limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Do Tychów +Z

Piątek, 17 maja 2019 | dodano: 17.05.2019

Mieliśmy z Michałem plany wyjazdowe na weekend ale nam je pogoda rozłożyła choć urlop wzięty. Skoro nie da się pojechać tego, co miało być, to choć pokręcimy się po okolicy.

Miało być dziś nie za daleko więc rzuciłem propozycję Paprocan. Przyjęła się. Umawiamy się na 8:00 na BP. Niestety startuję z poślizgiem około 15 min. i mniej więcej z takim jestem na miejscu przedzierając się przez Będzin i Sosnowiec. Jest nas trzech. Nowa dla mnie twarz, to też Michał.

Pogoda jak ruszałem była zupełnie niezachęcająca. Pochmurno, widać było w powietrzu wodę, jezdnie powoli schły. Naubierałem się dość konkretnie ale już w drodze doszedłem do wniosku, że jest nawet całkiem przyjemnie i w Mysłowicach chowam kurtkę i zakładam koszulkę. Od razu lepiej.

Przewodzenie obejmuje Michał i ruszamy, podobno, niespiesznie w stronę lasów murckowskich. Trasa na mapce więc nie będę opisywał. Jak można było się spodziewać, w lasach bagienko. Miejscami spore bo tu i tam jeździ ciężki sprzęt (wycinki, budowy). Wybór na dziś Mamuta okazał się bardzo trafny. Nie miałem najmniejszych problemów z przedarciem się po różnych przeszkodach. Chłopaki też dawali radę ale czasem trochę im się odrywałem przy tych okazjach. Generalnie jednak jechaliśmy równo i bez ciśnienia.

Dotaczamy się do Paprocan nieco później niż plan zakładał. Mamy też lekkie ssanie. Zamiast robić objazd, jedziemy coś zjeść. Trochę schodzi z czekaniem na posiłek. W międzyczasie konferujemy z tyskimi rowerzystami. W efekcie kończy się czas i nie robimy objazdu zbiornika.

Jedziemy w stronę fabryki Fiata gdzie z Michałem, z którym miałem jechać w góry, żegnamy się. On ma jeszcze do załatwienia coś w Tychach. Z drugim Michałem kręcę powrót do Mysłowic. Na 14:00 raczej się nie wyrobimy ale wiele spóźnieni nie będziemy. Droga przelatuje szybko i bez problemów. Żegnamy się kawałek przed dworcem i solo kręcę powrót do domu wybierając nieco inny wariant powrotny.

W międzyczasie zrobiła się nawet przyjemna pogoda. Pojawiło się słoneczko. Na niebie zawisły ładne chmurki-baranki. Delikatnie dmuchało. Przyjemnie się kręciło.

Do domu docieram z lekkim napierniczaniem lewej nogi. Zaczęła po 80km i tak mnie resztę trasy męczyła. Robię więc chwilę przerwy by się porozciągać w pozycji poziomej i kiedy nieco ból łagodnieje zabieram sakwy i robię jeszcze standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana. Na powrocie za plecami miałem ołowianą chmurkę. Ostatecznie jednak nie spadł z niej żaden istotny opad. Potem rozmawiałem jeszcze z Michałem, który miał to szczęście, że przeczekał w Tychach opad pod dachem.



Link do pełnej galerii









Kategoria Inne


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!