limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Kilkudniowe

Dystans całkowity:19089.00 km (w terenie 2528.00 km; 13.24%)
Czas w ruchu:1177:00
Średnia prędkość:16.22 km/h
Maksymalna prędkość:62.50 km/h
Liczba aktywności:184
Średnio na aktywność:103.74 km i 6h 23m
Więcej statystyk

Dookoła opolskiego dzień 6 i 1/24

  • DST 192.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 11:32
  • VAVG 16.65km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 września 2018 | dodano: 01.10.2018
Uczestnicy

Dziś chcemy wracać do domu. Aby tego dokonać konieczny jest wczesny start. Początek był dobry bo zebraliśmy się na kilka minut po 7:00 ale potem jeszcze smarowanie łańcuchów i amorów. Potem szukanie w śpiącym mieście możliwości potwierdzenia pobytu i w trasę ruszamy po 8:00.

Jest zimno ale nie wieje. Jeszcze. Słońca jest dużo nim jednak rozgrzało trochę powietrze robi się prawie południe. Odczuwalnie, w czasie jazdy, jest chłodno. Jak się poubierałem rano tak przez cały dzień zmieniłem tylko rękawiczki na lżejsze. Za to jak się w słoneczku stanęło w bezruchu, to było nawet przyjemnie.

Ze względu na to, że dziś niedziela, nie zawsze udaje nam się potwierdzić tam, gdzie wymagają tego twórcy regulaminu. Czasem wypada potwierdzić się w miejscowości obok. Mowa tu o pieczątkach. Bo wciąż kontynuujemy zabawy przy tablicach. Mam nadzieję, że jak będę rano wstawał do pracy, to mi kręgosłup nie odmówi posłuszeństwa ;-p Nie upieramy się też przy zdobywaniu stempelków dlatego, że goni nas czas. Optymistyczne założenie, że do Strzelec Opolskich dotrzemy przed 18:00, najlepiej w porze obiadowej, gdzieś po drodze zostaje skreślone.

Powody tego stanu rzeczy są różne. Czasem przy stemplowaniu książeczki zamieniamy dłuższe słówko. Dziś był też odcinek terenowy po piaskach i przez las. Zdarzały się też ładne widoczki i inne, rzadko u nas spotykane okoliczności przyrody.

Przed Dobrodzieniem spotykamy rowerzystę na szosówce. Chwila rozmowy i okazuje się, że trafiliśmy sąsiada. Właśnie kupił rowerek w Poznaniu i wraca nim do domu, do Mysłowic. Mały ten świat. Jedziemy od jednej z blach, do następnej. Potem my zaczynamy nasze wygłupy. A kolega jedzie dalej. Zresztą nie było sensu trzymać się razem bo nasze tempa to dwa różne światy. My z sakwami ledwo dawaliśmy radę jechać jego spacerowym tempem mimo tego, że był już zmęczony długą trasą. Po prostu inne opory toczenia.

W Dobrodzieniu decydujemy się na obiad. Jedziemy do mety, którą pamiętamy z naszego wspólnego wyjazdu nad morze ale okazuje się, że tam jakaś impreza. Wracamy w stronę rynku, gdzie GPS mówi o lokalu i trafiamy do restauracji. Polecany dziś zestaw to trafiony w dziesiątkę wybór. Sosik borowikowy pyszności. Miejsce wrzucone do pamięci jakby kiedyś przyszło ponownie stołować się w tej okolicy.

Zachód słońca zastaje nas gdzieś między Barutem a Jamielnicą. Tu i tam mieliśmy się potwierdzić ale sołtysa w Barucie nie zastaliśmy, a w Jamielnicy zakonnicy pozamykani na głucho. Kierując się do Strzelec Opolskich po drodze zauważamy rozświetlony lokal - restauracja Iskra. Próbujemy tam się ostemplować. Ku naszemu zaskoczeniu, i radości, właściciel zaprasza nas na mały poczęstunek i kawę. Bardzo pozytywne wydarzenie. Opowiadamy nieco o naszej jeździe i wypytujemy też o noclegi. Okazuje się, że również jest możliwość zakwaterowania choć w innym miejscu i w cenach, do jakich przywykliśmy na tym wyjeździe. Kolejne miejsce trafia do pamięci i GPS-a. Nie wiadomo kiedy wydarzy się okazja skorzystania. Żegnamy się już przy ciemnościach i ruszamy dalej.

W Strzelcach dni chleba. Słychać odgłosy tęgiej imprezy. My kręcimy się jednak tylko w okolicy ratusza i tu nie udaje nam się potwierdzić. Robimy jedynie foto z flagą klubową i ruszamy "94" w stronę domu. Na wylocie z miasta jeszcze udaje się przyklepać pieczątkę na Orlenie.

Potem zaczyna się jazda w ciemnościach. Początkowo prowadzi Marcin. Na kilka kilometrów przed Toszkiem robimy krótki postój. Muszę wymienić akumulatory w czołówce (nie jeden dziś raz) i cieplej się ubrać. Temperatura spada choć jeszcze nie jest tragicznie. Do Toszka prowadzę ja. Czuję jak pada mi powoli zasilanie.

