limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Kurozwęki - trasa sandomierska

  • DST 132.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 06:59
  • VAVG 18.90km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Dziś najdłuższa z planowanych tras zlotowych do Sandomierza.

Po wczorajszej pogoni z Pawłem i dzisiejszym wcześniejszym wstawaniu mówimy sobie, że dziś jedziemy spokojnie z grupą. Niestety jechało mi się fatalnie w takim tempie i już do Bogorii podkręcam sobie tempo do takiego, żeby pasowała mi i kadencja i obciążenie. Dość szybko trzon grupy zostaje daleko w tyle a po drodze wyprzedzam tych, co wyruszyli przede mną.

W Bogorii chwilę czekam aż dojedzie grupa z przewodnikami ale po kilku minutach daję za wygraną i ruszam dalej. W międzyczasie wyprzedziło mnie trochę szosowców więc mam za kim ganiać.

Do Klimontowa lecę na swoim maksimum pozwalającym utrzymać oddech i obciążenie nóg na stałym poziomie. Kilka osób wyprzedzam ale niewiele. Na rynku w Klimontowie zasiadam na ławeczce rozmawiając z jednym z uczestników zlotu z Zamościa. Powoli docierają kolejni uczestnicy wycieczki i w końcu pojawiają się najpierw moi klubowi koledzy a potem i przewodnicy.

Ruszam z nimi ale tempo i jazda w tłumie mnie dobija. Znów wrzucam swoje optymalne tempo i lecę solo w kierunku Koprzywnicy i potem dalej do Sandomierza. Jedzie się rewelacyjnie. Mało kto wyprzedza mnie, czyli prędkość mam fajną. Czasem też mnie udaje się kogoś wyprzedzić. Od Koprzywnicy droga wzdłuż Wisły płaskim, krętym asfaltem między sadami. Leci się wręcz bosko. Cały czas mam na horyzoncie stadko króliczków na szosach więc jest kogo gonić.

Gdzieś po drodze zaczynam czuć ssanie i wypatruję wjazdu na wały. Jeden, który się pojawił pomijam, bo uznałem, że jeszcze chwilę pociągnę. Potem nie było już okazji wjechać na wały. Dodatkowo ktoś mi wsiadł na koło. Długo się trzymał a potem wyprzedził. Francuz na szosówce. Teraz ja się złapałem jego koła i tak już jakoś poleciało, że nim doszedłem do wniosku, że czas na przerwę i jedzenie, byłem już w Sandomierzu.

Foto, wjazd na rynek i zasiadam w restauracji „30” na wczesny obiadek. Jest 12:00. Konsumpcja zajmuje chwilę ale zasadniczej grupy jeszcze nie ma. Kręcę się trochę wokół wzgórza zjeżdżając i wjeżdżając na rynek z różnych stron.

W końcu przyuważają mnie kompani z Cyklozy. Idą pieszo z przewodnikiem. Kawałek im towarzyszę ale to chyba była końcówka wycieczki bo szybko się grupa rozmywa. Część chłopaków idzie jeść. Generalnie powrót miał startować chyba o 15:00. Szkoda mi tak siedzieć i czekać bezczynnie.

W międzyczasie spotykam Pawła (ale nie tego, z którym wczoraj goniłem grupę). On też po obiedzie i też nie bardzo zachwyca go myśl o czekaniu na godzinę powrotu. Decydujemy się kręcić trasę powrotną we dwóch.

Do Koprzywnicy lecimy tą samą drogą, którą dojeżdżaliśmy do Sandomierza. Okazuje się, że już nie jest tak różowo. Teren nieznacznie się podnosi a do tego wieje dość zauważalny wiatr z kierunku mniej więcej zachodniego. Czeka nas walka.

Nie ciśniemy z tempem tyle tylko by nie mieć wrażenia, że stoimy w miejscu. Dopiero jak zaczynają się pagórki udaje się podkręcić tempo mimo przeciwnego wiatru. Na podjeździe wzniesienia zasłaniają nieco przed opornym powietrzem a na zjazdach przy niewielkich dokrętkach nie są w stanie spowolnić. Kiedy docieramy do pałacu Kołłątajów w Wiśniowej robimy ostatnią przerwę przed skokiem do bazy. Kończymy jazdę kilka minut po 18:00.

Pierwszy zjawia się Paweł (ten, z którym goniłem wczoraj grupę). Ma do nas ponad 1,5h straty a i tak jest to mniej niż będą mieli pozostali bo kiedy tworzę wpis, to zdążyło zjawić się tylko kilku. Paweł doleciał szybko bo powrót robił ściganiowy z dwoma zlotowiczami z Katowic. Przy zmianach udało im się utrzymać ładne tempo mimo wiatru.



Link do pełnej galerii




Kategoria Kilkudniowe


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!