Jednodniowe
Dystans całkowity: | 14139.00 km (w terenie 2741.00 km; 19.39%) |
Czas w ruchu: | 796:30 |
Średnia prędkość: | 17.75 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.60 km/h |
Liczba aktywności: | 127 |
Średnio na aktywność: | 111.33 km i 6h 16m |
Więcej statystyk |
Po Sosnowcu
-
DST
57.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
03:23
-
VAVG
16.85km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś dzień jeżdżenia klubowego w ramach cyklu Poznaj Swoje Miasto prowadzonego przez naszego klubowego kolegę, przewodnika Grzegorza Onyszko. Ruszam na spotkanie pod fontanną przy siedzibie PTTK w Sosnowcu o 9:10. Kręcę bez ociągania ale też i bez ciśnienia przez Wojkowice, Czeladź i Milowcie. Jestem na miejscu z rezerwą kilku minut. Zastaję całkiem spore zgromadzenie. Witam się ze znajomymi. Przedstartowe foto i ruszamy. Okazało się, że trasa w ostatnim momencie została nieco zmodyfikowana i niedawny objazd pokrywa się tylko co do miejsc ale nie co do kolejności. Na szczęście klubowiczów jest kilku i nie ma problemu z obstawianiem trasy. Mogę spokojnie pełnić obowiązki zamykającego i fotografa. Dość liczna grupa przybyłych przemieszcza się pod naszym kierownictwem dość sprawnie pomiędzy poszczególnymi punktami miasta. Są po drodze Biały i Czerwony Dom, Magazyn Solny na Niwce, Cmentarz Żydowski i kilka innych miejsc. Grzesiek zdradza nam różne ciekawostki związane z historią odwiedzanych okolic. Ostatecznie kończymy nasz wspólny przejazd na Trójkącie Trzech Cesarzy, gdzie czeka na nas Swietłana z zapasami na grill-a. W międzyczasie jeszcze pojawiają się nieoczekiwani goście w postaci grupy spływającej Białą Przemszą z Jaworzna na pontonach. Dostają zaproszenie na kiełbaskę z ogniska i opowiadają jak im droga do TTC dosłownie upłynęła. Jest kilka filmików z komórki i zdjęć. Dzień w sumie bardzo fajnie spędzony. Uczestnicy powoli rozjeżdżają się w swoje strony i zostaje nas tylko kilka osób z Cyklozy. Gdzieś około 16:00 żegnamy się i ruszamy w drogę powrotną. Prezes odbija na rondzie obok kościoła na Niwce w stronę Mysłowic i dalej do Katowic. Ja za naszym przewodnikiem Grześkiem jadę na Zagórze gdzie się żegnamy i dalej sam przez Dąbrowę Górniczą na Zieloną i dalej czarnym szlakiem do Łagiszy. Potem już asfaltem przez Sarnów do mojej wioski. W Psarach na stadionie chyba dożynki bo pełno samochodów na ulicy i stadion pełen ludzi. Jednak nie zatrzymuję się i jadę aż do wsiowego Lewiatana. Tam szybkie zakupy zapasu izotoników i zjazd do domu. Przyjemnie dziś niedziela upłynęła. Pogoda dopisała. Ładne słoneczko, przyjemny wiaterek. Tylko na powrocie nieco kropelek niegroźnych między Zieloną a Łagiszą. Była okazja spotkać się ze znajomymi, których jakiś czas nie widziałem.
Link do pełnej galerii
Biały Dom.
Magazyn solny. Drugi z najstarszych budynku w Sosnowcu przerobiony na mieszkania. Aż trudno uwierzyć.
Cmentarz żydowski na Niwce.
Finiszowe grillowanie na TTC.
Kategoria Jednodniowe
Katastrofy Wszelakie
-
DST
142.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
06:35
-
VAVG
21.57km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan na dziś był taki, że robimy 50-60km po górach. Rypnął się z hukiem i błyskiem. Aby mieć więcej czasu i sił na kręcenie plan zakładał, że jedziemy w góry pociągiem. Jakkolwiek nie lubię tego sposobu dostarczania się z rowerkiem na górskie wyrypy to tym razem trzeba było iść na kompromis: pospać trochę i odbyć część drogi żelaznym koniem ale mieć siły na jeżdżenie lub też niedospać i natyrać się na dojeździe i powrocie. Złamałem się. Jeśli mnie pamięć nie myli, to z rowerkiem w pociągu ostatni raz jechałem na start szlaku Odry. Skończyło się tak, że nie dojechaliśmy pociągiem bo ktoś zginął na torach i cały ruch był odwołany. Nim wsiadłem do pociągu to się zastanawialiśmy, czy coś może pójść źle. Przed opisem katastrofy