limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Jednodniowe

Dystans całkowity:14139.00 km (w terenie 2741.00 km; 19.39%)
Czas w ruchu:796:30
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:68.60 km/h
Liczba aktywności:127
Średnio na aktywność:111.33 km i 6h 16m
Więcej statystyk

Leśno Rajza

  • DST 145.00km
  • Teren 80.00km
  • Czas 08:45
  • VAVG 16.57km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 kwietnia 2016 | dodano: 03.04.2016
Uczestnicy

Dziś tylko parametry liczbowe wyjazdu i link do galerii zdjęć. Opis i mapka w poniedziałek.

Link do pełnej galerii



Dzisiejszy skład w Koszęcinie.

UPDATE:

Na początek mapka.


Działo się tak, że wystartowałem nieco na krawędzi czasu czyli coś koło 7:48. Na umówionym miejscu w Rogoźniku stawiam się równo o 8:00 ale chłopaków nie ma więc ruszam im naprzeciw. W Wojkowicach przy parku wciąż ich nie widzę więc ciągnę dalej na granicę Wojkowic i Grodźca. Tu parkuję i wysyłam "esa" do Maćka. Oddzwania, że są już przy parku. Czyli musieli jednak bokami mnie ominąć. Wracam. Witam się z chłopakami i ruszamy dalej. Jedziemy wbić na szlak Leśnej Rajzy w Świerklańcu. Trochę nam umyka ten szlak miejscami ale generalnie trzymamy się go w sporej części. Jedziemy wersją zieloną ale odpuszczamy ucho w stronę Woźnik. Tereny super. Większość leśnymi duktami o nawierzchni różnorakiej (kamienie, grunt, piasek) ale nieprzejezdnych miejsc jest bardzo niewiele i są nieduże. Po drodze 1,5 gleby. Paweł wybronił się w ostatniej chwili i wylądował bezpiecznie. Dominik nie zdążył wypiąć się z SPD i glebnął  na piasek. Niegroźnie ale zabawnie. Niestety nie było mnie przy tym ale Paweł ma fajne foto :-) Obyło się bez usterek (poza moim spadającym z blatu łańcuchem przy próbach ruszania z tegoż) przez całą drogę. Przed 13:00 kotwiczymy w restauracji w Koszęcinie na przerwę obiadową. Potem wszyscy podjeżdżamy pod pałac, w którym mieści się siedziba "Śląska". Trochę foto, w tym to zamieszczone powyżej, i żegnamy Dominika, który ma "dedlajna". W półtorej godziny musi dociągnąć do Chorzowa. Znając go to raczej nie będzie miał z tym problemów. To raptem 40km. My jeszcze odprowadzamy Przemka na dworzec kolejowy. Rezygnuje z dalszej jazdy bo dobija go kolano i ma już dosyć jechania w ogonie. Szybkie pożegnanie i jedziemy uchwycić LR ponownie. Teren powoli wszystkim daje się we znaki. Sił ubywa, godzina robi się coraz późniejsza. Nim wybywamy z lasu na dobre Darek zalicza na piaszczystym zjeździe glebę. Oj! Zły po tym był strasznie. Na Chechle robimy postój karmieniowo-pojeniowy. Słońce zachodzi. O szarówce jedziemy przez las do Świerklańca i bokiem parku wbijamy na wał wzdłuż Kozłowej Góry. Potem tama na zbiorniku i przez Wymysłów do Dobieszowic. Na zjeździe żegnam się z chłopakami i odbijam do Bobrownik i dalej przez Rogoźnik i Strzyżowice do domu. Zmachany jestem konkretnie ale niedziela jak najbardziej na plus. Pierwsza też setka++ w tym roku.













Ustrzelił mnie Paweł:


Galeria z wypadu autorstwa Pawła.


Kategoria Jednodniowe

Klubowo Do Chudowa

  • DST 118.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 06:58
  • VAVG 16.94km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 października 2015 | dodano: 18.10.2015
Uczestnicy

Dziś jeżdżenie klubowe. Nim się zdecydowaliśmy jechać była już sobota. Wszystko wisiało na włosku bo ICM wróżył opady. Ostatecznie jednak się wyklarowało i przez cały dzień była całkiem przyjemna pogoda. Sporą część dnia przyświecało słoneczko. Cel wyjazdu: Chudów, zakończenie sezonu choć sezon się nie kończy ale każdy pretekst do jeżdżenia jest dobry. Zbieramy się przed 9:00. Na miejscu jestem jako trzeci. Chwilę potem zjawia się całkiem spora ekipa. Czekamy jeszcze na Damiana, który zdążył na dojeździe złapać kapcia oraz na towarzyszące mu w serwisie osoby: Prezesową, Adama i Adriana. Zjawiają niedługo potem. PanP tradycyjnie już czyni honory spóźnialskiego i będzie nas gonił w drodze. Ostatecznie spotykamy się dopiero w Chudowie. Robimy startowe foto i ruszamy w stronę Trzech Stawów robiąc trochę terenu po drodze. Dalej kierujemy się na Panewniki w nieco jeszcze powiększonym gronie. Ostatecznie jedziemy w 21 osób do Chudowa. Tempo takie sobie bo jeden z naszych uczestników nieco na zdrowiu niedomaga ale nie chcemy go zostawiać. Znanym już szlakiem trochę po terenie, trochę po asfalcie przy dwóch glebach ale za to bez problemów technicznych docieramy w końcu do Chudowa. Tu jesteśmy już nieco po oficjalnym otwarciu imprezy więc tylko odbieramy pamiątkowe plakietki i zabieramy się za regenerację sił. Jedni zjadają przywiezione zapasy, drudzy pieką kiełbaski. Wszyscy rozmawiają ze wszystkimi. Niedziela toczy się bardzo przyjemnie. Przed 14:00 ruszamy w drogę powrotną. By jednak nie deptać własnych śladów kierujemy się na Mikołów i Łaziska Górne po drodze najeżdżając księży ogród botaniczny. Stamtąd już bez większych celowych objazdów do Katowic. Lasami docieramy do Janiny i na BP w Giszowcu robimy postój na kawę i coś do jedzenia. Tu właściwie nasze ostatnie wspólne zdjęcie. Potem już zaczęły robić się ciemności. W Mysłowicach rozjeżdżamy się z tambylcami i grupą sosnowiecką kręcimy za rzekę. Na Ludwiku kolejne podziały. Z Maćkiem i Markiem jadę w stronę PTTK-u i za torami żegnam się z chłopakami. Oni już są na miejscu. Ja mam jakieś 15km do finiszu. Przez Milowice, Czeladź i Wojkowice dociągam do domu.
Bardzo przyjemnie spędzona niedziela. Mam nadzieję, że pogoda jeszcze się w tym roku nada do kilku grupowych wyjazdów bo zjawiają się nowe twarze i robią to regularnie więc jest szansa, że dołączą do naszego klubu.

