Wyrypa prima sort
-
DST
200.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
10:59
-
VAVG
18.21km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Było epicko. Opis w poniedziałek.
Na początek mapka:
Potem link do pełnej galerii.
A teraz detale.
Jakoś tak w czwartek zacząłem dzwonić po sprawdzonych wyrypowiczach czy by byli chętni na jednodniową szarżę w stronę Beskidu Małego. Wstępnie grono zapowiadało się liczne ale na starcie, pewnie przez pogodę, stawiliśmy się we trzech: Robredo, Mariotruck i ja. Nim jednak dotarłem na spotkanie przy kościele na Niwce zaliczyłem pierwszego technicznego fail-a. Gdzieś tak trochę za izbą wytrzeźwień, na zupełnie płaskim i równym odcinku jezdni usłyszałem trzaśnięcie. Rozejrzałem się wokół ale nic nie zauważyłem i pojechałem dalej. Po jakimś czasie usłyszałem znajome brzęczenie wskazujące na: a) poluzowany odblask na kole, b) pękniętą szprychę. Zjeżdżam na przystanek i odkrywam, że jest to opcja b) :-/ Dłuższą chwilę szarpię się z urwaną szprychą. Na Niwkę przybywam obsunięty około 10 min. Powitanie, chwila gadki w oczekiwaniu na ewentualnych pozostałych uczestników. W końcu ruszamy. W tamtą stronę, czyli w Beskid Mały, droga bez fantazji czyli Mysłowice, Imielin, Chełm Śląski, Oświęcim. Droga pusta bo pora jeszcze wczesna. Od Oświęcimia kręcimy na Kozy. Pogoda taka sobie. Pochmurno. W Zasolu rozpoczyna się deszczyk a chłopaki wdziewają ekstra warstwy. Ja mam już na sobie wszystko co mam więc tylko focę przebieranki. W Kozach jest już po deszczu i tam dopiero zaczynają się objawiać górki skryte za mgłą. Przed wjazdem robimy mały popas pojeniowo-karmieniowy i wbijamy na żółty szlak. Jedzie się fajnie. Po drodze pojedynczy turyści. Dojeżdżamy w końcu do czerwonego szlaku i robimy wypych do krzyża na Chrobaczej Łące. Tu chwila na wciągnięcie bananków i kilka foto a potem czerwonym jedziemy w stronę Przegibka. Nim tam docieramy zaczyna się dziać. Zamiast szlakiem niebieskim robimy zjazd zielonym o co nam w ogóle nie chodziło. Mario poleciał jak burza w efekcie zaliczając kapcia gdzieś po drodze. Za nim pojechał Robredo, który zaczął mieć problemy z tylnym hamulcem. Ja na samym końcu. Gdzieś po drodze zaliczam glebę. Wpadłem przednim kołem w dziurę i nim się zorientowałem, że jest źle rozpoczął się lot, w trakcie którego miałem jeszcze nanosekundę na zastanowienie czy walczyć z sytuacją czy po prostu poddać się wydarzeniom i liczyć na fartowne lądowanie. Z dotychczasowych doświadczeń w temacie gleb to zwykle walka kończyła się źle. Więc nim lot osiągnął apogeum zdecydowałem, że zobaczymy jak się potoczy i rymsnąłem o glebę. Coś chrupnęło. Leżę sobie, i tak się zastanawiam czy już wstać, czy jeszcze sobie poleżeć. W międzyczasie nawiązuję łączność z poszczególnymi częściami ciała z wołaniem o info jaki jest stan podzespołów. Wszystko gada, nic nie boli jakoś szczególnie. Wstaję. Łokieć trochę pobolewa ale sprawny czyli nie jest źle. Rower wygląda też jakby nie ucierpiał. Zjeżdżam dalej choć już teraz dużo ostrożniej. Po kilkuset metrach jednak coś mi nie pasuje. Mieliśmy na Przegibku wylądować a tymczasem jestem już dużo poniżej przełęczy. Staję. Telefonicznie ustalam z Robredo, że spotykamy się na Przegibku i zaczynam powrót zielonym po drodze porzucając go dla jakiejś nieoznaczonej leśnej przecinki, którą ostatecznie wybywam kilkaset metrów poniżej Przegibka. Wdrapuję się na górę i tam uważniej oglądam siebie i rower. Rower ok. U mnie podrapane okolice łokcia i opuchlizna + dziura w rękawie i ogólny uflej. Nie jest źle. Czekam aż chłopaki dojadą. Robi się pieruńsko zimno, tak zimno, że aż para idzie z ust. A tu ciuchy