głównej zacznę od mniejszej, personalnej. Ruszam z domu o dzikiej porze - 4:19. Ciemno, temperatura nawet niezła, bezwietrznie. Kręci mi się całkiem nieźle bo drogi puste a część świateł wyłączona. Pod dworzec dojeżdżam po około 44 min. jazdy. Widzę już Maćka i pcham się do drzwi by szybko się przywitać. I tu gleba. Nie zauważyłem, że przed wejściem jest stopień. Na szczęście obyło się bez strat. Było raczej śmiesznie jak groźnie. Witam się z Maćkiem. Wkrótce potem nadciągają jeszcze Filip, Marcin i razem Paweł z Michałem. Skład jest pełny zgodnie z deklaracjami. Chwilę stoimy jeszcze na dworcu by przenieść się potem na peron. Pociąg stoi. Ładujemy się do przedziału, gdzie są wieszaki na rowery. Za mało. Są tylko trzy a nas jest sześciu. Wieszamy 3 rowerku, a resztę ustawiamy jak się da by nie zatarasować przejścia. Rozsiadamy się i punktualnie pociąg rusza. Gdzieś za Tychami wydarza się główna katastrofa dnia, która rozpirzyła nam plan dokumentnie. Na tor upada drzewo. Maszynista hamuje awaryjnie ale dystans dzielący przeszkodę od składu jest dość mały i pociąg uderza w konar. Hurgot miażdżonego drzewa, fruwające liście, błysk zwarcia gdzieś z trakcji a potem pociąg staje. Nikt nie wie co się stało ale kierownik pociągu szybko wyjaśnia sprawę. Idziemy zrobić zdjęcie rozwalonej szyby. Nie ma szans by pociąg pojechał. Procedury uruchomione. Komisja w drodze. Siedzimy i czekamy. Robi się 7:00. Potem 8:00. Przed dziewiątą wiemy już, że ściągną cały skład do Tychów i tam albo kontynuujemy podróż koleją po opóźnieniach albo rezygnujemy. "Spalinówka" ściąga nas powoli. Słychać, że niektóre koła pracują jakby były kwadratowe. Odbieramy zwrot kasy za nieodbytą podróż i raczymy się drożdżówkami. W góry już nie ma sensu jechać bo na samo jeżdżenie zostałyby ledwo 4 godziny dnia. Maciek rzuca pomysł Pszczyny lasami. Nie napotyka oporu. Wbijam Garminowi opcję nawigowania MTB i paluchem wskazuję gdzieś w środku lasu. "Jedź". Kreska się rysuje. Ruszamy. Zaginając po lasach dotaczamy się do Paprocan. Zasiadamy na izotonika z tanka. Potem znów Garmin dostaje wskazówkę paluchem i znów jedziemy za kreską. Tak kręcąc po leśnych duktach docieramy do Pszczyny. Tu zasiadamy w sprawdzonej mecie na obiadek i kolejnego izotonika. Potem przenosimy się na rynek, na lody. Zatankowani po korek ponownie ruszamy prowadzeni kreską Garmina po lasach. Jedziemy na Wyry. Kawałek za bunkrem kolejne mini katastrofa. Marcin łapie kapcia. My się rozkładamy (drugi już dziś raz), do wygodnego zalegania w cieniu na trawce a on walczy z defektem. Drzemka jest krótka i toczymy się dalej. Przez Mikołów przelatujemy bez zatrzymywania kierując się do Katowic i dalej nad staw Janina. Tu zasiadamy ponownie do iztotonika lanego. Słońce jest już blisko zajścia kiedy się żegnamy. Paweł i Michał mają najbliżej do domu i tu ich żegnamy. We czterech jedziemy na Trzy Stawy. Tu odbija Filip. Ja szarpię się z urwaną szprychą w tylnym kole (moja druga dziś minikatastrofa). Komary nas mocno poganiają i wkrótce znów kręcimy. Tym razem lasami w stronę Szybu Wilson i potem pod kwadrat Maćka. Tu żegnamy Marcina, który odbija na centrum i Kazimierz. Mnie Maciek odprowadza kawałek w stronę ul. Grota-Roweckiego gdzie się żegnamy. Solo kręcę bez kombinowania, głównymi drogami, przez Pogoń do Będzina i dalej na "913" i do domu. W sumie dzień całkiem udany choć plany poległy całkowicie. Pogoda dopisała. Wszyscy żyją. Pojeździć się udało całkiem sporo. Góry zrobimy innym razem.
Link do pełnej galerii
Obrazy katastrof wszelakich.
Kategoria Jednodniowe, Szprycha
Jura na czarno
-
DST
156.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
09:07
-
VAVG
17.11km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kolejny raz przy dodawaniu grafiki wywaliło mi cały wpis i nie mam nerwów produkować się ponownie. Wstawiam tylko link do galerii.