Link do pełnej galerii



Zwyczajowe liczenie ofiar.


Gdzieś po drodze w lesie. A ja w piątek wypucowałem full-a... :-(


Dwie gleby jednocześnie.


Chwilę po lądowaniu pod zamkiem w Chudowie robimy zbiorcze foto.


Przed powrotem jeszcze jedno zbiorcze pod Teklą.


W ogrodzie botanicznym.


Ostatnie foto w liczniejszym, choć już i tak trochę okrojonym, gronie na BP w Giszowcu.


Podsumowanie dnia z Garmina.


Kategoria Jednodniowe

Klubowo Terenowo

  • DST 101.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:45
  • VAVG 17.57km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 października 2015 | dodano: 04.10.2015
Uczestnicy

Dziś jeżdżenie z klubem. Jako, że prowadzę wyjazd, muszę się wyrobić na miejsce startu punktualnie. Tak więc rano bez ociągania. Szybkie smarowanie łańcucha i start. Wpadam jeszcze do pobliskiej cukierni po zapas paliwa i tu trochę czasu ucieka. Z zapasem kalorii ruszam już prosto do Sosnowca bez fanaberii i zaginania. Przejazd zajmuje mi jakieś 36 min. i pod fontanną jestem o 9:43. Pierwszy zjawia się Grzesiek. Reszta klubowiczów długo nie każe na siebie czekać i finalnie jest nas dziewięciu. Czekamy kilka minut i w końcu ruszamy. Na początek na czerwony szlak. Przez miejskie ulice przebijamy się na zielony szlak. Tu po drodze odkrywamy zniszczoną tablicę z oznaczeniem szlaku zielonego. Długo nie postała :-/ Zielonym ciągniemy tylko kawałek. Przemycamy się mikro mostkiem na drugą stronę torów i wertepami ciągniemy aż do lasku zagórskiego i niebieskiego szlaku. Tego ostatniego używamy tylko przez moment by ponownie wbić w teren i wychynąć na ul. Starocmentarnej. Przejeżdżamy pod "94" i kierujemy się pod molo na Pogorii 3. Rzut okiem na otoczenie i kręcimy na Zieloną, gdzie robimy popas na wciągnięcie kalorii. Tu też żegna się z nami Grzesiek. Wczoraj biegał mini maraton i mówi, że zakwasy za bardzo dają mu się we znaki. W ośmiu jedziemy dalej. Czarny szlak do Łagiszy porzucamy przy wiadukcie i jedziemy dookoła lasku gródkowskiego by wyjechać obok szkoły podstawowej. Tam skrót przez las po drugiej stronie "913" by objechać tartak. Bocznymi drogami przebijamy się do Wojkowic i dalej do Strzyżowic gdzie robimy postój na lody i zaopatrujemyy się w napoje chmielowe. Terenem kręcimy pod bazę Rejonowego Zarządu Dróg. Stamtąd kawałek asfaltu i terenowy podjazd pod cmentarz w Strzyżowicach. Terenem przebijamy się na górkę paralotniarską w Górze Siewierskiej. Jest przyjemnie ciepło, słonecznie i nawet wiatr nie jest tego w stanie zepsuć. Rozkładamy się na stoku, wciągamy "bronki", posilamy się, gadamy i podziwiamy widoki. Troszkę czasu ucieka nim ruszamy dalej. Przez Górę Siewierską zjeżdżamy w stronę Twardowic. Na podjeździe wjeżdżamy w las kierując się terenem w stronę Rogoźnika, który objeżdżamy od strony zachodniej. Przez park jedziemy w stronę szamotowni i ponownie w teren do Wojkowic. Klinkierkiem dobijamy do Netto i za chwilę ponownie w teren dojeżdżając nim do mostu przed Przełajką. Zjeżdżamy asfaltem do czerwonego szlaku by przekroczyć Brynicę i w Czeladzi asfaltem jedziemy pod Strusie i skręcamy na "94" w stronę Będzina. Zaraz za światłami odbijamy w prawo i po niecałym kilometrze znów wracamy w teren. Przełączając się między ścieżkami docieramy do Milowic. Przez osiedle jedziemy na początek czerwonego szlaku i nim błyskawicznie docieramy do punktu końcowego czyli pod Stadion Ludowy. Żegnamy się i rozjeżdżamy. Ja z Marcinem jadę na Pogoń pod "Żyletę". Tam jeszcze chwilę rozmawiamy by w końcu się pożegnać i rozjechać. Solo jadę do Będzina i dalej przez Łagiszę i Sarnów do domu. Na finiszu dało się już odczuć spadającą temperaturę. Wyszedł jednak całkiem fajny dzień rowerowy. Obyło się bez większych problemów technicznych (jedyny obecny to gubione sakwy). Nikt nie został ranny. Plan trasy został wykonany choć nieco niedoszacowałem dystans. Wydawało mi się, że będzie 30-40km. Maksymalnie 50. Okazało się w praniu, że wspólnego jeżdżenia wyszło 68km. Ale jakoś nikt nie narzekał specjalnie ;-) Jak będą warunki dobre na teren to za jakiś czas zrobimy ponownie w tamte strony wypad tylko na nieco inne wertepki.

Link do pełenj galerii



Pomiar z przebiegu dnia.


