limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2016

Dystans całkowity:1855.00 km (w terenie 321.00 km; 17.30%)
Czas w ruchu:109:27
Średnia prędkość:16.95 km/h
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:74.20 km i 4h 22m
Więcej statystyk

DPD

Poniedziałek, 6 czerwca 2016 | dodano: 06.06.2016

Trochę grzebania na starcie sprawia, że ruszam dość późno - 6:17. Słonecznie ale jeszcze rześko. Trochę wiaterku chyba ze wschodu. Kręci mi się dość dobrze biorąc pod uwagę wydarzenia weekendu. Co prawda trochę tu i tam jeszcze czuję, że coś jeszcze jest nie do końca zregenerowane ale im dalej od domu tym lepiej. Dziś nawet nie próbowałem dogonić harmonogramu przejazdu. Pierwsze światła stane. Potem dopadłem zamknięty szlaban na "dworcu kolejowym" w Dąbrowie Górniczej. Dalej po kolei światła na Alei Róż i na Mortimerze. Generalnie jednak droga spokojna i bez sensacji. Na miejscu ze stratą 5 min. ale jeszcze się nie zregenerowałem na tyle by się szarpać z czasem.

Powrót w ładnym słoneczku ale przy raczej zimny wietrze mniej więcej z północnego wschodu. Pod wiatr na młynkach żeby się nie zajechać. Wracam przez Mortimer, Reden, Pogorię 3, Preczów i Sarnów. Powrót bez sensacji, z przyjemnymi widokami w okolicach pojezierza. Po drodze mały stop we wsiowym Lewiatanie. Po wyrypie zero chęci do objazdów :-)


Kategoria Praca

Akcja "Turbacz"

  • DST 340.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 21:02
  • VAVG 16.16km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 czerwca 2016 | dodano: 06.06.2016
Uczestnicy


Ślad z małą przerwą (około 5km) bo mi się GPS zwiesił.