Kategoria Jednodniowe
Częstochowa
-
DST
174.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
08:23
-
VAVG
20.76km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Budząc się o 4:00 tak sobie myślałem, że po cholerę mi to. Mógłbym się na drugi bok przewracać właśnie i spać dalej aż nie zgłodnieję. Zamiast tego zwlekam zwłoki z wyrka i zaczynam mozolnie rozruch. Śniadanie, prysznic, pakowanie, czyszczenie rowerka i ostatecznie ruszam 6:01. Dziś klubowy wyjazd do Częstochowy na pielgrzymkę rowerową. Dla mnie to tylko okazja pojeździć ale kilka osób zamierza też we mszy uczestniczyć. Startujemy podzieleni. Ja jadę na spotkanie na Zagórzu. Pod DorJan-em ma czekać Prezes i ci, którzy chcą całą drogę na rowerach zrobić. Dojeżdżam jako czwarty. Prezes kilka minut po mnie. Bez większej zwłoki ruszamy. Prowadzi Marcin więc pozostaje tylko cieszyć się jazdą. Kręcimy przez Dąbrowę Górniczą w stronę Pogorii 3 i dalej na Antoniów. Stamtąd kierunek na Siewierz. Pogoda taka sobie. Dość dużo chmur, wiaterek, raczej chłodnawo w krótkim rękawku. Czasem usiłuje przebić się słońce ale z marnym skutkiem. Z Siewierza, po foto przy zamku, jedziemy dalej do Myszkowa. Kiedyś podjazd, który jest po drodze, wyrywał płuca. Teraz, po zaprawie w górach w Kotlinie i potem z Michałem w Wyspowym, łyka się go nawet nie wiadomo kiedy nie zrzucając nawet z blatu. Z Myszkowa kręcimy dalej asfaltami do Poraja, gdzie mamy się spotkać z większą częścią naszej grupy. Podjeżdżają pociągiem, który wyprzedza nas kilka km przed Porajem. Witamy się, robimy fotograficzne liczenie ciał i ruszamy mniej więcej na Olsztyn. Prowadzi dalej Prezes ale czasem mu się grupa wyrywa do przodu, co w kilku miejscach skutkuje tym, że nadgorliwi muszą się wracać. Sam też czasem rwę do przodu by zrobić foto nadciągającej grupy. W ogóle dziś miałem dobry, pomimo niechęci do wstawania, dzień na kręcenie. Nogi podawały rewelacyjnie i młynkowanie na podjazdach szło mi całkiem nieźle. Po drodze do samej Częstochowy mijamy dwie grupy pielgrzymów, których potem widzimy jak podchodzą pod Klasztor na Jasnej Górze. Bierzemy, wraz z innymi grupami rowerowymi, udział w przejeździe przez miasto i potem rozchodzimy się. Niektórzy na obiad, inni na mszę. Zjeżdżamy się dopiero po 14:00 i wspólnie zwiedzamy muzeum górnicze. Stamtąd rozpoczynamy powrót w nieco już szczuplejszym gronie. Jedziemy do Nierady odwiedzić sprawdzoną pizzerię. Oczywiście nie pooglądać tylko w celach kulinarnych. Wciągam pyszny makaronik. Reszta drogi powrotnej też już ograna. Jedziemy do Woźnik pokonując kolejne pagórki. Trochę się też rozciągamy i na rynku spotykamy się zjeżdżając z różnych kierunków. Potem mega zjazd spod wieży przeciwpożarowej do Cynkowa. Przez las przebijamy się do Strąkowa. Odcinek fajny o tyle, że można sobie bezkarnie samochody powyprzedzać. Na tych dziurach co tam są nie mają szans ganiać się z rowerem :-) W Strąkowie zjeżdżamy się z grupą Andrzeja. Nie zajechali do Nierady tylko spokojnie kręcili dalej. Tu dokonujemy uzupełnienia płynów i już w grupie toczymy się przez las na Zendek i dalej asfaltami do Przeczyc. Wyremontowanym mostkiem obok Pana Ryby przeskakujemy rzekę w drodze do Wojkowic Kościelnych i Pogorii 4. Tu mi Michał mówi, że mi bardzo bije tylne koło. Już na podjeździe do Woźnik słyszałem niepokojące brzęknięcie ale nie widziałem urwanej szprychy. Dopiero na światłach w Wojkowicach przyjrzałem się dokładnie i znalazłem defekt. Szprycha pękła na gwincie w nyplu i tylko nie wyskoczyła z niego ale już nie naciągała koła, co dawało widoczne bicie. Ale w jeździe to nie przeszkadzało. Wzdłuż Pogorii 4 kręcimy grupą kierując się na Ratanice gdzie zasiadamy w knajpce na produkty czeskiego browarnictwa. Pozwalam sobie na wspominki z Kotliny Kłodzkiej w postaci ciemnego Litovela. Schodzi nam jakieś pół godzinki nim ruszamy dalej. Żegnam się z ekipą przy "Pod Dębami". Oni dalej w stronę Będzina a ja już solo przez Preczów i Sarnów do domu. Po drodze przy domu wstępuję jedynie po czteropak na jutro i kończę jazdę na dziś smarowaniem amorków. Jutro w planach nierowerowe byczenie.
Link do pełnej galerii
Siewierz.
W Poraju już komplet.
Nieco terenu w drodze do Olsztyna.
Nasi pod katedrą.
Zwiedzamy.
Walka na podjeździe do Woźnik.
W lesie między Strąkowem a Zendkiem.
Pogoria 4 to jakby już być w domu.
Chcę oddać Rzeźnika do przeglądu więc i to już chyba zostawię im do zrobienia.
Rozliczenie z dniem.
