Październik, 2012
Dystans całkowity: | 1272.00 km (w terenie 206.00 km; 16.19%) |
Czas w ruchu: | 75:08 |
Średnia prędkość: | 16.93 km/h |
Liczba aktywności: | 28 |
Średnio na aktywność: | 45.43 km i 2h 41m |
Więcej statystyk |
DPND
-
DST
35.00km
-
Czas
01:39
-
VAVG
21.21km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
+5 na starcie. Miejscami lekka mgła. Poza tym jechało się całkiem dobrze. Już chyba nawet zaczynam się przyzwyczajać do ciemności.
W pracy zeszło dłużej i powrót zakończył mi się już po ciemku. Musiałem też odpuścić spotkanie klubu w PTTK. Po drodze na Pogorię 3 spotykam grupkę Ghostów. Szybkie "cześć" w locie i już się tracimy z oczu.
Cieplutko.
Kategoria Praca
DPOND + rozpierducha
-
DST
46.00km
-
Czas
02:05
-
VAVG
22.08km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
+4 na starcie. Ładnie kolorki się zmieniały na niebie zanim do pracy dojechałem. "Miszczowie" znowu pokazali co umieją. Wyprzedził mnie jeden na prostej prawie na czołowe wjeżdżając drugiemu. Wiele nie brakło jakby się trącnęli.
I jedzie się teraz rewelacyjnie. Jest czym depnąć :-)
Po pracy podjechałem do Marcina i razem pojechaliśmy na działkę do Waldka zrobić rozpierduchę. We czterech demolowaliśmy altankę. Nawet nieźle to szło i do zachodu słońca robotę udało się zrobić. Potem jeszcze chwila opowiastek różnych i żegnamy się z Waldkiem. Z Marcinem jedziemy do Decathlonu gdzie robię nieco zakupów pod kątem jeżdżenia przy niższych temperaturach. Żegnamy się i wracam przez Będzin, Łagiszę i Sarnów do domu. Jechało się całkiem fajnie mimo ciemności. Ciepło.
Kategoria Praca
SOND
-
DST
35.00km
-
Teren
12.00km
-
Czas
01:45
-
VAVG
20.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy komunikacją publiczną więc temperaturka i opady były rano mało istotne dla mnie.
Po pracy jeszcze komunikacją do serwisu po odbiór Meridy.
Wymieniony cały napęd, suport, dołożona szprycha, wymienione klocki hamulcowe na tyle. 340 zetów łącznie.
Oczywiście obowiązkowa jazda testowa. Pogoria 3 i 4, Chrobakowe, Malinowice i do domu. Dojechałem już po zachodzie. Pogoda po południu wyjątkowo dopisująca. Ciepło, słonecznie, nieznaczny wiaterek. Lux.
Kategoria Serwis, Inne
DPD
-
DST
34.00km
-
Czas
01:43
-
VAVG
19.81km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
+10 na starcie. Ciemno jak ... (na kropeczkach wpisz co uważasz).
Prognoza prawie się sprawdziła. Prawie, bo zaczęło padać. I prawie, bo nie przestało do 17:00. Do tej godziny czekałem. Potem wszamałem coś na szybko i w końcu około 17:30 wybyłem w drogę do domu, którą zagiąłem tak, żeby podjechać do Oli i wymienić się zdjęciami. Zostawiłem moje na płytce dla niej i dla Edyty a w zamian dostałem płytkę ze zdjęciami ich autorstwa. Do samych drzwi nie przestało padać tak też i wróciłem zlany do gołej skóry. Na odcinku między Decathlonem w Sosnowcu a przejazdem pod torami przed dworcem kolejowym w Będzinie ze dwa razy wjechałem w rozlewiska. Neoprenowe ochraniacze, jakkolwiek utrzymały względną ciepłotę, to na pewno były zupełnie nieprzystosowane do takiej ilości wody. Ładnie nasiąkły. Podobnie jak spodnie do kolan. Zebrałem też jednego bryzga centralnie na klatę ale nie mam o to pretensji do kierowcy. Takie warunki.
Od Będzina opad nieco zelżał ale nie ustał. Kręcąc młynkami, by cały czas być rozgrzanym, dojechałem do domu. Ciuchy do pralki, ochraniacze i buty w proszek i do wody.