Kategoria Jednodniowe

Klubowo-Maczki

  • DST 68.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 04:25
  • VAVG 15.40km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 września 2015 | dodano: 27.09.2015
Uczestnicy

Dzisiejszy dzień rowerowy to klubowe jeżdżenie po Sosnowcu. Prowadzi klubowy kolega, historyk i przewodnik PTTK Grzegorz Onyszko. Docelowo mieliśmy dotrzeć na Maczki. Na standardowym miejscu startu naszych wyjazdów czyli pod fontanną na Placu Ćwierka zebrało się nas kilkanaście osób. Głównie klubowicze ale było też kilka osób spoza PTTK. Podejrzewam, że frekwencja byłaby większa gdyby nie raczej słaba temperatura i nieco chmurek. Na miejscu zjawiam się kilka minut przed 10:00 zastając już większość. Odczekawszy do 10:00 ruszamy niezbyt spiesznym tempem prowadzeni przez Grzegorza przez zakamarki Sosnowca często zatrzymując się przy budynkach, które do tej pory mijaliśmy bez zwracania na nie uwagi. Okazuje się, że wiele z nich ma swoją historię czasem dość zaskakującą. Poznaję sporo nowych dróżek i przesmyków pomiędzy głównymi drogami Sosnowca, którymi ostatecznie wybywamy na zielonym szlaku. Jego fragmentem kierujemy się na Julisz, Balaton i ostatecznie Maczki. I znów okazuje się, że miejsca, przez który już nie raz jechałem mają za sobą trochę historii. Objazd ze zwiedzaniem kończymy na kamieniu pamiątkowym na Maczkach. Stąd ruszamy już w stronę centrum Sosnowca ostatecznie rozjeżdżając się na Dańdówce. Z Grześkiem jadę do Zagórza. Potem już sam przez Dąbrowę Górniczą zahaczając o molo na Pogorii 3. Musiały się tu odbywać jakieś zawody bo właśnie zwijają dmuchaną metę a na ośrodku trwa rozdawanie nagród. Przez Zieloną wybijam się na czarny szlak do Łagiszy. Nielegalnym skrótem przebijam się do lasku gródkowskiego i przy szkole podstawowej wracam na asfalt do domu. Po drodze zajeżdżam pod pomnik radzieckich żołnierzy. Już dawno nie był w dobrym stanie ale dziś przekonałem się, że i w moich okolicach mieszkają prymitywy. Pomnik został zdewastowany. Figura żołnierza jest pozbawiona głowy a pomnik wymazany sprayem.

Link do pełnej galerii

Wstawiam niestety tylko link do galerii bo od jakiegoś czasu mam problemy z linkowaniem zdjęć z google. Jak wkleję link do zdjęcia to nie wyświetla się w ogóle treść wpisu i same zdjęcia :-/


Kategoria Jednodniowe

Senioriada i nie tylko

  • DST 78.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:44
  • VAVG 16.48km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 września 2015 | dodano: 21.09.2015
Uczestnicy

Dzień dzisiejszy to klubowa eskorta dla rowerowej części Senioriady. Szybki przelot pod stadion AKS na Niwce gdzie już zastaję kilka osób z "naszych" i "obcych" ;-) Powitanie, biurokracja i po odczekaniu kwadransa akademickiego na ewentualnych spóźnialskich ruszamy szlakiem zielonym z grupą, która okazała się mniej liczna niż poprzednim razem przy takiej imprezie. Z tego też powodu przejazd przebiegł sprawnie. Obyło się na szczęście bez kłopotów technicznych i wypadków. Sprawnie przejechaliśmy najpierw szlak zielony. Po drodze Marcin opowiedział przy jednej z tablic jak to wygląda już teraz, jeśli chodzi o szlaki i jakie są jeszcze plany. Zielony szlak porzucamy nim dociera on do parku na Kazimierzu i przerzucamy się na szlak niebieski. Porzucamy go po drodze by ostatecznie wyjechać w centrum Zagórza. Ścieżką objeżdżamy rondo i jedziemy już dalej asfaltami w stronę górki środulskiej, gdzie jest meta naszego przejazdu. Tam też rozgrywają się główne wydarzenia Senioriady. My korzystamy tylko z poczęstunku i jedziemy ponownie na Niwkę w nieco okrojonym składzie. Prowadzi Maciek choć na końcu grupa nam się rozjeżdża i spotykamy się dopiero pod naszym klubowym bannerem. Tam Krzysiek z Markiem i Adrianem prowadzą konkursy rowerowe dla najmłodszych: jazda na czas w slalomie, jazda na czas na prostej i rzut siodełkiem do celu. Równolegle odbywają się inne wydarzenia: konkurs rysowania dla dzieciaków, pokaz brazylijskiego tańca-walki capoeiry i inne. My po zakończeniu i ogłoszeniu wyników konkursów prowadzonych przez klubowych kolegów zwijamy nasz banner i ruszamy do Waldka na działkę, gdzie miał odbyć się klubowy grill. Tam też w końcu docieramy i kotwiczymy. Skład zmienia się dość płynnie jedni się żegnają, jedni witają, rozmowy, śmiechy, jedzenie... Tym sposobem osiągamy gdzieś godzinę 23:00. Zostało nas już mniej niż dziesiątka i pewnie byśmy jeszcze siedzieli, gdybym w końcu nie dał sygnału do startu powrotnego. Miałem najdalej ze wszystkich więc musiałem jednak się ruszyć. Zostawiamy Waldkowi na działce bałagan i znikamy. Żegnam się już za bramą działki i solo kręcę swoim tempem do domu. Trasa aż do świateł na Alei Róż jak dojazdowa na Niwkę. Potem przez rondo w stronę Gołonoga. Potem zmieniam kierunek na punkt pośredni przy molo na Pogorii 3 i dalej już standard: Zielona, Preczów, Sarnów i do domu. Od Preczowa potwornie męczył mnie sen. Kilka razy na moment stanąłem by zamknąć oczy ale wiele to nie pomagało. Dobrze, że drogi były puste bo czasami miałem wrażenie, że się wyłączam w czasie jazdy. Zdecydowanie za bardzo dawało mi się we znaki zmęczenie. Ale dojechałem cały i w jednym kawałku. Nawet zdobyłem się jeszcze na przetarcie i nasmarowanie amorków. Za to po przyłożeniu głowy do poduszki film urwał mi się chyba szybciej niż w 5 sekund.

