limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w kategorii

Szprycha

Dystans całkowity:2126.00 km (w terenie 276.00 km; 12.98%)
Czas w ruchu:109:16
Średnia prędkość:19.46 km/h
Maksymalna prędkość:45.50 km/h
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:73.31 km i 3h 46m
Więcej statystyk

Na Roztocze dzień 1

  • DST 216.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 11:13
  • VAVG 19.26km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 sierpnia 2016 | dodano: 22.08.2016

Dziś ruszam rowerkiem na zlot PTTK na Roztoczu. Planowałem jechać wcześnie (5:00-6:00) ale poranek był mglisty i chłodny i ostatecznie ruszam 7:01. Słonecznie ale chłodno. Jadę na krótko. Początek oporny. Po 3km postój na zakupy w piekarni. Potem na Pogorii 4 przerwa na wszamanie części zakupów. Jedzie się całkiem nieźle. Na Antoniowie trafia się króliczek więc jest okazja nieco podgonić. Po 21km słyszę niezbyt głośny trzask i od razu zaczynam podejrzewać, że pękła szprycha. Staję. Sprawdzam. Niestety tak. Foto dokumentalne i kręcę dalej. Jakoś to będzie. Nie rzuca za bardzo zadkiem więc powinienem dojechać. Dłuższą przerwę na odpoczynek i karmienie robię na rynku w Wolbromiu. Aż szkoda, że ruch w takich miasteczkach przepuszczany jest przez takie miejsca. Odechciewa się tam siedzieć w tym hałasie. Kręcę mozolnie dalej. Widoki bajkowe. Obiad zamierzam zjeść w Pińczowie i kiedy tam docieram robię rekonesans co do możliwości. Tracę ponad 20 min. by się przekonać, że restauracja w hotelu nie ma wejścia z zewnątrz więc pewnie dla gości tylko. Jadłodajnia na rynku nie ma za bardzo warunków by usiąść na zewnątrz i mieć oko na rower. Poza tym jest przy bardzo ruchliwej drodze. Z kolei gastronomia przy jeziorze to pizzeria. Potem jeszcze na wylocie przyuważam kolejną jadłodajnię ale też przy głównej drodze. Rezygnuję z obiadu i jadę dalej. Kiedy osiągam spokojniejszą drogę i kawałek lasu zjeżdżam na bok i wciągam resztę kanapek, którą przygotowałem sobie przed startem. Po drodze dwa "resety". Droga momentami była bardzo nużąca i mózg wyłączał się z pracy. Wtedy zjeżdżałem na bok, rozciągałem się na trawce bądź ściernisku i na chwilę przymykałem oczy. 3-5 min. takiej przerwy i od razu jechało się lepiej. Dziś wypadły one po około 60 i 120 kilometrze. W okolicach Osieku zaczynam rozglądać się za noclegiem bo już powoli robi się wieczór. Gotów jestem trochę dojechać do spania ale okazuje się, że w okolicy albo wszystko zajęte albo nie chcą przed długim weekendem brać jednej osoby na jeden nocleg. Skoro tak to ubieram się na ciepło i ruszam dalej z zamiarem dokręcenia po nocy do Krasnobrodu. Dojadę skonany ale przynajmniej nie będę marnował czasu. Jest już ciemno i zrobiło się mocno chłodniej. W czasie jazdy jest wręcz zimno. Ubieram nawet jeszcze przeciwdeszczówkę by się ochronić przed wiatrem ale mój entuzjazm dla jazdy nocnej gwałtownie spada. Kiedy przy "79" dostrzegam szyld zajazdu "Pod Dębami" i info o noclegach nie waham się ani chwili i skręcam na podjazd. Jest nocleg więc płacę, pakuję się do pokoju i wbijam pod ciepły prysznic. Ostatecznie nawet nienajgorzej dziś poszło. Jednak jak sobie przypominam, że chciałem do Krasnobrodu jednym pociągnięciem z sakwami dojechać to dochodzę do wniosku, że przeceniłem nieco swoje siły. Może na full-u i gdybym wystartował o północy... Ale to byłaby mordercza jazda.


Link do pełnej galerii



Wolbrom.


Książ Wielki.


Szydłów.



Kategoria Kilkudniowe, Szprycha

Częstochowa

  • DST 174.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 08:23
  • VAVG 20.76km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 lipca 2016 | dodano: 10.07.2016
Uczestnicy