A potem półtorej godziny szczerzenia się do monitora przy oglądaniu pokaźnej kolekcji zdjęć z wypadu w Beskid Niski. Strasznie energetyczny wyjazd. Aż trudno mi uwierzyć, że to były raptem 4 dni jeżdżenia i jeden na wycieczkę pieszą. Wydaje się jakby to był przynajmniej tydzień. Było tyle do zobaczenia, tyle do przejechania...
Kategoria Praca
OS
-
DST
10.00km
-
Czas
00:30
-
VAVG
20.00km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
+17. Szybki, przy niemiłosiernym jęczeniu łańcucha, kurs do sklepu w celu uzupełnienia drobnych braków w lodówce. Potem równie szybki ale nieco dłuższy kurs do serwisu w Będzinie. Po drodze obtrąbiono mnie ale w wersji przyjacielskiej. Sądzę, że był to Nekor. Tak wnoszę po logo na samochodzie bo kierowcy nie zdążyłem zauważyć. Ewentualnie był to Adam, którego z Nekorem zostawialiśmy na urlopie w Ustroniu.
Rowerek ma zaordynowaną wymianę napędu (korba+łańcuch+kaseta), uzupełnienie szprych z tyłu i centrowanie, wyprostowanie sprawy niehamującego tylnego hamulca oraz ogólny przegląd. Odbiór w środę po pracy.
Powrót już nierowerowy.
Kategoria Inne, Serwis
Beskid Niski - Dzień 5
-
DST
13.00km
-
Czas
00:35
-
VAVG
22.29km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dnia ostatniego naszej wyprawy w Beskid Niski jeżdżenia rowerkiem po górach nie było. Jedynie spod drzwi domku do potoku umyć trochę pojazdy z błota żeby nie zafajdać Oli samochodu do imentu zwłaszcza od przednich kół, które wypięte jechały w bagażniku.
Rankiem wybraliśmy się pieszo poszukać resztek huty szkła, która widniała na mapie. Dobrze, że gospodarz nam podpowiedział gdzie szukać bo okazało się w terenie, że tak nie do końca się to z mapą zgadza. Ale udało się znaleźć. Przedtem jednak była przeprawa przez pastwiska i kolejną rozjeżdżoną traktorami drogę. Oczywiście przy dobrej zabawie i wzajemnym foceniu. Z huty docieramy do szlaku niebieskiego, nim do czerwonego i asfaltem do kwatery. Wyszło jakieś 10 km deptania. Taki spacerek na pożegnanie przed wyjazdem.
Potem coś zjeść, spakować się, zawiesić rowerki, zapłacić i w drogę.
Widoczki bajkowe. Zwłaszcza, że od samego rana była rewelacyjna pogoda. Ciepło, słonecznie, fotograficzne chmurki. Żal wyjeżdżać.
Bez przygód wracamy do Sosnowca. Najpierw odwozimy Edytę. Potem z Olą jadę do niej gdzie pomagam rozpakować rowerki (choć pewnie doskonale by sobie dała radę bez udziału moich dwóch lewych rąk ;-) ). Żegnam się i jadę do domu. Łańcuch piszczy niemiłosiernie ale już go nie smaruję bo w poniedziałek oddaję Meridkę do serwisu (wymiana napędu, serwis koła i hamulca, może suport). Całą drogę kręcę na młynkach żeby szybko i żeby się nie wychłodzić.
Zabawa musiała być. Tu z "liścioma".
Blisko, coraz bliżej...
Cel osiągnięty.
Widoczki i pogoda kuszą by pozostać na dłużej.
Moja tylna przerzutka po wczorajszym hasaniu po górach :-)
"Pranie" rowerów.
Widoczki na do widzenia.
Tylko kilka dni a tak potężnie naładowane akumulatory. Na wspomnienie tego co się działo na przejazdach to mi się uśmiech za uszami kończy :-)
Ola z Edytą wybrały fajne miejsce, z fajnymi trasami i na dodatek trafiły z pogodą. W ich towarzystwie bardzo szybko i bardzo wesoło leciał czas. Za szybko. Bardzo się cieszę, że miałem możliwość skorzystania z zaproszenia na ten wyjazd.
Olu, Edyto dzięki.
