To samo co wczoraj tylko w innym gatunku :-)
-
DST
122.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
06:12
-
VAVG
19.68km/h
-
VMAX
57.70km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rozpoczęta wczoraj po powrocie integracja zakończyła się dziś dla mnie coś koło 1:00. Chłopaki zmęczyli się jakieś półtorej godziny później. Z tego też powodu ogólnie pobudka później (poza Tomkiem, który już koło 6:00 był na nogach - co ta praca z człowiekiem robi...).
Od razu zapowiedziałem, że ja będę godzinę jadł. Conajmniej. Porcja płatków, półtorej konserwy z ćwiartką chlebka, litr mleka, duży zielony ogórek, kawcia i słoiczek marynowanych pieczarek miały mi zapewnić paliwo na planowany powrót. Łącznie z pakowaniem i pobieżnym smarowaniem zeszło nam do 12:00. Trasa powrotna była mojego pomysłu i zakładała na początek wjazd na przełęcz kocierską. Stamtąd zjazd do Andrychowa i dalej przez Zator, Chrzanów i Jaworzno do Kazimierza Górniczego. Po drodze jedna sporo się pozmieniało ze względów różnych. I tak pierwszy odpadł pan_p, który od wczoraj usiłował namówić nas na wjazd na Czupel. W końcu po drodze do Łękawicy zawraca i rusza by pomysł swój zrealizować. We czterech: Waldek, Tomek, Dominik i ja, jedziemy zwalczyć przełęcz. Miodzio wjazd. Jednak jakieś pół kilometra od hotelu robimy sobie przerwę na poboczu bo Domino stwierdził, że jaj nie czuje a bez jaj nie ma jazdy. W sumie miał chłopak rację bo i my też skorzystaliśmy na odzyskanie czucia ;-)
Potem z Tomkiem szybciutko przeskakujemy przełęcz i robimy błyskawiczny zjazd. Już raz miałem okazję tędy zjeżdżać ale dziś to było coś innego bo na zadnim kole dwie sakwy, które sprawiały, że po puszczeniu Dźwigni Tchórza rowerek natychmiast leciał 50km/h i ciągle przyspieszał. Niestety trzeba było się hamować bo zakręty tam raczej dość ciasne na takowy zaprzęg. Ładne składanie się w wirażach odpada przy osakwionym kole. Za duże ryzyko, że się koło rozsypie pod przeciążeniem. Ale i tak zjazd miodzio. Do samego Andrychowa powyżej 35km/h. Czad! Tu się kompresujemy czekając chwilę na Domina i Waldka, którzy podjechali pod hotel podziwiać widoki. Potem kierujemy się na Zator jednocześnie rozglądając się za okazją do obiadu. Jedna próba po drodze kończy się fiaskiem i decydujemy, że jemy w Zatorze. Po drodze na horyzoncie coraz bardziej w oczy rzucają się chmurki w barwie ołowianej. Dojeżdżając do Zatoru jezdnie mamy już dość solidnie zlane a w powietrzu zamierający opad. Zakotwiczamy w restauracji na rynku. Tu dopiero orientuję się skąd mi ta nazwa wydawała się znajoma. Rok wcześniej w tym mieście był jeden z punktów do zaliczenia oznaki Szlaku Wiślanego. Dopiero jak zobaczyłem kościół, to trybiki wskoczyły na swoje miejsce.
