limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2019

Dystans całkowity:1345.00 km (w terenie 294.00 km; 21.86%)
Czas w ruchu:75:09
Średnia prędkość:17.90 km/h
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:61.14 km i 3h 24m
Więcej statystyk

Do Tychów +Z

Piątek, 17 maja 2019 | dodano: 17.05.2019

Mieliśmy z Michałem plany wyjazdowe na weekend ale nam je pogoda rozłożyła choć urlop wzięty. Skoro nie da się pojechać tego, co miało być, to choć pokręcimy się po okolicy.

Miało być dziś nie za daleko więc rzuciłem propozycję Paprocan. Przyjęła się. Umawiamy się na 8:00 na BP. Niestety startuję z poślizgiem około 15 min. i mniej więcej z takim jestem na miejscu przedzierając się przez Będzin i Sosnowiec. Jest nas trzech. Nowa dla mnie twarz, to też Michał.

Pogoda jak ruszałem była zupełnie niezachęcająca. Pochmurno, widać było w powietrzu wodę, jezdnie powoli schły. Naubierałem się dość konkretnie ale już w drodze doszedłem do wniosku, że jest nawet całkiem przyjemnie i w Mysłowicach chowam kurtkę i zakładam koszulkę. Od razu lepiej.

Przewodzenie obejmuje Michał i ruszamy, podobno, niespiesznie w stronę lasów murckowskich. Trasa na mapce więc nie będę opisywał. Jak można było się spodziewać, w lasach bagienko. Miejscami spore bo tu i tam jeździ ciężki sprzęt (wycinki, budowy). Wybór na dziś Mamuta okazał się bardzo trafny. Nie miałem najmniejszych problemów z przedarciem się po różnych przeszkodach. Chłopaki też dawali radę ale czasem trochę im się odrywałem przy tych okazjach. Generalnie jednak jechaliśmy równo i bez ciśnienia.

Dotaczamy się do Paprocan nieco później niż plan zakładał. Mamy też lekkie ssanie. Zamiast robić objazd, jedziemy coś zjeść. Trochę schodzi z czekaniem na posiłek. W międzyczasie konferujemy z tyskimi rowerzystami. W efekcie kończy się czas i nie robimy objazdu zbiornika.

Jedziemy w stronę fabryki Fiata gdzie z Michałem, z którym miałem jechać w góry, żegnamy się. On ma jeszcze do załatwienia coś w Tychach. Z drugim Michałem kręcę powrót do Mysłowic. Na 14:00 raczej się nie wyrobimy ale wiele spóźnieni nie będziemy. Droga przelatuje szybko i bez problemów. Żegnamy się kawałek przed dworcem i solo kręcę powrót do domu wybierając nieco inny wariant powrotny.

W międzyczasie zrobiła się nawet przyjemna pogoda. Pojawiło się słoneczko. Na niebie zawisły ładne chmurki-baranki. Delikatnie dmuchało. Przyjemnie się kręciło.

Do domu docieram z lekkim napierniczaniem lewej nogi. Zaczęła po 80km i tak mnie resztę trasy męczyła. Robię więc chwilę przerwy by się porozciągać w pozycji poziomej i kiedy nieco ból łagodnieje zabieram sakwy i robię jeszcze standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana. Na powrocie za plecami miałem ołowianą chmurkę. Ostatecznie jednak nie spadł z niej żaden istotny opad. Potem rozmawiałem jeszcze z Michałem, który miał to szczęście, że przeczekał w Tychach opad pod dachem.



Link do pełnej galerii









Kategoria Inne

DODZD

  • DST 44.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 02:09
  • VAVG 20.47km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 13 maja 2019 | dodano: 13.05.2019

Obowiązkowy urlop dwutygodniowy zaczął się słabą pogodą. Budząc się w zwykłych, dla wstawania do pracy, ramach czasowych słyszę za oknem szum deszczu. Czyli można spać dalej. Niestety wyspać zdążyłem się nim przestało padać. Potem jeszcze dłuższe zamulanie w oczekiwaniu na przeschnięcie dróg i dopiero wtedy zbieram się do startu. Jest prawie południe.