Akcja zorganizowana przez Mariusza.
Jeszcze nim się zaczęło już było wiadomo, że będzie bolało. W sumie cały wyjazd zajął mi około 32 godzin. Z tego ruchu (bo było też trochę wypychu i sprowadzania) 21 godzin. Zaczął się po 23:00 w piątek dojazdem na miejsce zbiórki czyli do Sosnowca. Tam już czekało pierwszych trzech z ekipy. Po mnie przyjechał jeszcze sam organizator i na końcu jego imiennik. Ruszamy bez marudzenia oklepaną, prostą i nudną trasą na Oświęcim. Trzymamy się głównych dróg, które o tej porze są pustawe. W Zatorze przerzucamy się z "44" na "28" do Wadowic. Tu zaczyna się powoli przejaśniać. Cały czas trzymając się "28" kręcimy przez Suchą Beskidzką, Maków Podhalański i Jordanów do Rabki-Zdroju. Niby jasno ale widoków nie ma bo wszystko tonie we mgle. Tylko na wysokości powyżej 500m ledwo widać słoneczko. W Rabce robimy dłuższy postój. Karmienie, suszenie ciuchów i czekanie na Marcina. Myśleliśmy, że pojedzie z nami ale okazało się, że jednak nie. Tośmy mu powiedzieli "kij w oko" i ruszamy na Turbacz. Droga na górę wypadła nam czerwonym szlakiem. Od razu solidny podjazd. I tak już prawie na sam szczyt. Gdzieś tak po drodze razem z Dominikiem zostajemy lekko w tyle. Przy schronisku na Maciejowej zanęcił nas ustawiany właśnie bar i poświęciliśmy chwilkę na zimnego browarka. Jakby lepiej się po tym trochę jechało. Na sam szczyt już bez większych postojów poza tymi na złapanie oddechu. Droga w sumie nienajgorsza biorąc pod uwagę to, że cały tydzień były regularne burze. Wprowadzamy jednak dużo. Ponad 140km w nogach sprawia, że niektóre odcinki są już zbyt dużym wyzwaniem. Przed samym szczytem, podczas wspinaczki po "schodach" odcina mnie totalnie. Staję, wciągam słodką bułkę, podziwiam widoki i cykam kilka foto. Jak się okazało, bardzo dobrze, bo ze szczytu i spod schroniska widoki słabsze. Na szczycie Domino zdążył już nieco pokimać nim się dokulałem. Robimy foto i staczamy się do schroniska gdzie chłopaki już pałaszują małe conieco. Z Dominem idziemy też za obiadem pozwalając sobie przy okazji na kolejnego browara. Domin zostaje na szczycie a my, po przerwie, ruszamy niebieskim szlakiem na dół. Asekuracyjnie większość sprowadzam do miejsca, gdzie już da się jechać po bardziej płaskim. Dystans i wypych zrobiły swoje i nie czuję się na siłach na pełny zjazd. Zresztą, nawet gdybym był wypoczęty, też bym się nie zdecydował. Brak umiejętności i za duży "cykor" ;-) Chłopaki co polecieli przodem powiedzieli potem, że były dwie gleby. Na szczęście bez złamań więc jedziemy dalej do Niedźwiedzia i Mszany Dolnej. Tu trochę się motamy. Mariusz próbuje też kupić nową kasetę bo na starej mu łańcuch przeskakuje ale nic z tego nie wychodzi i musi się męczyć resztę drogi. Kierujemy się przez Kasinę Wielką do Myślienic. Zjazdy, podjazdy. Jest fajnie tylko zmęczenie coraz większe. Po drodze stajemy na kawę i potem kawałek jedzie się lepiej. GPS usiłuje nas rzucić w stronę Krakowa ale my chcemy ominąć miasto by nie tracić czasu na przebijanie się przez labirynt ulic. Kierujemy się na Skawinę. Powoli robi się wieczór i w końcu zachodzi słońce. Trochę problemu sprawia nam Wisła. Trzeba znaleźć most na drugą stronę. Przebijamy się w okolicach Tyńca przy autostradzie A4. Tam też niedaleko na stacji robimy kolejny postój na wciągnięcie kawy. Teraz zależy nam już tylko na powrocie do domu. Kierujemy się mniej więcej do Trzebini a pośrednio do drogi "79". Zaczynam padać z braku snu. Kilka razy czuję jak zasypiam i budzę się w ostatniej chwili przed utratą równowagi. Zostaję z tyłu co trochę. Kiedy dociągamy wreszcie do "79" kładę się na moment na chodniku w nadziei na drzemkę. Może nawet z minutę albo dwie pokimałem ale dalej jest kiepsko. Chłopaki kręcą mocniej i lecą przodem. Ja zostaję z Mariuszem, który ma trochę problemów z napędem (a pewnie też i trochę dla towarzystwa został) i w Młoszowej całkiem chłopakom się odrywamy. Nawet nie mamy z nimi kontaktu bo Mariuszowi padł smartfon a ja nie mam do nich numerów. Mam nadzieję, że nie czekali na nas i polecieli szybciej. Ucinam sobie krótki sen na ławeczce w baszcie na placu zabaw naprzeciw pałacu. Trochę to pomaga i do Chrzanowa jakoś mi się jedzie. Głównie dlatego, że muszę się rozgrzać. Potem znowu mam problem ze snem. Męczy mnie co trochę i zatrzymuję się dość często spowalniając Mariusza. W okolicach Jaworzna robi się dzień. Tu też wiesza mi się GPS, którego resetuję w Mysłowicach. Kiedy docieramy do Sosnowca żegnam się z Mariuszem. Nie ma sensu żeby jeszcze przy mnie marudził jak praktycznie stoi już obok własnego łóżka. Ja na chwilę przysiadam na przystanku i mrużę oko. Niewiele to pomaga. Do Będzina wlokę się co 2-3 przystanki autobusowe przystając na moment. Nawet już ścieżką rowerową jedzie mi się kiepsko i co chwila mnie znosi na bok. W lasku grodzieckim rozciągam się na ławeczce i ucinam sobie ponad półgodzinną drzemkę, a właściwie to kamienny sen. Komary miały na mnie używanie. Od tego miejsca jednak jedzie mi się już całkiem dobrze i do domu docieram bez postojów. W domu jestem nieco po 7:00 zmordowany gorzej niż koń po westernie. Rowera już nie mam sił czyścić. Jedynie zdobywam się jeszcze na wrzucenie ciuchów do pralki, szybki prysznic i coś na ząb. Potem cała reszta niedzieli to spanie i jedzenie na zmianę. Wieczorem czuję się już trochę bardziej jak człowiek.
Wyrypa prima sort. Fizycznie przejechać taki dystans to dla mnie nie problem. Kłopotem jest brak snu przez tak długi czas. Dodatkowo start przed północą czyli nieprzespany okres kiedy organizm jest przyzwyczajony do spania. Krótkie drzemki po południu to za mało. Następną trzysetkę, jeśli kiedykolwiek odważę się jeszcze taką zaatakować, to tylko i wyłącznie jak start będzie w okolicach 5:00-6:00 tak, by mieć za sobą przespaną noc. Teraz czas na regenerację czyli jazdy tylko komunikacyjne bo w sobotę start na Kotlinę Kłodzką.



Pierwsze foto, pierwsze oznaki dnia.


Słońce usiłuje przebić się przez mgły.


Dłuższy popas w Rabce.


A potem już w końcu górskie widoczki.


Schronisko na Maciejowej. "Za winklem" odkryliśmy bar.


Wypychu było niemało.


Ale dało się też czasem korbą zakręcić.


Tu mnie odcięło. W sumie dobrze bo widoczek piękny.