Wciągamy obiadek (u mnie to: czerwony barszczyk z uszkami, karp po zatorsku z dodatkami, izobronik w ilości nielegalnej i herbatka). Nim nie usiadłem do stołu, to wydawało mi się, że nie jestem głodny. Jednak obiadek wszedł bardzo sprawnie. Po tymże postoju kontynuujemy jazdę kierując się do Chrzanowa. Przejazd sprawny i na miejscu jesteśmy po 18:00. Tu Tomek chyba dostał wezwanie, do przyspieszenia powrotu więc odbiera z mojej sakwy część balastu jaką dla niego wiozłem i żegna się. W końcu mógł też przejść z trybu kręcenia "ekono mode" na "turbo" i rozwinąć normalną dla siebie prędkość przelotową ;-)
My rzeźbimy do Jaworzna. Na niebie coraz mniej ciekawie. Jezdnie mokre. Na 9 km przed Jaworznem Waldek stwierdza, że on już pojedzie sobie wolniej prosto do domu. Wspomniał coś też o jakimś barze po drodze ale nie drążyliśmy tematu. Po upewnienie się, że jest pewny co do swojej decyzji, we dwóch z Dominem ruszamy prosto do Dąbrowy Górniczej. Przez Jaworzno. Tomek: tu jest rynek w trójkącie. Jest foto. Tu też rozkręca się deszczyk, który jeszcze ignorujemy. Deszczyk miał nam to olewanie ewidentnie za złe i zamienia się w ulewę. Parkujemy na przystanku autobusowym w oczekiwaniu aż się uspokoi do etapu deszczyku. Nawiązuję też łączność z Marcinem. Jest 7 km od centrum Jaworzna. Jednak nie czekamy na niego bo on potem i tak inaczej pojedzie niż my więc nie ma sensu tracić czasu.
Robi się ciemno ale ciśniemy ile się da, a da się całkiem sporo pomimo już niezłych rozlewisk po drodze. Kilka przelatujemy z rozpędu nabierając w niektórych wody w buty. Ma to ten plus, że potem już człowiek nie kombinuje tylko tnie na krechę przez wszystko co na drodze i tym samym oszczędza czas.
Burzę doganiamy ponownie już na krawędzi Sosnowca. Znów ratujemy się przystankiem. Tym razem opad trwa znacznie dłużej. Przychodzi też info od Tomka, że dotarł do domu przed 20:00 i przed burzą przebijając się fajnymi rowerowymi autostradami w terenie. My czekamy aż znów będzie tylko padało. Kiedy to następuje ratuję żabkę, która usiłowała przekicać na drugą stronę jezdni i ruszamy dalej. Udaje się przez Kazimierz dotrzeć do Dąbrowy Górniczej. Obawiając się, że pod mostem na Starocmentarnej może być wody ciut dużo skręcamy do przejścia podziemnego. Będąc w trakcie korzystania z budowli tejże nabieram podejrzenia, że znów zaczęło lać. Na wylocie okazuje się, że się nie pomyliłem i bębnienie po daszku było faktycznie opadem. Tu też odzywa mi się ssanie. Wciągam resztki słodkich zapasów. Doczekawszy się zelżenia opadu jedziemy pod kwadrat Domina, gdzie się żegnamy. Solo ciągnę pod molo na Pogorii 3. Knajpy pozamykane, żywego ducha. Cała ścieżka dla mnie. Korzystam z niej do Świątyni Grillowania, gdzie przeskakuję pod tamę na Pogorii 4 i dalej przez Preczów i Sarnów jadę do domu. Nie udało mi się dogonić czwarty raz burzy ale jej sygnały świetlne docierały do mnie praktycznie z każdego kierunku, w który spojrzałem (Antoniów, Ujejsce, Strzyżowice).
Lądowanie kończę równo o 22:00. Trochę czasu zajmuje mi rozminowanie sakw i ciepły prysznic. Potem już wpis. Foto i mapki w poniedziałek.
Link do pełnej galerii
Ruszamy na początek delikatnie.
Most w remoncie więc praktykujemy kładkę.
Pierwsze starcie z podjazdem na Kocierz.
Jezioro Żywieckie.
Gdzieś po drodze w locie na przełęcz pstryknięte w czasie jazdy.
Waldek dociska.
Może dlatego, że tu nie mieszkam, to mi się takie widoczki ani trochę nie nudzą.
Przerwa na "oddrętwienie".
Z przełęczy było dużo akcji w postaci zjazdu i samej jazdy. Tu restauracja na rynku w Zatorze gdzieśmy obiadali.
Chrzanów. Tu Tomek włącza tryb "turbo".
Jaworzno. Dopiero zaczyna pokapywać. Ulewa była kilka kilometrów dalej.
Sosnowiec. Kolejna nasiadów na przystanku. Deszcz był ciepły i nie przeszkadzał termicznie ale potężnie ograniczał widoczność.
Widok z przejścia podziemnego.
Foto żabulca niedaleko siedziby RZGiW przy Pogorii 4. Fajna z mordy bestia :-)
Dzień w liczbach.
Kategoria Kilkudniowe
komentarze