Kilkudniowe
Dystans całkowity: | 19089.00 km (w terenie 2528.00 km; 13.24%) |
Czas w ruchu: | 1177:00 |
Średnia prędkość: | 16.22 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.50 km/h |
Liczba aktywności: | 184 |
Średnio na aktywność: | 103.74 km i 6h 23m |
Więcej statystyk |
Tanczacy z wiatrami 2 - Droga do Palestyny
-
DST
100.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
05:02
-
VAVG
19.87km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzis ciag dalszy walk z wiatrami. Na dodatek jeszcze temperatura podla. Moje zamilowanie do wysokich plusow zmusilo mnie do wykonania wystepu "na dlugo" czyli kurtka polarowa i dlugie spodnie. I ani razu nie mialem wrazenia, ze jest mi za cieplo.
Plan na dzis byl taki, ze odprowadzamy Janusza w strone Ketrzyna i on dalej solo jedzie do siostry a my dalej do Swietej Lipki i potem powrot zlotowymi trasami rowerowymi.
Jak to ostatnio, plan sie rypnal na dlugo przed startem. Dnia poprzedniego grill jakos tak znowu sie przeciagnal i odzyskanie "tomnosci" nastapilo dosc pozno. Janusz rusza sam a my mamy go dogonic po drodze. To tez sie sypie bo Janusz wystartowal duzo wczesniej przed nami i przy przeciwnym wietrze nie ma szans go dogonic.
Dobijamy do Wilczego Szanca i spedzamy nieco czasu w Mazurolandii. Wesolo. Przeczekujemy tam krotki deszcz. Krecimy do Ketrzyna i robimy blad rezygnujac ze zjedzenia tam obiadu bo az do samej Swietej Lipki nie rzuca nam sie w oko zadne miejsce zdatne do wciagniecia posilku. W samej Lipce jest restauracja ale taki tam tlum, ze nie decydujemy sie tam obiadac. Ruszamy w droge powrotna. Przez Palestyne. Drogan przez meke ale udaje sie osiagnac Ryn jeszcze za dnia. Byly zakusy na zrobienie ekstra kilku km trasami zlotowymi ale zrobilo sie pozno a wiatr i brak cieplego posilku wyssal z nas ochote do blakania sie miedzy jeziorami. Wbijamy na "59" i jedziemy prosto do Wilkas. Chlopaki jeszcze jada walczyc na grilla do Teresy. Ja zawiajam na kwatere i knuje co by tu jutro ujechac w zwiazku z nieco lepszymi prognozami na piatek.
EDIT:
Galeria
Dyma. Co jakiś czas trzeba stanąć by dychnąć.
A czasem stanąć by focić.
Potem jest Mazurolandia i robienie sobie jaj :-)
We sprzęcie różnorakim.
I wdziankach "z epoki".
Dla siebie też znalazłem odpowiedni kaliber :-]
25 kg złomu. Podobno pod Grunwaldem był jeden taki, co miał 2m wzrostu i czymś takim zamiatał. Naocznie widziałem, że niejednego przegięło jak to w łapy wziął.
Przez Kętrzyn.
Jedziemy do Świętej Lipki.
A tu już droga do Palestyny.
Żeby nie było, że nie było bo było - Palestyna.
Potem długo nic aż w końcu Ryn. Tu zamek-hotel.
Potem mykanie przed zachodem słońca.
Znęcanie się nad zachodem słońca.
Znęcanie się nad bocianami.
Ponowne znęcanie się nad zachodem s.
I dzień zakończony jakim takim wynikiem.
