Kurozwęki - trasa sandomierska
-
DST
132.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
06:59
-
VAVG
18.90km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś najdłuższa z planowanych tras zlotowych do Sandomierza.
Po
wczorajszej pogoni z Pawłem i dzisiejszym wcześniejszym wstawaniu mówimy
sobie, że dziś jedziemy spokojnie z grupą. Niestety jechało mi się
fatalnie w takim tempie i już do Bogorii podkręcam sobie tempo do
takiego, żeby pasowała mi i kadencja i obciążenie. Dość szybko trzon
grupy zostaje daleko w tyle a po drodze wyprzedzam tych, co wyruszyli
przede mną.
W Bogorii chwilę czekam aż dojedzie grupa z
przewodnikami ale po kilku minutach daję za wygraną i ruszam dalej. W
międzyczasie wyprzedziło mnie trochę szosowców więc mam za kim ganiać.
Do
Klimontowa lecę na swoim maksimum pozwalającym utrzymać oddech i
obciążenie nóg na stałym poziomie. Kilka osób wyprzedzam ale niewiele.
Na rynku w Klimontowie zasiadam na ławeczce rozmawiając z jednym z
uczestników zlotu z Zamościa. Powoli docierają kolejni uczestnicy
wycieczki i w końcu pojawiają się najpierw moi klubowi koledzy a potem i
przewodnicy.
Ruszam z nimi ale tempo i jazda w tłumie mnie
dobija. Znów wrzucam swoje optymalne tempo i lecę solo w kierunku
Koprzywnicy i potem dalej do Sandomierza. Jedzie się rewelacyjnie. Mało
kto wyprzedza mnie, czyli prędkość mam fajną. Czasem też mnie udaje się
kogoś wyprzedzić. Od Koprzywnicy droga wzdłuż Wisły płaskim, krętym
asfaltem między sadami. Leci się wręcz bosko. Cały czas mam na
horyzoncie stadko króliczków na szosach więc jest kogo gonić.
Gdzieś
po drodze zaczynam czuć ssanie i wypatruję wjazdu na wały. Jeden, który
się pojawił pomijam, bo uznałem, że jeszcze chwilę pociągnę. Potem nie
było już okazji wjechać na wały. Dodatkowo ktoś mi wsiadł na koło. Długo
się trzymał a potem wyprzedził. Francuz na szosówce. Teraz ja się
złapałem jego koła i tak już jakoś poleciało, że nim doszedłem do
wniosku, że czas na przerwę i jedzenie, byłem już w Sandomierzu.
Foto,
wjazd na rynek i zasiadam w restauracji „30” na wczesny obiadek. Jest
12:00. Konsumpcja zajmuje chwilę ale zasadniczej grupy jeszcze nie ma.
Kręcę się trochę wokół wzgórza zjeżdżając i wjeżdżając na rynek z
różnych stron.
W końcu przyuważają mnie kompani z Cyklozy. Idą
pieszo z przewodnikiem. Kawałek im towarzyszę ale to chyba była końcówka
wycieczki bo szybko się grupa rozmywa. Część chłopaków idzie jeść.
Generalnie powrót miał startować chyba o 15:00. Szkoda mi tak siedzieć i
czekać bezczynnie.
W międzyczasie spotykam Pawła (ale nie tego, z
którym wczoraj goniłem grupę). On też po obiedzie i też nie bardzo
zachwyca go myśl o czekaniu na godzinę powrotu. Decydujemy się kręcić
trasę powrotną we dwóch.
Do Koprzywnicy lecimy tą samą drogą,
którą dojeżdżaliśmy do Sandomierza. Okazuje się, że już nie jest tak
różowo. Teren nieznacznie się podnosi a do tego wieje dość zauważalny
wiatr z kierunku mniej więcej zachodniego. Czeka nas walka.
Nie
ciśniemy z tempem tyle tylko by nie mieć wrażenia, że stoimy w miejscu.
Dopiero jak zaczynają się pagórki udaje się podkręcić tempo mimo
przeciwnego wiatru. Na podjeździe wzniesienia zasłaniają nieco przed
opornym powietrzem a na zjazdach przy niewielkich dokrętkach nie są w
stanie spowolnić. Kiedy docieramy do pałacu Kołłątajów w Wiśniowej
robimy ostatnią przerwę przed skokiem do bazy. Kończymy jazdę kilka
minut po 18:00.
Pierwszy zjawia się Paweł (ten, z którym goniłem
wczoraj grupę). Ma do nas ponad 1,5h straty a i tak jest to mniej niż
będą mieli pozostali bo kiedy tworzę wpis, to zdążyło zjawić się tylko
kilku. Paweł doleciał szybko bo powrót robił ściganiowy z dwoma
zlotowiczami z Katowic. Przy zmianach udało im się utrzymać ładne tempo
mimo wiatru.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe