Czerwiec, 2016
Dystans całkowity: | 1855.00 km (w terenie 321.00 km; 17.30%) |
Czas w ruchu: | 109:27 |
Średnia prędkość: | 16.95 km/h |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 74.20 km i 4h 22m |
Więcej statystyk |
Międzygórze - Goworów - Trójmorski Wierch - Igliczna - Międzygórze
-
DST
48.00km
-
Teren
35.00km
-
Czas
05:53
-
VAVG
8.16km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan na ten dzień to w całości pomysł Domina. Na mapie wyglądało to
fajnie i kawałek za Goworowem jeszcze też pomimo, że był już nielichy
podjazd do zrobienia. Z asfaltu kierujemy się w stronę zielonego szlaku
granicznego. Wybywamy w znajomym miejscu czyli tam, gdzie już raz z
wiatrołomów wyleźliśmy. Powinna była lampka zaświecić ale nie
zaświeciła. A potem to było tak, że te wiatrołomy wspominałem z lekkim
sentymentem. Tu nie dość, że były wiatrołomy, to jeszcze było pieruńsko
pod górę po kamulcach jak pralki wielkie. Nawet kilka ścianek po drodze
było do wejścia i zejścia. Ludzie na szlaku trochę dziwnie się na nas
czasem patrzyli gdzie my z tymi rowerami tam się targamy. Po drodze było
kilka szczytów ale najbardziej widowiskowy był Trójmorski Wierch. Na
nim stała wieża widokowa. Nie tak spektakularna jak ta czeska ale za to
darmowa i z jeszcze lepszym widokiem. Czeska wieża była na zboczu góry a
ta na Trójmorskim na samym szczycie i widok był w pełni panoramiczny.
Długo jednak tam nie zabawiliśmy. Tyle co zrobić trochę foto. Zielonym
szlakiem dociągamy do schroniska na Śnieżniku i robimy sobie mały postój
karmieniowy (żurek + browar). Zielony szlak dał nam trochę popalić. Za
to dalej zapowiadało się super bo w planach był czerwony przez Żmijowiec
(czyli prawie sam zjazd) i dalej na zielony na Igliczną. W sumie prawie
wszystko przejechane. Jedynie na zielonym mała ścianka, na której było
trzeba znosić rowery. Przy sanktuarium na Iglicznej wciągamy całkiem
niezłe lody włoskie a potem już tylko zjazd i podjazd do bazy. Po drodze
przechodzimy przez poniemiecką tamę i serwujemy sobie obiadek w
sprawdzonej restauracji przy wodospadzie. Trochę im chyba dnia
następnego zepsułem nazwę w menu bo było "Uczta Pierogowa Dla Dwojga"
ale dałem radę wciągnąć to sam. Jedzonko mają tam zacne. Jeszcze raz w
te strony będę się musiał wybrać by przetestować resztę pozycji z menu.
Link do pełnej galerii
Widok z wieży na Trójmorskim Wierchu na stronę czeską (i ich wieżę).
Wiatrołomy na zielonym szlaku.
Zdjęcie przy "szczycie" Goworka. Gdyby nie tabliczka i mapa to byśmy nawet nie zauważyli, że to szczyt.
Schronisko pod Śnieżnikiem po raz trzeci.
Kategoria Kilkudniowe
Międzygórze - Jagodna - Spalona - Bystrzyca Kłodzka - Międzygórze
-
DST
59.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
04:09
-
VAVG
14.22km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś więcej asfaltów niż w dni poprzednie ale podjazdów równie wiele.
Było się gdzie zmachać. Pierwszy przyszło przewalczyć ten do
Gniewoszowa. Potem wbijmy w teren i dostajemy w nagrodę piękny zjazd
terenowy. Potem znów kawałek asfaltem i wreszcie stały element gry czyli
wypych niebieskim. Na szczęście krótki. Potem coś jak leśna autostrada
prowadzi nas na szczyt Jagodnej. Jest dość stromo ale da się wjechać.
