limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Dookoła opolskiego dzień 6 i 1/24

  • DST 192.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 11:32
  • VAVG 16.65km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 września 2018 | dodano: 01.10.2018
Uczestnicy

Dziś chcemy wracać do domu. Aby tego dokonać konieczny jest wczesny start. Początek był dobry bo zebraliśmy się na kilka minut po 7:00 ale potem jeszcze smarowanie łańcuchów i amorów. Potem szukanie w śpiącym mieście możliwości potwierdzenia pobytu i w trasę ruszamy po 8:00.

Jest zimno ale nie wieje. Jeszcze. Słońca jest dużo nim jednak rozgrzało trochę powietrze robi się prawie południe. Odczuwalnie, w czasie jazdy, jest chłodno. Jak się poubierałem rano tak przez cały dzień zmieniłem tylko rękawiczki na lżejsze. Za to jak się w słoneczku stanęło w bezruchu, to było nawet przyjemnie.

Ze względu na to, że dziś niedziela, nie zawsze udaje nam się potwierdzić tam, gdzie wymagają tego twórcy regulaminu. Czasem wypada potwierdzić się w miejscowości obok. Mowa tu o pieczątkach. Bo wciąż kontynuujemy zabawy przy tablicach. Mam nadzieję, że jak będę rano wstawał do pracy, to mi kręgosłup nie odmówi posłuszeństwa ;-p Nie upieramy się też przy zdobywaniu stempelków dlatego, że goni nas czas. Optymistyczne założenie, że do Strzelec Opolskich dotrzemy przed 18:00, najlepiej w porze obiadowej, gdzieś po drodze zostaje skreślone.

Powody tego stanu rzeczy są różne. Czasem przy stemplowaniu książeczki zamieniamy dłuższe słówko. Dziś był też odcinek terenowy po piaskach i przez las. Zdarzały się też ładne widoczki i inne, rzadko u nas spotykane okoliczności przyrody.

Przed Dobrodzieniem spotykamy rowerzystę na szosówce. Chwila rozmowy i okazuje się, że trafiliśmy sąsiada. Właśnie kupił rowerek w Poznaniu i wraca nim do domu, do Mysłowic. Mały ten świat. Jedziemy od jednej z blach, do następnej. Potem my zaczynamy nasze wygłupy. A kolega jedzie dalej. Zresztą nie było sensu trzymać się razem bo nasze tempa to dwa różne światy. My z sakwami ledwo dawaliśmy radę jechać jego spacerowym tempem mimo tego, że był już zmęczony długą trasą. Po prostu inne opory toczenia.

W Dobrodzieniu decydujemy się na obiad. Jedziemy do mety, którą pamiętamy z naszego wspólnego wyjazdu nad morze ale okazuje się, że tam jakaś impreza. Wracamy w stronę rynku, gdzie GPS mówi o lokalu i trafiamy do restauracji. Polecany dziś zestaw to trafiony w dziesiątkę wybór. Sosik borowikowy pyszności. Miejsce wrzucone do pamięci jakby kiedyś przyszło ponownie stołować się w tej okolicy.

Zachód słońca zastaje nas gdzieś między Barutem a Jamielnicą. Tu i tam mieliśmy się potwierdzić ale sołtysa w Barucie nie zastaliśmy, a w Jamielnicy zakonnicy pozamykani na głucho. Kierując się do Strzelec Opolskich po drodze zauważamy rozświetlony lokal - restauracja Iskra. Próbujemy tam się ostemplować. Ku naszemu zaskoczeniu, i radości, właściciel zaprasza nas na mały poczęstunek i kawę. Bardzo pozytywne wydarzenie. Opowiadamy nieco o naszej jeździe i wypytujemy też o noclegi. Okazuje się, że również jest możliwość zakwaterowania choć w innym miejscu i w cenach, do jakich przywykliśmy na tym wyjeździe. Kolejne miejsce trafia do pamięci i GPS-a. Nie wiadomo kiedy wydarzy się okazja skorzystania. Żegnamy się już przy ciemnościach i ruszamy dalej.

W Strzelcach dni chleba. Słychać odgłosy tęgiej imprezy. My kręcimy się jednak tylko w okolicy ratusza i tu nie udaje nam się potwierdzić. Robimy jedynie foto z flagą klubową i ruszamy "94" w stronę domu. Na wylocie z miasta jeszcze udaje się przyklepać pieczątkę na Orlenie.

Potem zaczyna się jazda w ciemnościach. Początkowo prowadzi Marcin. Na kilka kilometrów przed Toszkiem robimy krótki postój. Muszę wymienić akumulatory w czołówce (nie jeden dziś raz) i cieplej się ubrać. Temperatura spada choć jeszcze nie jest tragicznie. Do Toszka prowadzę ja. Czuję jak pada mi powoli zasilanie.

Pod Market Polo (albo Polo Market, nie pamiętam) siadam na krawężniku parkingu i zaczynam uzupełniać braki energetyczne. Z kolei Marcin ubiera się cieplej. Tu też się żegnamy. Marcin jedzie dalej "94" aż do Czeladzi. Ja kieruję się na Tarnowskie Góry i Radzionków. Gdybyśmy mieli jechać razem to albo ja bym nadłożył kilometrów kręcąc wariantem Marcina, albo Marcin kręcąc moim. Zważywszy na dystans, temperaturę i fakt, że i tak dotrzemy do domu o dzikiej porze, rezygnujemy z sentymentów i rzeźbimy solo.

Jazda idzie mi opornie. Męczy mnie spanie. A wcześniej jeszcze chłód. Doubieram się. Na przystanku gdzieś przed Tarnowskimi Górami przysiadam na chwilę... i się zawieszam. Z odrętwienia wyrywa mnie sms od Marcina. Jest w Bytomiu. Podaję mu swoją pozycję i info, że idzie opornie. Też pisze, że słabnie.

Kręcę dalej przystając ile tylko razy coś mi nie pasuje, a to jeść, a to siku, a to wymienić baterie, a to zjeść. Każdy powód uznaję za dobry by choć na chwilę przerwać jazdę. W Rogoźniku poważnie mnie odcina, a to już tylko kilka km od domu. Musze jednak znów stanąć i coś zjeść. Ratuję się kawałkiem serniczka, który był przejechał ze mną już jakieś 100km. Albo i więcej.

Na 300m od domu dociera sms od Marcina, że wylądował. Oddzwaniam do Niego chwilę później z info, że też jestem na mecie. Potem chowanie rowerka, dekontaminacja sakw, prysznic, kawcia z końcówką serniczka, wpis i spać. W końcu za 2-3 godzinki trzeba wstać do pracy :-)


Link do pełnej galerii



Znów nas noc dogoniła.


Koniec objazdu województwa. Ostatnie obowiązkowe miejsce. Stąd prosto do domu. Ponad 60km nocą.



I ślad z całego objazdu.



Kategoria Kilkudniowe


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!