Pod Market Polo (albo Polo Market, nie pamiętam) siadam na krawężniku parkingu i zaczynam uzupełniać braki energetyczne. Z kolei Marcin ubiera się cieplej. Tu też się żegnamy. Marcin jedzie dalej "94" aż do Czeladzi. Ja kieruję się na Tarnowskie Góry i Radzionków. Gdybyśmy mieli jechać razem to albo ja bym nadłożył kilometrów kręcąc wariantem Marcina, albo Marcin kręcąc moim. Zważywszy na dystans, temperaturę i fakt, że i tak dotrzemy do domu o dzikiej porze, rezygnujemy z sentymentów i rzeźbimy solo.

Jazda idzie mi opornie. Męczy mnie spanie. A wcześniej jeszcze chłód. Doubieram się. Na przystanku gdzieś przed Tarnowskimi Górami przysiadam na chwilę... i się zawieszam. Z odrętwienia wyrywa mnie sms od Marcina. Jest w Bytomiu. Podaję mu swoją pozycję i info, że idzie opornie. Też pisze, że słabnie.

Kręcę dalej przystając ile tylko razy coś mi nie pasuje, a to jeść, a to siku, a to wymienić baterie, a to zjeść. Każdy powód uznaję za dobry by choć na chwilę przerwać jazdę. W Rogoźniku poważnie mnie odcina, a to już tylko kilka km od domu. Musze jednak znów stanąć i coś zjeść. Ratuję się kawałkiem serniczka, który był przejechał ze mną już jakieś 100km. Albo i więcej.

Na 300m od domu dociera sms od Marcina, że wylądował. Oddzwaniam do Niego chwilę później z info, że też jestem na mecie. Potem chowanie rowerka, dekontaminacja sakw, prysznic, kawcia z końcówką serniczka, wpis i spać. W końcu za 2-3 godzinki trzeba wstać do pracy :-)


Link do pełnej galerii



Znów nas noc dogoniła.


Koniec objazdu województwa. Ostatnie obowiązkowe miejsce. Stąd prosto do domu. Ponad 60km nocą.



I ślad z całego objazdu.



Kategoria Kilkudniowe

Dookoła opolskiego dzień 5

  • DST 121.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 07:37
  • VAVG 15.89km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 września 2018 | dodano: 29.09.2018
Uczestnicy

Udało się wystartować wcześnie. Na kołach jesteśmy o 7:12. Jest słonecznie ale zimno. Para bucha z ust. ICM obiecywał około +5 i chyba tyle było. Po drodze nawet jeszce się doubieramy. W ogóle cały dzień jadę solidnie poubierany. Przez moment tylko zakładam cieńsze rękawiczki.

Kontynuujemy zabawę przy blachach. Niektóre ewolucje są nawet dość wymyślne. Staramy się nie powtarzać motywów. Może wystarczy nam pomysłów do jutra :-)

Mamy czasem problem ze zdobyciem potwierdzenia w miejscowościach, które są oznaczone w regulaminie jako obowiązkowe. Ale są foto przy blachach i często przy kościołach więc nie powinno być problemu przy weryfikacji. Czasem udaje się zdobyć potwierdzenie w miejscowości sąsiedniej. Generalnie staramy się trzymać trasy z regulaminu, choć czasem odpuszczamy nieobowiązkowe miejscowości. Goni nas czas i nie rozpieszcza pogoda.

Zahaczamy przez moment o województwo dolnośląskie ale zgadza się to z wyznaczoną trasą. Po drodze czasem trafiają się rowerzyści, niewielu jednak. Jeden musiał się nieźle zdziwić bo akruat robiliśmy przy tablicy nasze ewolucje, kiedy przejeżdżał obok :-)

Porę obiadową zastajemy w Namysłowie. Trochę kręcimy się po mieście szukając lokalu zdatnego do zakotwiczenia. Ostatecznie decydujemy się na pierogarnię. Będzie bez browarka ale za to mamy rowerki na oku. Sam wybieram podwójną porcję pierogów z kapustą i grzybami. Strzał w dziesiątkę. Wystarczyły aż do samej Byczny, gdzie wylądowaliśmy na noclegu. Po drodze jedynie uzupełniałem płyny.

Finisz przebieg pod znakiem terenowym. Za Szymonkowem, gdzie chwilę dłuższą spędziliśmy na rozmowie z Sołtysem, włączam w GPS-ie tryb MTB. Skutkuje to dwoma dość długimi odcinkami w lesie między polami. Najbardziej zaskoczył mnie odcinek przed Byczyną. Jechaliśmy wzdłuż pola chyba ponad 2km w jednym kierunku i potem drugim jego bokiem dzieś drugie tyle. Lekko przytłaczające biorąc pod uwage szachownice jakie spotkać można na śląsku. W opolskim pola ciągną się od miejsca w którym stoję po horyzont. I to jest reguła. Poza tablicami oznaczającymi teren zabudowany nie ma żadnych zabudowań.

Trochę udało się podgonić nie tyle jednak, ile chcieliśmy. Jutro czeka nas jazda do zarżnięcia. Około 100km trasy z regulaminu plus do tego dojazd odomu. Szacuję, że wycisnę ze 160km. Jeśli dalej będzie tak zimno, to będzie morderczy dzień. Ale i tak już zaliczam wyjazd do udanych. Trochę tylko mało czasu na zwiedzanie. By pozwiedzać to 2 tygodnie na tą trasę to absolutne minimum.


Link do pełnej galerii



Nie, to nie jest przełamanie monotonnego kręcenia. To "tablicowanie".


Serwisówka się urwała w polu, pojawiła się za to tablica więc wykorzystujemy okoliczności.




