limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:2356.00 km (w terenie 186.00 km; 7.89%)
Czas w ruchu:124:50
Średnia prędkość:18.87 km/h
Maksymalna prędkość:56.20 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:90.62 km i 4h 48m
Więcej statystyk

Krośniewice - Kleszczów

  • DST 137.00km
  • Czas 06:57
  • VAVG 19.71km/h
  • VMAX 36.80km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 czerwca 2014 | dodano: 16.06.2014

Dziś całkiem niezłe warunki od samego rana. Najeżdżam ścianę płaczu i potem jedziemy na rynek Krośniewic zrobić pożegnalne foto z Krzyśkiem, który jedzie do Kutna na pociąg. Niestety brakło mu jednego dnia urlopu więcej by wrócić z nami na własnych kołach. My kręcimy dalej "91" do Łęczycy, gdzie focimy się na zamku i dalej do Ozorkowa. Przejazd to już tylko kręcenie na dojechanie do domu więc żadnego zwiedzania. "91" ciągniemy do Zgierza gdzie porzucamy krajówkę i ścinamy bokami, niestety ruchliwymi j dziurawymi, do Konstantynowa Łódzkiego. Potem jeszcze raz ścinamy do Pabianic. Celem tych manewrów było ominięcie centrum Łodzi. W Pabianicach zjadamy obiadek w Restauracji Kiosk. Smaczny i za bardzo przystępną cenę. Po posiłku ruszamy dalej do Bełchatowa drogą 485. Mniej więcej w połowie tego odcinka dopada mnie kryzys, którego zażegnanie jest możliwe tylko w jeden sposób. Zjeżdżam na pobocze i rozkładam się w słoneczku na trawce i zamykam na chwilę oko. Trwało to może 3 min. ale po tej przerwie jedzie się o niebo lepiej. W Bełchatowie jesteśmy przed 18:00. Trochę czasu nam schodzi na zakupach i poszukiwaniu noclegu. Tenże znajdujemy w Kleszczowie. Do wykręcenia pozostaje nam jeszcze ponad 20 km. Końcówka to długi odcinek po komfortowej ścieżce rowerowej. Potem jeszcze tylko zakupy i meldujemy się na kwaterze.


Link do pełnej galerii


Ostatnie wspólne foto z Krzyśkiem na tym wyjeździe. Tu się żegnamy i on odbija do Kutna a my dalej "91" w stronę Łodzi.


Zamek w Łęczycy.


Tuśmy obiadali. Mieli takie same, podstępne talerze jak w pizzerii w Szczecinie. Niby nałożone niewiele a w trakcie jedzenia okazywało się, że dno jest zadziwiająco głęboko.


Cockpit view ;-)


Ścieżka rowerowa do Kleszczowa. Ładnych kilka kilometrów.


A na horyzoncie Bełhatów.


Kategoria Kilkudniowe

Toruń - Krośniewice

  • DST 109.00km
  • Czas 05:27
  • VAVG 20.00km/h
  • VMAX 36.80km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 czerwca 2014 | dodano: 15.06.2014