Kategoria Kilkudniowe
Tanczacy z wiatrami
-
DST
71.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
03:51
-
VAVG
18.44km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek ze wzgledu na podla pogode (deszcze) nierowerowy. Pojezdzilismy sobie jeszcze po hitlerowcach i krzyzakach. Potem byl ping-pong (wyjatkowo niezdrowy na watrobe), potem jeszcze ekipa poszla na karaoke (ja sobie odpuscilem - dawka zenady jaka moge przyjac jest wyjatkowo niska :-) ) i wtorek skonczyl sie w srode. Z tego tez wzgledu start wyjatkowo pozny bo okolo 12:00. Na poczage, asfaltami do Mikolajek. Troche sie tam krecimy i zjadamy pyszne rybki (sandacze glownie). Dalej jedziemy do Luknajna gdzie wspinamy sie na wieze widokowa i podziwiamy Jezioro Sniardwy. Potem KOMUS zachcialo sie lasu i robimy terenowy lesno-piaskowy kawalek do Olszewa i potem jeszcze jeden do Jagodnego Wielkiego. Potem juz tylko asfaltami do kwatery. Ale dzien jeszcze daleki od zakonczenia. Odprawa i podobno wreczenie odznak za Szlak Wislany a potem jeszcze rutynowy grill. Po nim to cholera wie ale lekko na pewno nie bedzie.
W ogole to dzien okrotnie wietrzny. Do Mikolajek trzeba bylo sie naszarpac strasznie. Potem tez co nieco. I dodatkowo przez chwile wygladalo na to, ze nam deszcz dowali. Udalo sie jednak go jakos objechac. Poza tym upalow nie ma.
EDIT:
Galeria
Po tym jak ekipa zazgoniła.
Niektórym jazda szła opornie :-p
Aleśmy do Mikołajek dociągnęli.
Gdzie chłopaki podjęli wyzwanie.
Potem był obiad i rundka rzucić okiem na Śniardwy.
Nieco brykanie po lesie w piasku.
Ucieczka przed chmurą.
I dzień zakończony takim sobie wynikiem.
Kategoria Kilkudniowe
Wizyta u hitlerowcow
-
DST
98.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
05:24
-
VAVG
18.15km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzis robimy trase kombinowana. Proponowana na dzis trasa nr1 wydala nam sie atrakcyjna ale nieco krotka wiec polaczylismy ja z objazdem Jeziora Mamry i skonczylo sie tym, ze pojechalismy na Dobe. Dalej objazd Jeziora Dobskiego przez Radzieje do Sztynortu. Stamtad do Trygortu, Wegorzewa i dalej przez Pozezdrze i Pieczarki do Gizycka i dalej do Wilkasow.
Obiadek wciagamy w Wegorzewie w karczmie. Bardzo smaczny. Do tego momentu mamy juz zwiedzone bunkry w Mamerkach. W drodze powrotnej podjezdzamy pod bunkier Himmlera w Pozezdrzu.
Generalnie trzymalismy sie szlakow przeskakujac z niebieskiego na czedwony i nazad. Bylo troche terenu. Przejechalismy przez Rezerwat Sztynort fundujac sobie blotne SPA i terapie pokrzywami.
Generalnie caly dzien pogodny choc odrobine za chlodny jak na moje upodobania.
EDIT:
Galeria
Turlamy się.
Po drodze różne dziwa można było zobaczyć.
Inkszych rowerkowców też.
I tak polami i lasami dobijamy do Sztynortu.
Jak już uszliśmy z życiem z rezerwatu, to sobie foto strzelamy.
A potem gnamy na bunkry.
Bunkry są.
Na jeden nawet sobie wlazłem.
Węgorzewo. Tuśmy pożarli. Dobre. Porcje może nie jakieś bycze ale wystarczające.
Potem znowu po bunkrach.
I przez Giżycko na kwaterę.
Dystansowo nieco lepiej.
Kategoria Kilkudniowe
Na zbiorke
-
DST
15.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
00:40
-
VAVG
22.50km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Z domu przez Wojkowice, Czeladz i Milowice pod MacDonaldsa na zbiorke na wyjazd do Wilkasow. Mokro.
EDIT:
Galeryjka
Pakowanie.
Przystanek po drodze.
Foto słabe ale tam za barierką leży sobie TIR. Nie trafił w most albo musiał przed czymś uciekać.
Mokro.
Rowerki na nocnym wybiegu.