Znów nas noc dorwała :-/


Ale przynajmniej wynik za dzień poprawiony.


Kategoria Kilkudniowe

Dookoła opolskiego dzień 4

  • DST 93.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 06:10
  • VAVG 15.08km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 28 września 2018 | dodano: 28.09.2018
Uczestnicy

Plan był taki żeby dziś wystartować wcześniej. Właściwie się udało. Ruszamy około 7:30. Jest jakby cieplej niż wczoraj bo wdziewam lżejsze wdzianka i nie marznę. Słabiutko podwiewa. Jest dużo słońca. Optymistycznie zaczyna się dzień.

Toczymy się sprawnie od blachy do blachy i od jednej miejscowości do potwierdzenia do kolejnej. Po drodze sporo widoczków ściągających nieustanie wzrok a to na lewo, a to naprawo. Trochę focimy. Głównie są to kościoły. Większość dość podobna do siebie ale np. w Kałkowie jest jeden dość stary i znacząco inny od większości. Chcieliśmy wejśc do środka ale był zamknięty a ksiądz w szkole. Tak więc tylko foto z zewnątrz.

Po drodze trafiają się też bardzo często ruinki z kategorii wszelakich. Pałacyki, młyny, zabudowania gospodarskie, kapliczki. Niektóre w bardzo złym stanie i ukryte w gąszczu drzew. Podczas kilku postoi "pieczątkowych" udaje się czasem zagadnąć a to sołtysa, a to właściciela agroturystyki i podpytać jakie będą losy tych miejsc. Niejedno przekształciło się w dom opieki społecznej albo dom dla starszych ludzi. Niektóre stały się mieszkaniami komunalnymi. Mało które awansowany do statusu muzeum. Większość niszczeje bo nawet jak jest właściel to brak mu funduszy na kosztowne odbudowy i renowacje. Trochę szkoda.

W wielu miejscach trafiamy też na intensywne roboty budowlane z kategorii wszelakich. Kładzione są nowe asfalty, kanalizacje. W kilku miastach trafiamy na rynki w przebudowie (Paczków, Otmuchów, Grodków). Niesamowita kumulacja. Czyżby to znak wyborów?

Pogoda nam się udała tak o tyle, o ile. Rano nie było za ciepło ale za to słonecznie i raczej bezwietrznie. W ciągu dnia jednak wiaterek przyspieszał i przez ostatnie 30-40km momentami trzeba było nieźle zawalczyć by jechać z uczciwą prędkością. Pod koniec dnia wiatr stał się bardzo silny i na dodatek przygnał chmury, co z kolei obniżyło temperaturę. Dojeżdżając do Grodkowa jestem już poubierany lepiej jak rankiem.

Po potwierdzeniu się w Grodkowie usiłujemy zjeść obiad przy rynku ale tam już lokal przygotowany na jakąś imprezę więc ruszamy w dalszą drogę. Przy dworcu kolejowym rzuca nam się w oczy restauracja Pod Złotym Lwem. Zajeżdżamy. Smaczne jedzonko w ilościach zdecydowanie wystarczających + browarek + herbatka. Robi się miło. Niestety pojawia się mżawka a potem drobny deszcz. Siedzimy, jemy i czekamy jak sytuacja się rozwinie. Robi się prawie 18:00. Nie udaje nam się znaleźć na naszej trasie noclegu w sensownej odległości a przy restauracji jest też możliwość skorzystania z tegoż. Niby jeszcze godzina do zachodu ale bez pewnego noclegu decydujemy się zostać na miejscu. Znów warunki, jak na nas, "luksusowe" :-)

Do zamknięcia pętli wokół województwa zostało nam jeszcze około 200km i dojazd do domu czyli łącznie w 2 dni musimy zrobić jakieś 260km (ja, bo Marcin 275). Jutro ruszamy przed 7:00. Pogoda ma nam dopisać jeśli chodzi o brak opadów, bo z wiatrem już niespecjalnie. Wypadałoby pojechać tak ze 150km. Czy się uda? Trudno powiedzieć.


Link do pełnej galerii



Poczynamy sobie coraz śmiele przy "tablicowaniu".



Kategoria Kilkudniowe

Dookoła opolskiego dzień 3

  • DST 89.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 06:22
  • VAVG 13.98km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 27 września 2018 | dodano: 27.09.2018
Uczestnicy

Plan był taki, by wyruszyć wcześnie i zrobić dziś dłuższy dystans. Wyszło jak wyszło.

Po śnbiadanku pakowanie ale jeszcze nie ruszamy. Marcin wymienia klocki w przednim hamulcu bo słabo już trzyma. Potem szukamy potwierdzenia w Głubczycach. Nim w końcu udaje się ruszyć na trasę jest już całkiem późno. Trochę ratuje sytuację króliczek, który wyskakuje nam zza pelców w lipowej alei. Kwałek za nim ciśniemy ale z sakwami nie jest to łatwe i w końcu nam się urywa. Sprawdził się jako króliczek, bo nie dał się złapać :-)

Dalej bawimy się w blachowanie. Między punktami jedziemy dynamicznie ale przy każdej możliwej okazji nieco marudzimy. A to jakaś kapliczka, a to budowla, a to widoczek. Dziś często nasz wzrok ściągały góry po czeskiej stronie.  Zbliżały się wyraźnie.