Kategoria Szprycha, Jednodniowe
Bobolice
-
DST
108.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
05:20
-
VAVG
20.25km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dwa dni przerwy i w niedzielę ruszam z Przemkiem i Michałem do Bobolic. Umówiliśmy się mniej więcej o 7:40 "Pod Dębami" przy Pogorii 4. Na miejscu jestem spóźniony tylko 2 min. ale chłopaków jeszcze nie ma. Kilku rowerzystów przemknęło obok mnie nim ich ujrzałem. Szybkie powitanie, wrzucam Garminowi na tapetę cel i ruszamy. Trasa mało finezyjna. Głównie asfalty. Jedziemy przez Chruszczobród i Zawiercie. Jest dość gorąco i wilgotno ale utrzymując prędkość powyżej 20km/h chłodzenie działa całkiem nieźle. Jedynie na kilku podjazdach lekko się podgotowujemy. Postoje krótkie na tankowanie i kręcimy dalej. Miejscami dość intensywnie. Za Górą Włodowską przejeżdżamy nad torami i skręcamy na cmentarz wojsk austriackich z czasów Pierwszej Wojny Światowej. Kilka foto i by nie wracać na asfalty kręcimy wzdłuż torów terenem. Ciężka, kamienisto-piaszczysta droga po skręcie do lasu staje się nieco lepsza ale i tak na pewnym odcinku trzeba się przedzierać przez dość wysokie trawy. Wybywamy jednak z niej prawie pod zamkiem w Bobolicach. Podjeżdżamy pod obiekt, zasiadamy na zewnątrz restauracji i zamawiamy nieco dopingu. Jurajskie Pszeniczne całkiem całkiem. Tylko ceny tu trochę ambitne. Potem Michał zostaje z rowerami a my z Przemkiem idziemy na zamek. Wiele może do zwiedzania nie ma ale warto wyjść na taras widokowy. Morze drzew i czubek zamku w Mirowie. Robimy trochę foto i wracamy do Michała. Pogoda zmienia się mniej więcej tak, jak ICM zapowiadam. Jedziemy do Żarek z zamiarem zjedzenia tam obiadu i przeczekania burzy ale lokal był zamknięty (chyba jakaś uroczystość rodzinna). Szukamy wg wskazówek Garmina innej opcji ale okazuje się, że pod wskazanym adresem jest coś zupełnie innego niż jadełko. Odpuszczamy poszukiwania i już pod zaciągniętym niebem kręcimy do Myszkowa i dalej na Siewierz. Daleko nie udało nam się ujechać. Dorwał nas najpierw deszcz a potem chyba nawet deszcz z gradem lub marznącym śniegiem. W każdym bądź razie zmoczyło nas nieźle a schować nie było się za bardzo gdzie. Kawałek jechaliśmy w takich warunkach by ostatecznie spróbować schronić się za drzewami by nas osłoniły przed zacinającym opadem. Okazało się, że przystanęliśmy przy sklepie. Szybko chowamy się do środka. Leje konkretnie. Korzystając z okazji zakupuję 2 słodkie bułki i puszkę Coli i zabieram się za podreperowywanie budżetu energetycznego. Przed opadnięciem z sił uratował mnie chyba wczorajszy makaron zjedzony w ilości ogromnej. Bułki i Cola nieco przedłużyły jego działanie. W międzyczasie opad ustaje. Żegnamy się z panią w sklepie i jedynym, poza nami, klientem i ruszamy. Drogi mokre ale specjalnie na to nie zwracamy uwagi bo w butach już i tak jest nieciekawie. Myszków szybko zostaje w tyle. W Siewierzu dalej rozgrzebane ulice ale dla rowerków MTB to nie problem i nie musimy robić objazdów. Omijamy rynek kierując się od razu pod zamek. Tu rozłożona scena, jakieś kramy ale ludzi jak na lekarstwo. Pewnie przepłoszyła ich ulewa. Mijamy to wszystko w drodze na szlak rowerowy do Podwarpia i dalej kręcimy w stronę Wojkowic Kościelnych i Pogorii 4. Wspólnie jedziemy jeszcze do miejsca, gdzie się spotkaliśmy. Żegnamy się szybko, bo na horyzoncie wisi kolejna ulewa. Michał z Przemkiem jadą na Sosnowiec a ja przez Preczów i Sarnów do domu. Nie udaje mi się uniknąć deszczu. Zaczyna się na podjeździe do Sarnowa. Prę twardo do przodu by choć górkę i światła przeskoczyć, a może i dociągnąć rzutem na taśmę do domu ale odpuszczam zaraz za światłami i zjeżdżam na przystanek autobusowy. Leje mocno i równo. Czekam. Czekam. Czekam. Nie chce się uspokoić. Wyciągam w końcu kurtkę, zarzucam plecak, zarzucam kurtę na siebie i plecak i ruszam do boju. Od razu dostaję zacinającym deszczem w twarz ale już teraz się nie zatrzymuję aż do domu. Oczywiście deszcz ustaje. Jednak mimo tego, że mnie zlało 2x (chłopaków pewnie też) to jednak wyszło fajne niedzielne kręcenie.
Link do pełnej galerii
Jadą.
Od ostatniego razu pojawił się tu murek. Jeszcze w budowie.
Samostrzał na zamku.
Sala "garniturowa" ;-p
Czyżby Mirów też miał być odtworzony?
Po burzy.
Kategoria Jednodniowe
Akcja "Turbacz"
-
DST
340.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
21:02
-
VAVG
16.16km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ślad z małą przerwą (około 5km) bo mi się GPS zwiesił.
Akcja zorganizowana przez Mariusza.
Jeszcze
nim się zaczęło już było wiadomo, że będzie bolało. W sumie cały wyjazd
zajął mi około 32 godzin. Z tego ruchu (bo było też trochę wypychu i
sprowadzania) 21 godzin. Zaczął się po 23:00 w piątek dojazdem na
miejsce zbiórki czyli do Sosnowca. Tam już czekało pierwszych trzech z
ekipy. Po mnie przyjechał jeszcze sam organizator i na końcu jego
imiennik. Ruszamy bez marudzenia oklepaną, prostą i nudną trasą na
Oświęcim. Trzymamy się głównych dróg, które o tej porze są pustawe. W
Zatorze przerzucamy się z "44" na "28" do Wadowic. Tu zaczyna się powoli
przejaśniać. Cały czas trzymając się "28" kręcimy przez Suchą
Beskidzką, Maków Podhalański i Jordanów do Rabki-Zdroju. Niby jasno ale
widoków nie ma bo wszystko tonie we mgle. Tylko na wysokości powyżej
500m ledwo widać słoneczko. W Rabce robimy dłuższy postój. Karmienie,
suszenie ciuchów i czekanie na Marcina. Myśleliśmy, że pojedzie z nami
ale okazało się, że jednak nie. Tośmy mu powiedzieli "kij w oko" i
ruszamy na Turbacz. Droga na górę wypadła nam czerwonym szlakiem. Od
razu solidny podjazd. I tak już prawie na sam szczyt. Gdzieś tak po
drodze razem z Dominikiem zostajemy lekko w tyle. Przy schronisku na
Maciejowej zanęcił nas ustawiany właśnie bar i poświęciliśmy chwilkę na
zimnego browarka. Jakby lepiej się po tym trochę jechało. Na sam szczyt
już bez większych postojów poza tymi na złapanie oddechu. Droga w sumie
nienajgorsza biorąc pod uwagę to, że cały tydzień były regularne burze.