mokre. Oj! Wymarzłem nim chłopaki się zjawili. Siadamy przy "Gawrze" na małe conieco. Dychnąwszy wjeżdżamy "autostradą" na Magurkę i dalej grzbietem jedziemy na Czupel czasem robiąc szybkie postoje na foto. Po drodze sporo turystów pieszych i trochę rowerowych. Za Czuplem zjeżdżamy (o ile można to tak nazwać) niebieskim szlakiem do Czernichowa. Właściwie większość zjechał tylko Mario. My z Robredem spory kawałek sprowadzaliśmy. Ja niby na full-u ale to sprawy nie ułatwia jeśli nie ma się umiejętności na takie podłoże, a tych mi zdecydowanie brak. Ale i tak jazda Rzeźnikiem była łatwiejsza i przyjemniejsza niż Błękitnym. Trochę się jednak też hamowałem bo cały czas w głowie mi siedziało to, że na zadku mam wybitą jedną szprychę i trudno powiedzieć ile koło wytrzyma. Jakimś cudem wytrzymało. W Czernichowie jesteśmy już po 14:00. Plan wstępny był taki, że jedziemy na żółty szlak by wspiąć się nim do szlaku niebieskiego i w stronę przełęczy kocierskiej a stamtąd zielonym do targanickiej i zjechać do Andrychowa. Reszta powrotu miała być przez Zator, Chrzanów i Jaworzno. Jednak odpuszczamy. Może gdyby to była sobota, czyli w perspektywie następny dzień wolny, to byśmy się szarpnęli. Delikatnie, bez ciśnienia kręcimy więc drogę powrotną. Do tej roboty został zaprzęgnięty Garmin i wybrał nawet całkiem fajne, boczne drogi (nawet cmentarz!) i do Oświęcimia udaje się dojechać całkiem spokojnie. W Oświęcimiu po porannym spokoju i bezruchu ani śladu. Normalnie kociokwik. Uciekamy na boczne drogi jak tylko szybko się da ale i tak już ruch większy i szarżujących też sporo. W jednym momencie na Robreda o mało co nie wpada zarośnięty jak zwierzę rowerzysta, któremu fantazja kazała ściąć zakręt i jechać praktycznie pod prąd. Kręcimy wg gps-a na Gorzów a potem już dalej na czuja w stronę Jelenia i Jaworzna. Od Jaworzna prowadzi Mario i bezbłędnie lądujemy przy TTC i na Niwce. Tu decydujemy z Robredem, że odprowadzimy Mariusza do domu w usiłowaniu dobicia do 200km. Na Stawikach żegnamy się z Mariuszem i we dwóch jedziemy czerwonym szlakiem pod halę sportową na Milowicach i dalej do Czeladzi. Przed światłami na "94" żegnamy się. Robredo uderza na Dąbrowę Górniczą a ja przez Czeladź do Wojkowic. Tak sobie liczę, czy da radę bez większego naginania wyrobić 200km i ostatecznie odkładam decyzję aż nie dojadę pod Orlen w Wojkowicach. Tam budzik pokazuje 193km i jakieś grosze. Chyba się uda. Funduję sobie więc jeszcze kilka pagórków w Wojkowicach i Strzyżowicach zjeżdżając pod dom z wynikiem nieco ponad 200km. Zmordowany jak koń po westernie, sponiewierany, upodlony koncertowo. Chyba trzeba mi było takiej jazdy i dzięki chłopakom udało się ją uskutecznić.
Jeszcze dobrze nie wystartowaliśmy a u mnie już problemy.
W okolicach Zasola chłopaki dokładają coś na deszcz.
Powoli ujawniają się góry.
Żółtym do góry ;-p
Wypych na Chrobaczą.
Krzyż się cały nie zmieścił w kadrze.
Przed pomyłkowym zjazdem zielonym szlakiem.
Na Przegibku oceniam dokładniej straty po glebie.
"Autostradą" na Magurkę.
Zrobił się całkiem pogodny dzień. Widoczki miodzio. Szkoda trochę, że nie ma czasu żeby sobie usiąść i popodziwiać tak z godzinkę, dwie albo i do nocy.
Czasem wsadzałem gębę do kadru żeby było widać, że też tam byłem ;-p
Przymiar. Mieściliśmy się więc wagi zrzucać nie trzeba.
Sprowadzanie niebieskim. Na foto nie widać ale jest tam stromo a kamienie są luźnie. Dla mnie nie do zjechania. Mario nie miał z tym problemów.
Takie widoczki uwielbiam.
Czernichów.
Rzeźbimy w stronę Gorzowa.
Rynek w Oświęcimiu.
W domu ląduję z wynikiem jak wyżej. Pierwsza "200" w tym roku. Może nie ostatnia.
Kategoria Jednodniowe, Szprycha
komentarze