Wyprowadziłem Błękitnego i od razu zauważyłem, że zdecydowanie za lekko się ubrałem. Zmieniam bluzę klubową na cieplejszą kurtkę. Potem jeszcze bandankę na czapkę. I w takim zestawie przekręciłem całą trasę. Przez odcinki pod wiatr wcale mi nie było ciepło.

Generalnie plan miałem pojechać do sosnowieckiego Decathlonu ale prostą drogą byłoby za krótko więc sobie trochę dołożyłem. Przez Dąbie i Toporowice do Przeczyc i dalej do Wojkowic Kościelnych. Potem wzdłuż Pogorii 4 na dziki przejazd na Pogorię 3 i bieżnią do Parku Zielona. Stamtąd przez centrum Dąbrowy Górniczej w stronę Makro i zjazd do celu.

Realizuję zaplanowane zakupy i ruszam w drogę powrotną przez Będzin. Zaczynają się popołudniowe powroty z pracy i na drogach robi się gęściej. Udaje mi się wydostać żywym z miasta ale dalej ryzykuję życiem kierując się na światła na "86" i dalej na "913", którą to ciągnę do domu.

Tu chwila przerwy. Zostawiam plecak, zakładam sakwy i robię jeszcze standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana. Z balastem prosto do domu.


Kategoria Inne

200 na Fatbike-u

Sobota, 11 maja 2019 | dodano: 11.05.2019
Uczestnicy


200 nie niby nie dystans ale na fatbike-u...
Tak mi chodziło po głowie ukręcenie 200km ale na pozostałych rowerkach już to robiłem i wiedziałem, że się da. Interesowało mnie  czy dam radę na Mamucie. Dzisiejszy dzień dowiódł, że dałem radę.

Na początku tygodnia rozpuściłem wici do sprawdzonych wyrypowiczów z tematem. Odzew był pozytywny od każdej osoby. Niestety dwóch kandydatów do popełnienia tego szaleństwa nie miało możliwości w tym terminie. Ostatecznie zebrało nas się 6 osób. Monika z Dominem, Mariusz, Michał, Marcin i ja. Czekaliśmy tylko do piątku na ostateczne prognozy pogody i kiedy okazały się zachęcające ustalamy miejsca zbiórki. Jedno pod zamkiem w Będzinie, gdzie zjeżdżamy się w czterech: Marcin, Michał, Mariusz i ja.

We czterech kręcimy "94" do Bytomia i na rynku czekamy chwilę na Monikę i Dominika. Foto, żarty i ruszamy w drogę.

Trasa na mapie więc nie będę w detalach opisywał. Tylko refleksje z trasy.

Do Zawadzkiego było ok. Potem zaczęła dawać o sobie moja lewa noga i przy jakichś 70km było już kiepsko. I tak to się ciągnęło aż do 154km (o 14 dłużej niż zwykle). Przez ten czas marudziłem, zamulałem, przystawałem itp. Była to okazja do ciągnięcia łacha z każdego, w tym i mnie, przy użyciu całkiem grubych żartów. Ale to wiadomo było, że tak będzie. Towarzystwo wyrypowe ale też i ze specyficznym poczuciem humoru, który dawał czasem pozytywną szpilę do kręcenia, a czas zwyczajnie robił dobrą atmosferę.

Było trochę odcinków terenowych. Niektóre nawet całkiem wymagające, zahaczające o off-road. Ma to o tyle znaczenie, że Domino i Monika byli na rowerkach zupełnie nie terenowych ale bez problemu dawali radę. Jedynie na piasku im nie szło za dobrze. Reszta przejechana bez problemu. Oberwało mi się kilka razy za trasę ale w sumie to mam wrażenie, że ekipa miała radochę z jazdy.

Na asfaltach poczynaliśmy sobie (kiedy nie zamulałem) całkiem dynamicznie. Co jakiś czas strzelałem foto odczytu z Garmina by sobie utrwalić jak nam idzie. Początek nawet trochę mnie przeraził kiedy po ponad 50km GPS stwierdził, że mam na fatbike-u średnią powyżej 23km/h. No nie takiej się spodziewałem. Jednak późniejsze kawałki terenowe i moje problemy z dyspozycją sprowadziły wartość do bardziej sensowej wielkości. Ostatecznie wyszło 19km/h za całą trasę. To i tak o 4km/h lepiej niż zakładałem.

