeżdżamy go wzdłuż ogrodzenia, potem stary pas i przez tereny dawnej jednostki lotniczej w Mierzęcicach dojeżdżamy do Nowej Wsi. Podjazd zaczynamy równo ale po drodze odcina mi totalnie zasilanie. Chłopaki czekają na mnie na górce na przystanku. Wciągam gdzieś 0,25l coli i ruszamy dalej. Miałem zamiar dojechać do Góry Siewierskiej i prosto do domu ale co? Koledze nie pomogę? Tak to by się musiał męczyć z wykręcaniem gdzieś na siłę kilometrów. Tak więc zaczynamy zjazd do Siemoni i dalej do Sączowa. Wertepkami przeskakujemy do Niezdary i dalej asfaltem do Świerklańca. Bokiem parku dojeżdżamy do wału Kozłowej Góry i ciągniemy nim do tamy. Tu znów lekko siada mi zasilanie ale sklep niedaleko więc ciągnę ile daję radę. Przy sklepie dłuższa przerwa pojeniowo-karmieniowa (radlerki, małosolne, Jeżyki). Nieco sił odzyskuję ale chłopaki coś tam mówią, że może by to tempo nieco zredukować z 28 na jakieś stateczne 25. Podejrzewam, że nie chodziło o to, że nie wyrabiają tylko bardziej mieli na myśli to bym sam się oszczędzał bo kilka razy wspomniałem, że coś mi się kolano odzywa. Jednak bez większych oporów przystaję na to, by nie wrzucać blatu. Tym sposobem przekroczenie 30km/h następuje tylko w bardziej sprzyjających warunkach drogowych (kilka razy). Jedziemy skrótem do Rogoźnika i dalej przez Strzyżowice do mojej wioski. Tu się żegnam z chłopakami bo jestem już prawie w domu. Oni mają do Dąbrowy Górniczej centrum jeszcze jakieś 13 km najkrótszą drogą. Robredowi brakuje do 200 niecałe 10. Będzie miał na bank. A w ogóle to bym się nie zdziwił jakby to znacznie przekroczył. Nie wyglądał na zmordowanego pomimo tego, że pozamiatał na Pogorii 4 jakiegoś szosowca :-)
Umawiamy się jeszcze na jutro na wyjazd Ghostbikers spod Zamku i oni ruszają na Gródków a ja już ostatnie 400 m do siebie.
Bardzo udany dzień. Dużo miodzia z bardzo ładną rzeźnią w super towarzystwie. Nie spodziewałem się, że ta sobota tak ładnie się przekręci.



Link do pełnej galerii


Na początek standardzik.


A potem jest już teren, widoczki i rozpoczyna się miodzio.


Jest brodzenie.


Ja tam się nie szczypałem.


Takiego terenu było sporo dlatego zdjęć z jazdy nie za wiele bo obie ręce były potrzebne do tego by się nie wyglebić. Większość dało się spokojnie przejechać. Zwłaszcza po treningu u Oli na Roztoczu :-)


Niepozorne źródełko Centurii.


Wspomniana wyżej roślinka. Podobno kwitnie cały rok i w tym miejscu ma się wyjątkowo dobrze zarówno pod względem wody jak i temperatury.


A to wspomniane również wyżej zwierzaczki, które świadczą o jakości wody. Niestety aparat nie chciał się wyostrzyć na tym co ja uznawałem za ważne i niewiele widać. Nie było za wiele czasu na zabawy fotograficzne.


Wracamy znad źródełka.


Potem wspinaczka na Rezerwat Góra Chełm (czy coś podobnego w brzmieniu).


Sfocona i profesjonalnie wyszydzona gleba Radka.


Potem się odrywamy od reszty, zostawia nas Radek i w końcu Domino wchodzi w szkodę objadając się młodą kukurydzą.


W Siewierzu, siedząc pod zamkiem, spotykamy Robreda.


Potem jest sporo szybkiego jeżdżenia i w związku z tym mało czasu na focenie aż do tego miejsca czyli mostu nad autostradą w drodze z Wymysłowa do Rogoźnika.


Mnie dzień kończy się z takim wynikiem. Chłopaki będą mieli sporo więcej.