Pogoda miała być bezwietrzna i na początku taka była faktycznie. Potem jednak zaczęło lekko dmuchać. Na szczęście o wiele słabiej niż przez ostatnie dwa dni. Temperatura była taka sobie. Wciąż jadę we wdzianku "na długo". W ciągu dnia przez kawałek trasy nawet stosuję czapkę. Pod wieczór nieco się ociepliło, zniknęły chmury i słoneczko ładnie dawało nam po oczach. W końcu jedziemy na zachód.

Na obiad zasiadamy w restauracji przy rynku w Prudniku. Obiadek 3-daniowy + browarek + herbatka. Wystarcza właściwie do koloacji.  Po drodze jedynie uzupełniannie płynów. Sam obiadek i smaczny, i za przyzwoite pieniądze.

Dziś też wpada trochę kilometrów terenowych. Najpierw zdobywamy wzniesienie Kobylica z obeliskiem, gdzie się focimy a potem robimy terenowy skrót czerwonym szlakiem z Gierałcic do Sławniowic. Początek to ostry podjazd ale potem łagodny, długi zjazd prawie do samej miejscowości. Jestesmy tam już po 18:00.  Daleko nie ujedziemy. Mapy googla zeznają, że w pobliskich Burgrabicach jest agroturystyka. Potwierdzamy się w Sławniowicach i staczamy się w stronę noclegu.

Na szczęście jest wolne miejsce więc nie musimy już walczyć dalej. Szybkie zakupy i lądujemy na kwaterze.

Nie udało się nadgonić z dystansem ale i tak fajnie dzień się toczył.  Już nie robimy planów na ile jutro przejedziemy. Co się uda to przejedziemy.


Link do pełnej galerii



Jedyny większy serwis po drodze - wymiana klocków.


Jak Marcin zauważył, dobry króliczek. Nie dał się złapać.


"Tablicowanie" bo same blachy to tak łyso i bez sensu wyglądają. A poza tym przydać się to może do weryfikacji.


Czasem brak miejsca na wygłupy i trzeba robić szybko albo w locie.


No wiecie, RODO.


Śmy se na szczyt wjechali.


Tak wyglądają pola na Opolszczyźnie. To się już chyba w kilometrach kwadratowych liczy a nie w hektarach.


Klimatyczny nocleg na agro w Burgrabicach.


Dystansowo coraz słabiej.



Kategoria Kilkudniowe

Dookoła opolskiego dzień 2

Środa, 26 września 2018 | dodano: 26.09.2018
Uczestnicy

Zbieramy się prawie sprawnie i startujemy o 8:30. Za oknem piękne słoneczko przywodzące na myśl miłe ciepełko. Nic z tego. Kiedy tylko wyszliśmy z budynku okazało się, że jest może +7 max. Para z ust buchała. Trzeba było się doubierać. Wracamy do województwa opolskiego i kierujemy się do Baborowa. Na razie kręci się dobrze ale to zmyłka.

Kolejna miejscowość na liście to Kietrz. I tu zaczynają się schody. Na początek doubieramy się bardziej bo jednak wiaterek nie jest za ciepły. Kiedy obieramy kierunek okazuje się na dodatek, że jest całkiem silny i całkowicie na twarz. Zapowiada się ciężka walka bo kierunek będziemy musieli utrzymać przez jakiś czas.

Umilamy sobie przejazd częstymi przerwami przy tablicach miejscowości strzelając wesołe foty w ich obecności. Daje to też trochę wytchnienia nogom. U mnie objawia się to tym, że dziś nie dało się we znaki lewe kolano mimo tego, że trzeba było momentami nieźle cisnąć by przemóc wiatr i podjazdy.

Walcząc z wiatrem przemy do Pilszcza. Średnia podła, wysiłek ogromy, kilometry nawijają się bardzo mozolnie. Gdyby nie tablice to byłaby mordęga. Osiągnąwszy ten punkt kierujemy się kolejno do Branic. Wiatr nic nie odpuszcza. Nawet na zjazdach jest tragicznie. Trzeba dokręcać by nie stanąć w miejscu.

W Branicach mieliśmy zjeść obiad ale była tylko pizzeria, która oprócz pizzy miała w repertuarze jeszcze tylko hamburgery i zapiekanki. Nie nasz klimat. Ratujemy się suchym prowiantem skonsumowanym w szczerym polu obok zagonu gotowej do zbioru kukurydzy i przy dźwiękach trąbki żałośnie zawodzącej przy okazji pogrzebu na pobliskim cmentarzu.

Jako tako naładowani paliwem jedziemy w kolejny zakątek województwa. Tym razem do Opawicy. Walka z wiatrem trwa. Zabawa przy tablicach też :-) Udaje nam się znaleźć potwierdzenie w Opawicy, czego nie udało się dokonać w Pietrowicach.

Dzień jeszcze się nie kończy ale zakładamy, że nocleg robimy w Głubczycach. O dziwo, od Opawicy jedzie się fantastycznie. Na początek zjazd, podem długi podjazd i jeszcze dłuższy zjazd. Gdyby nie dziury to by można go przecisnąć przy średniej ze 40km/h. Ale i tak jest bajka w porównaniu do poranka i popłudnia.