Start dziś opóźniony. Daje się we znaki zmęczenie materiału obawiające się potrzebą dłuższego snu. Zwłaszcza po takim dniu jak wczoraj. Na początek jedziemy do centrum, gdzie chłopaki się potwierdzają, Krzysiek załatwia sprawę espresso a wszyscy robią foto. Uporawszy się z tym wracamy na właściwy brzeg Wisły i "91" dalej ciągniemy w kierunku domu. Po jakichś 40 km znów czuję bicie tylnego koła. Oględziny ujawniają znany już i zlikwidowany w Słubicach problem czyli uszkodzona opona. Robię przekładkę przód na tył i tył na przód, i jadę dalej. Paweł daje mi znać, że zakotwiczyli w zjeździe 3 km dalej. Kiedy tam docieram już szamają. Dołączam się do procederu. Posileni kontynuujemy walkę z kilometrami. Przez Włocławek jedziemy ścieżką rowerową. Szeroka, wygodna tylko z jednym mankamentem - za dużo miejsc gdzie trzeba sobie włączać "zielone". Bardzo to uprzykrza i spowalnia podróż. Za miastem ścieżka wiedzie lasem. Jedziemy nią razem z Krzyśkiem ale w końcu ją porzucamy i wracamy na pobocze "91". Wyboje ścieżki są bardzo przykre podczas jazdy tak obładowanymi rowerkami. Dzień jest generalnie pogodny i słoneczny ale niezbyt ciepły. Na szczęście wiaterek sprzyja i kilometry uciekają. Przed Krośniewicami zatrzymujemy się i szukamy noclegu. 3 próby nieudane ale udaje się znaleźć nocleg w samym centrum miasta. Nie kombinujemy i korzystamy z dostępnej opcji. Po drodze jeszcze tylko rzutem na taśmę wpadamy do Polomarketu na szybkie zakupy.


Link do pełnej galerii


Na początek jedziemy na stare miasto. Chłopaki się potwierdzają. Krzysiek załatwia sprawę espresso. Wszyscy focimy.


A potem zaczyna się żmudne rzeźbienie "91".


Albo coś nowego albo rok temu byłem zbyt zmęczony, kiedy tamtędy przejeżdżałem.


Gdzieś przy trasie nowe wcielenie Buddy Jedzącego ;-)


Regulacja ruchu na drodze krajowej.


Spora część zdjęć z drogi powrotnej to właśnie "dzieła" tego typu - blacha z nazwą gminu, powiatu, województwa lub czymś podobnym.


Kategoria Kilkudniowe

Gniew - Toruń

  • DST 124.00km
  • Czas 05:42
  • VAVG 21.75km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 czerwca 2014 | dodano: 14.06.2014

Zbieramy się prawie sprawnie ale pogoda sprawia, że początkowy impet zanika. Krótka ulewa przesuwa nam start i ruszamy dopiero po 10:00 dokonawszy uprzednio smarowania. Jedziemy na gniewski zamek. Z roku na rok wygląda coraz okazalej. Teraz ma już przeszklony dziedziniec i nową posadzkę. Prace rekonstrukcyjne chyba jeszcze trwają bo nie wszystkie okna są wykończone. Potem podjeżdżamy jeszcze pod Biedronkę po zapas drożdżówek i innych takich na drogę. Wreszcie rozpoczyna się nasza walka z trasą i pogodą. Wciąż podjazdy i zjazdy oraz wiatr. Na wjeździe do Nowego zatrzymujemy się na stacji benzynowej gdzie robimy pierwsze przebieranki. W trakcie jazdy jest jeszcze jako tako ale chwila postoju i robi się nieprzyjemnie chłodno. Z Nowego jedziemy dalej "91" przez Warlubie i Dragacz do Grudziądza. Tam przerzucamy się na "55" w stronę Stolna. Na wyjeździe z miasta zatrzymujemy się w karczmie Czarci Młyn, gdzie rok temu z Pawłem mieliśmy okazję już się stołować. Poza obiadkiem dzieje się mały serwis u Maćka i potem u mnie w temacie regulacji konusów. Przy okazji obiadu przeczekujemy rzęsisty deszcz. Potem już jest tylko jazda do Stolna gdzie wracamy na "91". Bez większych postojów i po walce z terenem i aurą dociągamy wreszcie do tablicy z nazwą miasta, gdzie uskuteczniamy wspólne foto. Potem przebijamy się przez miasto do dworca kolejowego, gdzie Krzysiek sprawdza jak wygląda sprawa powrotu pociągiem do Sosnowca. Zakupuje bilet na pociąg z Kutna w poniedziałek. Potem szukamy noclegu. Kilka telefonów i info, że brak miejsc. Nawet w Domu Turysty PTTK pełno. Znajdujemy kwaterę jakieś 5 km od dworca. To niemal jak na miejscu. Zakupy w Biedronce i jedziemy się kwaterować.