Było trochę wygłupów choć nie zawsze utrwalonych na foto. W ogóle foto w większości z ręki w czasie jazdy więc niektóre lekko nieostre.

Ogólnie sobota spędzona bardzo przyjemnie, w super towarzystwie.


Link do pełnej galerii




5:00 rano. Niektórym pora dnia nie służy ;-)


Tak, to jest toi-toi. Na środku pola. I to nie jedyny. Mariusz podsumował, że mają tu niezły socjal.


Jedno ze strzelanych w czasie jazdy foto. Wstępny etap akcji.


Na szczęście był tylko jeden odcinek z przerzucaniem rowerów.


W czasie jednej z przerw Monika nie oparła się pokusie sprawdzenia jak to jest na takich kołach.


Piasków było niewiele. Tu moje grube oponki pokazały moc.


Małe co nieco na odcinku między Przystajnią a Lisowem.


Po 154 kilometrze noga przestała napierniczać i mogłem wyrywać się do przodu postrzelać foto ekipie.


Woźniki.


Żegnamy się z Moniką i Dominem w Mierzęcicach.


Potem chłopaki odbijają w mojej wiosce w stronę świateł na "86".


Ostatecznie tyle stwierdzi Garmin ukręconych km za dziś.


Kategoria Jednodniowe

DPD

Piątek, 10 maja 2019 | dodano: 10.05.2019

Zapowiada się dziś o wiele pogodniejszy dzień niż wczoraj. O poranku w mojej okolicy dość gęste mgły więc też i odczuwalnie chłodno. Zbieram się na koła o 6:12 po uprzednim doluftowaniu tyłu Mamuta i pokapaniu smarem łańcucha. Jedzie się dobrze jak już wyjeżdżam z gęstych mgieł i nie muszę ciągle przecierać okularów. Trasa przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Spokojnie i raczej pustawo na drogach. Na miejscu jestem z niewielkim zapasem czasu. Przyjemny dojazd do pracy. Przed Zieloną robią kawałek asfaltu od mostu nad Czarną Przemszą do remontowanej w roku minionym jezdni w parku.


Znowu zlało mnie na powrocie choć zaczęło się całkiem fajnie. Wychodząc z pracy widzę chmurki w barwach apokaliptycznych mniej więcej w kierunku, w którym będę wracał ale jeszcze żyję nadzieją, że może jednak się uda. Kręcę do lasu zagórskiego i tam mnie dopada pierwszy rzęsisty deszcz. Pokrowiec na plecak, na grzbiet kurtka i jak tylko nieco zelżało jadę dalej. Już do końca przejazdu nie przestało kapać. Momentami tylko zmieniała się intensywność.

Kręcę przez Reden w stronę Mostu Ucieczki posiłkując się chodnikami. Dzięki temu mnie wody trafia do butów. Zaskakuje mnie widok dojazdu do parkingu przy molo na P3. Będzie rondo. Strzelam foto. Potem kręcę na samo molo i focę chmurki nad zbiornikiem. Bieżnią przetaczam się pod przejazd pod torami na P4. Jeszcze nie jest gotowy. Foto i w drogę na Piekło.

Tu samostrzał na tle zbiornika i wiszących na horyzoncie opadów, w których to stronę będę musiał kręcić. Deszcz przesuwa się falami. Nie ma szans na dojechanie na sucho. Gdzieś już na mojej wiosce zbieram solidnego bryzga spod kół. Jego mać poszła. Gdyby człowiek trochę zwolnił to może tylko bym to na nogi wziął a nie też na gębę. Cóż. W niektórych za grosz emaptii.

Do domu dotaczam mokry ale w sumie zadowolony z przejazdu. Nie zmarzłem. W butach umiarkowanie mokro. Plecak nieprzemoczony. Mogło być gorzej.


Link do pełnej galerii



Na wlocie do lasu zagórskiego takie oto pogróżki na niebie.


Przebudowa na dojeździe do mola przy Pogorii 3.


Kotłuje się nad pojezierzem.


Przejazd z P3 na P4 jeszcze niegotowy.


Tam w to po lewej na horyzoncie za chwilę będę kręcił.


Prawie pod domem.