Budząc się o 4:00 tak sobie myślałem, że po cholerę mi to. Mógłbym się na drugi bok przewracać właśnie i spać dalej aż nie zgłodnieję. Zamiast tego zwlekam zwłoki z wyrka i zaczynam mozolnie rozruch. Śniadanie, prysznic, pakowanie, czyszczenie rowerka i ostatecznie ruszam 6:01. Dziś klubowy wyjazd do Częstochowy na pielgrzymkę rowerową. Dla mnie to tylko okazja pojeździć ale kilka osób zamierza też we mszy uczestniczyć. Startujemy podzieleni. Ja jadę na spotkanie na Zagórzu. Pod DorJan-em ma czekać Prezes i ci, którzy chcą całą drogę na rowerach zrobić. Dojeżdżam jako czwarty. Prezes kilka minut po mnie. Bez większej zwłoki ruszamy. Prowadzi Marcin więc pozostaje tylko cieszyć się jazdą. Kręcimy przez Dąbrowę Górniczą w stronę Pogorii 3 i dalej na Antoniów. Stamtąd kierunek na Siewierz. Pogoda taka sobie. Dość dużo chmur, wiaterek, raczej chłodnawo w krótkim rękawku. Czasem usiłuje przebić się słońce ale z marnym skutkiem. Z Siewierza, po foto przy zamku, jedziemy dalej do Myszkowa. Kiedyś podjazd, który jest po drodze, wyrywał płuca. Teraz, po zaprawie w górach w Kotlinie i potem z Michałem w Wyspowym, łyka się go nawet nie wiadomo kiedy nie zrzucając nawet z blatu. Z Myszkowa kręcimy dalej asfaltami do Poraja, gdzie mamy się spotkać z większą częścią naszej grupy. Podjeżdżają pociągiem, który wyprzedza nas kilka km przed Porajem. Witamy się, robimy fotograficzne liczenie ciał i ruszamy mniej więcej na Olsztyn. Prowadzi dalej Prezes ale czasem mu się grupa wyrywa do przodu, co w kilku miejscach skutkuje tym, że nadgorliwi muszą się wracać. Sam też czasem rwę do przodu by zrobić foto nadciągającej grupy. W ogóle dziś miałem dobry, pomimo niechęci do wstawania, dzień na kręcenie. Nogi podawały rewelacyjnie i młynkowanie na podjazdach szło mi całkiem nieźle. Po drodze do samej Częstochowy mijamy dwie grupy pielgrzymów, których potem widzimy jak podchodzą pod Klasztor na Jasnej Górze. Bierzemy, wraz z innymi grupami rowerowymi, udział w przejeździe przez miasto i potem rozchodzimy się. Niektórzy na obiad, inni na mszę. Zjeżdżamy się dopiero po 14:00 i wspólnie zwiedzamy muzeum górnicze. Stamtąd rozpoczynamy powrót w nieco już szczuplejszym gronie. Jedziemy do Nierady odwiedzić sprawdzoną pizzerię. Oczywiście nie pooglądać tylko w celach kulinarnych. Wciągam pyszny makaronik. Reszta drogi powrotnej też już ograna. Jedziemy do Woźnik pokonując kolejne pagórki. Trochę się też rozciągamy i na rynku spotykamy się zjeżdżając z różnych kierunków. Potem mega zjazd spod wieży przeciwpożarowej do Cynkowa. Przez las przebijamy się do Strąkowa. Odcinek fajny o tyle, że można sobie bezkarnie samochody powyprzedzać. Na tych dziurach co tam są nie mają szans ganiać się z rowerem :-) W Strąkowie zjeżdżamy się z grupą Andrzeja. Nie zajechali do Nierady tylko spokojnie kręcili dalej. Tu dokonujemy uzupełnienia płynów i już w grupie toczymy się przez las na Zendek i dalej asfaltami do Przeczyc. Wyremontowanym mostkiem obok Pana Ryby przeskakujemy rzekę w drodze do Wojkowic Kościelnych i Pogorii 4. Tu mi Michał mówi, że mi bardzo bije tylne koło. Już na podjeździe do Woźnik słyszałem niepokojące brzęknięcie ale nie widziałem urwanej szprychy. Dopiero na światłach w Wojkowicach przyjrzałem się dokładnie i znalazłem defekt. Szprycha pękła na gwincie w nyplu i tylko nie wyskoczyła z niego ale już nie naciągała koła, co dawało widoczne bicie. Ale w jeździe to nie przeszkadzało. Wzdłuż Pogorii 4 kręcimy grupą kierując się na Ratanice gdzie zasiadamy w knajpce na produkty czeskiego browarnictwa. Pozwalam sobie na wspominki z Kotliny Kłodzkiej w postaci ciemnego Litovela. Schodzi nam jakieś pół godzinki nim ruszamy dalej. Żegnam się z ekipą przy "Pod Dębami". Oni dalej w stronę Będzina a ja już solo przez Preczów i Sarnów do domu. Po drodze przy domu wstępuję jedynie po czteropak na jutro i kończę jazdę na dziś smarowaniem amorków. Jutro w planach nierowerowe byczenie.


Link do pełnej galerii



Siewierz.


W Poraju już komplet.


Nieco terenu w drodze do Olsztyna.


Nasi pod katedrą.




Zwiedzamy.


Walka na podjeździe do Woźnik.


W lesie między Strąkowem a Zendkiem.


Pogoria 4 to jakby już być w domu.


Chcę oddać Rzeźnika do przeglądu więc i to już chyba zostawię im do zrobienia.


Rozliczenie z dniem.


Kategoria Szprycha, Jednodniowe

Nadmiar O2 jest toksyczny

  • DST 176.00km
  • Teren 80.00km
  • Czas 09:40
  • VAVG 18.21km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 maja 2016 | dodano: 14.05.2016
Uczestnicy

Dziś tylko liczby z ustawki. Jutro opis, foto i mapka.

Edit dnia następnego.