Punkt zwrotny akcji.


Tu chwilę pomarudziliśmy (obiad, browar, regeneracja).


Potem długo były ładne widoczki.

Link do pełnej galerii


Kategoria Jednodniowe

DPD nieplanowane SD i to nie koniec jeżdżenia na dziś

  • DST 53.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:09
  • VAVG 24.65km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 3 czerwca 2016 | dodano: 03.06.2016

Dywan chmur, mokre jezdnie, wiatr ze wschodu ale termicznie nienajgorzej. Da się jechać "na krótko". Ruszam 6:14. Kręci mi się zadziwiająco dobrze. Pierwsze światła udaje się przejechać bez stania. Następne już niestety nie. Na Zielonej doganiam harmonogram przejazdu i od Parku Hallera już kręcę spokojnie. W sumie dziś przejazd bez większych zgrzytów. Na miejscu z zapasem około 5 min.

W ciągu dnia pochmurno. Czasem słońce usiłowało się przebić ale szło mu to marnie. Na szczęście nie padało i jezdnie podeschły. Dziś bez marudzenia prosto i szybko do domu by pospać przed wyrypą na Turbacz. Jadę przez Mec, Środulę, Stary Będzin, 11-go Listopada, Zamkowe, lasek grodziecki, światła na "86" i 913 do domu. Ruch masakryczny w Będzinie i na reszcie drogi do domu ale bez problemów. Staczam się na zjeździe na plac kiedy nagle coś chrupnęło w prawym pedale i się zablokował. Zatrzymuję rowerek i zaczynam oglądać defekt. Nienajlepsza prognoza przed planowaną trasą. Na szybko przekopuję się przez zdekompletowane pedały ale żaden nie jest do pary i wszystkie też dość mocno wytrzaskane. Szybki telefon do serwisu czy zdążę się zjawić przed zamknięciem. Zdążę ale nici z dłuższego spania. Co najwyżej krótka drzemka. Oj! Będzie potem bolało! Ruszam od razu najkrótszą drogą czyli "913". Potem obok fabryki domów i dalej przez parking przy nerce i przejście do celu. Wymiana idzie sprawnie. Biorę jeszcze tarczę do Błękitnego na przód i zwijam się do domu. Zupełnie inaczej się kręci na nowych pedałkach. Przede wszystkim jest cicho. I lżej chodzą. Wracam nieco dłuższym wariantem przez Łagiszę i Sarnów by zahaczyć jeszcze o wsiowego Lewiatana i zrobić małe zaopatrzenie na wyjazd. Potem prosto do domu ale to jeszcze nie będzie koniec dzisiejszego jeżdżenia. Około 23:00 ruszam na spotkanie ekipy do Sosnowca skąd ruszamy na Turbacz.

Pedałki wytrzymały jakieś 10090km. Nie mam im za złe, że wyzionęły ducha choć myślałem, że jeszcze pociągną Turbacz. Z drugiej strony dobrze, że padły w takim momencie bo dało się coś zrobić z tą awarią. W nocy byłby kanał. Chyba muszę kupić sobie jakieś na zapas i trzymać w domu "tak na zaś".


Kategoria Praca, Pedały, Serwis

DPD

  • DST 37.00km
  • Czas 01:36
  • VAVG 23.12km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 2 czerwca 2016 | dodano: 02.06.2016

Rano rześko, słonecznie, nierejstrowalny wiaterek. Trochę dziś grzebania przy starcie i w efekcie ruszam o 6:16. Początek idzie fajnie. Do Alei Róż przejazd spokojny. Za to na Alei jakiś wsiok w Nawarze na katowickich blachach wyprzedza mnie nie dość, że dużo za szybko, to jeszcze dużo za blisko mając cały drugi pas wolny. Potem i tak stoi na światłach. Zrobiłem mu foto blach na wszelki wypadek ale już nie było czasu zwrócić mu uwagę bo zaraz się światła przełączyły. Potem na ścieżce ostre hamowanie. Człowiek idzie stroną dla pieszych i rozpuszcza pieska na smyczy, który leci do kolegi po drugiej stronie przeciągając za sobą sznurek. Przy przystanku w centrum Zagórza kolejne ostre hamowanie przed lunatyczką. Ludzie chodzą jak zombie. W ogóle nie rozglądają się dookoła siebie. Na dodatek jakiś geniusz ustawił tam tablice informacyjne dość dobrze ograniczające widoczność. Reszta drogi już bez sensacji ale ogólnie wrażenie z dojazdu raczej średnio pozytywne.