Link do pełnej galerii


Krótka wizyta na zamku w Gniewie.


Z roku na rok zamek wygląda coraz lepiej.


Pogoda na starcie nieco dwuznaczna.


Rynek w Nowem. Rok temu jak byliśmy tu z Pawłem to panował tropikalny żar. Dziś chłodnawo.


Gdzieś z tyło po prawej hotel w Rokitkach, gdzie nocowaliśmy rok temu robiąc trasę wzdłuż Wisły.


Stare miasto w Grudziądzu. Tym razem tam nie jedziemy. Miasto jest tylko punktem przelotowym, gdzie wbijamy na "55".


W sprawdzonej karczmie zjadamy obiadek i przeczekujemy niezbyt mocny ale niezbyt krótki deszczyk.


Chełmża miga tylko na horyzoncie.


Naszym celem jest Toruń.


Kategoria Kilkudniowe

Strzepcz - Gniew

  • DST 127.00km
  • Czas 06:41
  • VAVG 19.00km/h
  • VMAX 47.30km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 13 czerwca 2014 | dodano: 13.06.2014

Dzień zaczął się mało optymistycznie czyli od deszczu. Na szczęście krótki i przelotny. Opuszczamy kwaterę w Strzepczu i ruszamy do Przodkowa. To jeszcze ciągle teren Szwajcarii Kaszubskiej więc droga to nieustanne podjazdy i zjazdy. Towarzyszy nam wiaterek, choć już nie tak silny jak dnia poprzedniego, i szybko sunące chmury. Tutaj przez chwilę rozważamy pomysł ścięcia trasy i rozpoczęcie powrotu do domu ale Maciek mówi, że być tak blisko Neptuna i nie podjechać... A kolejna okazja będzie nie wiadomo kiedy. Jedziemy więc dalej wg planu do Gdańska. Po drodze Paweł zauważa znak kierujący do muzeum Volkswagena. Że to niemal po drodze decydujemy się podjechać. Z Maćkiem podziwiamy kolekcję. Robi wrażenie. Samochody wszystkie sprawne, wyglądają jakby właśnie wyjechały z salonu. Wizytę jednak czas kończyć. Wracamy na szlak wytyczony przez gps-a. Jak się spodziewałem w Gdańsku ruch pieroński ale jakoś udaje się dotrzeć do celu i wykonać foto dokumentujące osiągnięcie kolejnego punktu na trasie. Potem bocznymi, dość dziurawymi (i na pewno nie odwiedzanymi przez turystów) drogami kierujemy się poza miasto. Na wyjeździe jesteśmy zmuszeni przeczekać krótkotrwałą ulewę na przystanku autobusowym. Aż za Pruszcz Gdański jedziemy mokrą "91". Średnia przyjemność. Dalej jest już raczej sucho. Sprawnie dojeżdżamy do Pszczółek, gdzie wstępnie planowaliśmy zrobić nocleg. Jednak jest na tyle wcześnie, że zamiast tego zjadamy obiad i jedziemy dalej trasą. Pobocze szerokie, droga ładnie wyprofilowana więc kilometrów szybko przybywa. Za Tczewem, w którym robimy tylko krótki postój na zakup napojów, zaczynamy szukać kwatery. Pierwszy telefon i już wiemy, że przyjdzie nam dociągnąć do Gniewu. Od naszej pozycji to jeszcze ponad 20 km. Szacowany czas przybycia do celu to 21:30. Kilometry powoli nawijają się na koła i przy zachodzącym słońcu wjeżdżamy na ostatni podjazd do Gniewu. Szybko odnajdujemy sklep i robimy zakupy na kolację i śniadanie. Zbieram się szukać adresu docelowego ale okazuje się, że jest on tuż obok sklepu czyli trafiliśmy idealnie.


Link do pełnej galerii


Dzień zaczął się mało optymistycznie.


Potem się jednak poprawiło.


Garbusy i nie tylko w muzeum Volkswagena w Pępowie.


