limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2016

Dystans całkowity:1510.00 km (w terenie 164.00 km; 10.86%)
Czas w ruchu:79:16
Średnia prędkość:19.05 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:58.08 km i 3h 02m
Więcej statystyk

DPD

  • DST 34.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:47
  • VAVG 19.07km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 lipca 2016 | dodano: 07.07.2016

Chyba w końcu dochodzę do siebie po weekendzie bo dziś rozruch poszedł o wiele lepiej. Startuję 6:09. Czyste niebo, ładne słoneczko ale chłodno. Wiatr mniej więcej z zachodu. Wcześniejsza pora to automatycznie mniejszych ruch na drogach. Można by wręcz powiedzieć, że na drogach pustki. Jedzie mi się bardzo dobrze tym bardziej, że nie muszę cisnąć. Punkty kontrolne pozaliczane w bardzo dobrym czasie. Na miejscu z zapasem 4 min.

Po pracy przyjemniej niż rano ale do upałów daleko. Słoneczko ładnie świeci, wiatr z zachodu ale na szczęście nie jakiś koszmarny. Od samego początku kręcę ile się da terenem czyli spod pracy przez lasek zagórski, potem na Zieloną i dalej szlakiem do Łagiszy skąd przedłużeniem w pola by przejechać pod "86" i ostatecznie teren porzucam niedaleko źródełka w Psarach. Reszta asfaltem z małym wjazdem do wsiowego Lewiatana. Kręcenie powrotne niespieszne by się niepotrzebnie z wiatrem nie szarpać. Dzięki temu było całkiem przyjemnie.


Kategoria Praca

DPD

Środa, 6 lipca 2016 | dodano: 06.07.2016

Ciągle nie mogę odespać weekendu i dziś znów z tego powodu obsuwa w starcie. Dość poważna. Ruszam 6:25. Jezdnie schnące. Trochę wiaterku sprzyjającego czyli zachodni, północno zachodni. ICM mówił, że ma być około +15 ale nawet jeśli tyle jest to i tak odczuwalnie przyjemnie. Kręcę od samego początku dość intensywnie, choć jeszcze nie tyle ile fabryka dała. Mam nadzieję nieco zmniejszyć spóźnienie. Ruch zauważalnie o tej porze większy ale udaje się jechać płynnie i bez ekscesów. Punkty kontrolne pozaliczane w tragicznym czasie. Na Mortimerze tym razem nie wbijam na ścieżkę by nie tracić na niej czasu. Lecę jezdnią przez rondo. Ostatecznie na finiszu strata 8 minut.

Powrót z pracy to w sporej części jazda na wiatr. Żeby się za bardzo nie zmachać to nie cisnę. Również nie zaginam. Kręcę przez Mec i Środulę na ścieżkę małobądzką i dalej przez Zamkowe, Grodziec i Gródków do domu. Po drodze zahaczam o Dino i lekko wyginam przy wsiowym Lewiatanie. Na ostatnich metrach dopada mnie parę kropelek. Chwilę po tym, jak melduję się w domu za oknem zaczyna się króciutka ulewa. Wychodzi na to, że dobrze, że nie zaginałem. Ale też i chęci ku temu nie było. Wciąż wyłazi weekend. Jestem nieustannie głodny i śpiący.


Kategoria Praca

DPZD

  • DST 39.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 20.53km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 lipca 2016 | dodano: 05.07.2016

Udało mi się trochę zregenerować (głównie przez sen) i dziś rozruch poszedł nieco lepiej co dało starto o 6:16. Na dworze ładne słoneczko, nieznaczny podmuch i raczej rześko. Zdecydowałem się na bluzę z długim rękawem. Kręcę bez ciśnienia zakładając 2-3 minuty spóźnienia. Założenie okazało się faktem choć były szanse dociągnąć punktualnie. Zatrzymały mnie jednak kolejne światła i szlaban na "dworcu kolejowym" w Dąbrowie Górniczej. Plus przejazdu przynajmniej taki, że był spokojny.

