limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Akcja "Turbacz"

  • DST 340.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 21:02
  • VAVG 16.16km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 czerwca 2016 | dodano: 06.06.2016
Uczestnicy


Ślad z małą przerwą (około 5km) bo mi się GPS zwiesił.

Akcja zorganizowana przez Mariusza.
Jeszcze nim się zaczęło już było wiadomo, że będzie bolało. W sumie cały wyjazd zajął mi około 32 godzin. Z tego ruchu (bo było też trochę wypychu i sprowadzania) 21 godzin. Zaczął się po 23:00 w piątek dojazdem na miejsce zbiórki czyli do Sosnowca. Tam już czekało pierwszych trzech z ekipy. Po mnie przyjechał jeszcze sam organizator i na końcu jego imiennik. Ruszamy bez marudzenia oklepaną, prostą i nudną trasą na Oświęcim. Trzymamy się głównych dróg, które o tej porze są pustawe. W Zatorze przerzucamy się z "44" na "28" do Wadowic. Tu zaczyna się powoli przejaśniać. Cały czas trzymając się "28" kręcimy przez Suchą Beskidzką, Maków Podhalański i Jordanów do Rabki-Zdroju. Niby jasno ale widoków nie ma bo wszystko tonie we mgle. Tylko na wysokości powyżej 500m ledwo widać słoneczko. W Rabce robimy dłuższy postój. Karmienie, suszenie ciuchów i czekanie na Marcina. Myśleliśmy, że pojedzie z nami ale okazało się, że jednak nie. Tośmy mu powiedzieli "kij w oko" i ruszamy na Turbacz. Droga na górę wypadła nam czerwonym szlakiem. Od razu solidny podjazd. I tak już prawie na sam szczyt. Gdzieś tak po drodze razem z Dominikiem zostajemy lekko w tyle. Przy schronisku na Maciejowej zanęcił nas ustawiany właśnie bar i poświęciliśmy chwilkę na zimnego browarka. Jakby lepiej się po tym trochę jechało. Na sam szczyt już bez większych postojów poza tymi na złapanie oddechu. Droga w sumie nienajgorsza biorąc pod uwagę to, że cały tydzień były regularne burze. Wprowadzamy jednak dużo. Ponad 140km w nogach sprawia, że niektóre odcinki są już zbyt dużym wyzwaniem. Przed samym szczytem, podczas wspinaczki po "schodach" odcina mnie totalnie. Staję, wciągam słodką bułkę, podziwiam widoki i cykam kilka foto. Jak się okazało, bardzo dobrze, bo ze szczytu i spod schroniska widoki słabsze. Na szczycie Domino zdążył już nieco pokimać nim się dokulałem. Robimy foto i staczamy się do schroniska gdzie chłopaki już pałaszują małe conieco. Z Dominem idziemy też za obiadem pozwalając sobie przy okazji na kolejnego browara. Domin zostaje na szczycie a my, po przerwie, ruszamy niebieskim szlakiem na dół. Asekuracyjnie większość sprowadzam do miejsca, gdzie już da się jechać po bardziej płaskim. Dystans i wypych zrobiły swoje i nie czuję się na siłach na pełny zjazd. Zresztą, nawet gdybym był wypoczęty, też bym się nie zdecydował. Brak umiejętności i za duży "cykor" ;-) Chłopaki co polecieli przodem powiedzieli potem, że były dwie gleby. Na szczęście bez złamań więc jedziemy dalej do Niedźwiedzia i Mszany Dolnej. Tu trochę się motamy. Mariusz próbuje też kupić nową kasetę bo na starej mu łańcuch przeskakuje ale nic z tego nie wychodzi i musi się męczyć resztę drogi. Kierujemy się przez Kasinę Wielką do Myślienic. Zjazdy, podjazdy. Jest fajnie tylko zmęczenie coraz większe. Po drodze stajemy na kawę i potem kawałek jedzie się lepiej. GPS usiłuje nas rzucić w stronę Krakowa ale my chcemy ominąć miasto by nie tracić czasu na przebijanie się przez labirynt ulic. Kierujemy się na Skawinę. Powoli robi się wieczór i w końcu zachodzi słońce. Trochę problemu sprawia nam Wisła. Trzeba znaleźć most na drugą stronę. Przebijamy się w okolicach Tyńca przy autostradzie A4. Tam też niedaleko na stacji robimy kolejny postój na wciągnięcie kawy. Teraz zależy nam już tylko na powrocie do domu. Kierujemy się mniej więcej do Trzebini a pośrednio do drogi "79". Zaczynam padać z braku snu. Kilka razy czuję jak zasypiam i budzę się w ostatniej chwili przed utratą równowagi. Zostaję z tyłu co trochę. Kiedy dociągamy wreszcie do "79" kładę się na moment na chodniku w nadziei na drzemkę. Może nawet z minutę albo dwie pokimałem ale dalej jest kiepsko. Chłopaki kręcą mocniej i lecą przodem. Ja zostaję z Mariuszem, który ma trochę problemów z napędem (a pewnie też i trochę dla towarzystwa został) i w Młoszowej całkiem chłopakom się odrywamy. Nawet nie mamy z nimi kontaktu bo Mariuszowi padł smartfon a ja nie mam do nich numerów. Mam nadzieję, że nie czekali na nas i polecieli szybciej. Ucinam sobie krótki sen na ławeczce w baszcie na placu zabaw naprzeciw pałacu. Trochę to pomaga i do Chrzanowa jakoś mi się jedzie. Głównie dlatego, że muszę się rozgrzać. Potem znowu mam problem ze snem. Męczy mnie co trochę i zatrzymuję się dość często spowalniając Mariusza. W okolicach Jaworzna robi się dzień. Tu też wiesza mi się GPS, którego resetuję w Mysłowicach. Kiedy docieramy do Sosnowca żegnam się z Mariuszem. Nie ma sensu żeby jeszcze przy mnie marudził jak praktycznie stoi już obok własnego łóżka. Ja na chwilę przysiadam na przystanku i mrużę oko. Niewiele to pomaga. Do Będzina wlokę się co 2-3 przystanki autobusowe przystając na moment. Nawet już ścieżką rowerową jedzie mi się kiepsko i co chwila mnie znosi na bok. W lasku grodzieckim rozciągam się na ławeczce i ucinam sobie ponad półgodzinną drzemkę, a właściwie to kamienny sen. Komary miały na mnie używanie. Od tego miejsca jednak jedzie mi się już całkiem dobrze i do domu docieram bez postojów. W domu jestem nieco po 7:00 zmordowany gorzej niż koń po westernie. Rowera już nie mam sił czyścić. Jedynie zdobywam się jeszcze na wrzucenie ciuchów do pralki, szybki prysznic i coś na ząb. Potem cała reszta niedzieli to spanie i jedzenie na zmianę. Wieczorem czuję się już trochę bardziej jak człowiek.
Wyrypa prima sort. Fizycznie przejechać taki dystans to dla mnie nie problem. Kłopotem jest brak snu przez tak długi czas. Dodatkowo start przed północą czyli nieprzespany okres kiedy organizm jest przyzwyczajony do spania. Krótkie drzemki po południu to za mało. Następną trzysetkę, jeśli kiedykolwiek odważę się jeszcze taką zaatakować, to tylko i wyłącznie jak start będzie w okolicach 5:00-6:00 tak, by mieć za sobą przespaną noc. Teraz czas na regenerację czyli jazdy tylko komunikacyjne bo w sobotę start na Kotlinę Kłodzką.