Kategoria Kilkudniowe
Bydlin-Morsko i do domu
-
DST
96.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
08:00
-
VAVG
12.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Start dziś nieco wcześniej ale wiele to nie daje, jeśli chodzi o tempo. Warunki terminczne jak dnia poprzedniego a do tego niektórym doskwierają jeszcze wydarzenia integracyjne ostatniej nocy. Szybko też zostaje namierzony otwarty sklep spożywczy gdzie następuję intensywne uzupełnianie cieczy wszelakich. Nim jednak do tego doszło zdążyliśmy podjechać pod ruiny zamku w Bydlinie.
Wracamy w granice naszego województwa i wspinamy się na zamek w Smoleniu, a właściwie do jego ruin.
Szlakami i asfaltami kierujemy się w następnej kolejności do zamku w Pilicy. Prace stoją, wszystko się sypie a gdzieś tam po sądach przewalają się papierami czyje to właściwie jest. Może uda im się to ustalić nim budowla rozsypie się do imentu.
Potem następuje intensywny kawałek asfaltowy do Podzamcza :-) Co niektórzy cisną ile wlezie. Czekamy z Pawłem na resztę ładnych kilka minut. Pod zamkiem uruchomione zostaje dłuższe byczenie w cieniu. Niektórzy decydują się też na obiadek w Karczmie Jurajskiej. Domino, Pan_P i ja twardo chowamy się w cieniu zamku co jakiś czas przenosząc się wyżej w miarę ruchu słońca. Jedyne co nas irytuje, to głos spikera który prowadził festyn na temat bezpieczeństwa w górach. Strasznie dużo i głośno gadał. Irytujące.
Upał przejść nie chce więc ruszamy. I zaczynają się schody. A właściwe żywy piasek szlaku czerwonego konnego. Sporo trzeba deptać z buta bo koła zapadają się po szprychy.
Dobijamy w końcu (częściowo wertepami, częściowo asfaltami) do zamku w Morsku.
Do tego miejsca zdążyły nas już opuścić 4 osoby. Jeszcze w Bydlinie 3 naszych towarzyszy ruszyło prosto do domu.
Potem Marek odbił do Zawiercia. Ocenił, że jego zapas sił jest zbyt skromny by jeszcze walczyć dalej. Trochę szkoda ale szacunek, że potrafił się przyznać, że nie daje rady i prawidłowo oszacować siły. Niektórzy zaciskają zęby i gną aż przegną. Umieć się wycofać przed momentem przeforsowania też trzeba umieć. Inna sprawa, że pogoda stawiała wysoko poprzeczkę.
W Morsku zasiadamy znów do uzupełniania cieczy czekając aż zrobi się 17:00 i upał nieco zelżeje. Tutaj też opuszcza nas kolejna trójka. W 6 jedziemy dalej. Rezygnujemy ze szlaku Orlich Gniazd i decydujemy się wracać do domu. Na początek kierujemy się na Myszków i potem dalej do Siewierza. W każdym z tych miast dłuższe postoje głównie pojeniowe. W Siewierzu to jakbyśmy byli już u siebie. Standardową drogą czyli szuterkiem jedziemy na Pogorię 4 i asfalcikiem do najbliższej knajpy wlać jeszcze nieco płynów. Z Domino decydujemy się dodatkowo na zapiekanki. Zaczyna się inwazja komarów i dojadamy wykonując dzikie tańce w próbie ubicia atakujących nas gadzin.
Jedziemy dalej. Obok RZGW żegnam się z chłopakami (Filip pożegnał się już wcześniej bo jeszcze miał kawał do Katowic) i solo jadę przez Preczów i Sarnów do domu. W Sarnowie światła nieczynne. Pewnie coś od gorąca padło.
W sumie wyszedł fajny weekend rowerowy. Co prawda celu nie udało się zrealizować (nie przejechaliśmy całego szlaku) ale biorąc pod uwagę intensywność integracji i dzienne temperatury to i tak uważam, że udało się przejechać niemało :-)
Dzięki wszystkim, którzy wzięli udział w tym rajdzie. Myślę, że podejmiemy kolejną próbę przejechania tego szlaku jeszcze raz w nieco bardziej łaskawych warunkach i Was tam nie zabraknie :-)
Link do pełnej galerii
Pełny skład przed pożegnaniami.