Po pracy całkiem przyjemnie. Kręcę przez Mortimer i Reden na Zieloną i dalej czarnym szlakiem do Łagiszy. Stąd asfaltem przez Sarnów do domu. Już mnie na powrocie nie odcinało więc nieco lepiej. Jednak po dotarciu do domu "na chwilę rozciągnąłem kości" i jakoś prawie 1,5h uciekło na drzemce. Za to samopoczucie o wiele lepsze. Bez większego obijania się pakuję sakwy na Błękitnego i robię jeszcze standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana po zaopatrzenie. Potem prosto zjazd do domu.


Kategoria Praca

DPD

  • DST 34.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 16.72km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 4 lipca 2016 | dodano: 04.07.2016

Dzień od rana bardzo ładny. Słonecznie, rześko, lekki wiaterek. Przyjemnie. Start dziś bardzo późno - 6:28. Pokonał mnie całkowicie weekend. Wczoraj wróciłem trochę po 23:00 i nim się rozpakowałem, oprałem i umyłem to była prawie 1:00 dzisiaj. Mało snu i jeszcze dużo do zrobienia przed wyjściem zaskutkowały tym, że start w czasowej czarnej ... Kręcę tak umiarkowanie intensywnie bo spóźnienia i tak nie uniknę. Mam po drodze spory ruch. Pewnie o tej godzinie jest to norma ale dla mnie nowość bo zwykle jadę jakieś 20 min. wcześniej. Na szczęście tylko do świateł. Potem już spokojniej. Na finiszu ląduję z około 14 minutowym spóźnieniem.

Wyłazi weekendowe zmęczenie. Powrót z pracy na ostatnich nogach. Nie miałem najmniejszej ochoty przepychać się z samochodami więc od razu wbijam w teren i przemycam się nim pod przejazd pod "94". Kawałek przez miasto w stronę Zielonej i dalej czarnym szlakiem do Łagiszy. Tam kontynuuję wzdłuż torów i dalej do źródełka w Psarach. Wyjeżdżam jednak wcześniej bo już mi nogi zupełnie nie chciały podawać. Funduję sobie "Lion"-a i Fantę i jakieś ostatnie 2,5km przeciągam do domu asfaltem. Tempo iście spacerowe ale na więcej nie miałem ani ochoty, ani sił. Potrzebna mi solidna regeneracja.



Lubomierz - Psary

  • DST 161.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 07:45
  • VAVG 20.77km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 lipca 2016 | dodano: 04.07.2016

Sobota była nierowerowa choć nie do końca leniwa. Do rana zostały zużyte w większości zapasy napojów integracyjnych a zaopatrzenie miało już w planach wesele więc musieliśmy sami zadbać o swoje potrzeby. Z Michałem schodzimy 2km (i 400m w dół) do sklepu. Pakujemy po 4 czteropaki do plecaków, do tego trochę innych napojów i każdy po 2 5-cio litrowe baniaki wody i wdrapujemy się z powrotem do bacówki. Do zachodu słońca dzień przepędzamy na leniwym utrzymywaniu się w stanie błogim. Nieco przed zachodem krótki spacerek na Jasień podziwiać zachód słońca i panoramę. Jest co podziwiać. Na horyzoncie burza w okolicach Babiej Góry. Szeroka panorama Beskidu Wyspowego. Zachód słońca. Chyba z godzinę napawamy się widokami.