Link do pełnej galerii




Kategoria Jednodniowe

Asfaltowo Rajza

  • DST 128.00km
  • Czas 05:41
  • VAVG 22.52km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 sierpnia 2015 | dodano: 15.08.2015
Uczestnicy

Przed startem nie spojrzałem na termometr ale o 6:35 było całkiem przyjemnie. Dałbym jakieś +18. Kręcę pod Zamek w Będzinie na spotkanie z Robertem. Miało nas być więcej ale reszta się wykruszyła. Ustaliliśmy z Robredem, że to na pewno dlatego, że się dowiedzieli, że on pojedzie i się bali, że będzie rzeźnia ;-)
Jak tylko się zjechaliśmy ruszamy od razu bez czekania. Na początek podjazd na Syberkę w stronę Czeladzi. Poszło gładko. Dalej do Wojkowic. Objeżdżamy od góry dawną KWK "Jowisz" i za Netto skręcamy do Dąbrówki Wielkiej skąd prosto do centrum Bytomia. Tu Robert robi serwis tylnego hamulca. Okazuje się, że klocki zdarte dużo za mocno, co dokumentuję kilkoma zdjęciami. Potem chwilę kręcimy się po Bytomiu. Podjeżdżamy pod podstawówkę, do której chodziłem do zerówki. Potem pod blok, w którym mieszkałem jako dzieciak. Trochę się pozmieniało ale przed wszystkim wydaje się to miejsce jakieś takie małe, ciasne. Strzelam foto ku pamięci i ruszamy w stronę kolejnego punktu pośredniego, do Księżego Lasu. Za Miechowicami przypina nam się do ogona rowerzysta. Trochę walczył. Nawet tam gdzie na podjazdach cisnęliśmy 30km/h. Powoli jednak zostawał aż w końcu odpadł. Potem jeszcze chwilę go widzieliśmy ale chyba droga wypadła nam inaczej i do Księżego Lasu docieramy bez towarzystwa. Miałem zamiar podjechać pod tamtejszy kościółek ale akurat odbywało się nabożeństwo więc zrezygnowałem. Jest na tyle blisko do tego miejsca, że można przyjechać kiedyś indziej znowu. Ruszamy do kolejnego punktu pośredniego, do Tworoga. Jest niedaleko więc dobijamy szybko. Naprzeciw kościoła jest pierwszy sklep, który dziś jest otwarty na naszej trasie. Poza lodami kupujemy też zapas napojów na dalszą drogę i to pozwala giąć Asfaltowo Rajze dalej. Przez Brusiek jedziemy do Koszęcina. Pozwalam sobie na podkręcenie tempa przez kilka kilometrów bo warunki są sprzyjające: gładki asfalt i cień drzew. A poza tym nie lubię długich prostych i staram się je przebyć tak szybko jak tylko się da. Są nudne. W Koszęcinie focę drewniany kościółek ale tak "na odwal się". Nawet nie wchodzę do środka pomimo tego, że otwarty. Dziś nie mam ochoty na zwiedzanie. A poza tym jest stosunkowo blisko i też można tu podjechać ponownie. Zaczynamy powrót. Kolejny punkt na trasie to Piasek i dalej Miasteczko Śląskie. Trasa nudna do zarzygania. Długie proste i mało podjazdów. Zaczyna dawać mi się we znaki lewa noga, przez co po drodze robimy kilka krótkich postojów aby mógł rozmasować mięśnie. W końcu konieczna jest dłuższa przerwa, w trakcie której stosuję też karmienie. Noga odpuszcza i można kręcić dalej. Docieramy do skrzyżowania na drodze "78" (Tarnowskie Góry - Siewierz). Tu pytam Roberta czy trasa krótsza, czy dłuższa. Odpowiedź: "Nie rozumiem pytania". Powtarzam. Odpowiedź ta sama. W końcu zatrybiam, że warianty krótsze nie wchodzą w grę. Jedziemy przez Świerklaniec do Kozłowej Góry. Po drodze podłącza się do nas dwóch rowerzystów. Nie zmieniam tempa. Jedziemy równe 30km/h czy to zjazd czy podjazd i gdzieś nam się ogon urywa. Albo mieli po drodze z nami tylko kawałek albo doszli do wniosku, że nie dadzą rady utrzymać naszego tempa. Przez tamę na Kozłowej Górze docieramy do Wymysłowa skąd robimy podjazd do mostu nad A1 drogą do Dobieszowic. Tu miodzio zjazd i dalej do Rogoźnika. Powoli daje się zauważyć wzrost temperatury. Już się nie chce jechać tak szybko. Z Rogoźnika robimy podjazd do Strzyżowic i potem już szybki zjazd do mojej kwatery. Tu siadamy w cieniu drzewek i podmuchach lekkiego wiaterku racząc się Robredo zimnym warkowym Radlerkiem a ja zimnym Żywcem. Potem powtarzamy zabieg. Robert ma jeszcze do domu jakieś 13-15km (jeśli nie pozagina) więc zbiera się na koła i rusza. Ja sponiewierany browarkiem walę się na glebę obok drzemiącego kota i odpływam na chwilę. Błogość.

Link do pełnej galerii



W oczekiwaniu na Roberta focę Zamek. Któryś tam raz z kolei.


I harcujące na nim ptaki. Niestety mój aparat ma zoom, który ich nie sięga lepiej a na cyfrowym jest nędza.


Akcja serwisowa na rynku w Bytomiu.


Nie jest dobrze.


Rynek w Bytomiu.


Klocki zdarte vs nowe.


Moja podstawówka. Od zadniej strony tyle krat, że wygląda jak zakład karny ;-)


Długich prostych przez pola i lasy było dziś tyle, że mam ich dość serdecznie.


Kościół w Tworogu. Chwilę później zaczęła się tam msza.


Robert zawsze znajdzie sobie Colę z odpowiednim komentarzem :-)


Drewniany kościół w Koszęcinie.


Obserwatorium?


Odechciewa się jechać.


Od Koszęcina było tak nudno, albo tak znajomo, że już nie chciało mi się focić. Dopiero na finiszu podsumowanie Garmina.


Kategoria Jednodniowe

Klubowo

  • DST 180.00km
  • Czas 09:33
  • VAVG 18.85km/h
  • VMAX 62.50km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 lipca 2015 | dodano: 12.07.2015
Uczestnicy