Plan na sobotę był taki by pojechać Leśno Rajze w drugą stronę niż 03.04.2016 r. Prognozy na sobotę były takie sobie i zwoływaliśmy się zastrzegając, że w przypadku opadów odpuścimy albo przynajmniej skrócimy trasę. Zbiórka w Sosnowcu o 7:15. Rano za oknem +12, dywan chmur i watr ale jest sucho. Ruszam nieco później niż planowałem - 6:40. Ubrany na krótko nieco zdziwiony przypatruję się ludziom po drodze bo poubierani jakby zimno było. Sam rozgrzany dynamiczną jazdą nie zwracam uwagi na warunki. Jedynym zmartwieniem jest to by się nie spóźnić. Udaje się przebić szybko przez Będzin (dzień targowy) i na czas dotrzeć do Sosnowca. W sumie zbiera się nas 7 osób: Maciek, Dominik, Michał, Przemek, Mariusz, Paweł i ja. Ruszamy na początek pod przewodnictwem Maćka do Czeladzi. Przemyca nas jakimiś ukrytymi ścieżkami na Piaski. Na światłach na "94" przejmuję prowadzenie i ciągnę ekipę przez Przełajkę, do Wojkowic i dalej do Dobieszowic i Świerklańca. Przy Biedronce robimy mały postój karmieniowy. Załatwiwszy paszę ruszamy na szlak zielony Leśnej Rajzy. Chechło mijamy asfaltem i jedziemy w stronę Miasteczka Śląskiego za którym na dobre wbijamy w lasy. Jedziemy po śladzie na GPS-ie więc nie ma problemu z nawigacją i niespecjalnie zwracamy uwagę na znaki, które miejscami są nieco mylące. W kilku miejscach szlak sobie ścinamy nieznacznie. Z każdym kilometrem poprawia nam się też pogoda. Temperatura, co prawda, nie rośnie ale za to chmurki robią się coraz mniejsze i gdzieś około 11:00 świeci już ładne słoneczko. Jedzie się bardzo przyjemnie. Warunki terenowe często się zmieniają. Po drodze udało nam się doświadczyć ładnych, leśnych duktów, piasku, błota, wrednych kamieni. Była przeprawa przez mały strumyczek. Ogólnie bardzo fajna jazda. W okolicach 14:00 docieramy do Koszęcina i w sprawdzonej restauracji zjadamy obiadek nieco regenerując siły. Ponownie na koła wsiadamy po 15:00 i jedziemy zrobić foto pamiątkowe przy fortepianie. Potem wracamy na szlak. Tu po kilkuset metrach robię sobie glebę na zeschniętej koleinie. Ryję dziobem w piasek ale poza tym bez większych strat: siniak na kolanie i lekko stłuczona lewa dłoń. Można jechać dalej. Kręcimy szlakiem LR do Woźnik. Poprzednim razem ominęliśmy ten kawałek. Przed Woźnikami szlak został wysypany dolomitem. Jeszcze to nie osiadło i jedzie się bardzo nieprzyjemnie. Wyjeżdżamy z lasu wprost na budowę węzła autostrady A1. Dziś tu pusto więc nie ma problemu z przedostaniem się pod drewniany kościółek i dalej do centrum miasta. Nie zatrzymujemy się jednak tylko wspinamy na górkę leżącą na drodze do Cynkowa. Tu długi zjazd świetnej jakości asfaltem. Udaje się nieco podkręcić tempo na kilka km. Za Cynkowem wbijamy do lasu w stronę Strąkowa skąd kierujemy się na Dziewki i dalej do Siewierza. Postoje są już teraz krótkie i tylko jak trzeba coś wypić czy zjeść. Grubo ponad setka w nogach, lekko zmoczeni w lasach przed Mokrusem chcemy dotrzeć do domu. W Siewierzu wbijamy na szlak i ciągniemy nim w stronę Wojkowic Kościelnych i Pogorii 4. Wzdłuż zbiornika jedziemy razem aż do Marianek (po drodze zawracając Krzyśka). Tu żegnam się z chłopakami, którzy w grupie jadą dalej w stronę Sosnowca. Solo wracam przez Preczów i Sarnów do domu. Ten odcinek cały czas pod mało przyjemny, zimny wiatr. Po drodze trochę technicznych problemów. Jeszcze w Czeladzi Mariusz nabiera podejrzenia, że ma kapcia. Przegląd jednak nic nie wykazuje. Faktycznego kapcia zalicza gdzieś w lesie Przemek. Jest okazja do postoju. Przy okazji Dominik bada sprawę swojego hamulca, który raz to pobrzękuje tarczą, raz nią trze. Ostatecznie za którymś podejściem udaje mu się wyregulować wszystko jak należy. U siebie stwierdziłem znów urwaną szprychę na tylnym kole. Gdzieś po drodze usłyszałem niepokojący brzdęk ale myślałem, że to jakiś kawałek gałęzi gdzieś w koło walnął. Dopiero później na postoju, podczas czyszczenia kółka przerzutki zauważam, że szprycha jest urwana przy piaście. Wykręcam uszkodzony drut. Mimo tego defektu jedzie się dobrze. Koło bije na boki ale nie zrobiło się jajowate więc nie rzuca rowerem. Defekty dziś z kategorii nieeliminujących z jazdy. W sumie wyszedł kawałek porządnego jeżdżenia w zgranej ekipie. Dobrze, że jest niedziela na regenerację :-)

Co do tytułowej toksyczności... Trzeba uważać żeby nie przegiąć z jazdą po lesie bo można przedawkować O2. Zwłaszcza miastowych się to tyczy. Chłopakom ewidentnie szkodził taki poziom tlenu w atmosferze bo wesoło im było nawet jak deszcz zacinał w gębę. Dowcip tak im się wyostrzył na świeżym powietrzu, że trzeba było uważać na ostre krawędzie każdego słowa ;-)

Link do pełnej galerii




























Kategoria Jednodniowe, Szprycha

DPD

  • DST 35.00km
  • Czas 01:43
  • VAVG 20.39km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 4 maja 2016 | dodano: 04.05.2016

O 6:00 +7 na termometrze ale takie przyjemne +7. Bez wiaterku, słońce za lekkimi chmurami, sucho. Ruszam 6:10. Kręci się dobrze choć lewe kolano ciągle mówi, że to jeszcze nie te fajne temperatury. W łapki górne przestaje być zimno po około 2,5 km. Punkty pośrednie pozaliczane w dobrym czasie. Chyba jeszcze sporo ludzi ma długi weekend bo na "913" do świateł dość pustawo. Dalej zresztą też. Światła wszystkie stane. Na Szymanowskiego widzę króliczka. Szybko go doganiam i wyprzedzam na podjeździe. Dzięki temu udaje się ociupinkę skrócić czas przelotu. Na miejscu z zapasem 9 min.