W niedzielę mieliśmy wracać. My z Michałem wcześniej rowerkami, reszta ekipy zejść do samochodów. Plany rozwaliła nam pogoda. W nocy przeszła pierwsza fala burzy. Nad ranem druga, po której wstaliśmy z Michałem śledzić ruch chmur. Nie było czego śledzić bo nad nami wisiał równy, szary dywan, który czasem nawet zakrywał całą polanę. Falami deszcz utrzymywał się tak, jak ICM zapowiadał czyli do 13:00. Dla nas to była potężna strata czasu ale nie było sensu się wcześniej ruszać. Poczekaliśmy chwilę by nieco wody spłynęło z drogi i po pożegnaniu rozpoczynamy zejście. Gdyby było sucho to może nawet całe byłoby do zjechania a tak to pozostało nam tylko nóżka za nóżką schodzić. Na szczęście udało się bez poślizgu ale w butach znów było... drastycznie. Na dole zostawiamy znów część bagażu do zapakowania do samochodu i na pusto ruszamy w drogę powrotną zahaczywszy na moment o sklep. Tym razem kręcimy asfaltami i to głównymi drogami. Najpierw kierujemy się na Mszanę Dolną. Idzie mi ciężko właściwie ponad 30 pierwszych km to marudziłem Michałowi, że mnie spanie bierze. Droga była stosunkowo płaska i prosta. Po prostu nudna. Plus taki, że się rozpogodziło a drogi wyschły. Za Jordanowem zjeżdżamy do karczmy na obiad. Mniej więcej od tego momentu zaczyna mi się jechać lepiej. Może też dlatego, że "28" ma po drodze kilka fajnych podjazdów i zjazdów a sama jezdnia jest równa i ładnie wyprofilowana. Średnia szybko nam rośnie a kilometrów na liczniku przybywa. Trzymamy się "28" aż do Zatoru. Tu jakiś zator. Zmiana organizacji ruchu i musimy mały objazd robić. Usłyszeliśmy jakieś głośne zapowiedzi więc podejrzewam, że była chyba w centrum jakaś impreza masowa i stąd objazd. Przerzucamy się na "44" do Oświęcimia i ciągniemy równo ku zachodzącemu słońcu. Temperatura w sam raz, nogi podają rewelacyjnie. Niestety w domu już na 100% będziemy późno. Z Oświęcimia jedziemy już oklepaną drogą przez Imielin do Mysłowic. U Michała czekają już moje graty więc podjeżdżam razem z nim. Zapinam karimatę, śpiwór i mini plecaczek z ciuchami, żegnam się i już wolniej kręcę do domu. Im bliżej tym oporniej. Jeszcze Sosnowiec i Będzin przejeżdżam w miarę sprawnie ale przed Łagiszą staję na przystanku by wciągnąć nieco kalorii. Potem ostatni skok w stronę świateł na "86" i "913" prosto do domu. Jest już zdrowo po 23:00 ale od razu wrzucam wszystko do prania a sam włażę pod prysznic. Kładę się spać już w poniedziałek. Oj! Ciężki to będzie dzień. Na pewno nie raz mnie połamie spanie. Ale warto było! Niby tylko 3 dni ale wyrypa pierwszorzędna. Zaś sam pobyt na bacówce to bardzo klimatyczne wydarzenie. Dostałem otwarte zaproszenie i nie omieszkam skorzystać. Cisza i spokój jakie tam panują warte są partyzanckich warunków. Tam inaczej płynie czas i rzeczywistość ma zupełnie inne barwy. Ale teraz czas na regenerację. Na pociechę zostaje kilka zdjęć.


Link do pełnej galerii


Połowa dnia to patrzenie jak pada deszcz. Zadziwiające. W dobrym towarzystwie to całkiem fascynujące zajęcie :-)


Nie fikaj do Czerwonego Kapturka.


Jak to było w grece? Panta rhei?


W końcu się jednak wypogadza.


Tu szamamy obiadek.


Po drodze foto raczej mało bo skupialiśmy się na tym, by równo i jak najszybciej jechać do domu.


Przed Oświęcimiem zachodzi nam słońce.


Jechało się fajnie choć szkoda, że finisz tak późno.