Sama Jagodna nie oferuje za wiele. Szczyt wypada w środku lasu. Focimy
się wokół wieżyczki myśliwych i zaczynamy zjazd w stronę Spalonej i
tamtejszego schroniska. Zjazd jest, jak wszystkie dotychczasowe, szybki.
W schronisku decydujemy się na obiad. Mile zaskakuje szczodra, ładnie
skomponowana i bardzo smaczna porcja mięska z ziemniaczkami i dodatkami.
Wszystko to podlane zimnym, ciemnym Opatem. Pokrzepieni ubieramy się do
zjazdu i robimy "hadźaaaaaaa" (jak to Domin mawiał) na sam dół. Asfalt
podły ale full dobrze sobie z nim radzi. Gdzieś po drodze nawet przyszło
mi wyprzedzać samochód bo się wlókł jakąś czterdziestką najwyżej. W
Bystrzycy Kłodzkiej nie decydujemy się na wjazd na rynek bo zaczyna
robić się nieco mroczno. Kierujemy się na Idzików z zamiarem wjechania
jeszcze na Igliczną ale po drodze rozkręca się deszcz i rezygnujemy. Do
bazy wracamy dość dobrze namoknięci. Pozostał lekki niedosyt z powodu
niezrealizowania ostatniego punktu. Ale nie odpuścimy go. Po prostu
przejdzie na plan dnia jutrzejszego.
Link do pełnej galerii
Na podjeździe za Gniewoszowem. Piękna pogoda.
Nowe zdjęcie profilowe Dominika ;-p
Odrobina wypychu.
Spalona. Schronisko. Dobrze tu dają jeść :-)
Bystrzyca Kłodzka.
Kategoria Kilkudniowe
Międzygórze - Dolni Morava - Międzygórze
-
DST
67.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
06:04
-
VAVG
11.04km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od klubowego kolegi Darka mieliśmy info, że po czeskiej stronie jest do zdobycia niezła wieża widokowa. Tak zachwalał, że wzięliśmy ją pod uwagę w planach (których głównym autorem był Maciek i Dominik) i dnia dzisiejszego się tam wybraliśmy. Od samego rana piękna pogoda. Droga też zapowiadała się dobrze. Garmin wpuścił nas przed przejściem granicznym w Boboszowie w teren. Fajnie się jechało polami i lasami. Potem zaczęło być stromo. A potem wylądowaliśmy w kanale jakich mało. Nagle przestała mi się zgadzać droga z Garminem. Wszystko przez to, że cięli wiatrołomy, który zasłały całe połacie lasu na przebiegu zielonego szlaku. Mieliśmy do wyboru cofnąć się spory kawałek albo przewalczyć te pnie. Przewalczyliśmy ale bitwa była sroga. Nieco poobdzierani osiągamy piesze przejście graniczne i karkołomnym, krętym zjazdem asfaltowym lądujemy niemal na wprost restauracji i u stóp góry z wieżą widokową. Zapodajemy sobie obiadek i potem wtaczamy się pod stację wyciągu. Z rowerkami wjeżdżamy pod wieżę. Tu spinamy nasze koła i wchodzimy na wieżę. Widok jest obłędny. Można by tam spędzić godziny na podziwianiu. Niestety nas nieco goni czas i po odpowiednim sfoceniu tej atrakcji schodzimy (Domino zjeżdża rurą, która jest dodatkową atrakcją wieży) i potem szlakiem rowerowym biegnącym przeciętnie na wysokości 1100 m n. p. m. kierujemy się w stronę, jakże by inaczej, Śnieżnika. Po drodze jest kozacki zjazd, na którym przegapiamy naszą drogę i zmuszeni jesteśmy do wypychu czerwonym, granicznym szlakiem. Po drodze trochę walczymy z podjazdami ale odcinków zdatnych do tego jest niezbyt wiele, głównie jest wypych. Po drodze wbijamy na zielony szlak i zjeżdżamy nim pod schronisko na Śnieżniku. Tym razem nie robimy tu przerwy tylko kontynuujemy zjazd do Międzygórza. Nieco łagodniejszy ale długi i bardzo przyjemny.