W ciągu dnia przeszła nad fabryką burza. Nim wyszedłem zdążyło trochę przeschnąć ale pochmurno było dalej i do tego wiało. Niezbyt ciepło. ICM na dziś wieszczył jeszcze opady więc powrót bez zaginania. Jadę przez Mec i Środulę w stronę Starego Będzina. Tu więcej wody. Chyba skończyło padać całkiem niedawno. Ścieżką wzdłuż ul. Małobądzkiej docieram do nerki i wbijam się na osiedle Zamkowe. Pojawiają się pierwsze krople. Przez osiedle wybijam się na ścieżkę do Grodźca. Tu już deszczyk zauważalny. Do tego na początku ścieżki coś mi trzasnęło. Rozglądam się dookoła ale pod kołami nic nie było, łańcuch ciągnie. Szprycha? Przejeżdżam nad "86" i zatrzymuję się na przystanku. Szprycha :-/ Dla uspokojenia nerwów i przeczekania deszczyku, którzy nad Dorotką wygląda bardzo nieciekawie, wciągam dwa batony, robię kilka foto (aury i defektu) a potem zawijam szprychę dookoła piasty by mi nie haczyła o tarczę lub kasetę. Akurat kiedy skończyłem się z tym szarpać deszcz ustał. Niespiesznie wciągam się na górkę i skręcam w stronę Gródkowa. Tu jeszcze przez chwilę trochę kropelek ale na szczęście nie przeradzają się w regularny deszcz. Spokojnie końcówkę wyginam przy Dino jadąc pod wsiowego Lewiatana i dalej do domu. Chciałem zjechać choć trochę wcześniej z "913" bo miałem wrażenie jakby ruch był na niej zbyt nerwowy. W domu mycie Rzeźnika. Potem odstawiam go do garażu by obeschnął a w międzyczasie na warsztat idzie kółko od Błękitnego. Jutro i tak planuję jechać Strzałą więc z full-em nie muszę się dziś spieszyć. Dobrze mieć kilka rowerków do dyspozycji choć jeszcze jeden by nie zaszkodził ;-p


Kategoria Praca, Szprycha

DPD

Czwartek, 21 kwietnia 2016 | dodano: 21.04.2016

-3. Słonecznie. Jeśli dmuchało to z kierunku nieprzeszkadzającego. Start 6:04. Po wczorajszym czuję osłabienie i podawanie jest słabe. Początkowo punkty kontrolne pozaliczane przed czasem ale im bliżej Dąbrowy Górniczej, tym jest gorzej. Dziś jełopa za kierownicą spotykam na Alei Róż. Autobus "D"-etka prawie spycha mnie z pasa. Potem jeszcze przejeżdża na czerwonym. W sumie wszystkie światła dziś stane. Po drodze mała odchyłka. Zahaczam o kwadrat Prezesa odebrać klubowe koszulki. Zamieniamy kilka słów ale nie mam za bardzo czasu na dłuższe pogaduchy bo zbliża się 7:00. Ostatecznie ląduję na mecie z obsuwą 3 min. Nieco zmarzły mi łapki górne. Na dolne założyłem trekkingi więc nie było źle. Ogólnie pieruńsko zimno z rana.

Po pracy nieporównywalnie lepsze warunki niż rano ale do szału jeszcze daleko. Przede wszystkim jest cieplej. Ładne słoneczko. I wiatr. Niezbyt ciepły ale też i niespecjalnie mocny. Polarową bluzę zamieniam na koszulkę ale kurtka zostaje. W czasie postoju jest przyjemnie ciepło. Niestety w ruchu czuć zimny powiew. Kręcę dziś powrót bez gięcia przez Mec, Środulę i Stary Będzin do serwisu dowiedzieć się czy na jutro będę miał full-a na chodzie, czy nie. Na schodach widzę jeszcze ostatnie paczki z dostawy części ale rowerek jest już na tapecie i rano ma być gotowy. Uff... Bez pośpiechu kręcę resztę powrotu przez Łagiszę i Sarnów. Po drodze zatrzymuję się przy wsiowym Lewiatanie zrobić małe zakupy na jutrzejszy wyjazd i na ostatnim kilometrze rejestruję jakieś dziwne bicie przedniego koła. Pierwsza myśl to coś się w piaście rozjechało bo od czasu do czasu słychać też jakby tarcza o coś uderzała. Ale dociągam już delikatnie do domu i robię ogląd sytuacji. Urwana szprycha! Niby nic mi dziwnego tylko zwykle strzelała jakaś z tyłu. To pierwsza na przednim kole więc i też jakaś sensacja. Cóż... Temat będzie musiał poczekać przynajmniej do niedzieli o ile będę w stanie do jakiegokolwiek działania po piątkowo-niedzielnej integracji klubowej wokół rajdu Kraków-Trzebinia ;-P


Kategoria Praca, Szprycha

DPDSD

  • DST 53.00km
  • Czas 02:31
  • VAVG 21.06km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 października 2015 | dodano: 19.10.2015