Kategoria Kilkudniowe

Psary - Lubomierz

  • DST 157.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 10:39
  • VAVG 14.74km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 lipca 2016 | dodano: 04.07.2016

Niby po urlopie ale w piątek znów skorzystałem z dobrodziejstwa dnia wolnego i na zaproszenie Michała wybrałem się z nim na rowerku do Lubomierza na bacówkę. Umówiliśmy się na BP w Mysłowicach o 7:45 ale udało mi się przykręcić chwilkę wcześniej. Zostawiamy u jego brata nieco bagażu, który pojedzie samochodem i wjedzie na górę razem z zaopatrzeniem a my już na lekko włączamy na Garminie opcję "kolarstwo górskie" i wklepujemy za punkt docelowy Mszanę Dolną. Jako, że prowadzi nas kreska to niespecjalnie zwracamy uwagę na to gdzie jesteśmy (co czasem kończy się małą improwizacją) i kręcimy sporo rozmawiając przez wioski i lasy wybywając niespodziewanie przy kamieniołomie w Libiążu. Pierwsze foto wyjazdu i ciśniemy dalej. Pogoda niezła choć spodziewamy się, że może nas gdzieś zlać po drodze bo prognoza nie chciała być innego zdania w tej materii. Jedzie się dobrze i sprawnie. Obiad jemy w Biertowicach pozwalając sobie na izotonik przy okazji. Za Jasienicą Garmin wrzuca nas na szlak czerwony pieszy. Początek to ostry wjazd po płytach. Obserwujemy zmieniające się niebo i nasłuchujemy grzmotów ale wygląda na to, że wszystko to po drugiej stronie grzbietu i nam się upiecze na sucho. Nie upiekło się. Gdzieś po drodze zaczyna kapać. Kończy się jazda bo szlak gęsto poprzecinany dołami ze stojącą wodą a świeżo spadająca sprawia, że cała reszta robi się śliska. Ponad godzina prowadzenia, wypychania i ślizgania. Namakamy od strony butów dość mocno. Gdzieś po drodze urywam tylny błotnik. Mocowanie było w takim patencie, że właściwie była to tylko kwestia czasu. Próbując podjechać kawałek bardziej płaski nagle tracę przyczepność i ratując się zeskokiem łamię nadwątlone już wcześniej mocowanie. Demontuję resztkę mocowania ze sztycy i trzema opaskami przytwierdzam błotnik pod podsiodłówką z dętką. Trzyma się lepiej niż oryginał. Dobrze, że nie wyrzuciłem bo jeszcze potem się przydał. Ze szlaku schodzimy przy "S7" na południe od Myślenic. Zakupy w sklepie i teraz trzymamy się drogi by nadrobić nieco straconego czasu. Jedziemy do Mszany Dolnej i jeszcze kawałek dalej asfaltem do Łętowego. Po drodze dociera do nas info, że źródełko wyschło na górze i nie ma wody. Zabieramy kilka butelek wody mineralnej i zaczynamy ostateczny podjazd. Z Łętowego wchodzimy na zielony szlak pieszy i jednocześnie czerwony rowerowy. To drugie oznaczenie to jakiś dowcipniś musiał zrobić bo po deszczu nie ma mowy by tam wjechać rowerem. A i na sucho tylko kawałki bo im wyżej tym bardziej wąsko, stromo i gęsto od drzew i krzaków. My prawie całość wypychamy. Na miejscu jesteśmy już po zachodzie słońca. Dzień intensywny ale bardzo fajnie spędzony. Nawet to, że mam w butach bagienko jakoś nie martwi. Zresztą przy odpalonej kozie do rana wszystko jest suche. Jak dociera zaopatrzenie można ze spokojem ducha zabrać się za integrację.


Link do pełnej galerii


Kamieniołom.


Śniadanie z widokiem.


Przebijamy się przez Wisłę.


Deszcz wywabił smoka.


Finalny wypych.


Rozliczenie z dniem.


Kategoria Kilkudniowe