Kategoria Praca

DPOD

Czwartek, 9 maja 2019 | dodano: 09.05.2019

Jednak prognozy się sprawdziły i około 6:00 zaczęło kapać. Niezbyt mocno. Startuję o 6:13. Od razu decyduję się na trasę przez Będzin i las mydlicki zakładając, że zmieszczę się w czasie. Jednak w Gródkowie zaczynam robić tyły czasowe zatrzymując się na przystanku i zakładając pokrowiec na plecak. Kropelki przyspieszają. Trochę czasu ucieka na przekraczaniu Alei Kołłątaja i podjazd pod Koszelew. Potem światła obok Makro i ostatecznie notuję 6 minut straty na mecie. Jechało się nawet nieźle choć warunki do przyjemnych miały daleko. Ale mogło być gorzej. W butach sucho. Tyle dobrego, że dojazd spokojny.



Na powrocie dalej pochmurno ale niemal nie ma kropelek. To skłania mnie jednak do wypadu do centrum Sosnowca w poszukiwaniu dętek do Mamuta. Toczę się zwykłą trasą przez Blachnickiego, Środulę, Kombajnistów i Ludwik w stronę ronda na Ostrogórskiej.

Trafiam poszukiwany asortyment w MK Bike. Biorę 2 dętki i trójkąt pod ramę żeby było ją gdzie wozić. Zwykłe podsiodłówki są za małe na taki kawał gumy, jaki wchodzi do kółek Mamuta (26x4,0).

Skoro udało mi się dokonać zakupu to nie mam nic więcej do roboty w Sosnowcu więc zaczynam odwrót do domu. Kręcę w stronę Pogoni i ścieżką od Klubu Kiepury aż do będzińskiej Nerki. Tam na chwilę odbijam do serwisu skreślić się z listy na dętki do fatbike-a.

Na trasie do Będzina zaczynają rozpędzać się kropelki. Kiedy ruszam z serwisu kapie już dość regularnie choć, na szczęście, nie za mocno. Jednak na Zamkowym decyduję się na założenie pokrowca na plecak. Ścieżką kręcę do Grodźca i potem zjeżdżam do Gródkowa. Poboczami i chodnikami dotaczam się do wsiowego Dino i uciekam z "913" na spokojniejsze ulice.

Do domu docieram nieco nasiąknięty. Ciuchy od razu idą do prania. Mimo tego kapania jednak jechało się nawet nieźle. Na dłuższą trasę byłoby to męczące ale na powrót z pracy do domu warunki oblecą. Jeździłem przy gorszych. Trochę tylko martwi mnie to, że powoli wykańczam kolejne buty.


Kategoria Praca

DPD

  • DST 38.00km
  • Teren 6.00km
  • Czas 01:50
  • VAVG 20.73km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 maja 2019 | dodano: 08.05.2019

Można powiedzieć, że poranek świstaka z tą drobną różnicą, że dziś do pracy na innym rowerku. Poza tym pora startu niemal ta sama, warunki takoż i przejazd podobnie. Jeszcze tylko krótszy ciut czas dojazdu.

Na powrocie nieco przyjemniej, nawet trochę słoneczka choć wietrznie. Nieco lżejsza góra wdzianka w użyciu. Kręcę powrót początkowo terenem przez las zagórski na Reden i haczę o sklep rowerowy w poszukiwaniu dętki do Mamuta. Nie ma. Potem do drugiego. Może będzie ale to się okaże. Zadzwonią. Przez Mydlice przetaczam się na Warpie i dalej do serwisu w Będzinie. Jest tylko 2,7". Na razie nie biorę bo liczę, że będą te do fata typowo. Wracam do domu przez las grodziecki i gródkowski finiszując kawałek "913".
Po 17:00 telefon, że są ale niestety na Preście. Mnie potrzebne na samochodowym. Wygląda na to, że jutro odwiedzę pozostałe sklepy w okolicy w poszukiwaniu zapasu. No chyba, że pogoda się sypnie, jak ICM wieszczy. Wtedy wezmę tą 2,7 choć nie wiem czy w razi "W" da radę.