Kategoria Jednodniowe, GPS-

Radosna Improwizacja do BIDY

  • DST 93.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 04:31
  • VAVG 20.59km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 czerwca 2014 | dodano: 29.06.2014

Dziś znów problemy z wygrzebaniem się z domu pomimo tego, że wstałem dość wcześnie. W efekcie jestem na molo przy Pogorii 3 10:03. Mariusz już czeka. W trakcie jak rozmawiamy pojawia się Domino i przez chwilę też jest Wallace. Z Mariuszem wstępnie obgadujemy rajd na Dęblin i umawiamy się na dogadanie detali we wtorek. Potem we dwóch z Dominem ruszamy na zaplanowany wczoraj obiad w BIDZIE |-) Mykamy jak się da to terenem, gdzie się nie da to asfaltem. Przy remizie strażackiej w Tucznawie robimy pierwszego stopa na Radlerka i przy tej okazji przydybuje nas MTB Team Banimex w składzie 4 zawodników. Domino robi im śledztwo gdzie jadą i jak już ustala ich cel, to rzuca pytanie: "Jedziemy z nimi na kamieniołom?" A pewnie! Chłopaki po zawodach to dziś pewnie jechali delikatnie. I dobrze bo ja na sztywniaku to na wertepach, zwłaszcza na zjazdach, miałem wrażenie, że mi się mięśnie kręcą dookoła kości. Tak telepało. Częściowo znanymi mi już ścieżkami jedziemy do kamieniołomu w Niegowonicach. Tam trochę kręcenia bo Team chciał obejrzeć sobie ścieżki z zawodów. Na szczycie chwila podziwiania panoramy i potem zjazd do asfaltu. Zawodnicy jadą swoje a my z Dominikiem swoje czyli do Bidy. Nim wbijamy w teren robimy jeszcze jednego stopa przy Lewiatanie na Radlerka i potem jedziemy do Łaz Błędowskich i dalej przebijamy się do Bolesławia i do BIDY. Chwilę po tym, jak wybiliśmy z terenu i wjechaliśmy na asfalt Domino mówi, że ma coś miękko w kołach i faktycznie tył za bardzo dobija. Robimy przerwę serwisową. Domino łata ja szukam w oponie problemu. Znajduje się znów drobny okruch szkła. Paproch usunięty, dętka połatana ciągniemy prosto do celu. Tam zamawiamy obiadek. Tym razem zdecydowałem się na rosołek (całkiem konkretna micha) i opiekane pierogi z kapustą. Zestaw w sam raz. Doskonale rozprawił się z głodem i dał zapasik sił na dalsze kręcenie nie będąc jednocześnie uciążliwy. Domino zdecydował się na placek po zbójnicku. Konkretna porcja mięcha. Zbieramy się już do startu powrotnego i tu nagle słyszę: "Nie spiesz się". Kapeć na przodzie tym razem. Wszczynamy ponownie serwis jak poprzednio: ja szukam problemu w oponie, Domino łata. Uprzednio robię jedno zdjęcie szydercze z nieco nieprofesjonalnie wyciągniętym palcem ale w końcu to nie ja jestem Szydercą w tym składzie a trochę głupio wygląda szydzenie z samego siebie (o ile w ogóle da się to zrobić). Serwis przebiega sprawnie i ruszamy w drogę powrotną. Na początek serwisówką wzdłuż "94" do Sławkowa. Wspomniało mi się, że tam wczoraj i dziś odbywa się piknik z historią w tle. Na rynku zastajemy śpiewający chór (całkiem dobrze im to wychodziło, trzeba przyznać) i postacie w mundurach niemieckich i polskich (chyba ułani) oraz niemiecki motor z przyczepą. Kilka foto i jedziemy dalej. Porzucamy serwisówkę i jedziemy na niebieski szlak, którym kiedyś jechaliśmy z Jadwigą i Prezesem. Tym razem jednak obywa się bez skakania przez tory. Wybijamy się na Kazimierzu i ciągniemy na Pogorię 3 zasiąść do Radlerków. Trochę nam schodzi na pogaduchach. Po 17:00 zwijamy się każdy do siebie. Ja przez Zieloną, Preczów i Sarnów docieram na kilkanaście minut przed ulewą. Chyba nocne jeżdżenie już dziś odpuszczę.

Link do pełnej galerii.



W kamieniołomie.


Z góry ładny widoczek.


Amatorskie szydzenie.


Chór w Sławkowie.


Ułani.


Ukręcone na dziś. Chodziło mi po głowie zagięcie do setki ale w końcu sobie darowałem. I dobrze bo niedługo po powrocie zaczęło padać.



Kategoria Jednodniowe

Mikołów - Ochojec - Zmagania u Waldka

  • DST 121.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:49
  • VAVG 17.75km/h
  • VMAX 49.20km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 czerwca 2014 | dodano: 28.06.2014