Udaje się nieco podbić średnią mimo kilku postojów i zabaw przy tablicach. Czasem też coś innego aparat zgarnął. Zwiedzanie jednak nie wchodzi w grę. Głubczyce osiągamy po 18:00. Nim się obkupujemy zapada zmrok. Uderzamy do pobliskiego hostelu. To akademik i we wrześniu nie ma już wolnych miejsc. Trudno. Jest hotel Domino. Kręcimy tam w ciemno ale po drodze rzucają nam się w oczy światła po lewej i zajeżdżamy. Wygląda, że tanio nie będzie. Marcin idzie zrobić zwiad. Jeszcze drożej niż poprzedni nocleg ale po telefonie do Domina okazuje się, że jednak taniej. Zostajemy.  Już nam się nie chce kręcić.  Poza tym "zaoszczędziliśmy" na obiedzie więc można "zainwestować" w nocleg ;-p

Ogólnie dzień optycznie przyjemny, termicznie słaby a o wietrze lepiej nie mówić.  Mimo tego humory nam dopisują i jest ochota na jazdę. Jeśli wiatry się uspokoją to powinno pójść sprawniej.


Link do pełnej galerii




Po noclegu w śląski wracamy do opolskiego.


Rozkręcamy "tablicowanie".


Przy ruinach zamku w Kietrzu też odrobina fantazji uruchomiona.


Niestety nie było czasu na partyjkę szachów.


"Tablicowanie" po niezłym podjeździe.


Wieże na horyzoncie to już chyba Czechy.


Ze względu na RODO ochrona wizerunku ;-p


Dystansowo słabiej ale to dlatego, że sporo czasu zabiera potwierdzanie się.



Kategoria Kilkudniowe

Dookoła opolskiego dzień 1

Wtorek, 25 września 2018 | dodano: 25.09.2018
Uczestnicy

No to startujemy. Ruszamy wreszcie z Marcinem w kilka razy odkładany objazd województwa opolskiego. Marcin startuje wcześniej bo musi dojechać do mnie. W końcu jedziemy na zachód. Spotykamy się około 7:00 i bez zbędnego zamulania ruszamy dalej.

Jest zimno. Wieje z kierunku północno-zachodniego ale, na szczęście, już nie tak mocno jak wczoraj więc jest nadzieja, że jakoś to się potoczy. Niemniej wdzianko zimowe w pełnym komplecie wcale nie jest przesadą. Wziąłem też plandekę by w razie ulewy mieć się w co zawinąć i przeczekać najgorsze choć prognozy mówią, że nie powinno padać. To się raczej sprawdza. Co prawda widzimy czsem opady na horyzoncie ale to co nas dopadło nawet nie zasługuje na większą uwagę.

Na początek kręcimy znanymi terenami w kierunku Radzionkowa i Tarnowskich Gór zmierzając do Toszka i pierwszej opolskiej miejscowości na trasie, Ujazdu. Mimo słabych warunku jedzie się dobrze. Ujazd osiągamy w czasie mniej więcej zakładanym czyli około 12:00. Chwilę marudzimy na ruinach zamku i jedziemy wyszarpać pieczątkę do książeczki. Usiłowaliśmy też zjeść obiad ale jakoś się nie złożyło. Jest coraz więcej słońca choć temperatura nie rośnie zbytnio.

Kierujemy się do Starej Kuźni. Po drodze Marcin zauważa tablicę informującą o pozostałościach filii obozu koncentracyjnego w Oświęcimu. Podjeżdżamy zobaczyć. Są wieżyczki strażnicze, bunkry, krematorium, pamiątkowy pomik, opis. Trochę to przygnębiające.

Wracamy na trasę. Po długiej prostej docieramy do Starej Kuźni, gdzie potwierdzamy się w Nadleśnictwie. Ciśnienie na jedzenie robi się coraz większe. GPS podpowiada, że do Złotego Bażanta, do którego kiedyś koledzy z gliwickiego PTTK-u nas zaprowadzili, jest 6 km. Jedziemy. Lokalizacja sprawdzona. Jedzenie smaczne, w normalnych cenach (po drodze wjechaliśmy do restauracji jakiegoś 3 gwiadzkowego hoteu, ceny powlały na kolana). Dłuższą chwilę tam bawimy wciągając dwudaniowe obiady .

Ruszamy w dalszą trasę. Szybko jednak robimy przerywnik w postaci zalegania na polance w słoneczku. 10 min. wygrzewania się nim toczymy się dalej. Teraz przerywników jest więcej bo postanawiamy się fotografować przy każdej (albo prawie każdej) mijanej tablicy z nazwą miejscowości.

Stopniowo zamulamy bardziej i bardziej. Zmęczenie daje się we znaki. Po jakichś 80km zaczęła mnie szarpać  lewa noga. Temat znany. Po 120km przestanie. Tymczasem chętnie korzystam z każdej okazji do postoju.  Czasem ekstra gdzieś nieco zbaczamy by zobaczyć jakąś ruinkę albo podziwiać widoczek.

Kiedy w końcu decydujemy się dzwonić za noclegami okazuje się, że nie jest różowo. Jedyny znależiony w GPS-ie namiar okazuje się już bez wolnych miejsc. Inne są nie na trasie. Jezcze jedziemy w stronę Baborowa ale coaraz bardziej w grę wchodzi odbicie w innym kierunku by gdzieś przenocować. Przed Szczytami jeszcze kierujemy się w stronę Wojnowic bo GPS mówi o noclegu w tym miejscu ale nie ma numeru telefonu. Jedziemy tam w ciemno. Przed Szczytami zapytujemy po drodze o nocleg w okolicy i dostajemy info, że w Pawłowie jest willa z noclegami. Szybka decyzja i w Szczytach odbijamy w stronę Raciborza. Też jedziemy w ciemno ale w razie "W" jest bliżej do Raciborza, gdzie powinno być łatwiej o nocleg.