Potem docieramy do Gdańska.


Opuszczając miasto znów przypadkowo unikamy ulewy kryjąc się pod wiatą przystankową.


Obiadek w Pszczółkach.


Mijamy "łuki triumfalne" przelatując przez Tczew.


Podziwiając zachód słońca "wpadamy w Gniew" ;-)


Kategoria Kilkudniowe

Rusinowo - Strzepcz

  • DST 143.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 07:50
  • VAVG 18.26km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 czerwca 2014 | dodano: 12.06.2014

Dziś szarpanina z wiatrem i Kaszubami. Z Rusinowa jedziemy na początek pod latarnię w Jarosławcu. Na miejscu okazuje się, że dostęp do latarni jest tylko w godzinach od 15:00 do 18:00 czyli nici ze stempelka w paszporcie. Jedziemy zatem do kolejnej latarni w Ustce. Tu udaje się zdobyć piąty stempelek w paszporcie i tym samym kończymy jeżdżenie szlakiem latarni morskich. Srebrnej odznaki tym razem nie zdobędziemy. Za to kiedyś może porwiemy się od razu na złotą. Z Ustki ruszamy na Główczyce przez Gardno Wielkie, gdzie zasiadamy do smażonej rybki nad jeziorem. Dalej jedziemy do Smołdzina, gdzie chłopaki potwierdzają się w dyrekcji Słowińskiego Parku Narodowego a ja pstrykam zdjęcie rosnącego przed siedzibą dębu. Główczyce osiągamy po zażartej walce z wiatrem. Nie ustajemy jednak w wysiłkach i ciągniemy dalej do Lęborka gdzie jesteśmy około godziny 19:00. Paweł najeżdża ścianę płaczu a ja szukam noclegu. Znajdujemy w Linii. Tak nam się przynajmniej wydaje. Z pełnym poświęceniem przemy więc do celu. Na wjeździe do Linii robimy zakupy i szukamy noclegu. Okazuje się jednak, że w bazie gps-a jest błąd. Ulica i numer się zgadzają ale miejscowość nie. Mamy jeszcze do pokonania około 7 km i dwie górki. Górki zaczęły się za Lęborkiem i okazały się wstępem do wjazdu na teren Szwajcarii Kaszubskiej. Kto był w tym regionie to wie, że lekko tu nie ma. Nocleg osiągamy nieco przed 22:00 i znów udaje się trafić nam bardzo fajne miejsce.



Link do pełnej galerii


Latarnia w Jarosławcu. Tu też się nie udaje ze stempelkiem.


Ładny dzionek do jeżdżenia.


Latarnia w Ustce.


Drugie śniadanko nad morzem.


Potem zaczynamy krawędziami Narodowego Parku Słowińskiego wbijać się w ląd. Tu jezioro Gardno.


Dyrekcja Słowińskiego Parku Narodowego z okazałym dębem.


Lębork. Za miastem zaczęły się schody czyli wjazd do Szwajcarii Kaszubskiej. Oj! Urobiliśmy się!


Dwujęzyczne nazwy. Dopóki nie znikną to będziemy wiedzieli, że z terenem będzie szarpanina.


Kategoria Kilkudniowe

Kukinia - Rusinowo

  • DST 95.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 05:25
  • VAVG 17.54km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 czerwca 2014 | dodano: 11.06.2014