O planach klubowych na dziś powiedział mi Waldek. Szybko sprawdzam na stronie klubu co i jak i zapowiadam się, że będę.
Rano straszne parcie na niewstawanie i w efekcie wstaję na tyle późno, że przygotowania kończę dość mocno po czasie. Ruszam na miejsce zbiórki wiedząc już, że się spóźnię. I to niemało. Na początek do Wojkowic pod kościół (ten od strony Grodźca). Dalej leci Czeladź, na dojeździe do której śmigam sobie obok "króliczka". Docieram mniej więcej na Milowice kiedy mam pierwszy tel od prezesa. Jednak hałas jak sprawia, że nawet nie próbuję z nim rozmawiać. Potem jeszcze jeden telefon ale nie odbieram bo jestem ładnie rozpędzony. Pod fontanną jednak poza potłuczoną butelką po piwie zastaję pustkę. Dzwonię do Prezesa i okazuje się, że przed chwilą ruszyli i poczekają niedaleko Stawików. Szybko się zjeżdżamy i już w komplecie jedziemy na Muchowiec. Po drodze Maciek zaczyna dbać o jakość wyjazdu robiąc efektowną glebę z przewrotką godną mistrza Aikido. Potem jeszcze czterokrotnie Maciek zadbał o jakość wycieczki łapiąc tyleż razy kapcia. Kontynuując jego wysiłki w utrzymaniu jakości wycieczki gubimy się z Prezesem na powrocie z Mikołowa.
Generalnie zaś przejazd spod Muchowca do Mikołowa to całkiem fajna trasa. Nasz przewodnik Marcin też nam kilka razy zamotał podróż ale na tyle fajnie, że nikt nie miał mu tego za bardzo za złe ;-)
Najważniejsze, że cel osiągnęliśmy. Mowa była o ogrodzie botanicznym w Mikołowie. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi ale na miejscu sprawa się wyjaśniła. Chodziło o Sroczą Górę. Już tam raz kiedyś z klubem byliśmy wracając z jednej z naszych eskapad. Miejsce znane ale i tak dobrze było tam pojechać bo trasa inna. W ogrodzie nieco odpoczywamy, uzupełniamy płyny i po 14:00 ruszamy. Planu dzisiejszego jeszcze nie koniec bo jak się okazało, na Ochojcu jest seria inscenizacji bitew z okresu II Wojny Światowej. Wracamy częściowo już znanymi ścieżkami, częściowo zupełnie dla nas nowymi. Po drodze z Prezesem zostajemy z tyłu bo wymieniałem baterie w GPS. Grupa nam się urywa. My strzelamy ekstra kółko próbując dogonić ekipę. W końcu po kontakcie telefonicznym uzgadniamy, że spotkamy się na Ochojcu i ruszamy wg GPS-a drogami. Jak się później okazało wyprzedziliśmy chyba wszystkich pomimo tego, że wyszedł nam niezły objazd. Z grupą ponownie spotykamy się, przy odgłosach solidnej kanonady, na inscenizacji. Może nie taki rozmach jak w Wyrach ale widać, że i tu przygotowanie solidne zarówno w umundurowanie jak i sprzęt.  Oglądamy jeden z epizodów i potem żegnamy się z naszymi kolegami i przewodnikiem z Katowic. Jedziemy w stronę Janiny. Szybko jednak kolejny postój i trzecia już pana u Maćka. Tym razem robimy dokładny przegląd opony i znajduję drobniutki płatek szkła, który uszkadzał dętki. Łatanie i można lecieć. Do Mysłowic poszło szybko i sprawnie. Tam focimy Szwedzkiego, którego przyuważył Marcin i jedziemy na Stawiki, gdzie żegnamy parę naszych towarzyszy. Dzielimy się na 2 grupy. Prezes z Adrianem lecą na chwilę na Zagórze. Reszta (Maciek, Domino i PanP + ja) jedziemy skrótami na działkę Waldka, gdzie ma się odbyć świętowanie urodzin Prezesa. Trochę nam na tym schodzi aż robi się prawie ciemno. W międzyczasie mocuję na kasku nową czołówkę. Powoli towarzystwo się rozchodzi. Z Dominem i PanemP jedziemy w stronę Zagórza i dalej do Dąbrowy Górniczej. Marcin odbija wcześniej by się dostać do Kazimierza. We dwóch docieramy w okolice targu w D. G. gdzie się żegnamy. Solo jadę pod molo na Pogorii 3 i dale na Zieloną skąd już najkrótszą drogą do Preczowa, Sarnowa i do domu.

Link do pełnej galerii



Pierwsza pana u Maćka i Szydercy przy pracy.


Potem trochę jeżdżenia.


Nasz przewodnik i mapa okolic Mikołowa.


Zbieramy się na koła po dłuższym odpoczynku.


Kolejny element ustawek czyli jazda obowiązkowa " na="" czuja="" bardzo="" udana="" bym="" powiedzia>

Inscenizacja w Ochojcu.

Radziecki atak.


Trzecia pana Maćka. Drugiej nie widziałem bo miał ją wtedy, kiedy my z Prezesem byliśmy zagubieni w akcji. Czwartą Maciek zgłosił jak do domu dojechał.


Takie małe nic a tyle problemów sprawiło.


Szwedzki.


Foto zastępcze. Mniej więcej oddaje to, co się potem działo.


Kilometrów na dziś tyle. I wystarczy.



Kategoria Jednodniowe