I znów poranne rzeźbienie. Rano już całkiem ciemno ale dziś przynajmniej sucho i bezwietrznie. Temperatura też do przyjęcia. Start 6:10. Jadę bez większego ciśnienia bo jest trochę minutek w zapasie. Punkty pośrednie zaliczone w granicach przyzwoitości. Na "dworcu" jestem między dwoma pociągami KŚ więc zero stania. Dalej też tylko jedne światła. Hotel znów nieco posunął się w pracach. Na miejscu jestem z zapasem 2-3 min. Przyjemny dojazd do pracy. Na miejscu odkrywam, że znów się urwała szprycha na tylnym kole. Tylko nie wiem kiedy, czy jeszcze wczoraj na trasie do Chudowa, czy dziś jak przeleciałem przy ponad 30km/h po krawężnikach na ścieżce przy Braci Mieroszewskich obok stadionu. Ale nic to. Do domu dojadę, wyczyszczę rowerek i dziś lub jutro odstawię go na przegląd to i to mi zrobią przy okazji.

Po pracy szybko zwijam się do domu. Przez Mec, Środulę, Stary Będzin, nerkę, Zamkowe, Grodziec i Gródków zawijam na kwadrat i zabieram się za czyszczenie Rzeźnika po wczorajszym jeżdżeniu. Schodzi mi coś koło pół godziny ale tak sobie liczę, że jeszcze do 17:00 zdążę do serwisu. Upewniłem się wcześniej, że do tej godziny mają otwarte. Gnam do serwisu ile jeszcze daję radę i na miejscu jestem 16:58. Hm... Zamknięte :-( Trudno. Wracam już bez ciśnienia przez Łagiszę i Sarnów. Cóż. Nie udało się odstawić full-a do serwisu ale chociaż pojeździłem. W sumie przyjemne warunki do kręcenia.


Kategoria Szprycha, Praca

DPD

  • DST 35.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 23.33km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 lipca 2015 | dodano: 30.07.2015

+12 na starcie o 6:19. Ładne słoneczko, rześko, wiaterek nierejestrowalny. Ze względu na nieco obsunięty start decyduję się dziś pokręcić do pracy przez Będzin. To o jakiś 1km krócej i mniej świateł. Przejazd raczej spokojny choć, jak często bywa, trafiają się i dziś tacy, co nie potrafią wyprzedzić na pustej drodze z dostatecznie dużym odstępem. Na miejscu jestem z zapasem 3 minut czyli teoretycznie jadąc przez Łagiszę, Zieloną i centrum D. G. też bym zdążył. Ale nie ma tego złego... Przynajmniej jakaś odmiana. No i dziś dzień dziecka :-]

Po pracy dość przyjemnie, ciepło, trochę wiatru, z którym miejscami trzeba było się posiłować. Generalnie ok. Powrót robię przez Dąbrowę Górniczą. Dociągam w okolice mola na Pogorii 3 i już miałem zrobić zwrot w lewo do parku na Zielonej i dalej na czarny szlak ale jakoś tak nagle mi się odmieniło i podjechałem na molo. Stanąłem na chwilę by ocenić jak może być na bieżni. Wnosząc po liczbie plażowiczów i śmigających rowerków doszedłem do wniosku, że są pustki jak na tą porę. I potoczyłem się bieżnią do Świątyni Grillowania gdzie przez tory przeniosłem się na Pogorię 4. Dalej już standardowo Preczów i Sarnów. Zbliżając się do serpentynek przed gimnazjum złapałem za klamki, najpierw przód, potem tył by uciszyć popiskiwanie na tarczy. Efekt był taki, że przy ściągnięciu prawej klamki coś strzeliło. Pomyślałem: "Szprycha :-/". Podjechałem na górkę i stoczyłem się na przystanek obok remizy by sprawdzić. Niestety obawy okazały się zasadne :-( W domu zabieram się za robotę. Wymiana szprychy poszła gładko. Trochę czasu zajęło centrowanie. Najwięcej czasu zeszło na naciąganiu tej piekielnej opony. Nie chce się jędza ładnie układać i zawsze mam z nią szarpaninę. Potem jeszcze przyglądam się klockom na tyle. Piszczała tarcza bo już klocki zdarte i sprężynka tarła o nią. Zakładam wyjęte z Błękitnego ale jeszcze nie zdarte. Chcę je sprawdzić czy z nimi coś nie tak, czy tylko na Błękitnym źle się sprawowały. Szybki test i już mam pewność, że to jednak z klockami coś nie tak. Prawie nie ma hamowania na tyle. Jak już klocki złapią tarczę to odgłos taki, jakby hamował skład kolejowy z 40 wagonami po staranowaniu TIR-a. Wyciągam nówki Ashimy metaliki i instaluję w miejsce zużytych. Test. Jest bajka. Muszę się pilnować żeby nie zostawiać czarnych kresek na asfalcie :-p


Fail z dzisiejszego powrotu.