W Kukini udało nam się super odpocząć. Paweł startuje wcześniej zrobić zwiad w miejscu, gdzie jego żona i córka będą na wakacjach. Maciek, Krzysiek i ja jedziemy bokami pod latarnię w Gąskach. Częściowo jedziemy szlakiem R10, który miejscami wiedzie terenem. Pod latarnią spotkamy się z Pawłem. Krzysiek korzysta z okazji i zasiada do espresso więc ja z kolei korzystam z przerwy i wspinam się na latarnię podziwiać widok. Nie miałbym nic przeciwko takiemu widokowi w domu. Z Gąsek przez Łazy jedziemy do Mielna i objeżdżamy Jezioro Bukowo przez Osieki i Rzepkowo do Dąbek (spory kawałek drogi wygodną ścieżką rowerową). Dalej jedziemy w stronę Darłowa. Po drodze chwila przerwy i Maciek strzela mi foto jak siedzę na ławeczce w pozycji drzemki. Podobno foto już zdążyło polecieć na FB z dopiskiem żem po setce ;-) Nieco dalej podkręcam sobie tempo by się obudzić i zostawiam ekipę z tyłu. Solo docieram na rynek w Darłowie, gdzie wykańczam napoje i czekam na chłopaków. Kiedy dzwonią okazuje się, że podjechali prosto pod latarnię. Gonię do nich szybko. Na miejscu wbijam kolejne potwierdzenie do paszportu, strzelamy wspólne foto i podziwiamy przez chwilę chowanie mostu i wpływanie różnych pływadełek. Po paradzie jedziemy wciągnąć obiadek. W ciągu dnia kilka razy zdzwaniałem się z moim bratem Januszem, który razem z rodziną spędza tydzień nad morzem właśnie w Darłowie. Udaje nam się spotkać. Spotkanie ma drugie dno. Maciek pakuje część rzeczy ze swojego bagażu i paczkę zostawiamy Januszowi do zabrania. W międzyczasie pojawiają się chmury i co chwilę coś pokapuje. Nawet wdziewamy warstwy przeciwdeszczowe ale po kilku kilometrach je chowamy. Jednak jazda idzie coraz oporniej i zaczynamy się rozglądać za noclegiem. Za drugim podejściem trafiamy fajną i niedrogą kwaterę kończąc jeżdżenie nieco wcześniej niż do tej pory. Pokapywanie co jakiś czas powraca. Podobno ma się niedługo rozsypać pogoda.



Link do pełnej galerii


Gąski.


Czasem potrzebne 2 rzuty oka, by się przekonać, że to jednak nie pomyłka ;-)




Darłowo.


Latarnia tamże.


A po obiedzie czarne chmury.


Ta pierwsza woda to jezioro Kopań. Ta druga to Bałtyk.


Kategoria Kilkudniowe

Wolin - Kukinia

  • DST 123.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 06:41
  • VAVG 18.40km/h
  • VMAX 38.10km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 czerwca 2014 | dodano: 11.06.2014