Link do pełnej galerii

Dzisiejszy dzień rowerowy to planowany wyjazd klubowy do Częstochowy na zakończenie pielgrzymki rowerowej na Jasnej Górze. Dla mnie to tylko przejazd, dla niektórych to też udział we mszy.
Zaczęło się od tego, że nie wygrzebałem się na czas i nie było szans bym dotarł na miejsce startu grupy czyli pod DorJan-a na Zagórzu. Dzwonię do Prezesa i umawiam się z nim, że spotkamy się na Piekle przy zjeździe na Pogorię 4. Udaje mi się dotrzeć na miejsce spotkania sporo przed grupą. Pojawiają się ponad 20 min. później. Cykam foto zbliżającej się hordy. Frey pozdrawia mnie brzydkim gestem, ja mu chyba też coś potem niedyplomatycznego powiedziałem i tymże przyjacielskim powitaniem rozpoczynamy wymianę nowości od czasu, kiedy się ostatni raz widzieliśmy m. in. jego szosę, na której go chyba jeszcze nie widziałem w akcji.
Na pierwszych podjazdach okazuje się, że jeden z uczestników pojawił się na rowerze trojańskim. Niby ładny, niby ok a na podjazdach utrudnia jak może. Okazało się później, że dumper jest niesprawny i przy próbie ciśnięcia pod górę odbiera energię spowalniając swojego właściciela. Przez jakiś czas go eskortuję na końcu grupy. Później staraliśmy się by ktoś zawsze wiedział co się dzieje z tym uczestnikiem wycieczki. Piszę bez imienia, bo nawet jeśli padło, to go nie dosłyszałem. W grupie poza klubowiczami i niezrzeszonymi u nas znajomymi pojawiły się też nowe twarze. W sumie było nas kilkanaście osób.
Jedziemy do Częstochowy bez większego gięcia. Na początek do Siewierza, potem Myszków i Poraj. We wrzosowej przerzucamy się na zachodnią stronę "jedynki" i wjeżdżamy do Częstochowy. Po drodze postoje techniczne związane z problemami z lewym pedałem w rowerze Marka. Ostatecznie Maciek i Frey rozprawiają się skutecznie z problemem i Markowi udaje się resztę wyjazdu odbyć bez problemów. Z technicznych zgrzytów było jeszcze uchodzące powietrze w rowerku brata Prezesa ale wystarczało dopompowywanie na postojach więc nie było to jakoś super uciążliwe. Jednemu z uczestników też trzeba było nieco podregulować przerzutki. Poza tym większych problemów nie było.
Do celu, czyli przed Katedrę, docieramy mniej więcej na czas. Dogania nas też Adrian, któremu się dobrze spało i start miał nieco obsunięty :-) Potem przejazd pod klasztor na Jasnej Górze. Msza miała być za godzinę więc rozpuszczamy się gdzie kto miał ochotę. W kilka osób zasiadamy do napojów różnych ale hałas ze sceny w końcu nas przegania. Z Frey-iem i Adrianem lokujemy się w cieniu w parku czyniąc odpoczynek i futrunek aż do 14:00. Przyjemnie się leżało. Po zakończeniu mszy ruszamy do Mstowa. Plan oryginalny zostaje zmodyfikowany ze względu na rowerek z niesprawnym dumperem. W Mokrzeszu zwracamy się w stronę Janowa i stamtąd kręcimy do Żarek i Myszkowa gdzie odstawiamy uczestnika ze zdefektowanym pojazdem na pociąg. Jest już dość blisko zachodu słońca. We trzech, Frey, Prezes i ja ciśniemy do Siewierza. W międzyczasie grupa powrotna rozbiła się na kilka mniejszych o różnych tempach powrotu. My byliśmy na końcu eskortując najwolniejszego uczestnika. Ostatni raz w komplecie byliśmy podczas obiadku w "Jurajskim Grodzie" (a obiadek smaczny był i dał siły na powrót). Przed Siewierzem dopędzamy brata Prezesa a na rynku w Siewierzu spotykamy Adriana. Reszta, kilka osób, podobno przed chwilą ruszyła w stronę Pogorii 4. My załatwiamy zaopatrzenie i toczymy się ich śladem. Albo ich wyprzedziliśmy, albo nie dogoniliśmy (choć tempo było równe i raczej mocne bo prowadził Frey na szosie). Przez Pogorię 4 przelatujemy też dość szybko. Żegnam się z chłopakami przy "Pod Dębami". Oni jadą na Pogorię 3 a ja wracam przez Preczów i Sarnów do domu. Prezes miał dylemat czy dokręcać do 200 czy nie. Mnie zostało za dużo żeby walczyć. I tak potem jeszcze dogiąłem 1 km do 180. Gdzieś na podjeździe z Preczowa do Sarnowa usłyszałem za plecami pstrykanie przerzutek. Nie miałem jakoś ochoty na jazdę z pościgiem za plecami. Wrzuciłem blat, włączyłem młynki i chyba mu się oderwałem (albo skręcił gdzieś w bok) bo go na skrzyżowaniu w Sarnowie ani na światłach już nie widziałem. Wieczorem zadzwonił jeszcze Prezes, że dobił do 200 odprowadzając Adriana na kwadrat. Czyli generalnie udany rowerowo dzień :-) Zwłaszcza te podjazdy i zjazdy.



Pojawia się ekipa. Frey wita się przyjacielsko-szyderczym gestem ;-p


Chwila przerwy pod zamkiem w Siewierzu. Przebieranki, futrunek, gadki. Normalka.


Miodzio zjazd w stronę Myszkowa.


Pierwsze problemy z Markowym pedałem.


Przejazd nad "jedynką" we wrzosowej. Niestety z drugiej strony schody. Ale i tak bardzo dobre rozwiązanie. Takich bym sobie życzył na ścieżkach rowerowych.


Drugie starcie z Markowym pedałem. Tym razem Maciek z Freyem używają większej siły i problem zostaje rozwiązany na dobre :-)




Trochę ludzi pod katedrą się zebrało.


Podjeżdżamy pod Klasztor.


Zbiorowe pod Klasztorem.


Mural. Obok niego zakotwiczyliśmy na płyny nim nas hałas ze sceny przepłoszył.


Nieopodal zalegaliśmy do 14:00.


Sanktuarium Ojca Pio. Podjeżdżamy ostry podjazd w lesie a tu nagle znikąd słyszymy śpiewy religijne. Dopiero na szczycie okazuje się o co chodzi.


Mstów. Jakbym tu całkiem niedawno był ;-p


Tuśmy obiadali. Bardzo dobry obiadek wciągnąłem.


Nie było tabliczki co to ale foto zrobiłem.


Tuż obok obiekt ze szlaku architektury drewnianej - Młyn w Złotym Potoku.


Pani drapała się gdzie ją nie swędzi ;-)


Ostrężnik.


Cienie się wydłużają.


Potem było dużo kręcenia i ciemności więc mało okazji do focenia. Dopiero na finiszu focę podsumowanie dnia.