Kiedy naszym oczom ukazuje się tablica z info, że witamy w śląskim focimy się. Potem jeszcze foto przy talbicy Krowiarek i dopiero wtedy jedziemy dalej. Docieramy do celu już mocno po zachodzie słońca, właściwie w ciemnościach. Dzwonię. Jest wolny pokój. Nietanio jak na nasz budżet ale jesteśmy już tak zmordowani i bez chęci do kręcenia dalej, że się decydujemy. Chwilę później już się kwaterujemy. Warunki super. Zupełnie jak w hotelu więc warte ceny. Zimny browar, wpis, zjeść coś, prysznic i spać. Jutro wracamy do opolskiego i kontynuujemy trasę.


Link do pełnej galerii



Napoczynamy opolskie.


Gdyby noibasta wznowił cykl z rurą, to tu ma niezłą perełkę.


Rozkręcamy powoli "tablicowanie".


Widoczki polne ale przyciągają oko. Okolice mają zupełnie inny charakter niż nasze, śląskie.


Niestety nie udało się skończyć przed zachodem słońca.


Początek dystansowo niezły. Po samym opolskim jednak jeszcze niewiele pojeździliśmy. Jutro będzie już na poważnie.



Kategoria Kilkudniowe

Kurozwęki - powrót

  • DST 173.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 09:57
  • VAVG 17.39km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Wczoraj odbyło się oficjalne zakończenie zlotu UECT i PTTK ale dziś jeszcze jest w palnie trasa zdrojowa. My jednak z niej rezygnujemy na rzecz powrotu do domu. Skład wracający powiększony o jedną osobę, Marcina. Reszta jedzie samochodami.

Jak się okazało, nasz powrót to była walka na wielu frontach. Przede wszystkim walka z silnym wiatrem z zachodu. Spowalniał nas poważnie aż do Pilicy. Walka również odbyła się na froncie opadów. Ruszamy z Kurozwęk z lekkim poślizgiem wpasowując się w moment po deszczu. Jadę ubrany „na krótko” ale krótko. Na drodze do Szydłowa, gdzie miał na nas czekać Marcin, zaczyna padać. Chwilę walczę w tym, w czym ruszyłem, ale się po prostu nie da. Najpierw zakładam bluzę z długim rękawem a nieco później drugie spodenki. Jest niby lepiej ale warunki podłe. Co chwilę albo rzęsisty deszcz albo solidna ulewa. I z reguły nie ma się gdzie schować. Wkrótce mamy w butach bagno, wdzianka przemoczone. Jednak jedziemy.

Przed Chmielnikiem spotykamy się z Darkiem i Krzysiem, którzy zabierają od chłopaków trochę balastu a zostawiają trochę wdzianek na wszelki wypadek. Ja postanawiam dalej jechać z sakwami. I tak się toczmy.

W bólach dobijamy do Pińczowa. Jesteśmy wykończeni. Zasiadamy na rynku do szybkiego, ciepłego posiłku. Wciągam rosołek i kawę. Pomaga i rozgrzewa. Ruszamy dalej. Za miastem znów nas dopada opad. A już prawie udało się nieco podeschnąć. Cały czas też gdzieś na horyzoncie widać, że leje.

Gdzieś po 50km rwie mi się jedna szprycha w tylnym kole. Akurat jednak pada i jestem na podjeździe więc sprawdzam to kilka km dalej. Urwana przy piaście więc da się wykręcić. Gdzieś przed 70km pada druga. Jestem zły. Zły bo defekt, zły bo głodny, zły bo mokry i zły bo tak.

Zjeżdżamy na pole. Mam zamiar wymienić wyłamane szprychy ale akurat lokujemy się na drodze chmury ulewowej. Szybko się zwijamy ale i tak nas okapuje. Na niedalekim przystanku autobusowym robię serwis. Poszło nawet sprawnie więc ruszamy dalej.

Zaczynamy się rozglądać za okazją do obiadu ale w okół pustki. Musielibyśmy znacznie zboczyć. Jedziemy więc dalej zaplanowaną trasą na Żarnowiec i Pilicę. Przed żarnowcem znów nas dopada lekki opad i solidny wiatr ale udaje się je przesiedzieć na przystanku. Walczymy dalej brnąc pod wiatr i pod górę do Pilicy.

Tu zasiadamy do późnego obiadu „U Ryśka”. Niedrogo, smacznie i dużo. Do tego browarek. Ciężko się ruszyć ale rady nie ma bo czas ucieka. Jest już sporo po 19:00 a my mamy około 60km do przekręcenia.

Wybieramy trasę przez Chechło bo przez Podzamcze obawiamy się dużego ruchu i podjazdów. Niestety na trasie do Chechła też one są ale droga dość spokojna. Nim tam docieramy zachodzi słońce. Ostatnie foto przy wielbłądzie i usiłujemy gnać dalej.

Ostatni wspólny postój wypada nam w Łośniu, niedaleko Kosmicznej Bazy. Siedzimy chwilę na przystanku, posilamy się i uprawiamy śmiech przez zaciśnięte zęby. W końcu się żegnamy i za rondem rozjeżdżam się z chłopakami. Kręcę mozolnie powrót. Jeszcze 22km i będę spał we własnym łóżku. Najpierw jednak te 22km.