I jeszcze link do galerii autorstwa Oli
Kategoria Kilkudniowe
Beskid Niski - Dzień 4
-
DST
59.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
06:00
-
VAVG
9.83km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzień ślimaty od startu. Kapie. Przestaje. Kapie. Przestaje. I tak cały czas. Jednak siedzieć na kwaterze nie ma sensu a i kapanie takie raczej z kategorii małoszkodliwych. Zwykle ustaje, jak Ola kurtkę zakłada (mam przeciwdeszczówkę i nie zawaham się jej użyć). Tak też i jedziemy. W planach jest pokonanie grzbietem Magury Małostowskiej. Ale na początek trzeba się na ten grzbiet wspiąć. I jest trochę roboty bo podjazdy konkretne. Podobnie jak widoki :-)
Po drodze dalej a to jakby padało albo nie. Docieramy do schroniska na Magurze Małostowskiej i tam serwujemy sobie gorące napoje a ja dodatkowo pierogi z kapustą. Nieco ogrzani i podsuszeni jedziemy dalej. Tym razem przez las szlakiem. Klimatyczna droga. Mgła. Czasem coś kapnie. Szaro. Rewelacja. Na koniec oczywiście karkołomny zjazd asfaltem, gdzie jadę bardzo zachowawczo mając w pamięci, że tylny hamulec owszem trzyma ale najpierw trzeba go napompować. Ale i tak leci się bardzo szybko.
A potem się zaczęło. Droga, której nie ma ewentualnie objawia się czasem. Miał to być skrót. Dystansowo był. Czasowo ani trochę ale nam się nie spieszyło. Ponownie błotko, brody, skakanie przez drzewa, łażenie po skarpach. Czad :-]
No i widoki.
Wybywamy za jakiś czas znowu na asfalt. Zjeżdżamy tym co niedawno wjeżdżaliśmy by za chwilę ponownie się wspinać choć inną już drogą. Widoczki ciągle nie chcą być inne, niż zapierające dech.
Potem znowu wypych. Uślizgi na bocie. Zjazd po błocie i taaaaaaaaki pstrąg niedaleko zapory. Przez zaporę nie udaje nam się przedostać i trzeba objazd na około zrobić. Wracamy już po ciemku. Kolejny dzionek za nami. Aż trudno uwierzyć jak szybko poleciał przy dobrej zabawie.
Schronisko na Magurze Małostowskiej.
Kolejne spotkanie ze "smokiem".
We mgle przed siebie.
Mgła, opuszczony cmentarz, samotna dziewczyna... jak początek horroru ;-)
I początek terenowego hardcore-u.
Kawałki brodziło się normalnie w potoczku.
Tu było rzucanie rowerami przez drzewa.
Ony grzbiet, co to go dziewczyny mają za plecami, tośmy tak z godzinkę, dwie wcześniej jechali.
Powrót już w kompletnych ciemnościach. Jeziorko obejrzeliśmy dnia następnego z samochodu wracając do szarej rzeczywistości.
Link do galerii wszystkich zdjęć z wyjazdu
Kategoria Kilkudniowe
Beskid Niski - Dzień 3
-
DST
56.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
05:30
-
VAVG
10.18km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na śniadanko wczorajsze grzyby. Robię wpis, znaczy się żyjemy. Smoków i jedorożców nie widzieliśmy. Ale humory dopisywały.
Nad ranem przymroziło i na wyjeździe poowijaliśmy się dość szczelnie ale jak to w czasie jazdy, robi się ciepło i przez początek trasy stopniowe zrzucanie kolejnych warstw. Początek asfaltem. Edycie coś dzwoni przy przedniej tarczy hamulca. Wbijamy w teren i zatrzymujemy się zrobić ogląd o co biega. Okazuje się, że sprężynka odbijająca klocki hamulcowe jest pogięta i nie działa. Hamulec generalnie trzyma tylko trze. Edyta zostawia nas i zaczyna powrót na kwaterę. Dzień nie zaczął się za dobrze. Ola i ja jedziemy dalej. Terenem. Jest ciekawie. Brodów nie za wiele ale za to błotka trochę. Wjazdy i zjazdy. Po drodze telefony komórkowe dostają czkawki. Raz gubią i znajdują zasięg. SMS-ami i rozmowami nawiązujemy łączność z Edytą. Przeprowadziła konsultacje z zaufanym serwisantem i wychodzi na to, że z tym defektem hamulca może spokojnie jechać tyle, że tarcza będzie nieco tarła i hałasowała. Umawiamy się w Wysowej a tymczasem przedzieramy się z Olą dalej. Wypych (kolejny) i zjazd. Po drodze spotykamy jednego brata w nałogu. Do Wysowej zjazd terenowo-asfaltowy (dla konia 1 godzina).