Wprowadzamy jednak dużo. Ponad 140km w nogach sprawia, że niektóre
odcinki są już zbyt dużym wyzwaniem. Przed samym szczytem, podczas
wspinaczki po "schodach" odcina mnie totalnie. Staję, wciągam słodką
bułkę, podziwiam widoki i cykam kilka foto. Jak się okazało, bardzo
dobrze, bo ze szczytu i spod schroniska widoki słabsze. Na szczycie
Domino zdążył już nieco pokimać nim się dokulałem. Robimy foto i
staczamy się do schroniska gdzie chłopaki już pałaszują małe conieco. Z
Dominem idziemy też za obiadem pozwalając sobie przy okazji na kolejnego
browara. Domin zostaje na szczycie a my, po przerwie, ruszamy
niebieskim szlakiem na dół. Asekuracyjnie większość sprowadzam do
miejsca, gdzie już da się jechać po bardziej płaskim. Dystans i wypych
zrobiły swoje i nie czuję się na siłach na pełny zjazd. Zresztą, nawet
gdybym był wypoczęty, też bym się nie zdecydował. Brak umiejętności i za
duży "cykor" ;-) Chłopaki co polecieli przodem powiedzieli potem, że
były dwie gleby. Na szczęście bez złamań więc jedziemy dalej do
Niedźwiedzia i Mszany Dolnej. Tu trochę się motamy. Mariusz próbuje też
kupić nową kasetę bo na starej mu łańcuch przeskakuje ale nic z tego nie
wychodzi i musi się męczyć resztę drogi. Kierujemy się przez Kasinę
Wielką do Myślienic. Zjazdy, podjazdy. Jest fajnie tylko zmęczenie coraz
większe. Po drodze stajemy na kawę i potem kawałek jedzie się lepiej.
GPS usiłuje nas rzucić w stronę Krakowa ale my chcemy ominąć miasto by
nie tracić czasu na przebijanie się przez labirynt ulic. Kierujemy się
na Skawinę. Powoli robi się wieczór i w końcu zachodzi słońce. Trochę
problemu sprawia nam Wisła. Trzeba znaleźć most na drugą stronę.
Przebijamy się w okolicach Tyńca przy autostradzie A4. Tam też niedaleko
na stacji robimy kolejny postój na wciągnięcie kawy. Teraz zależy nam
już tylko na powrocie do domu. Kierujemy się mniej więcej do Trzebini a
pośrednio do drogi "79". Zaczynam padać z braku snu. Kilka razy czuję
jak zasypiam i budzę się w ostatniej chwili przed utratą równowagi.
Zostaję z tyłu co trochę. Kiedy dociągamy wreszcie do "79" kładę się na
moment na chodniku w nadziei na drzemkę. Może nawet z minutę albo dwie
pokimałem ale dalej jest kiepsko. Chłopaki kręcą mocniej i lecą przodem.
Ja zostaję z Mariuszem, który ma trochę problemów z napędem (a pewnie
też i trochę dla towarzystwa został) i w Młoszowej całkiem chłopakom się
odrywamy. Nawet nie mamy z nimi kontaktu bo Mariuszowi padł smartfon a
ja nie mam do nich numerów. Mam nadzieję, że nie czekali na nas i
polecieli szybciej. Ucinam sobie krótki sen na ławeczce w baszcie na
placu zabaw naprzeciw pałacu. Trochę to pomaga i do Chrzanowa jakoś mi
się jedzie. Głównie dlatego, że muszę się rozgrzać. Potem znowu mam
problem ze snem. Męczy mnie co trochę i zatrzymuję się dość często
spowalniając Mariusza. W okolicach Jaworzna robi się dzień. Tu też
wiesza mi się GPS, którego resetuję w Mysłowicach. Kiedy docieramy do
Sosnowca żegnam się z Mariuszem. Nie ma sensu żeby jeszcze przy mnie
marudził jak praktycznie stoi już obok własnego łóżka. Ja na chwilę
przysiadam na przystanku i mrużę oko. Niewiele to pomaga. Do Będzina
wlokę się co 2-3 przystanki autobusowe przystając na moment. Nawet już
ścieżką rowerową jedzie mi się kiepsko i co chwila mnie znosi na bok. W
lasku grodzieckim rozciągam się na ławeczce i ucinam sobie ponad
półgodzinną drzemkę, a właściwie to kamienny sen. Komary miały na mnie
używanie. Od tego miejsca jednak jedzie mi się już całkiem dobrze i do
domu docieram bez postojów. W domu jestem nieco po 7:00 zmordowany
gorzej niż koń po westernie. Rowera już nie mam sił czyścić. Jedynie
zdobywam się jeszcze na wrzucenie ciuchów do pralki, szybki prysznic i
coś na ząb. Potem cała reszta niedzieli to spanie i jedzenie na zmianę.
Wieczorem czuję się już trochę bardziej jak człowiek.