Kategoria Praca

DPD

Wtorek, 7 maja 2019 | dodano: 07.05.2019

Odczuwalnie chłodniej niż wczoraj i trochę wiało mniej więcej z północy lub północnego wschodu ale przynajmniej słonecznie. Rozruch przeciętnie sprawny zakończony startem o 6:12. Trasa jak wczoraj, przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Pokonana sprawniej i bez ekscesów. Na miejscu mam kilka minut zapasu. Troszkę nawet się zgrzałem na finiszu. Przyjemny dojazd do pracy.

Na powrocie wiele cieplej nie było za to bardziej wietrznie bo dmuchało mi na gębę spory kawałek trasy. Na końcówce trochę pochowałem się po lasach. Przejazd na trasie Mec, Środula, Będzin, las grodziecki, las gródkowski, żółty szlak do łącznika terenowego z Malinowic do Strzyżowic i zjazd do domu. Przyjemnie, niespiesznie, spokojnie. Po drodze były jakieś drobne kropelki. Wcześniej chyba miejscami padało bo jezdnie były tu i tam mokre.


Kategoria Praca

DPD

Poniedziałek, 6 maja 2019 | dodano: 06.05.2019

Dzień od samego wstawania oporny. Ostatecznie wytaczam się o 6:09. Warunki słabe jak na maj. Pochmurno, trochę wieje (wg ICM-u z północy), temperatura taka, że pełne wdzianko jak na zimę wcale nie jest przesadą. Do tego Mamut robi mi pod górkę nie zrzucając przedniej przerzutki na mniejszą tarczę. Chyba gdzieś do pancerza dostała się woda i coś lekko przyrdzewiało. Nie mam czasu tego poprawiać i męczę się całą drogą czasem wydzielając buta w mechanizm. Trasa przejechana spokojnie. Na mecie na styk.


Z pracy wychodzę 2 godzinki później i już nie mam ochoty na objazdy. Pogoda też do tego nie zachęca. Wychodząc mam pod kaskiem bandankę. Rękawiczki i czapka w kieszeniach. Nawet nie ruszam a już zakładam jedne i drugie.
Powrót niespieszny przez las mydlicki, Warpie, Zamkowe, las grodziecki i gródkowski. Finisz lekko bokami żeby nie tłuc się "913". Przyjemnie, spokojnie, z wiatrem na gębę przez sporą część drogi.


Kategoria Praca

Żabie Stawy. Na zimno.

Sobota, 4 maja 2019 | dodano: 04.05.2019

Wczoraj była masa bo pogoda nie dopisała i wypadły z planu góry. Była opcja, że może dziś te góry ale ostatecznie okazało się, że jednak nie. Mieliśmy jednak z Michałem ciśnienie coś pojechać a przy okazji szukania drogi do Żabich Dołów Michałowi wpadły na listę też Żabie Stawy w Tarnowskich Górach. Pojechaliśmy sprawdzić co to za pozycja.

Umawiamy się w Czeladzi na rynku mniej więcej w południe. Ruszam z domu i tak podejrzewam, ze krótkie spodenki to może być dziś błąd jednak już nie wracam. Docieram do Czeladzi na chwilę przed południem. Zakładam rękawiczki. Niby jest trochę słońca ale ciepło nie jest. Jeszcze jak się jedzie to nawet, nawet ale stać dłużej raczej żadna przyjemność. Michał zjawia się chwilę później i bez marudzenia ruszamy.

Prowadzę przez Czeladź Wojkowice, Rogoźnik i Dobieszowice w stronę Radzionkowa. Stąd terenem (gdzie po drodze trzeba powiedzieć "Proszę otworzyć") docieramy do Tarnowskich Gór. Chwila motania się i jesteśmy przy Żabich Stawach. Ogrodzone betonowym ogrodzeniem. Właściwie to staw hodowlany dla wędkarzy. Są też chyba jakieś noclegi dostępne. Generalnie jednak dla rowerzystów żaden cel wart kręcenia. No chyba, że ktoś jest też wędkarzem. Chwilę kręcimy się wokół i ruszamy na rynek zaparkować w sprawdzonej knajpce na obiad. Solidny talerz rosołu, placki z gulaszem, herbatka i browarek doskonale zapełniają magazynek na paliwo. Aż się chce gdzieś zalegnąć na zawiązanie sadełka.