Pod ruinami w Bydlinie już tylko grupa, która dotarła w pobliże Morska.
Potem już tylko zaczynają się objazdy.
Wracamy na teren województwa śląskiego.
I wdrapujemy się na zamek w Smoleniu. Gdyby ta warownia została odrestaurowana to by robiła imponujące wrażenie. Czasem aż szkoda, że zostawia się te budowle w stadium ruin. Wielka szkoda.
Mogiła pomordowanych w czasie II Wojny Światowej Romów.
Pilica.
Tradycyjne miejsce oddechu w Podzamczu. Gdyby tylko ten spiker tak nie nadawał...
Potem trochę "z buta" konnym.
I 6 wspaniałych rusza do domu.
Niedziela zakończona z wynikiem takim sobie ale 3 dni kręcenia w upale zniechęciło mnie do dokrętek.
Kategoria Kilkudniowe
Kraków-Bydlin - opór na jazdę
-
DST
80.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
08:00
-
VAVG
10.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś w planie około 80 km. Nim jednak start nastąpił musiałem doprowadzić do porządku tylne koło czyli wymiana szprychy. Chwilkę mi to zajmuje ale po serwisie jest ogromna różnica na plus.
Potem już ruszamy w stronę Wawelu i Rynku. Pogoda robi się wymagająca temperaturowo, tzn. mnie pasuje ale widać, że niektórym słoneczko daje do wiwatu.
Dalej jedziemy czerwonym szlakiem. Trochę asfaltu, trochę terenu. Czasem się gdzieś rozjeżdżamy ale w sumie wszystko idzie do przodu. Na jednym z postojów pojeniowych Domino stwierdza u siebie kapcia. Ogląd opony ujawnia odłamek szkła. Wymiana przebiega sprawnie i ekipa rusza dalej. Kolejny punkt pośredni to zamek Korzkiew. Teren robi się zróżnicowany. Zjazdy, podjazdy, piachy, kamienie jednym słowem: wyrypa. Tradycyjnie tworzą się dwie grupy: wyrywna i reszta. Przeskakuję raz do jednej, raz do drugiej a czasem solo między nimi lub przed nimi pomykam. Tak, żeby jakaś akcja ciągle się działa, żeby droga nudna nie była i czasem, żeby foto ustrzelić.
Po drodze walczymy nieco na gruntowych droga Ojcowskiego Parku Narodowego.
Mijamy kolejne zamki ze szlaku Orlich Gniazd. Postoje na foto i pojenie mnożą się tego dnia dość intensywnie. Pogoda wręcz zachęca do leniwego tempa, czemu zrywami stawiamy opór, by jednak w końcu się poddawać ;-)
Po drodze dłuższa przerwa na obiadek i potem dalej przez Olkusz do Bydlina, gdzie kwaterujemy.
Dystans nie był jakiś specjalnie ambitny i przy 5 stopniach mniej dałoby się go o wiele szybciej zrobić. Jednak ciepełko bardzo rozleniwiało i jak już się postój uczynił, to ciężko było się z niego zebrać. Potem jeszcze długo w noc wydarzenia integracyjne ;-)
Link do pełnej galerii
Przedstartowe foto. Towarzystwo nieco "zmęczone".
Ale jedzie twardo.
Domino ogłasza sukces w sprawie wymiany kapcia ;-)
Przy Zamku Korzkiew dłuższy odpoczynek.
Bywało też trochę terenowo. Pokrzywy na tej Jurze jakieś takie zjadliwe strasznie. Jak się zdarzyło ręką albo nogą przejechać po chaszczach porastających pobocza, to potem dość długo we znaki dawało się nieprzyjemne mrowienie :-/
A chwilę potem obiadek :-)
Dobrze jest przeczekać upał w zacienionym miejscu z czymś zimnym do popijania :-)
Potem przemykamy przez Olkusz i focimy się na tle zamku w Rabsztynie. Z daleka.
I z bliska.
W końcu docieramy na kwaterę w Bydlinie, gdzie jeszcze dość długo potem trwa integracja.