Dziś miałem piątek trzynastego. Ruszamy prawie planowo. Przez chwilę był moment grozy bo na niebie dywan chmur i nawet spadło kilka kropel. Na szczęście skończyło tylko na chwili strachu. Potem pogoda była coraz lepsza. Na wyjeździe z Wolina wstępujemy do muzeum i potem ruszamy w drogę do Kamienia Pomorskiego. Na 7 km przed miastem zrywam łańcuch. Rozleciała się spinka przy zrzucaniu z blatu. Wygrzebuję drugą i spinam łańcuch. Przy ruszaniu jednak coś jest nie tak. W pośpiechu źle go przełożyłem na wózku tylnej przerzutki i muszę go rozpiąć i poprawić. Trochę się z tym szarpię nim doprowadzam wszystko do porządku. Gonię do chłopaków, którzy już czekają w mieście, ale po drodze jeszcze spowalnia mnie szlaban na przejeździe kolejowym. Dzień zapowiada się na oporny. Spotykamy się przy katedrze i chwilę dychnąwszy ruszamy dalej w stronę latarni w Niechorzu. Po drodze podjeżdżamy pod ruinę kościoła w Trzęsaczu. Ostatnia ściana dalej stoi. Robimy sobie kilka foto. Kolejne foto przy latarni i jedziemy szukać miejsca pobierania paszy. Zasiadamy do smażonej rybki i wciągamy ją szybciutko. Odnajdujemy ścieżkę rowerową do Kołobrzegu by przy jej użyciu osiągnąć cel. Początek ma bardzo dobry. Potem jednak wiedzie drogą z granitowej kostki. Jazda to mordęga. Kiedy po drodze mijamy zjazd na szutrówkę bez większych oporów skręcamy w niego ale gps pokazuje, że zaczynamy się wracać. Napotkani po drodze rowerzyści naprowadzają nas ponownie na ową granitową drogę krzyżową, która trochę dalej zmienia się a to w leśny dukt, a to w betonowe płyty by w końcu przejść w kostkę i asfalt. Po drodze na postoju wypada mi z plecaka butelka coli. Jakiś taki niezatrybiony odkręcam korek i oblewam się wzburzonym napojem. Kolejny gwoździk, który sprawia, że dzień kwalifikuję do opornych. W Kołobrzegu chwilę się motamy nim udaje się nam podjechać pod latarnię. Niestety zamknięta już. Spóźniliśmy się około 40 min. Szukamy noclegu i znajdujemy w agroturystyce w Kukini. Wbijam namiar w gps-a i ruszamy najkrótszą droga. Po drodze małe zakupy i w końcu jedziemy na nocleg. Okazuje się jednak, że tam gdzie prowadzi nawigacja nic nic nie ma. Dzwonimy i pytamy. Okazuje się, że w bazie adresowej mojej mapy jest błąd dla tego adresu i do celu mamy jeszcze 2 km. Krzysiek odpala nawigowanie ze smartphone-a i trafiamy bez problemu pod drzwi. Na dziś to już koniec z niespodziankami. Nocleg w Kukinii okazuje się bardzo trafionym wyborem - na uboczu, wygodny. Od razu zabieramy się za kolację. Na chwilę rozciągam się by rozprostować kości i budzę się 5 godzin później. Wpis dodaję już rano.


Link do pełnej galerii


Zaczynamy dzień od muzeum w Wolinie.


Potem trochę jazdy.


Zerwany na spince łańcuch u mnie.


Kamień Pomorski. Awaria i potem jeszcze stanie na przejeździe kolejowym zepsuły mi czasowo humor co zniechęcało do focenia. Również mało czyste łapy się do tego przyczyniły.


Trzęsacz.


Latarnia w Niechorzu.


Ładnych kilka kilometrów męczarni. Temu co wpadł na pomysł, by tędy pociągnąć ścieżkę rowerową życzę by nią za karę jeździł codziennie do końca życia. Człowiek na gładkie zjedzie to zaczyna się jąkać.


Latarnia w Kołobrzegu. Brakło nam niecałej godziny by zdążyć przybić tam pieczątkę. Ale, że srebra nie będzie bo na Hel się nie wybieramy, to nie płaczemy tylko jedziemy dalej.



Kategoria Kilkudniowe, Łańcuch, Serwis

Wolin - Świnoujście - Wolin

  • DST 96.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 05:52
  • VAVG 16.36km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 9 czerwca 2014 | dodano: 09.06.2014