Kategoria Jednodniowe

Solo We Dwóch czyli Osieroceni czyli Rzeźnia z Miodziem lub na odwrót

  • DST 275.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 14:08
  • VAVG 19.46km/h
  • VMAX 68.60km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 lipca 2015 | dodano: 05.07.2015
Uczestnicy


Link do pełnej galerii



Jak się człowiek z Mariuszem umawia, to wiadomo, że będzie bolało. I zrezygnuje z udziału z wielkim żalem. Ja postanowiłem nie żałować i pojechałem. A bolało. Ale i tak gęba się śmieje :-)
Zaczęło się od info, że "nasze ludzie" biorą udział w Wyrypie. 100km pieszo po górach w max 48 godzin. Dla mnie hardcore z najwyższej półki. Nawet nie myślałem żeby się pisać na to bo moja konstrukcja nie pozwala na takie wyczyny. Ale już pokręcenie rowerkiem na metę by powitać "naszych" to zupełnie inna sprawa. Dało się pogonić na Rysiankę to dlaczego by nie pod Chatę na Zagroniu? Tak więc umawiam się z Mariuszem co do detali. Potem trochę się posypało bo raz, że nie udało mi się pospać przed startem, a dwa rozsypało się to i owo w pracy i ponad godzinę konferowałem z kolegą przez telefon by wszystko do ładu przywrócić. Udało się ale start musiał być obsunięty.
Ostatecznie ruszam z domu nieco po północy i na miejsce startu docieram przez Wojkowice, Czeladź i Milowice. Jestem sam. O 1:00 zjawia się Mariusz i od niego dowiaduję się, że raczej więcej nas nie będzie. Robredo nas osierocił. Solo We Dwóch ruszamy w drogę. Prowadzi Mariusz i sprawnie przemieszczamy się w ciemnościach przez Nikiszowiec, Tychy, Kobiór aż do Pszczyny. Tu chwila na obranie dalszej drogi i kręcimy na tamę w Goczałkowicach. Po drodze "nadziewamy" się na jeża, który nas równo ofukał za nocne włóczęgi. W połowie tamy schodzimy z niej i ruszamy bocznymi, wiejskimi dróżkami. Po drodze zaskakujemy sarenkę przy płocie. Ewidentnie była w szoku. Rowerzyści? O 3:00 w nocy? Normalnie jacyś nienormalni! Ale nie uciekała, my jej nie goniliśmy. Pojechaliśmy dalej. Wcześniej jeszcze objawiły się młode dziki. Na szczęście wycofały się i nie było potrzeby ustalania detali z ich rodzicami ;-)
Jasność pojawia się nieco przed Skoczowem. Jeszcze nie wschód ale już można zrezygnować z oświetlenia. Wbijamy na szlak wzdłuż rzeki Wisły do miasta Wisły. Droga trochę nudna. Gdzieś w okolicach Ustronia zaczyna męczyć mnie spanie i przed Wisłą trafiamy na polankę przy rzece oświetloną promieniami słońca. Na chwilę się wykładamy i, jak się okazuje, udaje się zmrużyć oko na około 20 min. Jazda od razu robi się składniejsza. W Wiśle robimy mały postój zakupowy (nie ostatni dziś) i po posiłku ruszamy w stronę Jeziora Czerniańskiego. Tam pełno szosowców a kawałek dalej punkt startowy. Jakieś zawody. Nas interesuje tylko czy jest jeszcze czas wjechać. Startują o 9:00 a jest coś po siódmej. Damy radę wjechać gdzie chcemy i rzeźbimy pod rezydencję prezydencką. Stamtąd wbijamy na szlak rowerowy  (jeden z kilku, który dziś wykorzystaliśmy) i ruszamy w stronę Koniakowa. Pod Koczym Zamkiem wbijamy na szlak niebieski i zjeżdżamy z niego do Kamesznicy. Pamiętam ten zjazd dlatego, że tam zrobiłem mój rekord prędkości. Dziś pobity. A i tak mocno się klamek trzymałem. Mariusz mnie tak wyśmignął, że nie napiszę ile mu licznik pokazał, żeby go potem Jego Druga Połówka nie gnębiła. Szybko jechał, w każdym bądź razie.
W Kamesznicy robimy postój karmieniowy i kręcimy przez Milówkę do celu czyli na metę pod Chatą na Zagroniu. Okazuje się, że z "naszych" zobaczymy tylko Waldka, którego sporo już uczestników zna. Waldek zjawia się kilkanaście minut po nas. Widać, że umordowany. Witamy się. Potem są rozmowy, konsumpcja pysznej fasolki po bretońsku, na którą załapujemy się z Mariuszem dzięki Waldkowi. Potem drzemanko w cieniu. Chłopaki nieco pospali. Mnie chyba się nie udało choć i tak czuję się nieco lepiej. Przed 14:00 żegnamy się z Waldkiem pamiątkowym foto i robimy odwrót. Plan zakładał, że pokręcimy przez Żywiec, Kocierz, Andrychów, Zator, Chrzanów i Jaworzno. Jednak odpuszczamy. Trochę już późno na takie duże zagięcie. Dodatkowo jest jednak dość ciepło. Mnie ta temperaturka pasuje ale na tak ambitne zagięcie nie jest najlepsza. Ponieważ byłem zdecydowanie niedospany raczej z ulgą przyjmuję, że powrót skrócimy i z Żywca polecimy przez Porąbkę, Oświęcim, Babice, Imielin i Mysłowice do domu. Powrót potoczył się stosunkowo gładko jeśli nie liczyć mojego marudzenia o przysypaniu, które kończy się kilkoma przerwami na przymknięcie oka. Pomaga to ale tak na trochę. Są też liczne postoje karmieniowo-pojeniowe, które ratują nas przed opadnięciem z sił.
Wracamy dość ruchliwymi drogami nieustannie wyprzedzani przez samochody. Głównie osobówki. W Mysłowicach Mariusz łapie kapcia choć orientujemy się dopiero po 2-3 kilometrach. Jednak nie łata tylko podkręca tempo. Udaje mu się na lekkim flaku dociągnąć pod dom. Tu chwilę rozmawiamy, poimy się i w końcu żegnam się. Jednak start powrotny tak sobie poszedł bo spotykam klubowego kolegę Krzyśka i chwilę dłuższą rozmawiamy. Żegnam się z nim po 21:00 i ruszam spokojnie do domu. Na Pogoni wbijam na ścieżkę rowerową do Będzina. Kręcę spokojnie około 25km/h by się nie przemęczać i czasem tam kogoś wyprzedzę. Na jakieś 2 km przed Stadionem wyprzedzam dwóch młodziaków, którzy postanawiają się pościgać. Wkurzyli mnie lekko. Ja mam "na blacie" jakieś 260km a im się wyścigów zachciewa. Robię to, co wcześniej Mariusz w Mysłowicach z jednym "króliczkiem", czyli przerzucam łańcuch o dwie tarcze na zewnątrz, podkręcam obroty (ale tak by się za bardzo nie ekscytować) i przy 30km/h pod górkę gubię amatorów wyścigów. Potem jeszcze na wylocie z Będzina do Łagiszy widzę kolejnego "króliczka". Postanawiam od razu wybić mu z głowy pomysły o wyścigach i rozpędzam się do przelotowej w granicach 30-35km/h wyprzedzając go. Nie podjął walki ale tym sposobem dość sprawnie wracam do domu.
Bardzo udany rowerowo dzień pomimo nienajlepszej mojej dyspozycji. Zadek raczej nie sprawiał problemów ale za to lewe kolano i owszem i kilka postojów było na rozmasowanie. Gnębiła mnie też senność głównie na odcinkach prostych i długich, gdzie wiało nudą. Udało się jednak wszystko przejechać bez wypychu, noszenia itp.