Link do pełnej galerii
Początek przyjemny.
Potem robi się mocno opornie.
Na przejściu widać już wieżę.
Wyciągamy się.
A pod spodem tylko 50m pustki...
Domino strzela nam foto.
Chyba żaden aparat nie odda widoku jaki jest z tego miejsca.
Konstrukcja wieży.
Wracamy.
Wypychamy się czerwonym.
Dystansowo lepiej niż wczoraj. Za to wyrypani jesteśmy o wiele bardziej :-)
Kategoria Kilkudniowe
Międzygórze - Czarna Góra - Śnieżnik - Międzygórze
-
DST
46.00km
-
Teren
35.00km
-
Czas
04:56
-
VAVG
9.32km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Startujemy dziś z zamiarem wdarcia się na Śnieżnik. Żeby jednak za prosto nie było to wdrapujemy się na przełęcz przy Czarnej Górze od przeciwnej strony niż wczoraj i potem kręcimy z zamiarem zdobycia samego szczytu. Domino nam się odrywa a my korzystamy z chwili słoneczka i rozgrzanego asfaltu przed wieżą przekaźnikową i dokonujemy leżakowania. Dopiero kiedy słońce chowa się za chmurami podejmujemy pogoń za Dominem. W trakcie wypychu dopada nas deszcz. Chowamy się pod podestem stacji wyciągu. Pan z obsługi zaprasza nas do siebie na czas ulewy. On czeka na wjazd wycieczki. Okazuje się jednak, że wycieczka rezygnuje i przyjdzie nam opuścić schronienie. Na szczęście deszcz ustaje a mgły szybko ustępują. Powoli staczamy się po śliskim szlaku do Żmijowej Polany i czekamy aż Domino do nas dołączy. On przeczekał ulewę na szczycie. Razem kręcimy czerwonym szlakiem przez Żmijowiec (gdzie ponownie dopada nas deszcz) do schroniska pod Śnieżnikiem. Tu zapodajemy sobie rum z herbatką, grochówkę i pierogi. W międzyczasie ustępują mgły i deszcze. Od schroniska robimy wypych na szczyt Śnieżnika. Trochę widok nam nie dopisuje bo sporo chmur ale i tak wrażenie jest niezłe. Robimy foto na ruinach wieży i dokonujemy odwrotu pod schronisko metodą sprowadzania. Potem karkołomny zjazd do Międzygórza, zakupy, suszenie i integracja. Bardzo pięknie wyrypany dzień :-)
Link do pełnej galerii
Ciśniemy pod Czarną Górę.
Na przełęczy odkrywam urwaną szprychę.
Leżakowanie.
Pierwszy dzisiejszy deszcz.
Drugi dzisiejszy deszcz.
Wypychamy pod Śnieżnik.
Szczyt zdobyty (zdjęcie z flagą zastępczą).
Dystansowo mało ambitnie ale wyrypani jesteśmy uczciwie.