Kategoria Praca, KlockiT, Serwis, Szprycha

DP - znowu szprycha :-/ SDOD

  • DST 89.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:31
  • VAVG 19.70km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 2 czerwca 2015 | dodano: 02.06.2015

Przyjemne +15 na starcie, słoneczko. Wyruszam o 6:15 ale nie obawiam się obsuwy bo warunki do jazdy rewelacyjne i spokojnie powinienem się w czasie zmieścić. Udaje się dziś trafić między szlabany na "dworcu" w Dąbrowie. KŚ pojechały, IC jeszcze nie przyjechał. Potem foto hotelu i przy stacji na Mortimerze wbijam na "ścieżkę rowerową". I się to dziś zemściło. Na tej cholernej pseudościeżce rowerowej, która jest tylko mazniętym farbą chodnikiem przez pomyłkę oznaczonym jako ścieżka, od kilku lat już nie udaje się nikomu sprawić by krawężniki przy stadionie na Zagórzu obniżyć. Dziś przy zjeździe znowu wywaliłem tam szprychę na tylnym kole. Zorientowałem się niemal od razu, że coś jest nie tak bo koło zaczęło lekko bić na boki. Przystanąłem, obejrzałem, znalazłem, sfociłem, pojechałem dalej. Znacznie już ostrożniej. Na miejscu równo o czasie. Wkurzony. Jestem coraz bliżej decyzji o zakupie nowego, gęściej plecionego koła. Pytanie tylko, czy to coś pomoże w takich sytuacjach?



Po pracy miały być dziś objazdy ale dzwonię do Prezesa, że ze względu na kółko chcę do serwisu podjechać i mogę się nie wyrobić na objazd klubowy przed imprezą w niedzielę. Okazuje się jednak, że reszta chłopaków też wolałaby godzinę późniejszą i staje na tym, że spotkamy się o 17:00 pod halą sportową na Milowicach. Skoro tak, to uda mi się zaliczyć serwis i zmienić rowerek. Tak więc przed końcem dniówki wyszarpuję urwaną szprychę i ruszam na zdezelowanym kółku do Będzina do serwisu (Mec, Środula, Stary Będzin). Z garścią szprych (w ilości 10 szt. "na zaś") wracam przez Łagiszę i Gródków do domu. Bez gięcia, najkrótszą drogą i najszybciej jak daję radę. W domu montaż uchwytu do Rumaka na nowego Garmina. Rzeźnik zostaje zaparkowany do czasu zrobienia kółeczka a ja Błękitnym ruszam przez Wojkowice i Czeladź na Milowice. Pod halą jestem pierwszy. Potem zjawia się Adrian prosto z pracy. Kilkanaście minut później zjawiają się Maciek, Krzysiek i Prezes. Coś im się na początek pomerdało bo od knajpy chcieli zacząć ale im ten pomysł z głowy wybiłem i w końcu ruszamy na objazd trasy. Czerwonym szlakiem jedziemy na początek pod Egzotarium. Potem dalej pod Stadion Ludowy. To kolejne punkty na trasie. Dalej szlakiem przebijamy się aż na Niwkę do Trójkąta Trzech Cesarzy. Spod TTC na stadion i wałem Białej Przemszy jedziemy dalej w stronę Dańdówki skąd przebijamy się na ścieżki w stronę Środuli i tamtejszej górki narciarskiej. Tu kończymy wspólny objazd. Jest już po 19:00. Trochę jeszcze gadek okołorowerowych, ustaleń i w końcu się rozjeżdżamy. Z Prezesem jedziemy przez Będzin do Łagiszy i dalej do Sarnowa. Po drodze raz szybciej raz wolniej sporo gadając. Na górkach podjazdowych między Łagiszą a Sarnowem robimy sobie młynkowe wyścigi na podjazdach aż do granicy urwania tlenu. Miodzio! Żegnamy się w Sarnowie. Marcin zjeżdża do Preczowa i Pogorii 4 a ja przez światła na "86" kręcę do domu.  Dziś wyszło sporo więcej kręcenia niż zwykle, kręcenia bardzo przyjemnego, z ludźmi, z którymi już niejedno jeździłem i wiadomo było, że będzie fajnie. Bardzo pozytywne popołudnie pomimo tego, że kręcenie było służbowe w ramach klubu :-) Takich może być więcej.

Link do galerii z dziś


Nim mi się koło wysypało.


Za dnia było przez moment bardzo ekstremalnie (ulewa, grad, wiatr).


A potem już objazd czerwonym szlakiem.


Tu, dla odmiany, "dzieło" jakiegoś bezdennie głupiego osobnika. Zdewastowana tablica informacyjna o szlaku.


Wjazd na stadion na Niwce. Z tego co pamiętam, to na znaku zakazu był kiedyś symbol rowerka :-)


Ciekawe, czy ten prawie zabytek jeszcze jeździ?


Finisz na środulskiej górce.


Wynik za dziś. Idzie na konto Błękitnego Rumaka bo na Rzeźniku tylko jakieś 33-34km przejechane.


Kategoria Praca, Szprycha

Wyrypa prima sort

  • DST 200.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 10:59
  • VAVG 18.21km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 maja 2015 | dodano: 17.05.2015

Było epicko. Opis w poniedziałek.

Na początek mapka:


Potem link do pełnej galerii.

A teraz detale.