W Tychach Mariusz walczy z poprawą ciśnienia w kołach.


Cieplutko. Odczyt z tamy w Goczałkowicach.


Pod pałacykiem prezydenckim.


Widoczki... ech... Chciałbym takie mieć w domu.


Pożegnalne z Waldkiem.




Pojeniowo-serwisowy postój w Porąbce.


Przerwa w Imielinie.


Podsumowanie dnia.


Kategoria Jednodniowe

Wyszło w praniu, że po dzielni

  • DST 124.00km
  • Teren 90.00km
  • Czas 06:48
  • VAVG 18.24km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 czerwca 2015 | dodano: 13.06.2015

W tygodniu umawiam się z Mariuszem, że sobie pokręcimy po terenie. Lajtowo, spokojnie, bez ciśnienia, nie za daleko. Nie wiem co tam powypisywał na FB ale jak już przyjechałem na miejsce zbiórki, czyli pod Zamek w Będzine, to zastałem tam jego i Robreda, który przywitał mnie pytaniem w sensie jak zamierzam zrobić 200km terenem po Dąbrowie Górniczej? Ewidentnie jakieś "nie halo" na łączach :-) Czekamy do 10:00 ale do tego czasu zjawia się jeszcze, ku naszemu miłemu zaskoczeniu, Domino. Daliśmy jeszcze kilka minut ewentualnym innym chętnym i w końcu ruszamy w drogę. Na początek kawałek wałem Czarnej Przemszy. Potem lasem tak, by wylecieć przy drodze z Będzina do Łagiszy i przecinamy ją w drodze do lasku grodzieckiego i dalej "Pod Lwa". Objazd lasku gródkowskiego do klinkierówki. Stamtąd zahaczamy lekko o Grodziec w drodze do Wojkowic gdzie robimy pierwszy postój na Radlerka. Temperatura jest już taka, jaką lubię, czyli powodująca bardzo szybką absorpcję tego typu napojów. Zwłaszcza, jeśli są w miłej temperaturze :-) Potem trochę wspinaczki w stronę Rogoźnika i zjazd do Wojkowic, na którym Robredo gdzieś wynajduje szkło zaliczając kapcia. Ustawiamy się w cieniu i się zaczyna. Robert robi serwis, Mariusz trochę mu nieprzeszkadza, ja focę a Domino odkurzywszy i naostrzywszy palec wskazujący profesjonalnie wyszydza wydarzenie. Serwis przebiega sprawnie i wkrótce dalej toczymy się terenem na zapleczu więzienia w Wojkowicach kierując się do Rogoźnika. Tamże przez park wybywamy na kierunek lasów świerklanieckich przebijając się do Oss i dalej do Niezdary, gdzie aplikujemy sobie po kolejnym Radlerku. U mnie dodatkowo tenże napój stanowi podkład dodatkowo pod kefir. Bardzo dobrze się przyjął i w drodze bardzo dobrze załatwił sprawę zarówno nawadniania jak i zasilania. Kontynuujemy jazdę terenem w stronę mniej więcej Bibieli. Po narzekaniach, że miał być teren zamiast asfaltu korzystam z porad "telewizora" i ponownie wbijamy w teren. Trochę zakosami jedziemy docelowo w stronę Woźnik. Po drodze jest trochę piachu, przeprawa brodem przez, chyba, Małą Panew. Po drodze na drzewach gęsto występują oznaczenia "LR". Podejrzewam, że to Leśno Rajza, bo to mniej więcej terytorium ich działania ale głowy nie dam. Może ktoś potwierdzi, kto przeczyta :-) W Woźnikach jesteśmy w okolicach 14:00. Lampa konkretna. Trochę foto na rynku (również jajcarskich) i potem jedziemy pod knajpę, którą pamiętam z przeszłych bytności w tym miejscu. Jednak jest zamknięta więc wracamy pod Biedronkę i futrujemy się w cieniu zatoczki na wózki zakupami poczynionymi w sieciówce. Pęka kolejny kefir tym razem wymieszany z dwoma pączkami i zielonym Frugo. Trochę tam zamarudziliśmy ale za to jakby lekko temperatura spadła. Wracamy na rynek i dalej jedziemy w stronę Cynkowa, gdzie znów wbijamy w teren kierując się do Strąkowa. Tu chwila zastanowienia co dalej i ruszamy w końcu mniej więcej na kierunek Boguchwałowic. Lasami, oczywiście. Trochę nam to nie wyszło bo ostatecznie wylądowaliśmy w Mierzęcicach, skąd skręcamy na Psary i potem od razu w drogę serwisową przy S1, którą to ciągniemy do Toporowic. Tam przerzucamy się na teren w stronę żółtego szlaku by z niego zjechać kierując się polami do Dąbia-Chrobakowego. Strzępy asfaltu i ponownie teren w stronę Malinowic. Obok szklarni w Borach wracamy na teren do Psar, gdzie przerzucamy się na szlak czarny w stronę Zielonej, gdzie zasiadamy pod parasolem na kolejnego Radlerka (czwartego, trzeci odbył się nim wjechaliśmy w lasy w stronę Boguchwałowic). Po małej nasiadówie żegnamy się. Z Mariuszem jadę wzdłuż Czarnej Przemszy do Będzina. Żegnamy się na parkingu przy nerce. Solo kręcę przez Zamkowe do Grodźca i bez gięcia stamtąd do Gródkowa i do domu. Wyszło dziś bardzo fajnie kręcenie pomimo wymagających warunków. Ekipa sprawdzona, więc wiadomo było, że będzie dobrze.