Kategoria Kilkudniowe
Nysa - Międzygórze
-
DST
69.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
05:33
-
VAVG
12.43km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś do celu mamy stosunkowo blisko a jeszcze w planach skrót przez Czechy. Ruszamy nieco później niż wczoraj i za poradą właściciela kwatery kierujemy się na czeski Jabłonków. Część trasy wypada terenem. Na same Czechy przedostajemy się tak jakoś mimochodem i wyjeżdżamy w samym Jabłonkowie. Tu tylko kilka foto i zaczynamy wspinaczkę na przełęcz. Koniec smętnego kręcenia po płaskim. Asfalt fajny więc jedzie się równo. Po polskiej stronie jezdnia nędzna ale i tak nachylenie daje niezłego speeda. Trochę się hamuję bo jeszcze nie mam wyczucia na ile z przyczepką można sobie pozwolić choć jak na razie idzie całkiem dobrze. Zjazd kończymy w Lądku-Zdroju. Tu też, dzięki zagadniętemu po drodze rowerzyście, zahaczamy się w Kaczym Dole na szybki obiadek. Rybka z dodatkami i izotonik. Trochę też rozmawiamy z owym rowerzystą. Jak się okazuje, całkiem nieźle zna swoje okolice i zgadza się z moim Garminem co do trafności wyboru drogi do Międzygórza. Żegnamy się po obiadku i kręcimy dalej. Ostatecznie nieco odpuszczamy trasę zaproponowaną przez Garmina i jedziemy asfaltami ale i tak lekko nie jest. Wdrapujemy się na przełęcz między Pasiecznikiem i Czarną Górą. Tu zjeżdżamy w teren i szlakami zjeżdżamy do Międzygórza. Ogień! Meldujemy się w naszej bazie i robimy jeszcze mały kurs zakupowy. Potem już regeneracja i oczekiwanie aż dojadą samochodem Janusz z Pawłem. A potem integracja. Dystansowo dzień słabszy ale wyrypa niezgorsza :-)
Link do pełnej galerii
W Kałkowie uwagę naszą ściąga tenże oto kościół.
Jesteśmy w Jabłonkowie. Całkiem sporo pojazdów na polskich blachach.
Lądek-Zdrój w dole. Moment i już tam jesteśmy.
Wbijamy na szlaki do ostatniego zjazdu.
Dystansowo tak sobie ale wysiłkowo nieźle.
Kategoria Kilkudniowe
Psary - Nysa
-
DST
177.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
09:37
-
VAVG
18.41km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy dzień wyjazdu do Kotliny Kłodzkiej. W związku z alergią na wożenie roweru pociągami dojazd tam i powrót od samego początku planowany był na własnych kołach. Żeby mieć trochę czasu umawiamy się na start pod fontanną przy PTTK w Sosnowcu na 6:00 ale trochę opornie szedł mi start i ostatecznie na miejscu zbiórki jestem około 6:20. Witam się z Maćkiem i Dominikiem i ruszamy kilka minut później. Na dzień dobry kilkaset metrów dalej Maciek robi glebę na rozkopanym zjeździe. Jakby był bez sakw pewnie by to opanował ale ciężki zadek w kopnym piachu prowadzi się słabo. Na szczęście lądował "na miętkim" więc zbiera się bez problemów i toczymy się dalej. Początek drogi przez prawie całą śląską konurbację. Po drodze trochę terenów ale ogólnie staramy się trzymać asfaltów by nie tracić niepotrzebnie czasu. Pierwszy postój robimy za Sośnicowicami. Karmienie, chwila oddechu i kręcimy dalej. Teren ponownie wchodzi w użycie w okolicach Kędzierzyna Koźla przez objazdy. Garmin wyrzuca nas bokami poza przeszkodę. Trasę nieco wymusza pobliska Odra, której nie da się przejechać byle gdzie. Kręcimy do Krapkowic by tam dokonać tego dzieła. Przy okazji osiągamy porę, która jest zdatna do spożycia obiadu co też tamże czynimy. Kilometry systematycznie nawijają się na koła i w okolicach 18:00 osiągamy Nysę. Niby jeszcze jest trochę czasu na kręcenie ale w okolicach większego miasta łatwiej o noclegi więc szukamy kwatery i dociągamy w okolicę zbiornika. Potem jeszcze tylko zakupy i regeneracja.
Link do pełnej galerii
Gleba Maćka :-)
Jak skracaliśmy to się trafiły bunkry.
Pierwsze zarysy gór.
Efekt całodniowego kręcenia.
Szybki spacerek nad jezioro nyskie.