W ciągu dnia deszczyk był raczej symboliczny choć niemal bez przerw. Ruszam do powrotu przy drobnych, pojedynczych kropelkach. Kręcę w stronę Mecu i Środuli kierując się do Będzina. Kropelki nieco przyspieszają ale daleko im jeszcze do etapu przemaczania wszystkiego. Wstępuję do serwisu. Nie ma dalej platform na maszynkach. Jak nie dojadą nim ruszę z chłopakami do Kotliny Kłodzkiej, to będę zmuszony założyć jakiekolwiek na maszynkach. Trochę szkoda ale niestety obecne mogłyby nie przetrzymać ponad tygodniowego kręcenia. Ruszam w stronę dworca kolejowego ale kropelki już przyspieszyły znacznie i czuję, że mogę dojechać mokry do centrum Sosnowca. Dzwonię do Maćka i odwołuję swój udział w dzisiejszym omawianiu trasy na Kłodzko.  Ruszam w drogę powrotną do domu. Na ul. 11-go Listopada dalej korek ale tym razem widzę przyczynę. Mniej więcej naprzeciw Kauflanda stoi autobus. Chodnik przegrodzony taśmami. 3 radiowozy. Straż pożarna. Nie przystaję jednak by się zorientować o co tam chodzi bo deszczyk powoli się rozpędza. Jadę w stronę targu i dalej do Łagiszy. Mijam elektrownię i nagle już niezły deszczyk rozwija się w ulewę. Dociągam do najbliższego przystanku i czekam aż trochę ustanie. Trwało to jakoś 10 min. nim kręcę ponownie. Dalej w deszczu. W butach mokro. Nie sama woda jest jednak najgorsza. Przy prędkości powyżej 25km/h mokre ciuchy poważnie wychładzają. Jest mi po prostu zimno. W Łagiszy znów jełop wyprzedzający dużo za blisko. Kolejny już w Psarach. Jakaś furgonetka budowlańców wyjechała za mną zza zakrętu i zamiast poczekać aż z przeciwka przejedzie osobówka to na chama wyprzedza skracając manewr i zmuszając mnie do zjechania w strugę spływającej wody. Ostatnie 1,6km już spokojne choć ciągle jeszcze w padających kropelkach. Na miejscu suszę tylko amorki i smaruję je. Rower nawet nie jest jakoś specjalnie uflejany ale na pewno będę musiał pokapać smarem łańcuch.


Kategoria Praca

DPD

  • DST 36.00km
  • Czas 01:37
  • VAVG 22.27km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 1 czerwca 2016 | dodano: 01.06.2016

Poranek bardzo przyjemny. Bardziej rześki niż wczoraj. Mgły na polach, słoneczko, trochę niegroźnych chmurek. Start 6:09. Jezdnie z zanikającymi śladami opadów. Jedzie mi się od samego początku bardzo dobrze i punkty pośrednie do Dąbrowy Górniczej zaliczam w bardzo dobrym czasie. W Parku Hallera jestem na tyle wcześniej, że zaczynam kręcić spokojniej. Robię postój na foto hotelu. Światła na Alei Róż wyłączone. Była jakaś kolizja. Na asfalcie drobinki potłuczonego szkła a na wysepce przy sygnalizatorach kupka resztek ale samych pojazdów już nie było. Kolega w pracy powiedział mi potem, że samochody skasowane konkretnie. Reszta drogi bez większych sensacji. Na miejscu z zapasem 10 min. Bardzo przyjemny i spokojny dojazd do pracy.

Cały dzień wytrzymało bez deszczu. Na wyjściu jeszcze ruszałem "po suchości" ale na prawej flance zbierał się już front. Udało mi się dociągnąć do Mortimera, kiedy spadły pierwsze krople. Myślałem, że się rozkręci gwałtownie i na chwilę przystanąłem pod schodami DorJan-a. Krople leciały grube ale niezbyt gęste. Ruszam dalej. Taki opad towarzyszy mi przez Starocmentarną i Reden aż do Mostu Ucieczki. Za nim deszcz robi się drobniejszy. Bez gięcia kręcę na Zieloną i na czarny szlak do Łagiszy. Kapie cały czas ale jakoś tak niezdecydowanie. Trochę nasiąkam miejscami. Najgorsze jest to, że koła podrywają syf i wszystko ląduje albo na ramie albo na moich nogach. W Łagiszy opad zanikający, a i na jezdni znać, że tu było delikatniej. Tym razem front jest nieco po lewej i przede mną. Mniej więcej nad Dorotką. Wiatr nieznaczny i raczej nie wygląda na to by mi miało to przesunąć nad głowę. W Sarnowie prawie suche asfalty. Za światłami na "86" też tylko nieznaczne ślady opadu. Kręcę jednak bez ociągania bo chmurki są nieciekawe. Udaje się do domu dociągnąć tylko lekko pokapanym. Rower uflejany koncertowo. Szybkie mycie i smarowanie amorów. Jutro łańcuch i zawiasy. Dobrze, że roślinki dostają trochę wody ale te tańce między burzami powoli zaczynają robić się męczące.


Kategoria Praca