Dziś miał być dzień "lajtowy". Wyszło jak wyszło. Udało się wyspać. Ruszamy dziś tak, jak się spodziewa→em, że wyruszymy czyli około 11:00. Nim wyjeżdżamy z Wolina udaje nam się uzupełnić rezerwy części zamiennych w postaci rezerwy linek do przerzutek i hamulców. Dzisiejszy cel, poza lekkim odpoczynkiem, to dotarcie do Świnoujścia. Ponieważ główna droga w tamtym kierunku to ekspresówka, wybieramy drogi alternatywne przez obydwie Mokrzyce i kawałek parku narodowego (ze sporym odcinkiem po piaskach) osiągając w efekcie Międzyzdroje. Tam poza potwierdzeniem Paweł nabywa dodatkową książeczkę KOT a Krzysiek zaspokaja nałóg w postaci espresso. Do Świnoujścia jedziemy leśnym szlakiem rowerowym R10. Droga jest całkiem przyjemna i przebywamy ją zaskakująco sprawnie wyłaniając się na wprost budowy gazoportu. Skręcamy w stronę fortu Gerharda (nie zwiedzając go jednak) i osiągamy w końcu latarnię morską. Tam potwierdzenie i zaopatrujemy się w książeczki (paszporty) do zaliczania szlaku latarni morskich. Ponieważ zrobiła się pora obiadowa "promujemy" się na drugą stronę Świny i pod przewodnictwem Maćka jedziemy na promenadę do jadłodajni, gdzie wprowadzamy smaczny obiadek, który dostarcza nam sił na powrót. Mała wizyta na plaży by uwiecznić nasze osiągnięcie w postaci dotarcia nad morze. Potem rozpoczynamy odwrót. Do Międzyzdrojów wracamy tą samą drogą. Potem jednak zmieniamy marszrutę bym uniknąć ponownych zmagań z piaskiem. Wracamy asfaltami przez Wisełkę, Kolczewo i Kodrąb. Na wjeździe do Wolina podjeżdżamy na myjnię by nieco oporządzić rowerki. Po powrocie na kwaterę zabieram się za serwis w temacie zerwanej szprychy, który to defekt odkryłem w okolicach Świnoujścia. Niespodziewanie pod sklep obok naszej kwatery podjeżdżają cykliści z Tomaszowa Lubelskiego, którzy robią objazd dookoła Polski. Rozmawiamy przez chwilę o naszych dotychczasowych dokonaniach i planach na najbliższe dni. Potem już tylko kolacja i przygotowania do dnia jutrzejszego.


Link do pełnej galerii.


Na początek nieco terenu.




Jest morze.


Są i bunkry.


R10.


Fort Gerharda.


Latarnia.


Ponownie morze i zaduma nad jego urokiem w wykonaniu Pawła ;-p


Gazoport.


Takie tam w drodze powrotnej do Wolina.


Kategoria Kilkudniowe, Szprycha, Serwis

Gryfino - Wolin

  • DST 115.00km
  • Czas 06:09
  • VAVG 18.70km/h
  • VMAX 40.80km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 czerwca 2014 | dodano: 08.06.2014

Lekko nam się start obsunął m. in. z powodu mojego prania ale nie tylko. Potem jeszcze Krzysiek szukał apteki i jak na dobre ruszyliśmy to było już dość późno. Dodatkowo temperatura jest dość konkretna i kręcenie momentami idzie opornie. Na jednych światłach objawia się króliczek i z Pawłem puszczamy się w pogoń. Kilka kilometrów gonimy człowieka ale nie dajemy rady go dociągnąć. On na pusto, my z sakwami, lekko pod wiatr i jeszcze do tego miał przewagę czasową z tego co staliśmy na światłach. Odpuszczam pierwszy, Paweł jeszcze kawałek za nim gonił ale też w końcu dał za wygraną. Szczecin najeżdżamy niemal w momencie, kiedy rusza coś podobnego do Zagłębiowskiej Masy Krytycznej (tu ma to inną nazwę ale jakoś nie zapadła mi ona w pamięć). Z Pawłem wspinamy się na taras widokowy muzeum i podziwiamy panoramę robiąc przy okazji trochę zdjęć. Chwilę kręcimy się jeszcze po mieście szukając również okazji do pobrania paszy ale w końcu decydujemy się ruszyć w stronę docelowo Świnoujścia a pośrednio do Wolina. Na wylocie z miasta zakotwiczamy w pizzerii gdzie ładujemy akumulatory bardzo smacznym jedzonkiem. Potem już bez większych postojów kierujemy się do Goleniowa i dalej do Wolina. Od strony Wolina sznurek samochodów. Nasz pas niemal pusty więc jedzie się całkiem dobrze. Docieramy na miejsce nieco po 20:00. Szybko się kwaterujemy i na dziś koniec jeżdżenia. Przy posiłku jeszcze tylko snujemy luźne plany na jutro. Potwierdzeń dziś niewiele ale końcówkę robimy inną niż nasz kolega Darek wytyczył. Jego plan prowadził do Nowego Warpna i zakładał wjazd do Świnoujścia od strony niemieckiej. My zdecydowaliśmy się na wjazd do Świnoujścia od strony polskiej.