Kategoria Kilkudniowe
DPD
-
DST
35.00km
-
Teren
4.00km
-
Czas
01:37
-
VAVG
21.65km/h
-
Sprzęt Scott Spark 750
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano tak sobie. Ani zimno, ani ciepło. Słoneczko. Minimalny podmuch z kierunku nieokreślonego. Da się jechać. Start udaje mi się zrobić całe 7 min. wcześniej niż wczoraj. Ruszam 6:12. Kręci się jakby lepiej niż ostatnie 4 dni. Może dlatego, że to ostatni dzień przed urlopem, a może też i w końcu udało się nieco zregenerować po Turbaczu. Powoli wbijam się w harmonogram przejazdu i w okolicach "dworca kolejowego" w Dąbrowie Górniczej jestem mniej więcej o czasie. Droga raczej spokojna nie licząc ze 2 przypadków nieco za bliskiego wyprzedzania. Na zjeździe ścieżką spod DorJan-a zaskakuje mnie stojący w poprzek radiowóz. Kogoś spisują. Na miejsce zataczam się z rezerwą 4 min.
Po pracy bez gięcia powrót do domu zrobić trochę przygotowań. Kręcę przez Mortimer, Reden, Zieloną, Łagiszę i Sarnów. Całą drogę do pracy wkurzało mnie poskrzypywanie ale nie miałem czasu nic z tym zrobić. Na powrocie poskrzypywanie towarzyszyło mi dalej ale już nieograniczony czasem zacząłem się uważniej przysłuchiwać usiłując wyłapać miejsce hałasu. Ostatecznie stanąłem na Zielonej i pokapałem lekko wszystkie zawiasy. Test wykazał, że to nie to. W kolejności podejrzanych była sztyca. Wyciągam całą, zdejmuję zacisk i czyszczę zarówno rurę jak i sztycę. Lekko też natłuszczam smarem. Składam do kupy i... błoga cisza przy teście. Na powrocie ponownie kilku "gazeciarzy". W domu przekładam zacisk z zaczepem do przyczepki z Błękitnego na Czarnego i testuję jak full się z dłuższym tyłem zachowuje. Jest ok. Potem jeszcze tylko przestawienie zaczepów na sakwach, smarowanie amorków i na dziś z rowerami koniec. Teraz tylko pakowanie, futrowanie i spanie do jutra :-)
Kategoria Praca
DPD
-
DST
37.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
01:55
-
VAVG
19.30km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poranek jakby cieplejszy. Trochę wysokich, niegroźnych chmur. Poranne grzebanie znów szło nieskładnie i ostatecznie ruszam, jak wczoraj, o 6:19. Trochę próbuję podkręcić tempo ale z takim sobie efektem. Nieco pomagają 2 króliczki na kawałku trasy przy elektrowni. Prowadzący na szosie i następujący na trekkingu ciągną równo. Nie siedzę im na kole tylko próbuję trzymać się tak z 5-10m za nimi. Przez jakiś kilometr się udaje ale na moich stosunkowo grubych oponkach i mniejszych koła powoli odstaję. Potem jeszcze odbijam w bok i jadę boczną drogą koło Kreisela. Widzę ich jak śmigają na skrzyżowaniu i potem jeszcze kawałek przed mostem na Czarnej Przemszy. Ale już zero szans na ich dogonienie. Trochę brak sił ale głównie brak chęci. Na Zielonej rondko obstawione przez Policjantów sprawdzających wyrywkowo trzeźwość. Mnie sobie odpuścili. "Dworzec" udaje się przejechać bez stania. Strata czasowa całkiem spora. W nadrobieniu nie pomagają dwie kolejki stania na światłach na Alei Róż. Potem jeszcze na Mortimerze. Reszta drogi już bez sensacji. Na miejscu ze stratą 6 min.
Po pracy dzionek ładny, słoneczny ale raczej chłodny. Wieje dość zauważalny, chłodny wiatr. Dużo brakuje do upałów, jakich spodziewałbym się po czerwcu. Ale trudno. Jedzie się co jest. Z pracy ruszam przez Mortimer do centrum Dąbrowy Górniczej pod ścianę płaczu i dalej do sklepu rowerowego zakupić zapasową oponę do Rzeźnika. Udaje się choć trochę wąska - 1,95. Ale na zapas się nada. Potem przez Mydlice jadę na Ksawerę i częściowo ścieżką wzdłuż Czarnej Przemszy, częściowo asfaltami do Będzina i dalej do Grodźca skąd zjazd do Gródkowa i do domu. Po drodze kilka wyprzedań na gazetę czyli norma jakaś tam wykonana.