Wyrypa prima
sort. Fizycznie przejechać taki dystans to dla mnie nie problem.
Kłopotem jest brak snu przez tak długi czas. Dodatkowo start przed
północą czyli nieprzespany okres kiedy organizm jest przyzwyczajony do
spania. Krótkie drzemki po południu to za mało. Następną trzysetkę,
jeśli kiedykolwiek odważę się jeszcze taką zaatakować, to tylko i
wyłącznie jak start będzie w okolicach 5:00-6:00 tak, by mieć za sobą
przespaną noc. Teraz czas na regenerację czyli jazdy tylko komunikacyjne
bo w sobotę start na Kotlinę Kłodzką.
Pierwsze foto, pierwsze oznaki dnia.
Słońce usiłuje przebić się przez mgły.
Dłuższy popas w Rabce.
A potem już w końcu górskie widoczki.
Schronisko na Maciejowej. "Za winklem" odkryliśmy bar.
Wypychu było niemało.
Ale dało się też czasem korbą zakręcić.
Tu mnie odcięło. W sumie dobrze bo widoczek piękny.
Punkt zwrotny akcji.
Tu chwilę pomarudziliśmy (obiad, browar, regeneracja).
Potem długo były ładne widoczki.
Link do pełnej galerii
Kategoria Jednodniowe
Standardowa Rzeźnia Mariusza
-
DST
133.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
07:33
-
VAVG
17.62km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plany na długi weekend były. Jeden nawet ambitny. Niestety jak to bywa z planami montowanymi na ostatnią chwilę ten ambitny się rozsypał i zamiast czterodniowego wyjazdu skończyło się trzydniowym byczeniem i szybką akcją na zaproszenie Mariusza.
Założenia niedzieli były takie, że Mariusz odsypia nocny rajd na orientację i około 11:00 ruszamy pozbierać punkty po tymże rajdzie. Trochę źle zrozumiałem nasze dogadywanie się i skończyło się na tym, że osobno jedziemy do Chechła. Drogę komendami głosowymi podawał mi Mariusz i docieram na miejsce tylko po kilku drobnych zagięciach jakieś 10 min. po nim. Szybko wciągam 2 batony, trochę wody i ruszamy. Od tego momentu zupełnie nie przejmuję się tym gdzie jestem. Prowadzi Mariusz. Ja robię za statystę. Trasa fajna. Sporo lasami. Spokojnymi drogami. Trochę w terenie. Pogoda od samego rana dość przyjemna. Słoneczko, wiaterek ze wschodu (chyba) i lekkie oznaki zmiany pogody w stronę burzowej. Do 16:00 nawet udaje nam się unikać deszczu choć na horyzoncie obserwujemy niepokojące zaciemnienie i potem front burzowej chmury. Do punktów trafiamy w sumie bez problemów. Czasem tylko chwilkę trzeba poświęcić na odkrycie lampionu. W Domaniewicach pojawiają się pierwsze krople. Ubieramy się. Potem jednak zrzucam kurtkę bo bardziej się w niej pocę niż daje się we znaki deszcz. Stopniowo jednak opad przyspiesza. Po drodze do jednego z punktów w terenie trafiamy na rozlewisko. Pierwszy raz nabieram wody w buty. Od tego miejsca jest już z górki (dosłownie i w przenośni) więc dalej już nie przejmuję się specjalnie tym co na drodze nawet jak trzeba przejechać przez większą wodę. Ubieram suchą bluzę i kurtkę i da się jechać. W sumie jest przyjemnie. Od czasu do czasu przelatujemy przez kałuże by nabrać wody w buty. Woda w nich jest cieplejsza niż deszcz. Pozwala to utrzymać stopy w cieple. Przez około 2 godziny jedziemy w deszczu zbierając jeszcze 2 punkty po drodze. Potem już bez gięcia do Kosmicznej Bazy zostawić lampiony i odblaski. Stąd już bez objazdów prosto do Antoniowa i dalej na Piekło. Z Pogorii 4 asfaltem na Zieloną i ul. Krętą do Będzina. Stajemy na kilka minut na parkingu przy będzińskiej nerce by jeszcze chwilę pogadać. Potem pożegnanie i jedziemy każdy w swoją stronę. Przez Zamkowe jadę w stronę ścieżki rowerowej do Grodźca ale porzucam pomysł wspinania się na zbocza Dorotki. Przez lasek grodziecki kieruję się na światła na "86" i "913" ciągnę do domu. Dziś ruch tu mniejszy więc da się jechać tym bardziej, że nogi mimo wymagających warunków jednak podają dalej nieźle. W domu jestem trochę po 20:00. Mycie rzeźnika, prysznic, pranie i spać. Choć niedzielę udało się z tego weekendu uratować ;-) Wagon rzeźni z łyżką miodzia :-]
Podobno Polska w ruinie a tu ciągle coś się buduje. Moje niezamierzone gięcie.
Dzionek nawet ładny.
Tereny fajne.
Niestety na horyzoncie robi się mroczno.
Neohorror ;-) Dalej zbieramy punkty. Pogoda na razie wytrzymuje.
Z daleka podziwiamy front burzy. Najgorsze jest to, że w końcu będzie nam trzeba pod to wjechać :-/
Przy tym punkcie tylko trochę postraszyło.
Tu już padało równo i miałem za sobą pierwsze branie wody w buty.
Im dalej i bardziej mokro, tym weselej. Jest rzeźnia, jest zabawa :-)
Podjazd do tego punktu to najgorszy terenowy odcinek na naszej trasie. Ślisko tak, że zero jazdy i trudno iść.