Kategoria Kilkudniowe
DP Krakow
-
DST
100.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
05:45
-
VAVG
17.39km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na starcie było coś koło +13 ale odczuwalnie sporo więcej. Jechało się nawet całkiem całkiem. Wyjechane z opóźnienie i takoż dojechane. Trochę ciążyły dziś sakwy bo po pracy od razu na miejsce zbiórki pod fontanną i ruszamy do Krakowa. A przez weekend traska z Krakowa do Częstochowy i jak będzie jeszcze dość czasu to powrót do domu :-)
Po pracy czesciowo wertepkami pod fontanne na zbiorke grupy jadacej dzis do Krakowa. Na miejscu robie oglad tylnego kola i okazuje sie, ze do wymiany jest opona. Rundka do plastrow miodu i powrot pod fontanne wykonac serwis. Zbieraja sie ludzie, foto przedstartowe i okazuje sie, ze jeszcze trzeba zrobic serwis kapcia.
Wertepkowo-asfaltowym szlakiem docieramy do Trzebini, gdzie na rynku raczymy sie bronkami. Potem wbijamy w Puszcze Dulowska i pedzimy nia do zamku Tenczynek. Tam foto i dalej w strone Minkowa. Po drodze robi sie ciemmo. Terenowo-wertepkowym szlakiem tluczemy sie dalej. Za ciemmosci docieramy w koncu na nocleg (po drodze uczyniwszy zakupy) do fortu. Ale dzien jeszcze sie nie konczy. Poza bronkami jeszcze grill. Kiedy sie to skonczy, to sie okaze. W kazdym razie jest wesolo :-)
EDIT
Link do pełnej galerii
Przyjeżdżam na Plac Ćwierka, przyglądam się kołu, które mnie całą drogę z pracy wnerwiało i takie coś zauważam. Dobrze, że plastry miodu po drugiej stronie ulicy.
Przedfalstartowe foto.
Pofalstartowy kapeć.
A potem już szarża...
... taka, że aż się kurzyło.
Zakończona przerwą na pojenie na rynku w Trzebini.
Potem Puszcza Dulowska, "kopułki" w Alwerni i wspinaczka asfaltem pod Tenczynek zakończona foto.
Robi się noc i zaczyna jeżdżenie z czołówkami i na czuja.
Zakończone lądowaniem po 22:00 na noclegu w forcie.
W trakcie jazdy znów odzywa się bicie tylnego koła. Inspekcja wykazuje walniętą szprychę.
Dzień przechodzi w głęboką noc a integracja trwa.
Kategoria Praca, Kilkudniowe
Częstochowa - Psary - Szlak Wiślany uważam za zakończony :-)
-
DST
62.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
02:50
-
VAVG
21.88km/h
-
VMAX
46.70km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wykimawszy się do bólu w Częstochowie wyruszam kilka minut po 10:00 w drogę powrotną do domu.
Pogoda taka sobie. Do 9:00 padało i przez chwilę obawiałem się, że przyjdzie mi końcówkę rzeźbić w deszczu.
Powrót kolejno przez Hutki, Lubszę, Miasteczko Śląskie i Świerklaniec. W parku w Świerklańcu zasiadam pod parasolami i wciągam gorącą herbatkę w oczekiwaniu na Marcina, który postanowił przywitać mnie po podróży i odeskortować do domu.
Zjawia się wkrótce i wymieniamy się info na temat tego, co działo się przez te 2 tygodnie. Po godzince, już nieśpiesznie jedziemy przez Wymysłów, Dobieszowice i Strzyżowice do mnie. Tam zamieniam sakwy z podróży na puste i razem jedziemy do wsiowego Lewiatana. Tam się żegnamy i Marcin uderza w kierunku na Pogorię 4 (a gdzie dojedzie to sam napisze) a ja wracam do domu i od razu łapię się za zimnego izobronka tym samym definitywnie kończąc jeżdżenie w tym tygodniu.
Wyszło w sumie 14 dni super jeżdżenia. Część z ekipą, z którą bardzo fajnie się podróżowało i mam nadzieję, że jeszcze nie raz dłuższe lub krótsze wypady popełnimy. Andrzej, Darek, Paweł: dzięki.