Jedzie się ciężko. Zmęczenie sprawia, że tempo sukcesywnie spada. Osiągam jednak w końcu Piekło, objeżdżam P4 i przez Preczów i Sarnów docieram do mojej wioski. Po drodze wskakuję jeszcze do sklepu po trochę świeżych warzywek i kilka innych wiktuałów a potem już jadę ostatnie 2,5km do domu.

Dzień ciężki choć jest i satysfakcja, że udało się jednak powrót wykonać mimo przeciwności aury i losu. Jak jednak Tadek powiedział, jeśli ponownie nam się coś takiego trafi, to szukamy noclegu i jedziemy to na 2x.



Link do pełnej galerii


















Kategoria Kilkudniowe, Serwis, Szprycha

Kurozwęki - trasa bagienna i zakończenie zlotu

  • DST 86.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 19.18km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 13 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Dziś trasa krótka a potem zakończenie. Po wczorajszym wyjeździe do Sandomierza i nieco dłuższej nasiadówie z okazji dołączenia do nas Marcina i Marka, dziś rano ciężko się zebrać. Do tego, podobnie jak wczoraj, start trasy przesunięty o godzinę wcześniej, na ósmą.

Zbieramy się opornie. Tadkowi udaje się ruszyć z grupą. Ja i Paweł mamy obsuwę o wielkości około 20 min. Gonimy grupę w stronę Szydłowa po kolei wyprzedzając co chwilę kolejnych jeźdźców. Przelatujemy przez Szydłów wciąż wyprzedzając kolejnych rowerzystów. Trzymamy się cały czas trasy.

Ostatecznie w Chmielniku doganiamy tych, którzy wyruszyli na pół godziny przed startem grupy zasadniczej. Jakoś umykają nam osoby przewodników. Czekamy jednak na rynku na tyle długo, że w końcu zjawia się i przewodnik, który podprowadza grupę pod synagogę, gdzie przygotowany jest pit-stop. Długo tam nie zabawiamy i we trzech: Tadek, Paweł i ja, kręcimy swoim tempem dalej trasę.

Po drodze albo jedziemy z kimś, albo kogoś wyprzedzamy i tak toczymy się aż do Smykowa. Tu czeka na nas suchy prowiant. Tu też chwilę grzejemy się w słoneczku. Większość trasy za nami więc nie ma już potrzeby cisnąć. Toczymy się swoim tempem do Rakowa, gdzie zajeżdżamy do poznanej niedawno restauracji na kawę i ciepłą zupę.

W tym czasie przelatuje drobny deszczyk, po którym ruszamy. Daleko już nie mamy ale i tak na kilku zjazdach i podjazdach dajemy z siebie sporo. Chwilę poświęcamy na foto na zaporze w Chańczy. Potem jeszcze trochę marudzenia wokół zagród z bizonami przy pałacu. Na bazę staczamy się nieco po 15:00. Tu smaczne żarełko przygotowane przez Andrzeja i Krzysia a potem idziemy na oficjalne zakończenie zlotu.

Tu sporo gadania i wręczania okraszonego przelotnymi deszczami i występami grup ludowych. Zwijam się dość szybko bo chcę nieco odpocząć. Chłopaki zostają dłużej.

Dzień jeżdżeniowo krótszy ale intensywny. Dziś połowa trasy pod niezły wiatr. Nie było też za ciepło więc trochę w kość dało.



Link do pełnej galerii

















Kategoria Kilkudniowe

Kurozwęki - trasa sandomierska

  • DST 132.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 06:59
  • VAVG 18.90km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Dziś najdłuższa z planowanych tras zlotowych do Sandomierza.

Po wczorajszej pogoni z Pawłem i dzisiejszym wcześniejszym wstawaniu mówimy sobie, że dziś jedziemy spokojnie z grupą. Niestety jechało mi się fatalnie w takim tempie i już do Bogorii podkręcam sobie tempo do takiego, żeby pasowała mi i kadencja i obciążenie. Dość szybko trzon grupy zostaje daleko w tyle a po drodze wyprzedzam tych, co wyruszyli przede mną.

W Bogorii chwilę czekam aż dojedzie grupa z przewodnikami ale po kilku minutach daję za wygraną i ruszam dalej. W międzyczasie wyprzedziło mnie trochę szosowców więc mam za kim ganiać.

Do Klimontowa lecę na swoim maksimum pozwalającym utrzymać oddech i obciążenie nóg na stałym poziomie. Kilka osób wyprzedzam ale niewiele. Na rynku w Klimontowie zasiadam na ławeczce rozmawiając z jednym z uczestników zlotu z Zamościa. Powoli docierają kolejni uczestnicy wycieczki i w końcu pojawiają się najpierw moi klubowi koledzy a potem i przewodnicy.

Ruszam z nimi ale tempo i jazda w tłumie mnie dobija. Znów wrzucam swoje optymalne tempo i lecę solo w kierunku Koprzywnicy i potem dalej do Sandomierza. Jedzie się rewelacyjnie. Mało kto wyprzedza mnie, czyli prędkość mam fajną. Czasem też mnie udaje się kogoś wyprzedzić. Od Koprzywnicy droga wzdłuż Wisły płaskim, krętym asfaltem między sadami. Leci się wręcz bosko. Cały czas mam na horyzoncie stadko króliczków na szosach więc jest kogo gonić.