Pierwsze foto, pierwsze oznaki dnia.


Słońce usiłuje przebić się przez mgły.


Dłuższy popas w Rabce.


A potem już w końcu górskie widoczki.


Schronisko na Maciejowej. "Za winklem" odkryliśmy bar.


Wypychu było niemało.


Ale dało się też czasem korbą zakręcić.


Tu mnie odcięło. W sumie dobrze bo widoczek piękny.


Punkt zwrotny akcji.


Tu chwilę pomarudziliśmy (obiad, browar, regeneracja).


Potem długo były ładne widoczki.

Link do pełnej galerii


Kategoria Jednodniowe


komentarze
Krzychu22
| 07:28 wtorek, 7 czerwca 2016 | linkuj WOW szacun
limit
| 05:21 wtorek, 7 czerwca 2016 | linkuj k4r3l: Właśnie dlatego, że jestem wygodny, to na full-u. Mięciutko pod zadkiem i nie trzeba się przejmować specjalnie tym, co pod kołami. I chyba pozycja trochę wygodniejsza. Jedynie prędkość nie ta.
k4r3l
| 21:14 poniedziałek, 6 czerwca 2016 | linkuj 340 kilosów na fullu! Szacun! Ja to się już za wygodny zrobiłem na starość i na takie dystanse tylko szosa :)))
limit
| 15:20 poniedziałek, 6 czerwca 2016 | linkuj Wydaje mi się, że pisałem jak było. Choć głowy nie dam że wszystko się zgadza od momentu, kiedy zacząłem marudzić, że mi się chce spać ;-p
Mariotruck
| 15:16 poniedziałek, 6 czerwca 2016 | linkuj Ślicznie napisane chłopczyku :)
A zdjęć co się nakradłem ....o ho ho ;P
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!