Nie ma jednak tego dobrego. Zaczynamy powrót bo w prognozie było, że po 17:00 mogą pojawić się kropelki. Niezbyt spiesznie przetaczamy się nad Chechło i stamtąd szlakiem LR do Świerklańca. Wałem Kozłowej Góry i tamą do Wymysłowa a potem lasem do Rogoźnika. Stamtąd do Wojkowic i dalej do Czeladzi. Kawałek za szpitalem żegnam się z Michałem. Jednak krótkie spodnie nie były dobrym pomysłem. Chęć by odprowadzić jeszcze kawałek kompana były ale nogi mówiły, żebym nie przeginał. Zwłaszcza lewe kolano. Więc nie przeginałem.

Solo kręcę w stronę drogi do Grodźca po drodze odbijając w teren na singielek, z którego mogłem wydostać się na granicy Wojkowic i Grodźca. Tam przeskok asfaltu na drugą stronę i jeszcze kawałek wertepkami by w końcu wybyć na asfalt prowadzący prosto do domu. Metę osiągam kiedy pojawiają się pierwsze drobne kropelki. Nim zacząłem załączać zdjęcia rozpadało się na dobre czyli wszyła jazda tak w sam raz :-)


Link do pełnej galerii



W drodze do Tarnowski Gór.


Żabie Stawy zza płotu.


Gdyby ktoś namiarów potrzebował.


Kontrolne na rynku w Tarnowskich Górach. Przed konsumpcją.


Na powrocie przy Rogoźniku.


Wynik za dzień.


Kategoria Inne

ZMK nr 12

Piątek, 3 maja 2019 | dodano: 03.05.2019
Uczestnicy

Za oknem było na tyle niewyraźnie, że jakoś nie miałem pomysłu na wytoczenie się na rower. ICM mówił o możliwości nieznacznych kropelek, co dodatkowo zniechęcało. Dwunasta Zagłębiowska Masa Krytyczna wydała się w związku z tym opcją, którą można załatać dziurę w pomysłach na kręcenie.

Zbieram się lekko po 14:00. Od razu pojawiają się drobne kropelki. Niegroźne ale niezbyt zachęcające. Temperatura też nie powala na kolana. Ubrałem się, wydawało mi się, że za ciepło ale po 2km stwierdziłem, że wcale tak nie jest. Mało tego, bandankę zastępuję czapką bo uszy po prostu zaczęły mi zamarzać.

Do Sosnowca toczę się przez Wojkowice i Czeladź ale innym wariantem niż zwykle. Dziś przed cmentarzem w Czeladzi odbijam na szlak w prawo i kieruję się w stronę "94". Potem za cmentarzem w centrum odbijam na Piaski i przez Grota-Roweckiego dotaczam się do ślimaka.

Masa już jedzie. Wypatruję klubowiczów, co nie jest proste bo kolory giną w odblaskowej barwie kamizelek masowych. Udaje mi się jednak wypatrzeć Maćka. Wokół niego jedzie też kilka innych osób z klubu. Jest Marcin, Ania, Paweł, Grzesiek, Ela, Jarek, Marek. Gdzieś mi też mignął chyba Tomek. Są Rowerowe Mysłowice.

Trasa Masy w tym roku wiedzie przez Zagórze i Mortimer do centrum Dąbrowy Górniczej i potem przez Koszelew do będzińskiej Nerki z metą na Syberce. Tu spotykam kolegę z pracy. Chwilę dłuższą rozmawiamy nim się rozjeżdżamy. Przez czas losowania wesoło konferujemy w Cyklozowym gronie. Kiedy jednak jest po losowaniu szybko się rozjeżdżamy. Jest po prostu nieprzyjemnie zimno. Wątpię żeby było więcej jak +10. Czasem też podwiewa zimnym powietrzem.

Solo kręcę przez Zamkowe do lasu grodzieckiego i dalej przez światła na "86" do lasu gródkowskiego. Żółtym szlakiem toczę się pod podstawówkę w Psarach. Asfaltem lecę w stronę domu pozwalając sobie jeszcze na małe ucho ul. Kasztanową.

W czasie jazdy było nawet przyjemnie ale stanie w bezruchu było dziś mocno niewskazane. Dobrze było się ruszyć choćby tylko po to, żeby się zobaczyć ze znajomymi.


Link do pełnej galerii










Kategoria Inne