Jakoś tak w czwartek zacząłem dzwonić po sprawdzonych wyrypowiczach czy by byli chętni na jednodniową szarżę w stronę Beskidu Małego. Wstępnie grono zapowiadało się liczne ale na starcie, pewnie przez pogodę, stawiliśmy się we trzech: Robredo, Mariotruck i ja. Nim jednak dotarłem na spotkanie przy kościele na Niwce zaliczyłem pierwszego technicznego fail-a. Gdzieś tak trochę za izbą wytrzeźwień, na zupełnie płaskim i równym odcinku jezdni usłyszałem trzaśnięcie. Rozejrzałem się wokół ale nic nie zauważyłem i pojechałem dalej. Po jakimś czasie usłyszałem znajome brzęczenie wskazujące na: a) poluzowany odblask na kole, b) pękniętą szprychę. Zjeżdżam na przystanek i odkrywam, że jest to opcja b) :-/ Dłuższą chwilę szarpię się z urwaną szprychą. Na Niwkę przybywam obsunięty około 10 min. Powitanie, chwila gadki w oczekiwaniu na ewentualnych pozostałych uczestników. W końcu ruszamy. W tamtą stronę, czyli w Beskid Mały, droga bez fantazji czyli Mysłowice, Imielin, Chełm Śląski, Oświęcim. Droga pusta bo pora jeszcze wczesna. Od Oświęcimia kręcimy na Kozy. Pogoda taka sobie. Pochmurno. W Zasolu rozpoczyna się deszczyk a chłopaki wdziewają ekstra warstwy. Ja mam już na sobie wszystko co mam więc tylko focę przebieranki. W Kozach jest już po deszczu i tam dopiero zaczynają się objawiać górki skryte za mgłą. Przed wjazdem robimy mały popas pojeniowo-karmieniowy i wbijamy na żółty szlak. Jedzie się fajnie. Po drodze pojedynczy turyści. Dojeżdżamy w końcu do czerwonego szlaku i robimy wypych do krzyża na Chrobaczej Łące. Tu chwila na wciągnięcie bananków i kilka foto a potem czerwonym jedziemy w stronę Przegibka. Nim tam docieramy zaczyna się dziać. Zamiast szlakiem niebieskim robimy zjazd zielonym o co nam w ogóle nie chodziło. Mario poleciał jak burza w efekcie zaliczając kapcia gdzieś po drodze. Za nim pojechał Robredo, który zaczął mieć problemy z tylnym hamulcem. Ja na samym końcu. Gdzieś po drodze zaliczam glebę. Wpadłem przednim kołem w dziurę i nim się zorientowałem, że jest źle rozpoczął się lot, w trakcie którego miałem jeszcze nanosekundę na zastanowienie czy walczyć z sytuacją czy po prostu poddać się wydarzeniom i liczyć na fartowne lądowanie. Z dotychczasowych doświadczeń w temacie gleb to zwykle walka kończyła się źle. Więc nim lot osiągnął apogeum zdecydowałem, że zobaczymy jak się potoczy i rymsnąłem o glebę. Coś chrupnęło. Leżę sobie, i tak się zastanawiam czy już wstać, czy jeszcze sobie poleżeć. W międzyczasie nawiązuję łączność z poszczególnymi częściami ciała z wołaniem o info jaki jest stan podzespołów. Wszystko gada, nic nie boli jakoś szczególnie. Wstaję. Łokieć trochę pobolewa ale sprawny czyli nie jest źle. Rower wygląda też jakby nie ucierpiał. Zjeżdżam dalej choć już teraz dużo ostrożniej. Po kilkuset metrach jednak coś mi nie pasuje. Mieliśmy na Przegibku wylądować a tymczasem jestem już dużo poniżej przełęczy. Staję. Telefonicznie ustalam z Robredo, że spotykamy się na Przegibku i zaczynam powrót zielonym po drodze porzucając go dla jakiejś nieoznaczonej leśnej przecinki, którą ostatecznie wybywam kilkaset metrów poniżej Przegibka. Wdrapuję się na górę i tam uważniej oglądam siebie i rower. Rower ok. U mnie podrapane okolice łokcia i opuchlizna + dziura w rękawie i ogólny uflej. Nie jest źle. Czekam aż chłopaki dojadą. Robi się pieruńsko zimno, tak zimno, że aż para idzie z ust. A tu ciuchy mokre. Oj! Wymarzłem nim chłopaki się zjawili. Siadamy przy "Gawrze" na małe conieco. Dychnąwszy wjeżdżamy "autostradą" na Magurkę i dalej grzbietem jedziemy na Czupel czasem robiąc szybkie postoje na foto. Po drodze sporo turystów pieszych i trochę rowerowych. Za Czuplem zjeżdżamy (o ile można to tak nazwać) niebieskim szlakiem do Czernichowa. Właściwie większość zjechał tylko Mario. My z Robredem spory kawałek sprowadzaliśmy. Ja niby na full-u ale to sprawy nie ułatwia jeśli nie ma się umiejętności na takie podłoże, a tych mi zdecydowanie brak. Ale i tak jazda Rzeźnikiem była łatwiejsza i przyjemniejsza niż Błękitnym. Trochę się jednak też hamowałem bo cały czas w głowie mi siedziało to, że na zadku mam wybitą jedną szprychę i trudno powiedzieć ile koło wytrzyma. Jakimś cudem wytrzymało. W Czernichowie jesteśmy już po 14:00. Plan wstępny był taki, że jedziemy na żółty szlak by wspiąć się nim do szlaku niebieskiego i w stronę przełęczy kocierskiej a stamtąd zielonym do targanickiej i zjechać do Andrychowa. Reszta powrotu miała być przez Zator, Chrzanów i Jaworzno. Jednak odpuszczamy. Może gdyby to była sobota, czyli w perspektywie następny dzień wolny, to byśmy się szarpnęli. Delikatnie, bez ciśnienia kręcimy więc drogę powrotną. Do tej roboty został zaprzęgnięty Garmin i wybrał nawet całkiem fajne, boczne drogi (nawet cmentarz!) i do Oświęcimia udaje się dojechać całkiem spokojnie. W Oświęcimiu po porannym spokoju i bezruchu ani śladu. Normalnie kociokwik. Uciekamy na boczne drogi jak tylko szybko się da ale i tak już ruch większy i szarżujących też sporo. W jednym momencie na Robreda o mało co nie wpada zarośnięty jak zwierzę rowerzysta, któremu fantazja kazała ściąć zakręt i jechać praktycznie pod prąd. Kręcimy wg gps-a na Gorzów a potem już dalej na czuja w stronę Jelenia i Jaworzna. Od Jaworzna prowadzi Mario i bezbłędnie lądujemy przy TTC i na Niwce. Tu decydujemy z Robredem, że odprowadzimy Mariusza do domu w usiłowaniu dobicia do 200km. Na Stawikach żegnamy się z Mariuszem i we dwóch jedziemy czerwonym szlakiem pod halę sportową na Milowicach i dalej do Czeladzi. Przed światłami na "94" żegnamy się. Robredo uderza na Dąbrowę Górniczą a ja przez Czeladź do Wojkowic. Tak sobie liczę, czy da radę bez większego naginania wyrobić 200km i ostatecznie odkładam decyzję aż nie dojadę pod Orlen w Wojkowicach. Tam budzik pokazuje 193km i jakieś grosze. Chyba się uda. Funduję sobie więc jeszcze kilka pagórków w Wojkowicach i Strzyżowicach zjeżdżając pod dom z wynikiem nieco ponad 200km. Zmordowany jak koń po westernie, sponiewierany, upodlony koncertowo. Chyba trzeba mi było takiej jazdy i dzięki chłopakom udało się ją uskutecznić.


