Dookoła opolskiego dzień 6 i 1/24
-
DST
192.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
11:32
-
VAVG
16.65km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś chcemy wracać do domu. Aby tego dokonać konieczny jest wczesny
start. Początek był dobry bo zebraliśmy się na kilka minut po 7:00 ale
potem jeszcze smarowanie łańcuchów i amorów. Potem szukanie w śpiącym
mieście możliwości potwierdzenia pobytu i w trasę ruszamy po 8:00.
Jest
zimno ale nie wieje. Jeszcze. Słońca jest dużo nim jednak rozgrzało
trochę powietrze robi się prawie południe. Odczuwalnie, w czasie jazdy,
jest chłodno. Jak się poubierałem rano tak przez cały dzień zmieniłem
tylko rękawiczki na lżejsze. Za to jak się w słoneczku stanęło w
bezruchu, to było nawet przyjemnie.
Ze względu na to, że dziś
niedziela, nie zawsze udaje nam się potwierdzić tam, gdzie wymagają tego
twórcy regulaminu. Czasem wypada potwierdzić się w miejscowości obok.
Mowa tu o pieczątkach. Bo wciąż kontynuujemy zabawy przy tablicach. Mam
nadzieję, że jak będę rano wstawał do pracy, to mi kręgosłup nie odmówi
posłuszeństwa ;-p Nie upieramy się też przy zdobywaniu stempelków
dlatego, że goni nas czas. Optymistyczne założenie, że do Strzelec
Opolskich dotrzemy przed 18:00, najlepiej w porze obiadowej, gdzieś po
drodze zostaje skreślone.
Powody tego stanu rzeczy są różne.
Czasem przy stemplowaniu książeczki zamieniamy dłuższe słówko. Dziś był
też odcinek terenowy po piaskach i przez las. Zdarzały się też ładne
widoczki i inne, rzadko u nas spotykane okoliczności przyrody.
Przed
Dobrodzieniem spotykamy rowerzystę na szosówce. Chwila rozmowy i
okazuje się, że trafiliśmy sąsiada. Właśnie kupił rowerek w Poznaniu i
wraca nim do domu, do Mysłowic. Mały ten świat. Jedziemy od jednej z
blach, do następnej. Potem my zaczynamy nasze wygłupy. A kolega jedzie
dalej. Zresztą nie było sensu trzymać się razem bo nasze tempa to dwa
różne światy. My z sakwami ledwo dawaliśmy radę jechać jego spacerowym
tempem mimo tego, że był już zmęczony długą trasą. Po prostu inne opory
toczenia.
W Dobrodzieniu decydujemy się na obiad. Jedziemy do
mety, którą pamiętamy z naszego wspólnego wyjazdu nad morze ale okazuje
się, że tam jakaś impreza. Wracamy w stronę rynku, gdzie GPS mówi o
lokalu i trafiamy do restauracji. Polecany dziś zestaw to trafiony w
dziesiątkę wybór. Sosik borowikowy pyszności. Miejsce wrzucone do
pamięci jakby kiedyś przyszło ponownie stołować się w tej okolicy.
Zachód
słońca zastaje nas gdzieś między Barutem a Jamielnicą. Tu i tam
mieliśmy się potwierdzić ale sołtysa w Barucie nie zastaliśmy, a w
Jamielnicy zakonnicy pozamykani na głucho. Kierując się do Strzelec
Opolskich po drodze zauważamy rozświetlony lokal - restauracja Iskra.
Próbujemy tam się ostemplować. Ku naszemu zaskoczeniu, i radości,
właściciel zaprasza nas na mały poczęstunek i kawę. Bardzo pozytywne
wydarzenie. Opowiadamy nieco o naszej jeździe i wypytujemy też o
noclegi. Okazuje się, że również jest możliwość zakwaterowania choć w
innym miejscu i w cenach, do jakich przywykliśmy na tym wyjeździe.
Kolejne miejsce trafia do pamięci i GPS-a. Nie wiadomo kiedy wydarzy się
okazja skorzystania. Żegnamy się już przy ciemnościach i ruszamy dalej.
W
Strzelcach dni chleba. Słychać odgłosy tęgiej imprezy. My kręcimy się
jednak tylko w okolicy ratusza i tu nie udaje nam się potwierdzić.
Robimy jedynie foto z flagą klubową i ruszamy "94" w stronę domu. Na
wylocie z miasta jeszcze udaje się przyklepać pieczątkę na Orlenie.
Potem
zaczyna się jazda w ciemnościach. Początkowo prowadzi Marcin. Na kilka
kilometrów przed Toszkiem robimy krótki postój. Muszę wymienić
akumulatory w czołówce (nie jeden dziś raz) i cieplej się ubrać.
Temperatura spada choć jeszcze nie jest tragicznie. Do Toszka prowadzę
ja. Czuję jak pada mi powoli zasilanie.
Pod Market Polo (albo
Polo Market, nie pamiętam) siadam na krawężniku parkingu i zaczynam
uzupełniać braki energetyczne. Z kolei Marcin ubiera się cieplej. Tu też
się żegnamy. Marcin jedzie dalej "94" aż do Czeladzi. Ja kieruję się na
Tarnowskie Góry i Radzionków. Gdybyśmy mieli jechać razem to albo ja
bym nadłożył kilometrów kręcąc wariantem Marcina, albo Marcin kręcąc
moim. Zważywszy na dystans, temperaturę i fakt, że i tak dotrzemy do
domu o dzikiej porze, rezygnujemy z sentymentów i rzeźbimy solo.
Jazda
idzie mi opornie. Męczy mnie spanie. A wcześniej jeszcze chłód.
Doubieram się. Na przystanku gdzieś przed Tarnowskimi Górami przysiadam
na chwilę... i się zawieszam. Z odrętwienia wyrywa mnie sms od Marcina.
Jest w Bytomiu. Podaję mu swoją pozycję i info, że idzie opornie. Też
pisze, że słabnie.
Kręcę dalej przystając ile tylko razy coś mi
nie pasuje, a to jeść, a to siku, a to wymienić baterie, a to zjeść.
Każdy powód uznaję za dobry by choć na chwilę przerwać jazdę. W
Rogoźniku poważnie mnie odcina, a to już tylko kilka km od domu. Musze
jednak znów stanąć i coś zjeść. Ratuję się kawałkiem serniczka, który
był przejechał ze mną już jakieś 100km. Albo i więcej.
Na 300m od
domu dociera sms od Marcina, że wylądował. Oddzwaniam do Niego chwilę
później z info, że też jestem na mecie. Potem chowanie rowerka,
dekontaminacja sakw, prysznic, kawcia z końcówką serniczka, wpis i spać.
W końcu za 2-3 godzinki trzeba wstać do pracy :-)
Link do pełnej galerii
Znów nas noc dogoniła.
Koniec objazdu województwa. Ostatnie obowiązkowe miejsce. Stąd prosto do domu. Ponad 60km nocą.
I ślad z całego objazdu.
Kategoria Kilkudniowe