Gdzieś po drodze zaczynam czuć ssanie i wypatruję wjazdu na wały. Jeden, który się pojawił pomijam, bo uznałem, że jeszcze chwilę pociągnę. Potem nie było już okazji wjechać na wały. Dodatkowo ktoś mi wsiadł na koło. Długo się trzymał a potem wyprzedził. Francuz na szosówce. Teraz ja się złapałem jego koła i tak już jakoś poleciało, że nim doszedłem do wniosku, że czas na przerwę i jedzenie, byłem już w Sandomierzu.

Foto, wjazd na rynek i zasiadam w restauracji „30” na wczesny obiadek. Jest 12:00. Konsumpcja zajmuje chwilę ale zasadniczej grupy jeszcze nie ma. Kręcę się trochę wokół wzgórza zjeżdżając i wjeżdżając na rynek z różnych stron.

W końcu przyuważają mnie kompani z Cyklozy. Idą pieszo z przewodnikiem. Kawałek im towarzyszę ale to chyba była końcówka wycieczki bo szybko się grupa rozmywa. Część chłopaków idzie jeść. Generalnie powrót miał startować chyba o 15:00. Szkoda mi tak siedzieć i czekać bezczynnie.

W międzyczasie spotykam Pawła (ale nie tego, z którym wczoraj goniłem grupę). On też po obiedzie i też nie bardzo zachwyca go myśl o czekaniu na godzinę powrotu. Decydujemy się kręcić trasę powrotną we dwóch.

Do Koprzywnicy lecimy tą samą drogą, którą dojeżdżaliśmy do Sandomierza. Okazuje się, że już nie jest tak różowo. Teren nieznacznie się podnosi a do tego wieje dość zauważalny wiatr z kierunku mniej więcej zachodniego. Czeka nas walka.

Nie ciśniemy z tempem tyle tylko by nie mieć wrażenia, że stoimy w miejscu. Dopiero jak zaczynają się pagórki udaje się podkręcić tempo mimo przeciwnego wiatru. Na podjeździe wzniesienia zasłaniają nieco przed opornym powietrzem a na zjazdach przy niewielkich dokrętkach nie są w stanie spowolnić. Kiedy docieramy do pałacu Kołłątajów w Wiśniowej robimy ostatnią przerwę przed skokiem do bazy. Kończymy jazdę kilka minut po 18:00.

Pierwszy zjawia się Paweł (ten, z którym goniłem wczoraj grupę). Ma do nas ponad 1,5h straty a i tak jest to mniej niż będą mieli pozostali bo kiedy tworzę wpis, to zdążyło zjawić się tylko kilku. Paweł doleciał szybko bo powrót robił ściganiowy z dwoma zlotowiczami z Katowic. Przy zmianach udało im się utrzymać ładne tempo mimo wiatru.



Link do pełnej galerii




Kategoria Kilkudniowe

Kurozwęki - trasa świętokrzyska

  • DST 120.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 05:58
  • VAVG 20.11km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Dziś wybieramy się na trasę świętokrzyską. Najpierw jednak z Pawłem jadę do serwisu w Staszowie. Padł mu tylny hamulec i coś trzeba z tym zrobić bo brakuje go przy niektórych manewrach.

Serwisant staje na wysokości zadania choć zabawa zajmuje prawie godzinę. Podjeżdżamy jeszcze na rynek do piekarni. Wciągam spory kawałek serniczka a Paweł „drożdża” i zaczynamy pogoń za grupą. Na początek wojewódzką prosto do Rakowa. Jedzie się dobrze i sprawnie ale już grupa opuściła Raków kiedy my jeszcze byliśmy w drodze.

Gonimy dalej trasą przez Korzenno, Makoszyn i Bieliny. Tu się zdzwaniamy i mamy info, że ekipa stacza się z Łysej Góry. Na wjeździe spotykamy naszych jak zjeżdżają. Ma górze tylko kilka foto i potwierdzenie i zjeżdżamy na obiad do karczmy poniżej parkingu przed Parkiem Narodowym.

Schodzi blisko godzinka kiedy podejmujemy pogoń. Grupa opuściła już Łagów. Kiedy tam docieramy nie ma już śladu po punkcie karmieniowym. Foto na rynku i naginamy dalej.

Na horyzoncie widzimy w różnych kierunkach solidne opady. W okolicach Dziewiątli dopada i nas. Chowamy się pod gęstymi drzewami i dzięki temu tylko lekko nas okapuje. Zresztą kiedy tylko opad ustaje i zaczynamy kręcić szybko wydostajemy się ze strefy mokrych dróg i przychodzi nam pochować elementy przeciwdeszczowe.

Kontynuujemy dalej szlakiem ale ostatecznie nie udaje nam się dogonić grupy. Chłopaki są przed nami jakieś 50 min. wcześniej. Ale i tak jazda była zacna. Znów równym tempem udało nam się sprawnie przecisnąć całą trasę.

Po drodze trafiło mi się małe auć. Złapałem w gębę jakiegoś latającego potwora, który nim zdążyłem go wypluć dziabnął mnie centralnie w czubek języka. Przez kawałek czasu ból. Potem wrażenie jakbym miał przez godzinę przytkniętą baterię 9V. Potem już tylko wrażenie jakbym sobie język oparzył. Qrka wodna, nie sądziłem, że mi się może taka jazda trafić.




Link do pełnej galerii











Kategoria Kilkudniowe