Link do pełnej galerii


Gryfino.


Na wjeździe do Szczecina.


Z wieży muzeum (pierwszy od lewej budynek) podziwialiśmy z Pawłem panoramę.


Zamek w Szczecinie.


Zdjęcie rowerzystów z wieży widokowej muzeum.


W drodze do Wolina trafia się perełka :-)


Cel dnia osiągnięty.


Kategoria Kilkudniowe

Moryń - Gryfino

  • DST 92.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 04:52
  • VAVG 18.90km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 czerwca 2014 | dodano: 07.06.2014

Dziś ruszamy dość późno. Przeze mnie. Trochę zeszło mi na praniu a że była tylko jedna łazienka na noclegu do dyspozycji to zrobił się zator. Na początek jedziemy zrobić zakupy na śniadanie i dopiero potem ruszamy w drogę. Pierwszy cel to Kostrzynek Stary czyli najbardziej na zachód wysunięty kawałek Polski. Niestety nic tego faktu na miejscu nie zaznacza więc robimy sobie zdjęcie przy tablicy miejscowości. Kilkaset metrów dalej dojeżdżamy do brzegu Odry i robimy sobie przerwę na śniadanie. Po śniadaniu jedziemy do Cedyni gdzie poza potwierdzeniem zasiadamy z Krzyśkiem w restauracji na herbatkę (ja) i kawkę (Krzysiek). W tym czasie Maciek z Pawłem załatwiają potwierdzenie w muzeum i wspinają się na wieżę widokową. Jest dość ciepło i jak już staniemy to ponowne zebranie się do jazdy jest dość niemrawe. Jednak kiedy już ruszymy to jazda rozwija się całkiem sprawnie. Kolejny punkt na trasie to Chojna. Docieramy tam po drodze przecinając północną część Cedyńskiego Parku Krajobrazowego. W Chojnie trafiamy na festyn Dni Kultury i Sportu. Udaje się zdobyć bez problemu potwierdzenie. Pora robi się obiadowa ale nie jemy w mieście tylko ruszamy dalej. Krzysiek namierza źródło paszy w Widuchowej, które okazuje się i smaczne i obfite. Z akumulatorami załadowanymi po korek ruszamy do Gryfina na nocleg. Po drodze Maciek zalicza awarię w postaci i zerwania linki przedniej przerzutki. Wspólnymi siłami rozprawiamy się z problemem i jedziemy dalej do celu. Robi się nieco chłodniej, jak to wieczorową porą, ale droga gładka, i pomimo tego, że z kategorii ruchliwych to jedzie nam się bardzo dobrze i sprawnie. Kilkanaście minut po 21:00 lądujemy na kwaterze gdzie w końcu można ię umyć i wlać w siebie nieco izotoników by wyrównać bilans cieczy.


Link do pełnej galerii



Moryń.


Ze 2/3 kościołów po drodze wyglądało, jakby miały ze 700 lat.


Kocie łby i sakwy na bagażniku to mordercza jazda.


Ale jakoś się jedzie. I nie ma samochodów.




Najbardziej na zachód wysunięta polska miejscowość.


Cedynia - punkt widokowy.


Ciężko było zmieścić ten obiekt na jednym zdjęciu. Podobno ponad 100 m wysokości. Chojna.


Error u Maćka. I prowizorka, która zaraz potem została usunięta. Dobrze mieć w zapasie trochę części. W Wolinie jednak trzeba było zapasy odbudować bo w rezerwie została tylko jedna. Na 4 rowery trochę mało. Na szczęście więcej nie było potrzeba.


Prawie jak BIDA. Zupa przed drugim daniem była poważnym błędem. Samo drugie danie wystarczyłoby w zupełności.


Czasem po drodze kątem oka coś zwracało uwagę. Wtedy nawrotka i foto.


Kategoria Kilkudniowe