Edyta znów jest z nami i jedziemy dalej.
Na granicy robimy sesję zdjęciową i tak przez chwilę rozważamy utworzenie filii zagranicznej Cyklozy i Ghostbikres (CykloGhost). Jednak na razie pomysł zostaje odłożony "na zaś". Żółtym szlakiem pniemy się pod górę metodą wypychowo-wjazdową. Zaczyna mi latać łańcuch po ząbkach jak depnę mocniej :-/ Zaczyna się jazda na młynkach. Przebijamy się terenem do cywilizacji. Po drodze fotografując pasące się luzem koniki. Edyta zachwala nam stadninę koni huculskich i tam też się udajemy w celu naładowania akumulatorów. Wciągamy solidny obiadek z deserem i już o szarówce zaczynamy powrót na kwaterę. Oczywiście dalej focąc co tylko znajdzie się w zasięgu wzroku oraz siebie nawzajem w czasie jazdy.
Gdzieś po drodze dziewczyny zauważają, że mi tylne koło jakoś dziwnie lata (chyba nawet już dnia poprzedniego to spostrzeżenie poczyniły). Okazało się, że znowu poszła szprycha. Straty rosną. Rowerek ewidentnie domaga się przeglądu. I jeszcze do kompletu tylny hamulec też coś nie teges. Trzeba klamką popracować zanim zacznie hamować.
Zimy początek.
W terenie.
Coraz cieplej.
Ola walczy z podjazdem. Na foto nie widać jak to wygląda w rzeczywistości.
A stąd już tylko zjazd :-)
Taki, o! Ten zjad.
Wysowa. Jesteśmy w komplecie.
Tu narodziła się idea CYKLOGHOSTA.
Wypych. Neverending story.
Dziewczyny pastwią się fotograficznie nad konikami.
CPN-y jeszcze istnieją :-)
Na kwaterę ściągamy już w ciemnościach.
Link do galerii z wszystkimi zdjęciami z wyjazdu.
Kategoria Kilkudniowe
Beskid Niski - Dzień 2
-
DST
46.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
04:39
-
VAVG
9.89km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Drugi pętelka zaczęta pod schroniskiem w Bartnem. Tym razem w odwrotną stronę. I równie ciekawie. Na początek szorowanie i smarowanie rowerków a zaraz potem zjazd spod schroniska. Leci się, że hej! 56 km/h mam w momencie i można by więcej polecieć ale raz, że robi się zimno przy takim pędzie a dwa, że droga kręta i z pagórkami gdzie można nieźle poszybować jak się przegnie z prędkością. Na jednym z łuków wyrzuca mnie lekko na trawę i dobrze, że było gdzie przybrać. W nogach zrobiło mi się nieco miękko i jakoś tak bardziej kurczowo trzymałem się potem klamek do końca zjazdu :-p
Asfalt nie trwał długo i wbijamy w teren. Początek jechany, potem jechano-wpychany i zjazd terenowy. W połowie stoku zapachniało nam grzybami więc oczywiście wskakujemy w las. Sukces odnosi pierwsza Ola, chwilę potem Edyta i na końcu ja też dorzucam coś tam do kupki choć potem okazuje się, że część tego co znaleźliśmy to mogą być "Szatany" i po drodze je wyrzucamy.
Wracamy na asfalty. Po drodze focimy kolejne cerkwie, cmentarze z okresu I Wojny Światowej i siebie nawzajem na podjazdach, zjazdach i w sytuacjach różnych (wesołych głównie).
Końcóweczkę robimy szlakiem rowerowym zakończoną przepięknym zjazdem i ponownym wjazdem pod schronisko. Tu pakujemy nasze bagaże i rowerki i wybywamy na nową kwaterę, którą Edyta zarezerwowała w Uściu Gorlickim. Miejsce okazuje się rewelacyjne. Mamy do dyspozycji 2 pokoje w całkiem pustym domu, pokój z kominkiem i kuchnię. Wszystko to na uboczu. Po prostu rewelacja.
Rozpakowujemy bagaże, składamy rowerki i dzień się kończy.
Cerkiew w Bartnem (większa).
Tutaj bród "luksusowy" wyłożony betonowymi płytami.
Wypych.