Jeszcze dobrze nie wystartowaliśmy a u mnie już problemy.


W okolicach Zasola chłopaki dokładają coś na deszcz.


Powoli ujawniają się góry.


Żółtym do góry ;-p


Wypych na Chrobaczą.


Krzyż się cały nie zmieścił w kadrze.




Przed pomyłkowym zjazdem zielonym szlakiem.


Na Przegibku oceniam dokładniej straty po glebie.


"Autostradą" na Magurkę.


Zrobił się całkiem pogodny dzień. Widoczki miodzio. Szkoda trochę, że nie ma czasu żeby sobie usiąść i popodziwiać tak z godzinkę, dwie albo i do nocy.




Czasem wsadzałem gębę do kadru żeby było widać, że też tam byłem ;-p


Przymiar. Mieściliśmy się więc wagi zrzucać nie trzeba.


Sprowadzanie niebieskim. Na foto nie widać ale jest tam stromo a kamienie są luźnie. Dla mnie nie do zjechania. Mario nie miał z tym problemów.


Takie widoczki uwielbiam.


Czernichów.


Rzeźbimy w stronę Gorzowa.


Rynek w Oświęcimiu.


W domu ląduję z wynikiem jak wyżej. Pierwsza "200" w tym roku. Może nie ostatnia.


Kategoria Jednodniowe, Szprycha

DPDSO

  • DST 45.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 02:17
  • VAVG 19.71km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 4 maja 2015 | dodano: 04.05.2015

+9. Przez chwilę było widać wschodzące słońce ale na starcie już tylko dywan chmur. Wiaterek nierejestrowalny. Ze względu na temperaturę odważam się na krótkie spodenki, bandankę i lekkie rękawiczki. Na początku trochę po palcach zimno. Kręcę niezbyt ambitnie bo jest zapas czasu a do tego Srebrną Strzałą więc i też na wertepkach się oszczędzam. Na Zielonej dziś podługoweekendowe dmuchanie dla tych, co jadą od Preczowa. Standardowo foto hotelu. Spod DorJana do centrum Zagórza jadę ścieżką zmagając się z jej nieciągłościami. Na kilometr przed metą pojawia się opad mżawkopodobny.

Powrót w bardzo przyjemnych warunkach. Założyłem kurtkę na starcie ale wytrzymałem w niej tylko do Środuli. Potem wylądowała w plecaku. Dalej przez Stary Będzin i Łagiszę kręcę w stronę świateł na "86" do Gródkowa. Tym razem obyło się bez świrów za kierownicą i dojazd spokojny. W domu zabieram kilka gadżetów i jadę zbiorkomem do serwisu po odbiór kółeczka do Rzeźnika i po Błękitnego Rumaka. Rumak ma wymieniony suport, łańcuch, kasetę i przednią przerzutkę ale niestety brakło czasu na hamulce. W związku z tym Błękitny zostaje jeszcze w serwisie a ja ze zrobionym kółeczkiem - wstawione 2 szprychy - znów zbiorkomem wracam do domu. Tu uzbrajam koło i ruszam w małą, terenową w większej części, rundkę testową. Na początek na górkę paralotniarską. Stamtąd kilka foto i jadę wertepkami w stronę cmentarza w Strzyżowicach. Przeskakuję na drugą stronę "913" i wertepkami zjeżdżam na kawałek asfaltu w Strzyżowicach by zaraz go porzucić na rzecz kolejnego odcinka terenowego. Tym razem zmierzam do Wojkowic i dalej terenem w stronę Gródkowa gdzie znów na przemian asfalt i teren. Ostatecznie wybywam w mojej wiosce naprzeciw nowobudowanego obiektu o charakterze prawdopodobnie handlowym i kręcę w stronę wsiowego Lewiatana by tam zrobić już zwrot do bazy. Zataczam jeszcze kilka kółeczek po placu by dorzeźbić do 45 km. Aż chce się powiedzieć: w końcu lato :-)


Kategoria Praca, Kaseta, Łańcuch, Serwis, Suport, Szprycha, PrzerzutkaP