W poniedziałek uzupełnię wpisy o zdjęcia i mapki. Trochę się tego uzbierało i uzupełnienie zajmie mi nieco czasu.
UPDATE-y.
Link do pełnej galerii
Tum nocował. Całkiem fajne pokoiki. Choć nietanie. Ale już nie miałem ochoty tłuc się po nocy.
To jakbym już w domu był :-)
Ta tabliczka mówi, że jeszcze tylko miedzę przeskoczyć i kałużę i jestem u siebie.
W Świerklańcu wita mnie Marcin.
Dystans z dnia wyjątkowo "lajtowy".
Kategoria Kilkudniowe
Lutomirow - Czestochowa
-
DST
178.00km
-
Czas
07:59
-
VAVG
22.30km/h
-
VMAX
42.80km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan byl.
Wykon tez.
Obydwa do siebie nie pasowaly.
Mialem ruszyc o 8:00 ale mi sie przysnelo przy planowaniu trasy. Pakowanie i ide do Rumaka. Zakladam sakwy i przez przypadek przyuwazam peknieta szpryche. Wybebeszam sakwy w poszukiwaniu narzedzi i zabieram sie za zdejmowanie kasety i tarczy. Okazuje sie, ze urwane sa w sumie 4 szprychy. Wszystkie od strony kasety. Prawie godzine schodzi na wymianie, myciu i ponownym pakowaniu. Wyruszam w koncu okolo 10:30.
Pierwszy cel posredni to Uniejow. Miasto Wody szybko zostaje za mna dzieki temu, ze wiatr jest dosc sprzyjajacy.
Nastepny cel to Szadek. Jedzie sie dobrze, choc znuzenie momentami atakuje. Czasem przystaje na chwile, a czasem podkrecam sobie tempo. I jakos to idzie. Przez miasteczko tylko przejezdzam w drodze na Lask. Chyba najszybszy odcinek dnia dzisiejszego pomimo faktu, ze robi sie bardziej stromo. Jade szybko bo chce sie uwolnic od towarzystwa zaladowanych ciezarowek doworzacych materialy na budowe kolejnej, nierowerowej drogi.
Za Laskiem po niebie buszuje chyba jeden z polskich F-16. Foce.
Obiad zjadam w Buczku, w "Igreku". Solidny.
Ciagne dalej do Szczercowa. Tam podejmuje pierwsze proby zaklepania noclegu ale sie nie udaje. Jade dalej i co jakis czas sprawdzam co jest do dyspozycji. Bieda. Wszystko daleko albo za drogo.
Cisne w koncu do Czestochowy rozgladajac sie za szyldami obiecujacymi spanie. Nic. Bieda.
W Czestochowie ten sam problem z kwatera.
Pokreciwszy sie po miescie do 22:00 zbieram sie na powrot nocny do domu i ruszam za kreska na GPS-ie. Na wylocie z miasta zajezdzam jeszcze na stacje benzynowa i pytam, czy maja wolny pokoj. Maja. Nietani ale sie decyduje. Podczas wprowadzania wpisu zasypiam. Koncze 3 godziny pozniej.
UPDATE-y.
Link do pełnej galerii
Dzień z falstartem z przyczyn takich jak na zdjęciu. A ja się zastanawiałem dnia poprzedniego co mi tak skrzypi dziwnie. Musiało już koło pracować na granicy rozpadu.
Nie wiem czemu miasto wody ale skoro tak się piszą, to pewnie tak jest.
Po drodze zabytkowy kościółek. Nie było przy nim tablicy z info typu czas budowy itp. ale wisiała tablica z info, że bez zgody konserwatora nie wolno przebudowywać.
Szadek. Jedno z miasteczek po drodze.
Zabytkowy kościół w Łasku.
I rozkopany rynek w Łasku.
Widoczki bywały czasem.
Przez kawałek drogi śmigał mi nad głową samolocik. Tak na oko to chyba F-16.
:-) Tak wygląda obiad głodnego rowerzysty.
Coś do mapy wpływów klubowych dla Łukasza :-) Choć ni cholery nie pamiętam gdzie to dokładnie było. Przed Szczercowem w każdym bądź razie.