Wjazd z wypychem.
Wypłaszczenie po zjeździe.
Efekt grzyboszukania.
Jeden z cmentarzy z okresu I Wojny Światowej.
Chatka łemkowska.
Dziewczyny na zjeździe :-)
W końcu się nie dowiedziałem, czy ta obręcz to pozostałość po pierwszym, który poległ na tym zjeździe czy tak po prostu recycling.
Link do galerii wszystkich zdjęć z wyjazdu.
Kategoria Kilkudniowe
Beskid Niski - Dzień 1
-
DST
58.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
06:00
-
VAVG
9.67km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy dzień rozjeżdżania Beskidu Niskiego zorganizowanego przez Olę i Edytę. Kwaterę mamy w schronisku w Bartnem sporo ponad 600 m. n. p. m. Klimat specyficzny dla schroniska czyli totalny luz. Nic, tylko im pozazdrościć. My z naszym trybem działania według zegarka zupełnie tam nie pasujemy ale też i szybko udaje się wchłonąć ten styl funkcjonowania :-)
Śniadanko na początek, rzut okiem jak tam z rowerkami i ruszamy.
Tras w szczegółach nie będę opisywał bo raz, że są na mapie, dwa że te kilka dni śmigania po górach i dolinach zlewa mi się w jedną długą trasę i dopiero przy pomocy zdjęć jestem sobie w stanie poukładać tkwiące w pamięci widoki w chronologicznym porządku. Po prostu było tego tak dużo, że banan z twarzy ciągle nie daje się zetrzeć :-)
W każdym bądź razie jechaliśmy sobie spokojnie. Gdzie się dało na zjeździe to bez trzymania klamek, gdzie trzeba było, to rzeźbiąc na "jedyneczkach" (a było takich miejsc niemało). Często gęsto fociliśmy we trójkę. Sam doliczyłem się prawie tysiąca zdjęć z tego wyjazdu.
Ola i Edyta znały częściowo te tereny z pieszych wędrówek a resztę miały oczytaną i opisaną więc właściwie jeździliśmy jak po swoim bez błądzenia i kręcenia. Nie znaczy to, że było monotonnie i nudno. Dokładnie przeciwnie. A to bród co jakiś czas do przebycia - czasem na kołach a czasem skacząc z kamienia na kamień. A to bagnista dróżka. Innym razem grzbietem po łąkach albo grzbietem ale po lesie. Było też trochę wpychania i dość karkołomnych zjazdów.
Pogoda również nieźle dopisała pomimo niejakiej różnorodności. Upałów nie było bo wiadomo, że to już jesień ale nie było też zimno. Tak w sam raz by od rana do zachodu pokręcić się po okolicy z małym postojem na obiadek. Doświadczyliśmy jednego przymrozka (przymrozku?) i delikatnego opadu w ciągu naszego pobytu. Tak poza tym to było dość ciepło i słonecznie.
Po drodze mnóstwo cudów do oglądania co też i widać na zdjęciach: cerkwie, przydrożne kapliczki, widoki, kolorki lasu, zwierzaczki dzikie (które niestety były w większości za szybkie by dać się sfotografować) i hodowlane (które z kolei zupełnie nie przejmowały się tym, że są focone) oraz różne inne dziwy.
Generalnie to było świetnie spędzony dzień na bardzo ciekawej trasie w znakomitym towarzystwie przy mnóstwie dobrej zabawy.
Do schroniska wracamy tuż przed zachodem słońca a tam zasiadamy przy kominku, pierogach i pomidorowej.
Przedstartowe foto w dniu pierwszym.
Urywam sobie łańcuch.
Zwierzaczki nie do końca dzikie.
Podwórkowa ozdoba. A u nas jakieś tam krasnale w ogródkach stawiają i plastikowe bociany...
Cerkiew w Kotani. Jedna z wielu na naszych szlakach.
W Magórskim Parku Narodowym :-)
Był wysyp grzybów...
Popas z widokami.
Przez bród "na butach"...
... i na kołach.
Spotkanie ze "smokiem".
Tu chyba nie słyszeli o "północności" rośnięcia mchu. Ten wybrał kierunek mniej więcej wschodni.
Prawie koniec dziennej pętelki. Jeszcze tylko podjazd...
...i końcowe foto pod schroniskiem.
Link do galerii zdjęć z całego wyjazdu
Kategoria Kilkudniowe