Link do pełnej galerii



Moje dzisiejsze ofiary :-)


Zdjęć dziś nie za dużo bo przy kręceniu po terenie często obie ręce się przydają ale jak była okazja, to coś tam strzeliłem.


Palec do szydzenia gotowy.


I samo szydzenie w toku.


Przyczyna kapcia.


Na spokojniejszym kawałku terenu w Rogoźniku. Za ogrodzeniem A1.


Nie dość, że jest zajebiście, to są też i bunkry.


Przy tych temperaturkach dobrze wchodzą zarówno Radlerki jak i kefir.


Gdzieś w terenie.


Trochę chłopaków zaskoczyłem komendą "W lewo". Mnie się udało podjazd po piasku przelecieć z rozpędu. Oni najpierw zajęczeli a potem się zakopali. Ale dzięki temu miałem czas się ustawić i cyknąć kilka foto jak zjeżdżają :-)


Rozczarowanie tym, że pompa okazałą się atrapą było okrutne.


Pstrykamy się pod fontanną.


Do Cynkowa ładny, równy asfalt i na dodatek na początku niezły zjazd. Udało się ten odcinek przelecieć bardzo szybko.


W Strąkowie ja się konsultuję z "telewizorem" a chłopaki walą rundki wokół mnie.


Ponownie gdzieś w terenie. Powoli zbliżamy się do finiszu.


Wcześniej jednak poszły konie po betonie czyli wyścig serwisówką pod górkę.


Podsumowanie dnia.



Kategoria Jednodniowe

Klubowe Obowiązki

  • DST 60.00km
  • Teren 17.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 13.38km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 czerwca 2015 | dodano: 07.06.2015
Uczestnicy

Dziś planowany od dawna dzień rajdu po Sosnowcu w ramach Dni Sosnowca. Wstaję na tyle wcześnie żeby rano poczyścić i przesmarować Rzeźnika po wczorajszej wyrypie. Szybko robi się ciepło i nim wyruszam po 8:00 jest już bardzo przyjemnie. Standardową trasą przez Wojkowice i Czeladź jadę pod halę sportową na Milowicach. Na miejscu zastaję Maćka i jednego z uczestników. Jestem przed 9:00 a start o 10:00 więc pustawo. Stopniowo pojawiają się jednak na początku klubowicze i uczestnicy. Przed momentem startu jest nas już kilkadziesiąt osób. Trochę znajomych ale też i sporo przyjezdnych. Ruszamy mniej więcej planowo i czerwonym szlakiem na początek do Egzotarium gdzie grupa zwiedza miejsce. W kilka osób zostajemy na zewnątrz pilnować jednośladów. Potem jedziemy pod Stadion Ludowy, gdzie znów grupa zwiedza. Ja pilnuję pojazdów i wyleguję się na słoneczku w usiłowaniu dopalenia miejsc jaśniejszych. Spod stadionu już bez większych przerw jedziemy dalej szlakiem aż na Trójkąt Trzech Cesarzy. Tam część grupy pozuje do foto przy obelisku. Kolejny punkt na trasie to Centrum Sportu na Niwce. Tu grupa ponownie ma przerwę i opowieść o historii Trójkąta. Z zapasem wody (dzień jest dość upalny) ruszamy wałem Białej Przemszy w dalszą drogę. Nim wracamy na asfalty trafia się jeden kapeć ale sprawna akcja serwisowa szybko usuwa problem. Eskortowani przez Policję w co bardziej wrażliwych miejscach sprawnie przedostajemy się na ścieżkę rowerową na ul. Kombajnistów. Wraz z ratownikiem medycznym Szymonem eskortujemy jednego z uczestników, któremu temperatura dała się we znaki i nie pozwoliła utrzymać tempa reszty grupy. Udaje nam się jednak dotrzeć na metę na Górce Środulskiej. Tu już konsumpcja napojów i kiełbasek z grilla a chwilę później konkurs slalomu między słupkami. Niestety trochę nam się przeciągnął czas przejazdu i reszty konkurencji nie było ale myślę, że i tak uczestnicy byli raczej zadowoleni zwłaszcza, że dojechali niemal wszyscy (dwie osoby odłączyły się na Ludwiku). W sumie było fajne, spokojne, spacerowe kręcenie. Coś w sam raz na regenerację po prawie trzysetce. Potem jeszcze posiedzieliśmy w gronie klubowym prawie do 17:00. Zbieramy się w końcu żegnając Waldka, który w piątek startuje do Azerbejdżanu i rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę. Ja z Martyną i Marcinem jadę razem na Zagórze, gdzie Prezesowa odstawia rower i udaje się na kwadrat. Marcin zrzuca sakwę z balastem i razem kręcimy niespiesznie na Pogorię 3. Tam młyn. Napchane samochodów. Ćma ludziów. Nawet pod molo nie podjeżdżamy tylko od razu robimy zwrot na Zieloną i przez mostek na Czarnej Przemszy wbijamy na czarny szlak do Łagiszy. Po drodze jakiś wariat na motorze krosowym szaleje w tę i na zad. My spokojnie dojeżdżamy do Łagiszy i dalej jedziemy terenem aż do "86" gdzie przeskakujemy tory i wbijamy ponownie na czarny szlak dojeżdżając do Psar w okolicach restauracji "Przy Kominku". Tu się żegnamy. Marcin jedzie w prawo na Pogorię 4 a ja w lewo, do domu. Na finiszu jeszcze funduję sobie nagrodę w postaci dużej ilości słodkości by nieco się zregenerować i zawijam do domu. W sumie ładnie poleciała cała niedziela.


Przedstartowe słowo wstępne.


Liczenie.


Do Egzotarium.




TTC


Wjazd na wały Białej Przemszy w dużej grupie nie mógł być płynny. Niektórzy robili kółeczka nim się doczekali swojej kolejki :-)


Na Środuli konkurs slalomu.




Dzień z przebiegiem nienajgorszym. Za to średnia podła. Przy takich imprezach to jednak częste. Tym bardziej, że ostatnie 3-4 km w tempie niemal pieszego ze względu na eskortę. Nie o średnią czy dystans jednak dziś chodziło.


Link do pełnej galerii


Kategoria Jednodniowe