Coś dla miłośników fortyfikacji.
Cienie się wydłużają. Znaczy się dzień będzie się kończył. A noclegu nie ma :-(
Dojeżdżam dalej niż zamierzałem, czyli do Częstochowy.
Na noclegu notuję wynik za dzień dzisiejszy.
Kategoria Kilkudniowe
Torun - Lutomirow - masakryczny dzien
-
DST
136.00km
-
Czas
07:20
-
VAVG
18.55km/h
-
VMAX
47.40km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiejszy dzien rowerowy rozpoczalem dosc wczesnie, tj. o 0:30. Pojechalem odprowadzic Pawla na dworzec kolejowy w Toruniu. Zalapal sie jeszcze na ten sam pociag, ktorym jechali z Sopotu Andrzej i Darek. Wrocilem do Domu Turysty PTTK przed 2:00 i pospalem gdzies do 6:00. Jak sie pozniej okazalo, duzo za malo.
Na dobre ruszylem w droge troche po 9:00. Na poczatek do centrum najechac bankomat. Wydostawszy sie na "91" przyczepilem sie do traktora, ktory z predkoscia jakichs 25km/h przeciagnal mnie poza miasto. Niestety potem znacznie przyspieszyl i pozbawiony jego cienia musialem zaczac zmagac sie z wiatrem. I tak pozostalo juz do poznych godzin wieczornych.
Odbiwszy "91" nieco za bardzo na wschod przyszlo w koncu skierowac sie bardziej na zachod i obrac mniej uczeszczane drogi. Najpierw kieruje sie na Brzesc Kujawski. Jazda idzie mocno opornie. Co troche staje bo niemal zasypiam "za kierownica". Kiedy osiagam miasteczko szukam miejsca, gdzie by dalo sie cos zjesc ale szukam chyba nie dosc dokladnie bo nie znajduje i w koncu ruszam dalej.
Posilek w postaci pizzy zjadam w Lubrancu. Przeszacowalem moj glod. Udalo mi sie zjesc tylko nieco ponad pol duzej pizzy. W zupelnosci wystarczylo mi to do konca jazdy. Przez Izbice Kujawska docieram w bolach do Kola. Troche przed miastem wiatr sie uspokaja i jazda idzie nieco lepiej. Za szlabanem staje sobie na boku i zaczynam szukac noclegu. W samym Kole mi sie nie udaje. Albo nie odbieraja telefonu albo ceny rzedu 100pln za nocleg. W koncu zaklepuje nocleg w Lutomirowie. Pozostaje jeszcze tam tylko dotrzec czyli ekstra 12km.
Na miejscu jestem troche po 20:00.
Plan na jutro: dociagnac tak blisko Czestochowy jak tylko da rade by w sobote dociagnac do domu. Zobaczymy czy sie uda.
Jesli wiatr nie oslabnie albo nie zmieni kierunku na jakis bardziej przyjazny to znowu bedzie wojna. Na dodatek teren nieustannie sie podnosi. Na poczatku dnia bylo to cos w okolicach 50m n. p . m. Teraz jest juz prawie 100, a po drodze bywalo juz i ponad 100.
UPDATE-y.
Link do pełnej galerii
Odprowadzam Pawła na pociąg o 1:14. Paweł dołącza do Darka i Andrzeja. Zdjęcie podłe bo na szybko i bez lampy :-/
Wracając do domu turysty zatrzymuję się na chwilę na mości zrobić foto Starego Miasta.
A potem zaczyna się walka z samym sobą, wiatrem i drogą.
Idzie wyjątkowo opornie. Jednak jestem niedospany. Zdecydowanie nie mój dzień.
Za Izbicą Kujawską. Obraz zmarnowania ;-)
Przed Kołem jazda zaczęła się jakoś kleić ale za to dzień się kończył i przyszło mi już szukać noclegu.
De javu. Czasem można się wystraszyć, że człowiekowi się droga pomerdała. Na szczęście to inne Chełmno.
W Lutomirowie notuję taki wynik.
Kategoria Kilkudniowe