Kategoria Praca
DPS Kosmiczna Baza ZD
-
DST
65.00km
-
Czas
03:09
-
VAVG
20.63km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś start mi się paprał od samego wstania. O 5:00 rano jak otwarłem okno to zimno było okrutnie. Nawet nie chciałem się dołować sprawdzaniem temperatury. Para szła z gęby, w każdym bądź razie. Potem na wylocie było już nieco lepiej bo słoneczko grzało. Wytoczyłem się o 6:19. Nawet nie próbowałem dogonić harmonogramu przelotu. Trafiam na "dworcu kolejowym" w Dąbrowie Górniczej na szlaban przed KŚ do Gliwic. Chwilę czekam. Potem czekam dwie kolejki na światłach na Alei Róż. Na finiszu jestem ze stratą 11 min. Ciągle jeszcze wyłazi Turbacz a dziś nie będzie okazji poodpoczywać bo w planach nieco jeżdżenia.
Po pracy całkiem przyjemne warunki do jazdy. Dziś trochę objazdów. Na początek turlam się przez Mec, Środulę i Stary Będzin do serwisu. Tu zabieram trochę złomów (2 koła i kilka kompletów pedałów) i kręcę przez całą prawie Dąbrowę Górniczą, gęsto utykając na światłach, do Kosmicznej Bazy. Umówiłem się z Moniką, że podjadę pożyczyć przyczepkę na wyjazd do Kłodzka. Zostawiam też przywiezione złomy. Jak mi powiedziała jakie ma co do nich plany... Mam nadzieję, że pochwali się efektem recyklingu na BS. Ciekaw jestem efektu. Potem przyjmuję instruktaż montażu i użytkowania trzeciego koła. Chwilę dłuższą rozmawiamy. Potem zapinam swoje sakwy i w końcu ruszam w drogę powrotną. Kieruję się na Antoniów, Piekło, Pogorię 4 i dalej przez Preczów i Sarnów do mojej wioski. Przy wsiowym Lewiatanie odbijam do wsiowego Dino i robię tam zapasy wypakowując sakwy na maxa by sprawdzić przy okazji jak się prowadzi obciążony skład. Ostatni kilometr to trochę mało na test ale daje się zauważyć lekką różnicę w porównaniu do pustej. Monika miała rację co do tego, że niektórzy kierowcy będą robić duże oczy widząc nieco dłuższy skład :-)
Kategoria Praca
DPZD
-
DST
35.00km
-
Czas
01:51
-
VAVG
18.92km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś jeszcze chłodniej niż wczoraj. I to odczucie mam pomimo tego, że skusiłem się na bluzę z długim rękawem. Potem żałowałem jeszcze przez 4km, że nie wziąłem pełnych rękawiczek. Ostatecznie jakoś dałem radę. Ruszam 6:10. Jest ładne słoneczko ale jest też i chłodny wiaterek. W cieniu jest wręcz zimno. Kręcę bez ciśnienia. Przejazd dość spokojny. Światła oporne, te na Alei Róż nawet bardzo. Na miejscu ze stratą 1 min. Po drodze raczej niewielu rowerzystów.
Po pracy warunki nieco lepsze niż rano ale termicznie szału nie ma. Troszkę podwiewa. Ładne słoneczko. Ogólnie dobre warunki do jazdy. Chyba jednak jeszcze po Turbaczu jestem zrąbany bo nie mam ochoty na objazdy i zadziwiająco chętnie zapadam w sen w każdej wygodnej pozycji. Z tego też powodu turlam się prosto do domu przez Mec, Środulę i Stary Będzin. Zahaczam po drodze o Kauflanda czyniąc tam nieduże zakupy i z balastem dalej przez Łagiszę i Sarnów wracam do domu. Kręcenie powrotne niespieszne i bez sensacji.
Kategoria Praca