Na finiszu piękny zachód słońca.
Odczyty pod domem.
Link do pełnej galerii
Kategoria Jednodniowe
Nadmiar O2 jest toksyczny
-
DST
176.00km
-
Teren
80.00km
-
Czas
09:40
-
VAVG
18.21km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś tylko liczby z ustawki. Jutro opis, foto i mapka.
Edit dnia następnego.
Plan na sobotę był taki by pojechać Leśno Rajze w drugą stronę niż 03.04.2016 r. Prognozy na sobotę były takie sobie i zwoływaliśmy się zastrzegając, że w przypadku opadów odpuścimy albo przynajmniej skrócimy trasę. Zbiórka w Sosnowcu o 7:15. Rano za oknem +12, dywan chmur i watr ale jest sucho. Ruszam nieco później niż planowałem - 6:40. Ubrany na krótko nieco zdziwiony przypatruję się ludziom po drodze bo poubierani jakby zimno było. Sam rozgrzany dynamiczną jazdą nie zwracam uwagi na warunki. Jedynym zmartwieniem jest to by się nie spóźnić. Udaje się przebić szybko przez Będzin (dzień targowy) i na czas dotrzeć do Sosnowca. W sumie zbiera się nas 7 osób: Maciek, Dominik, Michał, Przemek, Mariusz, Paweł i ja. Ruszamy na początek pod przewodnictwem Maćka do Czeladzi. Przemyca nas jakimiś ukrytymi ścieżkami na Piaski. Na światłach na "94" przejmuję prowadzenie i ciągnę ekipę przez Przełajkę, do Wojkowic i dalej do Dobieszowic i Świerklańca. Przy Biedronce robimy mały postój karmieniowy. Załatwiwszy paszę ruszamy na szlak zielony Leśnej Rajzy. Chechło mijamy asfaltem i jedziemy w stronę Miasteczka Śląskiego za którym na dobre wbijamy w lasy. Jedziemy po śladzie na GPS-ie więc nie ma problemu z nawigacją i niespecjalnie zwracamy uwagę na znaki, które miejscami są nieco mylące. W kilku miejscach szlak sobie ścinamy nieznacznie. Z każdym kilometrem poprawia nam się też pogoda. Temperatura, co prawda, nie rośnie ale za to chmurki robią się coraz mniejsze i gdzieś około 11:00 świeci już ładne słoneczko. Jedzie się bardzo przyjemnie. Warunki terenowe często się zmieniają. Po drodze udało nam się doświadczyć ładnych, leśnych duktów, piasku, błota, wrednych kamieni. Była przeprawa przez mały strumyczek. Ogólnie bardzo fajna jazda. W okolicach 14:00 docieramy do Koszęcina i w sprawdzonej restauracji zjadamy obiadek nieco regenerując siły. Ponownie na koła wsiadamy po 15:00 i jedziemy zrobić foto pamiątkowe przy fortepianie. Potem wracamy na szlak. Tu po kilkuset metrach robię sobie glebę na zeschniętej koleinie. Ryję dziobem w piasek ale poza tym bez większych strat: siniak na kolanie i lekko stłuczona lewa dłoń. Można jechać dalej. Kręcimy szlakiem LR do Woźnik. Poprzednim razem ominęliśmy ten kawałek. Przed Woźnikami szlak został wysypany dolomitem. Jeszcze to nie osiadło i jedzie się bardzo nieprzyjemnie. Wyjeżdżamy z lasu wprost na budowę węzła autostrady A1. Dziś tu pusto więc nie ma problemu z przedostaniem się pod drewniany kościółek i dalej do centrum miasta. Nie zatrzymujemy się jednak tylko wspinamy na górkę leżącą na drodze do Cynkowa. Tu długi zjazd świetnej jakości asfaltem. Udaje się nieco podkręcić tempo na kilka km. Za Cynkowem wbijamy do lasu w stronę Strąkowa skąd kierujemy się na Dziewki i dalej do Siewierza. Postoje są już teraz krótkie i tylko jak trzeba coś wypić czy zjeść. Grubo ponad setka w nogach, lekko zmoczeni w lasach przed Mokrusem chcemy dotrzeć do domu. W Siewierzu wbijamy na szlak i ciągniemy nim w stronę Wojkowic Kościelnych i Pogorii 4. Wzdłuż zbiornika jedziemy razem aż do Marianek (po drodze zawracając Krzyśka). Tu żegnam się z chłopakami, którzy w grupie jadą dalej w stronę Sosnowca. Solo wracam przez Preczów i Sarnów do domu. Ten odcinek cały czas pod mało przyjemny, zimny wiatr. Po drodze trochę technicznych problemów. Jeszcze w Czeladzi Mariusz nabiera podejrzenia, że ma kapcia. Przegląd jednak nic nie wykazuje. Faktycznego kapcia zalicza gdzieś w lesie Przemek. Jest okazja do postoju. Przy okazji Dominik bada sprawę swojego hamulca, który raz to pobrzękuje tarczą, raz nią trze. Ostatecznie za którymś podejściem udaje mu się wyregulować wszystko jak należy. U siebie stwierdziłem znów urwaną szprychę na tylnym kole. Gdzieś po drodze usłyszałem niepokojący brzdęk ale myślałem, że to jakiś kawałek gałęzi gdzieś w koło walnął. Dopiero później na postoju, podczas czyszczenia kółka przerzutki zauważam, że szprycha jest urwana przy piaście. Wykręcam uszkodzony drut. Mimo tego defektu jedzie się dobrze. Koło bije na boki ale nie zrobiło się jajowate więc nie rzuca rowerem. Defekty dziś z kategorii nieeliminujących z jazdy. W sumie wyszedł kawałek porządnego jeżdżenia w zgranej ekipie. Dobrze, że jest niedziela na regenerację :-)
Co do tytułowej toksyczności... Trzeba uważać żeby nie przegiąć z jazdą po lesie bo można przedawkować O2. Zwłaszcza miastowych się to tyczy. Chłopakom ewidentnie szkodził taki poziom tlenu w atmosferze bo wesoło im było nawet jak deszcz zacinał w gębę. Dowcip tak im się wyostrzył na świeżym powietrzu, że trzeba było uważać na ostre krawędzie każdego słowa ;-)
Link do pełnej galerii
Kategoria Jednodniowe, Szprycha
Po Dzielni
-
DST
75.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
04:24
-
VAVG
17.05km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
W sobotę dociera do mnie SMS od Krzyśka, że o 14:00 pod fontanną zbiórka
na ustawkę i omawianie noclegów na Krasnobród. Tak trochę miałem lenia
ale sprawę noclegów na zlot trzeba było omówić. Tak więc zbieram się
nieco opornie i startuję równo o 13:30. Kręcę przez Wojkowice, Czeladź i
Milowice pod fontannę. Tam już kilka dawno niewidzianych twarzy.
Pogaduchy przedstartowe trwają dłuższą chwilę. Ostatecznie ruszamy z
lekkim poślizgiem. Prowadzi nas Czarny Kot. Zaciągnął nas w kilka
miejsc, z których niektóre były dla mnie całkiem nowe. Pokręciliśmy się
sporo po Katowicach by potem przerzucić się do parku w Chorzowie a
stamtąd dalej przez Siemianowice Śląskie, Piekary Śląskie przebijamy się
przez pola do Dobieszowic. Potem gięcie postępowało dalej. Robiliśmy
niezłe zakosy zahaczając o Rogoźnik, Wojkowice i Strzyżowice. Jeszcze w
Katowicach odłączył się Adrian. Wkurzały go jakieś stuki w rowerze i w
końcu zdecydował się skrócić przejazd i rozprawić z problemem. Na Masie
przekonamy się czy skutecznie :-) W Strzyżowicach żegnamy się z Januszem
i Czarnym Kotem. We trzech: Krzysiek, Prezes i ja ciągniemy do Góry
Siewierskiej i kierujemy się na Dąbie. Przed zjazdem przystajemy na
poboczu w końcu zamienić kilka słów na temat noclegów. Jest też trochę
gadek o innych sprawach okołorowerwocyh. Jest już zdrowo po 18:30. Robi
się chłodniej. Ubieramy się i ruszamy jeszcze wspólnie we trzech. Zjazd
przez las mocno mnie wychładza ale leci się super. Marcin z Krzyśkiem
lecą dalej na Dąbie a ja odbijam w prawo do Strzyżowic i do domu. Nie
sądziłem, że dziś tyle nakręcę. Może tempo niezbyt ambitne ale było
podczas tej jazdu dużo gadania więc raczej i tak tempo nienajgorsze. W
sumie fajnie spędzona niedziela.
Link do pełnej galerii
Kategoria Jednodniowe
Zlot PTTK w Chorzowie
-
DST
81.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
05:41
-
VAVG
14.25km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś jeżdżenie z Klubem. Wybieramy się na zlot PTTK w Chorzowie. Startuję o 6:45 by mieć kilka minut zapasu na dojazd na zbiórkę pod fontanną przy Oddziale w Sosnowcu. Po drodze trochę kropi ale niegroźnie. Na miejscu zastaję już większość ekipy. Czekamy do umówionej godziny i ruszamy. Prowadzi nas do Chorzowa Maciek. Bez specjalnego napinania docieramy przed czasem pod Szyb Prezydent. Tam podpisanie listy, wejście na taras widokowy wieży szybu, focenie i ruszamy w objazd po Chorzowie. Nie przejmuję się specjalnie tym gdzie jestem bo są prowadzący, jest z kim porozmawiać a pogoda się poprawia. Niektóre miejsca są mi znajome ale podjechane z kierunków, z których nigdy nie jechałem. Jeden postój robimy w lesie, gdzie widać już wiosnę w natarciu. Drugi przy podwójnym szybie w KWK Polska. Stamtąd jedziemy już na metę dzisiejszej trasy. Kończy się ona w skansenie parku w Chorzowie. Tam najpierw wciągamy treściwą grochówkę i potem na spokojnie zwiedzamy sam skansen. Przed 15:00 parkujemy przed karczmą i przez chwilę przyglądamy się pojedynkom na miecze. Przed 15:00 zaczynamy w pięciu powrót przez Siemianowice do Czeladzi. Reszta klubu planuje wziąć udział w nocnym jeżdżeniu po Jaworznie. Z chłopakami żegnam się w Czeladzi. We czterech jadą do Sosnowca. Ja przez Przełajkę i Wojkowice wracam do domu. Na finiszu gonią mnie pojedyncze kropelki. Kilka minut potem przechodzi gwałtowny deszcz. Dzień kończy się przyciągającym oko zachodem słońca.
Link do pełnej galerii
Widok z wieży Szybu Prezydent.
Szyb Prezydent.
Oznaki wiosny.
Podwójny szyb KWK Polska.
Przy stadionie Ruchu Chorzów.
Klubowe foto w skansenie.
Przebieg dzienny.
Kategoria Jednodniowe