limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Katastrofy Wszelakie

  • DST 142.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 06:35
  • VAVG 21.57km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 sierpnia 2016 | dodano: 28.08.2016
Uczestnicy

Plan na dziś był taki, że robimy 50-60km po górach. Rypnął się z hukiem i błyskiem. Aby mieć więcej czasu i sił na kręcenie plan zakładał, że jedziemy w góry pociągiem. Jakkolwiek nie lubię tego sposobu dostarczania się z rowerkiem na górskie wyrypy to tym razem trzeba było iść na kompromis: pospać trochę i odbyć część drogi żelaznym koniem ale mieć siły na jeżdżenie lub też niedospać i natyrać się na dojeździe i powrocie. Złamałem się. Jeśli mnie pamięć nie myli, to z rowerkiem w pociągu ostatni raz jechałem na start szlaku Odry. Skończyło się tak, że nie dojechaliśmy pociągiem bo ktoś zginął na torach i cały ruch był odwołany. Nim wsiadłem do pociągu to się zastanawialiśmy, czy coś może pójść źle. Przed opisem katastrofy głównej zacznę od mniejszej, personalnej. Ruszam z domu o dzikiej porze - 4:19. Ciemno, temperatura nawet niezła, bezwietrznie. Kręci mi się całkiem nieźle bo drogi puste a część świateł wyłączona. Pod dworzec dojeżdżam po około 44 min. jazdy. Widzę już Maćka i pcham się do drzwi by szybko się przywitać. I tu gleba. Nie zauważyłem, że przed wejściem jest stopień. Na szczęście obyło się bez strat. Było raczej śmiesznie jak groźnie. Witam się z Maćkiem. Wkrótce potem nadciągają jeszcze Filip, Marcin i razem Paweł z Michałem. Skład jest pełny zgodnie z deklaracjami. Chwilę stoimy jeszcze na dworcu by przenieść się potem na peron. Pociąg stoi. Ładujemy się do przedziału, gdzie są wieszaki na rowery. Za mało. Są tylko trzy a nas jest sześciu. Wieszamy 3 rowerku, a resztę ustawiamy jak się da by nie zatarasować przejścia. Rozsiadamy się i punktualnie pociąg rusza. Gdzieś za Tychami wydarza się główna katastrofa dnia, która rozpirzyła nam plan dokumentnie. Na tor upada drzewo. Maszynista hamuje awaryjnie ale dystans dzielący przeszkodę od składu jest dość mały i pociąg uderza w konar. Hurgot miażdżonego drzewa, fruwające liście, błysk zwarcia gdzieś z trakcji a potem pociąg staje. Nikt nie wie co się stało ale kierownik pociągu szybko wyjaśnia sprawę. Idziemy zrobić zdjęcie rozwalonej szyby. Nie ma szans by pociąg pojechał. Procedury uruchomione. Komisja w drodze. Siedzimy i czekamy. Robi się 7:00. Potem 8:00. Przed dziewiątą wiemy już, że ściągną cały skład do Tychów i tam albo kontynuujemy podróż koleją po opóźnieniach albo rezygnujemy. "Spalinówka" ściąga nas powoli. Słychać, że niektóre koła pracują jakby były kwadratowe. Odbieramy zwrot kasy za nieodbytą podróż i raczymy się drożdżówkami. W góry już nie ma sensu jechać bo na samo jeżdżenie zostałyby ledwo 4 godziny dnia. Maciek rzuca pomysł Pszczyny lasami. Nie napotyka oporu. Wbijam Garminowi opcję nawigowania MTB i paluchem wskazuję gdzieś w środku lasu. "Jedź". Kreska się rysuje. Ruszamy. Zaginając po lasach dotaczamy się do Paprocan. Zasiadamy na izotonika z tanka. Potem znów Garmin dostaje wskazówkę paluchem i znów jedziemy za kreską. Tak kręcąc po leśnych duktach docieramy do Pszczyny. Tu zasiadamy w sprawdzonej mecie na obiadek i kolejnego izotonika. Potem przenosimy się na rynek, na lody. Zatankowani po korek ponownie ruszamy prowadzeni kreską Garmina po lasach. Jedziemy na Wyry. Kawałek za bunkrem kolejne mini katastrofa. Marcin łapie kapcia. My się rozkładamy (drugi już dziś raz), do wygodnego zalegania w cieniu na trawce a on walczy z defektem. Drzemka jest krótka i toczymy się dalej. Przez Mikołów przelatujemy bez zatrzymywania kierując się do Katowic i dalej nad staw Janina. Tu zasiadamy ponownie do iztotonika lanego. Słońce jest już blisko zajścia kiedy się żegnamy. Paweł i Michał mają najbliżej do domu i tu ich żegnamy. We czterech jedziemy na Trzy Stawy. Tu odbija Filip. Ja szarpię się z urwaną szprychą w tylnym kole (moja druga dziś minikatastrofa). Komary nas mocno poganiają i wkrótce znów kręcimy. Tym razem lasami w stronę Szybu Wilson i potem pod kwadrat Maćka. Tu żegnamy Marcina, który odbija na centrum i Kazimierz. Mnie Maciek odprowadza kawałek w stronę ul. Grota-Roweckiego gdzie się żegnamy. Solo kręcę bez kombinowania, głównymi drogami, przez Pogoń do Będzina i dalej na "913" i do domu. W sumie dzień całkiem udany choć plany poległy całkowicie. Pogoda dopisała. Wszyscy żyją. Pojeździć się udało całkiem sporo. Góry zrobimy innym razem.




Link do pełnej galerii










Obrazy katastrof wszelakich.


Kategoria Jednodniowe, Szprycha


komentarze
limit
| 19:57 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj Takim optymistą, to ja nie jestem :-)
noibasta
| 18:35 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj mam nadzieję, że dzisiejszym wypadem wyczerpałeś limit ;) wszystkich rowerowych nieszczęść do końca sezonu :)
gizmo201
| 15:03 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj Jakoś tak dziwnie zygzakowo. Dzięki za wypad. Podsumowanie: gleba Adam przed PKP, drzewo jebudub, pociąg poturbowany, 4h czekania, Pszczyna, Patyk pana i szprycha u Adama. Nieźle nawet :D
limit
| 11:59 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj Nie wiem. Nawet nie zauważyłem kiedy to się stało. Dopiero gdzieś na Trzech Stawach Filip zauważył, że mi koło bije.
pablo84
| 10:51 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj Jak tyś to zrobił że ZNOWU urwałeś szprychę? Może powinieneś odchudzić plecaczek? :D
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!